Reklama
  • Analiza
  • Komentarz

Afryka płonie. Prorosyjski efekt domina w Sahelu

Przewrót wojskowy w Nigrze stwarza groźbę przejęcia przez Rosję pełnej kontroli nad Sahelem, co z kolei zwiększa zagrożenie rosyjskich działań hybrydowych wymierzonych w południową Europę. Ponadto potencjał destabilizacji kolejnych państw regionu jest ogromny. Sytuacji tej można było uniknąć, gdyby Europa kierowała się optyką 360 stopni.

Ćwiczenia w Nigrze (zdjęcie ilustracyjne).
Ćwiczenia w Nigrze (zdjęcie ilustracyjne).
Autor. AFRICOM
Reklama

Wojna na Ukrainie - raport specjalny Defence24.pl

Reklama

Do przewrotu w Nigrze doszło 26 lipca, w przeddzień szczytu Rosja-Afryka, który odbył się w Petersburgu. Prezydent Mohamed Bazoum w ostatniej chwili zrezygnował z wyjazdu, ale nie uchroniło go to przed obaleniem przez gwardię prezydencką, a następnie uwięzieniem przez juntę. Nie była to pierwsza próba obalenia Bazouma, który głową państwa został po wygranych wyborach w 2021 r. W marcu tego roku, tuż przed zaprzysiężeniem, doszło do nieudanej próby puczu. Paradoksalnie objęcie rządów przez Bazouma było pierwszym przypadkiem pokojowego i demokratycznego przekazania władzy w tym kraju. Poprzednik Bazouma, Mohamadou Issoufou, po dwóch kadencjach prezydenckich nie podjął próby przedłużenia swojej władzy i poparł Bazouma, który wygrał w drugiej turze wyborów.

Choć brak jest dowodów na udział Rosji w samym puczu, to wszystko wskazuje na to, że junta zamierza dokonać geopolitycznego zwrotu i stać się sprzymierzeńcem Kremla. Wpisuje się to w sekwencję wcześniejszych przewrotów, które miały miejsce w Mali, Gwinei oraz Burkina Faso. Trudno też uznać za przypadek fakt, że pucz zbiegł się ze szczytem Afryka-Rosja, a także storpedowaniem przez Rosję porozumienia dotyczącego transportu ukraińskiego zboża z portów czarnomorskich. Rosja już nie ukrywa, że chce wzrostu cen zboża na rynku światowym i jednocześnie możliwości uzależniania swoich dostaw (oraz cen) od poparcia dla jej polityki. Na szczycie w Petersburgu zaoferowała "darmowe" dostawy dla najwierniejszych swoich afrykańskich sojuszników.

Reklama

Zobacz też

Reklama

Warto przy tym podkreślić, że rezultaty rosyjskich działań w odniesieniu do Afryki są niejednoznaczne. Z jednej strony na uwagę zasługuje fakt, że na szczycie w Petersburgu pojawiło się tylko 20 afrykańskich prezydentów i premierów, podczas gdy inne państwa były reprezentowane na niższym szczeblu, a Kenia i Botswana w ogóle zrezygnowały z udziału. Tymczasem w 2019 r. aż 43 przywódców afrykańskich wzięło udział w szczycie Rosja-Afryka. Wcześniej doszło do dyplomatycznego zgrzytu między RPA a Rosją w związku ze spodziewanym przyjazdem Putina na szczyt BRICS do Johannesburga. Ponieważ RPA (podobnie jak większość państw afrykańskich) jest stroną Statutu Rzymskiego ustanawiającego Międzynarodowy Trybunał Karny, to zobowiązana jest do aresztowania Putina jako zbrodniarza wojennego ściganego przez MTK. Rosja miała natomiast zagrozić RPA wojną, jeśli do tego by doszło. Jednak prezydent RPA Cyril Ramaphosa uznał, że zignorowanie nakazu MTK byłoby zbyt dużym ciosem prestiżowym dla niego i RPA, więc dyplomacji południowoafrykańskiej pozostało tylko jedno wyjście - przekonać Putina, by został w domu. Warto też podkreślić, że w marcu 2023 r. rezolucję ONZ potępiającą Rosję w rocznicę inwazji na Ukrainę poparło 30 państw afrykańskich, a tylko 2 były przeciw, podczas gdy 22 państwa tego kontynentu wstrzymały się od głosu lub nie wzięły udziału w głosowaniu.

Z drugiej strony, Rosja osiągnęła znaczne sukcesy w Afryce w wyniku swoich operacji hybrydowych, w tym masowej dezinformacji oraz użyciu Wagnerowców. Jeżeli chodzi o ten drugi aspekt, to stało się już jasne, że bunt Jewgienija Prigożyna nie wpłynął na plany i zdolność Rosji do wykorzystywania Wagnerowców w Afryce. Zostało to zresztą symbolicznie podkreślone przez pojawienie się Prigożyna w kuluarach petersburskiego szczytu. Natomiast zasięg i skuteczność dezinformacji w generowaniu antyzachodnich i prorosyjskich nastrojów są ogromne. Oczywiście w pierwszej kolejności chodzi tu o eksploatację kolonialnych resentymentów skierowanych przede wszystkim przeciwko Francji, która niemal całkowicie utraciła zdolność przeciwstawiania się tej propagandzie.

Reklama

Jednakże budowanie wiarygodności Rosji i tworzenie dychotomii "dobra, antyimperialna Rosja" kontra "źli imperialiści i kolonialiści" powoduje, że afrykańska opinia publiczna coraz mocniej postrzega rzeczywistość międzynarodową z perspektywy rosyjskiej, bez względu na to, jak bardzo absurdalne byłyby tego rezultaty. Wpływa to więc również na postrzeganie USA (choć nie są mocarstwem kolonialnym), a także wojny w Ukrainie. Polska ma wciąż pewne zdolności przeciwstawiania się tej propagandzie, ale ze względu na spory wewnątrzunijne ich nie wykorzystuje. Wręcz przeciwnie, wiele osób w Polsce czerpie satysfakcję z problemów "aroganckiej Francji", która sama na nie zapracowała swoją polityką kolonialną i postkolonialną. Choć to w dużym stopniu fakt, to w tej perspektywie umyka to, co ma kluczowe znaczenie. Alternatywą dla wpływów francuskich jest coraz bardziej Rosja, a to odbije się nie tylko na Francji, ale na całej Europie, a w konsekwencji również na flance wschodniej. Brak spojrzenia opartego na perspektywie 360 stopni i skoordynowanych działań europejskich przeciwko rosyjskim operacjom hybrydowym, zarówno na wschodniej, jak i południowej flance, będzie mieć katastrofalne skutki.

Wagnerowcy w Afryce obecni są przede wszystkim w Sahelu, a ich zadaniem jest ochrona prorosyjskich reżimów, eksploatacja zasobów naturalnych (co wzmacnia rosyjskie zdolności do prowadzenia wojny w Ukrainie) oraz kontynuowanie działań dezinformacyjnych. Warto przy tym podkreślić, że brak sukcesów w walce z dżihadystami (co było deklarowanym powodem kolejnych puczów w tym regionie, a następnie sprowadzania tej rosyjskiej formacji) nie wpłynął póki co na pojawienie się wyraźnych oznak rozczarowania Rosjanami. Wręcz przeciwnie, coraz więcej Afrykanów wstępuje w szeregi tej formacji i może zostać wykorzystanych przez nią zarówno na Ukrainie, jak i na granicy polsko-białoruskiej.

Reklama

Zobacz też

Reklama

Obecność Wagnerowców potwierdzona jest w Mali, Sudanie, Libii i Republice Środkowoafrykańskiej. Prawdopodobnie obecni są również w Burkina Faso, choć dotąd kraj ten ostro to dementował, a przedstawiciele wojska Burkina Faso wzięli udział w dniach 19-23 czerwca w szkoleniu NATO Defence College "General, Flag Officer and Ambassadors' Course for Partners" (CGFOAC-P) w Nawakszut w Mauretanii. Jednakże przywódca junty Burkina Faso kpt Ibrahim Traore w czasie szczytu w Petersburgu nie pozostawił żadnych wątpliwości, że to w Rosji widzi swojego kluczowego sojusznika. Oświadczył też, że jego kraj popiera politykę Putina i podziela rosyjską percepcję stosunków międzynarodowych. Na coraz bardziej jednoznaczne stanowisko Burkina Faso z całą pewnością wpłynął pucz w Nigrze.

Wystarczy bowiem spojrzeć na mapę, by zobaczyć, jak domyka się obszar kontroli rosyjskiej. Jeżeli uwzględni się tradycyjnie prorosyjskie stanowisko Algierii i fakt, że jest ona największym w Afryce importerem rosyjskiej broni, to po przejęciu kontroli nad Nigrem Rosjanie zdominują Sahel i Afrykę Płn., zaś prawdopodobieństwo, że kolejne kraje (np. Czad i Wybrzeże Kości Słoniowej) staną się kolejnym łupem Kremla, jest coraz większe. Podkreślenia wymaga przy tym to, że działania te oparte są na zaangażowaniu niewielkich środków. Rosja nie musi bowiem prowadzić tam klasycznych działań zbrojnych. Wystarczy jej kontrola nad opinią publiczną oraz wpływy w miejscowym wojsku, a następnie dyslokacja stosunkowo niewielkich sił, by zabezpieczyć juntę przed kontr-przewrotem (przy czym od co najmniej dekady brak jest gotowości ze strony Francji czy innych państw zachodnich do inspirowania takich przewrotów) i kontrolować eksploatację zasobów naturalnych.

Reklama

Zobacz też

Reklama

Niger jest przy tym państwem znacznie ważniejszym niż Mali czy Burkina Faso, dlatego tamtejszy pucz jest tym większym ciosem. Wynika to m.in. ze znajdujących się tam bogatych złóż uranu. Wprawdzie Francja, której spółka Orano prowadzi wydobycie w swoich kopalniach w Arlicie, w ostatnich latach zredukowała swoją zależność od nigryjskich złóż do ok. 15% zapotrzebowania, ale wciąż jest to istotne dla niej źródło uranu niezbędnego dla francuskiego projektu atomowego, będącego z kolei podstawą francuskiego bezpieczeństwa energetycznego. Ponadto według danych na 2021 r. udział uranu z Nigru stanowił ponad 24% ogólnego importu w UE tego surowca, podczas gdy prawie 20% pochodziło z Rosji. Na drugim miejscu (23%) był natomiast Kazachstan, który wprawdzie ostatnio okazywał tendencje emancypacyjne, ale wciąż pozostaje w orbicie rosyjskich wpływów. Perspektywicznie daje to więc Rosji duże pole manewru, a przecież jest ona znana z przeobrażania surowców energetycznych w broń. Póki co junta w Nigrze zapowiedziała zablokowanie wywozu uranu i złota z tego kraju do Francji.

Opanowanie Sahelu oraz częściowo Afryki Północnej przez Rosję daje jej również możliwości wywierania presji na Europę dzięki kontrolowaniu szlaków tranzytowych. Chodzi w szczególności o przemyt narkotyków oraz przerzut migrantów, a potencjalnie również zagrożenie islamskim terroryzmem. Jeśli chodzi o migrantów, to Niger był dotąd partnerem UE w działaniach hamujących migrację, za co zresztą otrzymywał środki finansowe. Z drugiej strony, jest to państwo o najwyższym przyroście ludności i najniższych zdolnościach zarządzania nadwyżkami demograficznymi. W tym pustynnym państwie, w którym stopień urbanizacji jest bardzo niewielki, w połowie XX w. mieszkało 2,5 mln osób. Obecnie jest to 27 mln, a do 2050 r. ma być 67 mln. Już kilka lat temu ówczesny prezydent Issoufou ostrzegał, że państwo to nie będzie zdolne wyżywić takiej liczby ludzi. Zatem część będzie migrować, a cel tej migracji może być tylko jeden – Europa. Pytanie jest tylko jedno – czy będą podróżować przez Saharę i Morze Śródziemne do Europy Południowej, czy też nowy sojusznik ich kraju przerzuci ich na granicę białorusko-polską. W tym ostatnim przypadku wzrośnie prawdopodobieństwo, że w strumieniu migracyjnym znajdą się ochotnicy zwerbowani przez Wagnerowców, których zadaniem będzie dokonywanie prowokacji i działań dywersyjnych.

Reklama

Sahel już teraz jest największym źródłem zagrożenia dżihadystycznego (zwłaszcza dla Europy), a destabilizacja powodowana przez kolejne pucze i rosyjską aktywność na tym terenie, sprzyja tamtejszym islamistycznym organizacjom terrorystycznym. Wprawdzie póki co nie zanosi się na to, by Rosja mogła wykorzystać ich potencjał przeciwko Europie, a nawet wręcz przeciwnie, Al Kaida zapowiedziała walkę z Wagnerowcami. Niemniej doprowadzi to do groźnej ewolucji percepcji części europejskiej opinii publicznej. Wzrost siły dżihadystów w bezpośrednim sąsiedztwie Europy i fakt, że Rosja będzie się kreować na siłę walczącą z nimi, doprowadzi do dalszego wzrostu nastrojów prorosyjskich w państwach Europy Płd. i nacisków na "dogadanie się z Rosją".

Przewrót w Nigrze to kompletna klęska Francji, w tym ogłoszonego kilka miesięcy temu przez prezydenta Emmanuela Macrona nowego podejścia. Jego założeniem było odejście w Afryce od bezpośrednich interwencji zbrojnych i zastąpienie ich partnerstwem z lokalnymi siłami zbrojnymi, w tym ich intensywnym szkoleniem w celu podniesienia zdolności do samodzielnego przeciwstawienia się zagrożeniom. Jednocześnie Francja, zmuszona do opuszczenia Mali, przeniosła swoją główną aktywność w Sahelu właśnie do Nigru, z którego teraz musi się wycofać. Warto przypomnieć, że po operacji Serwal (która uratowała Mali przed zajęciem przez dżihadystów) powstała grupa G5 (Mali, Niger, Burkina Faso, Mauretania i Czad), która we współpracy z Francją, UE, USA i ONZ miała zwalczać terroryzm. Obecnie już w trzech spośród pięciu państw G5 doszło do przewrotów o wyraźnie antyfrancuskiej i prorosyjskiej orientacji. Warto dodać, że Gwinea, Mali i Burkina Faso zawarły ostatnio własny sojusz bezpieczeństwa.

Reklama

W Nigrze w szkolenie miejscowego wojska zaangażowani są też Niemcy oraz USA, ale los tych misji jest niepewny. Dla USA, podobnie jak dla Francji, obecność w Nigrze ma fundamentalne znaczenie. Obecnie liczebność amerykańskiego personelu wojskowego w tym kraju to ok. 1000 osób. USA ma tam też dwie bazy dronów służących do monitorowania i zbierania danych wywiadowczych z całego obszaru Sahelu. Dlatego USA co prawda potępiły przejęcie władzy przez wojskowych ale bez używania słowa "przewrót", aby uniknąć związanych z tym konsekwencji dyplomatycznych (konieczność zerwania współpracy). Otwartą kwestią jest jednak to, czy junta będzie zainteresowana dalszą współpracą z USA, czy też wybierze Wagnerowców. Zdaniem amerykańskich ekspertów wojsko Nigru nie ma żadnych zdolności samodzielnego przeciwstawienia się ofensywie dżihadystów (jest zresztą wątpliwe, czy obecność Wagnerowców stworzy taką zdolność).

Przewrót został natomiast zdecydowanie potępiony przez Unię Afrykańską oraz ECOWAS (czyli wspólnotę 15 państw Afryki Zachodniej, w której Gwinea, Mali i Burkina Faso są już zawieszone). Obie organizacje, będące zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych organizacjami regionalnymi, dysponują interwencyjnymi siłami zbrojnymi, które w przeszłości były używane. W przypadku ECOWAS ostatni raz doszło do tego w 2017 r. w Gambii, gdy tamtejszy prezydent próbował utrzymać się u władzy mimo przegranych wyborów. W niedzielę 30 lipca na nadzwyczajnym posiedzeniu ECOWAS wystosowało ostre ultimatum, w którym zagroziło sankcjami oraz interwencją wojskową, dając juncie 7 dni na przywrócenie legalnych władz. Problem w tym, że taka interwencja byłaby wysoce ryzykowna, zwłaszcza, że Mali i Burkina Faso zapowiedziały, że przyjdą z pomocą Nigrowi. Wszystkie trzy państwa dysponują bardzo rachitycznymi siłami zbrojnymi, ale i tak zwiększa to ryzyko wybuchu regionalnej wojny, a także dekompozycji poszczególnych państw w wyniku konfliktów etnicznych (warto pamiętać, że ostatnie rebelie tuareskie miały miejsce stosunkowo niedawno) oraz oczywiście wzrostu aktywności dżihadystów. Ponadto wątpliwe jest wsparcie lokalnej ludności dla sił interwencyjnych, a to generuje pytanie o strategię wyjścia (konieczność pozostania sił interwencyjnych jako okupacyjnych).

Reklama

Siły ECOWAS musiałyby przy tym opierać się na Nigerii, przy czym prezydent tego kraju Bola Tinubu (nawiasem mówiąc, wybrany w marcu br. w wyborach, których uczciwość była wątpliwa) zajął póki co bardzo ostre stanowisko przeciwko puczystom. Problem w tym, że Nigeria ma szereg własnych problemów wewnętrznych, a ponadto jest bardzo mocno uzależniona od Chin, które raczej nie będą zainteresowane militarnym konfliktem w regionie, a jeśli pomogą Francji i UE, to każą sobie za to słono zapłacić. Chiny mają też własne interesy w Nigrze, ale wątpliwe, by junta chciała je naruszać. Inne państwa (spoza ECOWAS), które miałyby siły zdolne do przeprowadzenia takiej interwencji, to Algieria oraz Czad. Tyle że Algieria nie ma powodów, by przeszkadzać Rosjanom, a już na pewno nie jest przyjacielem Francji. Natomiast prezydent Czadu Mahamat Deby jest bliskim sojusznikiem Francji i ma powody do niepokoju, bo z danych wywiadowczych USA wynika, że Wagnerowcy już planowali go zamordować. Problem w tym, że dla Czadu interwencja w Nigrze byłaby ryzykowna, gdyż wykorzystać to mogą sprzymierzeni z Wagnerowcami czadyjscy rebelianci, czyhający tylko na taką okazję. Czad w dodatku ma dodatkowy kłopot z wojna domową w sąsiednim Sudanie, gdzie również jedna ze stron tego konfliktu (Rapid Support Forces gen. Hemetiego) zainteresowana jest usunięciem Deby'ego.

Możliwy jest jednak też inny scenariusz, tj. "kompromis" osiągnięty w wyniku "mediacji" ECOWAS, Nigerii, Chin, lub Rosji. Polegałby on na hybrydowym reżimie (cywilno-wojskowym), tak jak to miało miejsce w Mali po puczu w 2020 r. (tyle, że rozwiązanie to skończyło się kolejnym puczem rok później). Jednak trudno mieć wątpliwości, że nawet w takim wypadku wpływy zachodnie w Nigrze zostaną znacznie ograniczone na korzyść Chin i Rosji.

Reklama
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama