Reklama
  • Analiza
  • Polecane
  • W centrum uwagi
  • Ważne

Od nadziei do niepewności. Denuklearyzacja Półwyspu Koreańskiego [ANALIZA]

Im bliżej terminu planowanego na 12 czerwca spotkania na szczycie w Singapurze Donalda Trumpa z Kim Dzong Unem tym atmosfera staje się coraz gęstsza i bardziej nerwowa, a wydarzenia nabierają przyspieszenia. W ciągu ostatnich kilku dni byliśmy świadkami gwałtownych zwrotów akcji, nerwowych, i buńczucznych deklaracji, oskarżeń, gróźb, a zaraz potem pojednawczych słów i gestów oraz uspokajających zapowiedzi - pisze płk Grzegorz Małecki, były szef Agencji Wywiadu.

Fot. Stefan Krasowski/Wikimedia Commons/CC BY 2.0.
Fot. Stefan Krasowski/Wikimedia Commons/CC BY 2.0.

Po niespodziewanej decyzji Pjongjangu o odwołaniu spotkania w sprawie przygotowań do szczytu i zawieszeniu rozmów z Seulem, przyszła wymiana ostrych i prowokacyjnych komentarzy między administracją amerykańską i północno koreańską, aby przynieść w czwartek 24 maja decyzję prezydenta Trumpa o odwołaniu  szczytu. Dzień później ten sam prezydent Trump złagodził ton swojej wypowiedzi, by w sobotę ogłosić, że przygotowania do szczytu 12 czerwca idą pełną parą i nie jest wykluczona, że odbędzie sie on zgodnie z planem.

W międzyczasie w sobotę odbyło sie niespodziewane, drugie w ciągu ostatniego miesiąca, spotkanie przywódców obu Korei, w strefie zdemilitaryzowanej na granicy między tymi państwami. Wszystkie te nabierające tempa wydarzenia wskazują, że historyczne spotkanie dojdzie do skutku i że obie strony aktywnie się do niego przygotowują, starając się wykorzystać poprzedzający je czas do wypracowania warunków do osiągnięcia maksymalnego efektu finalnego. Wszelkie wypowiedzi i podejmowane decyzje służą temu jednemu celowi, zmiękczeniu rywala i wzmocnieniu własnej pozycji negocjacyjnej, pozwalającej uzyskać zdecydowaną przewagę przed przystąpieniem do negocjacji.

Gra idzie o bardzo wysoką stawkę dla każdego z graczy, ale także dla pokoju światowego. Obaj rywale przekonani są o swoich talentach negocjacyjnych, nie ulega więc wątpliwości, że negocjacje będą twarde. Ich finał zależeć będzie jednak w największym stopniu od sytuacji wypracowanej zanim przywódcy zjadą do Singapuru i zasiądą do stołu. Szansa na historyczny przełom jest większa niż kiedykolwiek w historii, z czego zdają sobie sprawę obaj przywódcy, którym sekundują zarówno Korea Południowa i Chiny, ale także reszta świata.

Każdy z nich stoi przed ogromnym wyzwaniem, albowiem w razie fiaska rozmów może dojść do dramatycznego zaostrzenia kryzysu na Półwyspie Koreańskim, włącznie z wybuchem wojny. Donald Trump gra o przejście do historii jako pogromca Korei Północnej i denuklearyzację półwyspu, Kim Dozng Un o przetrwanie reżimu oraz uzyskanie statusu równoprawnego uczestnika wspólnoty międzynarodowej. Pozornie cele te są sprzeczne, jednak talenty negocjacyjne są stanie tą sprzeczność przełamać. Podejmowane w najbliższych dniach działania będą zmierzały do tego, aby obaj przywódcy mogli ogłosić, iż każdy swoje cele osiągnął.

Nie ulega wątpliwości, że już same przygotowania do szczytu w Singapurze mają charakter historyczny, nigdy dotychczas rozmowy między USA a Koreą Północną nie były tak zaawansowane, choć negocjacje trwają od wielu lat. Jeszcze do niedawna wydawało się, że grozi nam raczej otwarta wojna niż rozmowy pokojowe.  Tymczasem niespodziewanie dla większości obserwatorów Kim Dzong Un, który przez 2016 i 2017 rok rzucał coraz większe wyzwanie Donaldowi Trumpowi, dokonując kolejnych udanych prób atomowych oraz rakiet dalekiego zasięgu, ogłosił w styczniu tego roku wolę udziału w zimowych igrzyskach olimpijskich w Pjongczang, by w kolejnych krokach doprowadzić do historycznego spotkania w kwietniu z prezydentem Korei (po raz pierwszy na terenie Korei Południowej) i zaproszenia w maju prezydenta USA do odbycia negocjacji pokojowych.

Niektórzy eksperci takim obrotem spraw nie byli zaskoczeni, a niektórzy z nich (np. hiszpański Real Instituto Elcano) prognozowali taki scenariusz już w połowie 2017 roku. Nikt chyba jednak nie przewidział takiego tempa wydarzeń, albowiem obaj główni aktorzy stanowią w tej rozgrywce elementy najbardziej nieprzewidywalne i najbardziej dynamizujące rozwój sytuacji. Sprawia to, że do ostatniej chwili nie będzie można przewidzieć finalnego efektu rozgrywających się wydarzeń. 

Natura północnokoreańskiego reżimu sprawia, że eksperci mają problem, aby wskazać jeden powód dla którego Kim zdecydował się na powrót do zbliżenia z Koreą Południową i zainicjowanie rozmów pokojowych z USA. Analiza wydarzeń z ostatnich miesięcy wskazuje, że był to jednak efekt co najmniej kilku czynników, które zbiegły się w czasie właśnie teraz. Nie ulega wątpliwości, że była wśród nich presja Waszyngtonu na Pjongjang zainicjowana przez Donalda Trumpa. Taką przyczynę zmiany kursu Kima głosi sam prezydent USA od chwili kiedy Korea Południowa poinformowała, że jej sąsiad z północy jest otwarty na negocjacje dotyczące denuklearyzacji w zamian za gwarancje stabilności reżimu.

Zdecydowana większość ekspertów jest zgodna, że trzy rundy sankcji nałożonych przez Radę bezpieczeństwa ONZ w 2017 roku, a zwłaszcza ostatnia z grudnia, praktycznie odcinająca Koreę Północną od zagranicznych dostaw ropy i produktów pochodnych, miały gigantyczny wpływ na stan gospodarki państwa. Jakkolwiek brak jest miarodajnych danych ekonomicznych na ten temat to z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że Kim uznał, że dalsze funkcjonowanie państwa w tych warunkach nie będzie możliwe i konieczne jest doprowadzenie do zniesienia sankcji. Można więc zgodzić się z Donaldem Trumpem, że jego presja na Pjongjang okazała się skuteczna.

Będzie to jednak tylko część prawdy. Zdaniem niektórych badaczy również Kim Dzong Un osiągnął swój cel, wywierając presję na przywódcę USA. Narzędziem presji było w tym przypadku uzyskanie, za sprawą konsekwentnie realizowanego programu nuklearnego, statusu de facto państwa atomowego. Przeprowadzone w ciągu ostatnich dwóch lat sześć prób atomowych oraz wystrzelenie rakiety balistycznej dalekiego zasięgu, zademonstrowały zdobycie zdolności technicznych do zaatakowania bronią atomową terytorium USA. Tym samym Kim zrealizował wieloletni cel reżimu, zdobywając narzędzie odstraszania nuklearnego, którego Waszyngton nie może zlekceważyć.

Spotkanie sekretarza stanu Mike'a Pompeo i przywódcy Korei Północnej Kim Dzong Una. Fot. White House/Twitter.
Spotkanie sekretarza stanu Mike'a Pompeo i przywódcy Korei Północnej Kim Dzong Una. Fot. White House/Twitter.

W ten sposób USA otrzymały sygnał, iż Pjongjang stanowi realne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, co zmusza do pilnego działania, zmierzającego do zneutralizowania tego dotychczas potencjalnego niebezpieczeństwa, czyli definitywnego ustabilizowania sytuacji na półwyspie Koreańskim - albo metodą negocjacji pokojowych, albo dokonując operacji militarnej. Nie ulega wątpliwości, że wojownicza retoryka Trumpa oraz jego styl uprawiania polityki stanowiły okoliczność sprzyjającą dla osiągnięcia tego strategicznego celu. Z punktu widzenia bezpieczeństwa Korei Północnej jest to gra bardzo ryzykowna, balansowanie na krawędzi wojny, ale jak się okazało skuteczna. Daje bowiem Kimowi bardzo istotny atut, bez którego w negocjacjach pokojowych musiałby występować w roli petenta. Tymczasem teraz występuje jako równoprawny partner, czego nie udało się osiągnąć nigdy jego poprzednikom.

Niezależnie od wspomnianych czynników, do przełomu z jakim mamy dzisiaj do czynienia nie doszłoby bez zmiany władzy w republice Korei i objęcia w maju rządów przez prezydenta Moon Jae Ina. Ten polityk Partii Demokratycznej jest znany ze swojej aktywnej działalności na rzecz zbliżenia z Koreą Północną. Był to jeden z priorytetów jego niedawnej kampanii wyborczej. Środowisko, z którego się wywodzi w swoim programie stawia także bardzo mocno na dążenie do uniezależnienia państwa od USA, co w sferze militarnej oznacza wycofanie wojsk amerykańskich z jego terytorium. Niektórzy analitycy amerykańscy (np. Gordon Chang) zwracają uwagę na bliskie związki w czasach studenckich wielu najbliższych doradców Moona ze środowiskiem zwolenników ideologii juche, stanowiącą fundament państwa północnokoreańskiego.

To właśnie oni mają nakłaniać prezydenta do koncepcji połączenia w jakiejś formie, np. federacji, obu państw koreańskich. Istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że jego działania mają na celu realizację takiego planu. Z perspektywy Kima jest to wyjątkowo sprzyjająca okoliczność, dzięki której realne mogłoby się stać osiągnięcie strategicznego celu państwa Kimów od 1948 roku - "ostatecznego zwycięstwa", jakim byłoby przejęcie Republiki Korei. Trudno się dziwić, że właśnie prezydenta Moona wybrał na swego głównego partnera w inicjatywach adresowanych do Trumpa. Przebieg wydarzeń ostatnich miesięcy pokazuje, że była to trafna koncepcja.

Wśród czynników o decydującym znaczeniu dla zmiany kursu przez Pjongjang była także postawa Chin, które przez dekady zapewniały przetrwanie reżimowi Kimów, dostarczając niezbędnych surowców (pomimo nakładanych przez ONZ sankcji) oraz wspierając politycznie na arenie międzynarodowej. Tym razem jednak Pekin nałożył pełne sankcje ekonomiczne przyjęte przez ONZ, ograniczając o 99 % eksport ropy i produktów pochodnych do Korei Północnej.

Według Financial Times redukcje chińskie były znacznie surowsze niż wymagane przez sankcje międzynarodowe. Postawa Chin jest elementem konsekwentnej realizacji strategicznego celu przejęcia pierwszoplanowej roli w Azji. Warunkiem jest powodzenia jest osłabienie oddziaływania USA, zaś nieuchronnym efektem trwałej stabilizacji na Półwyspie Koreańskim będzie wyczerpanie się dotychczasowej formuły obecności tam wojsk amerykańskich. Redukcja ich liczebności, a w perspektywie także ich wycofanie, jest także jednym z celów Donalda Trumpa, uznającego wydatki z budżetu USA na wojska w Korei za nadmierne i zbędne obciążenie.

Ujawnienie informacji na temat sekretnych wizyt w Korei Północnej Mikea Pompeo, w okresie kiedy pełnił funkcję dyrektora CIA, zrodziło także przypuszczenia, że nowy sekretarz stanu  jeszcze jako szef wywiadu USA, odegrał osobistą rolę w nawiązaniu bliskich i bezpośrednich kontaktów ze strona północnokoreańską, doprowadzając dzięki temu do ponownego otwarcia procesu pokojowego. Teza ta, jakkolwiek atrakcyjna, nie znajduje uzasadnienia w świetle zaprezentowanych wyżej faktów. Jego rola miała raczej charakter techniczny, w celu przeprowadzenia uzgodnień jako wysłannik Donalda Trumpa, w sytuacji, kiedy kluczowe decyzje już raczej zapadły, pod wpływem wydarzeń opisanych wyżej.

Jego obecność należy tłumaczyć przede wszystkim brakiem porozumienia w kwestii Korei Północnej prezydenta USA z ówczesnym sekretarzem stanu Rexem Tillersonem i prawdopodobnie już wówczas podjętą decyzją o zastąpieniu go przez M. Pompeo. Była to więc raczej jego pierwsza poufna misja dyplomatyczna w roli przyszłego szefa Departamentu Stanu niż ostatnia w roli szefa CIA. Należy mieć na uwadze publicznie znany fakt, że wywiad amerykański jest pozbawiony jest jakiegokolwiek potencjału wywiadowczego w Korei Północnej, co potwierdził zresztą ostatnio nowy doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton. Z uwagi na drastyczne środki bezpieczeństwa i brak stosunków dyplomatycznych między Koreą Północną a USA, CIA w prowadzeniu wywiadu wobec tego państwa i na jego terenie jest zdana praktycznie całkowicie na służby partnerskie, w szczególności Republiki Korei. 

Na dwa tygodnie przed planowanym terminem szczytu prace przygotowawcze idą  pełną parą. Wszystko wskazuje na to, że zarówno Korea Południowa jak USA oraz Chiny są realnie zainteresowane trwałą stabilizacją polityczną i militarną na Półwyspie Koreańskim. Każdy z tych krajów kieruje się innymi motywami, każdy wyobraża są ją inaczej. Różnią się także w pomysłach na metody jej osiągnięcia. Łączy je jednak wola ograniczenia militarnej obecności wojsk amerykańskich na półwyspie. Powodzenie szczytu w Singapurze znajduje się jednak w rękach tylko dwóch graczy. O ile cele Donalda Trumpa są w miarę jasne, to rzeczywiste intencje i zamierzenia Kim Dzong Una stanowią główną niewiadomą, spędzającą sen z powiek ekspertów i polityków na całym świecie.

Większości z nich towarzyszy bowiem, oparta na dotychczasowych doświadczeniach, obawa, że kolejny raz Kim będzie zwodził Waszyngton próbując zyskać na czasie, aby wzmocnić gospodarkę i dokończyć swój program atomowy. Część analityków obawia się, że pomysł szczytu pokojowego jest blefem, którego celem jest ośmieszenie i upokorzenie Donalda Trumpa. Ten scenariusz najprawdopodobniej  najbardziej niepokoi samego lokatora Białego Domu, stąd jego niedawna gwałtowna reakcja na zapowiedź Kima, że szczyt może nie dojść do skutku.  W miarę zbliżania się do 12 czerwca popularności nabiera jednak  pogląd, że celem Kima jest rzeczywiście dokonanie strategicznego przełomu i z takim zamiarem wybiera się do Singapuru.

Główną niewiadomą pozostaje jednak cena, jaką będzie w stanie zapłacić za porozumienie. Oczywiste jest, że strategicznym celem przywódcy Korei Północnej jest przetrwanie reżimu. Program atomowy, wojownicza retoryka, bezwzględny system kontroli społeczeństwa, izolacja przed światem miały zapewnić jego realizację. Jeśli wynegocjowane warunki denuklearyzacji w oczach Pjongjangu zagwarantują osiągnięcie tego celu, istnieje szansa na ich przyjęcie i ogłoszenie sukcesu. W zamian za wyrzeczenie się ambicji atomowych i bezpowrotne zniszczenie infrastruktury atomowej Kim będzie jednak oczekiwał przede wszystkim realnych i wiarygodnych gwarancji bezpieczeństwa, poza uzyskaniem statusu pełnoprawnego członka wspólnoty międzynarodowej oraz pomocy gospodarczej. Wypracowanie takich gwarancji nie będzie łatwe, tym bardziej, że Kim ma w pamięci los Muamara Kadafiego, który je otrzymał w zamian za likwidację potencjału nuklearnego, po czym w kilka lat później został obalony i pozbawiony życia. Ta właśnie kwestia niesie największe ryzyko dla pozytywnego finału negocjacji. Jeśli zostanie właściwie rozwiązana szanse na sukces znacząco wzrosną.

Znawcy problemu zwracają uwagę także na ryzyka związane z temperamentami obu głównych graczy, które mogą ich ponieść i w efekcie zagrozić powodzeniu negocjacji. Obawiają się, że Donald Trump, może ulec pokusie upokorzenia Kima i będzie chciał narzucić mu warunki, których nie będzie w stanie przyjąć, zachowując twarz wobec swojego aparatu partyjnego, np. żądając bezwarunkowego zniszczenia arsenału nuklearnego. Jeśli chodzi o przywódcę KRLD komentatorzy zwracają uwagę, na niebezpieczeństwo, że pod wpływem "jastrzębi" w swoim zapleczu może przyjąć twardą linię żądając, gwarancji bezpieczeństwa i nawiązania stosunków dyplomatycznych z USA przy jednoczesnej akceptacji statusu państwa atomowego, przynajmniej na okres przejściowy. Obawiają się także, iż może zażądać niezwłocznego wycofania wojsk amerykańskich z półwyspu. Żaden z tych warunków nie wydaje się możliwy do zaakceptowania przez Trumpa.

Dotychczasowy przebieg przygotowań do szczytu w Singapurze daje podstawy do umiarkowanego optymizmu, przy zachowaniu jednak dużej ostrożności. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że wydarzenie to dojdzie do skutku, jednak nie należy pokładać w nim zbyt dużych oczekiwań. Prawdopodobieństwo, że przyniesie ono definitywne, pozytywne rozwiązanie trwającego od 70 konfliktu jest minimalne, jednak istnieją poważne szanse, że stworzy podwaliny do takiego rozwiązania wypracowanego w krótkim terminie. Niewątpliwym sukcesem będzie już to, że przywódcy się spotkają i nie ogłoszą fiaska, po zakończeniu rozmów. W interesie całej wspólnoty międzynarodowej jest, aby tak właśnie się stało.


płk Grzegorz Małecki - były Szef Agencji Wywiadu, były Sekretarz Kolegium ds. Służb Specjalnych, były Przewodniczący komitetu wywiadowczego NATO (CIC NATO), dyrektor Programów Cyberbezpieczeństwo oraz Gospodarka i Energetyka Fundacji Pułaskiego.  

WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama