Reklama

Geopolityka

Błędy USA spowodowały nalot na siły Asada

Fot. USAF
Fot. USAF

Amerykanie przyznali, że z powodu błędów w funkcjonowaniu linii komunikacyjnej z Rosjanami nie przerwano na czas ataku samolotów koalicyjnych w Syrii. Zginęło w nim kilkunastu do kilkudziesięciu bojowników syryjskich, którzy w sojuszu z siłami prezydenta Asada walczyli z tzw. Państwem Islamskim.

W Stanach Zjednoczonych ujawniono wyniki dochodzenia prowadzonego (z udziałem również oficerów duńskich, brytyjskich i australijskich) w sprawie pomyłkowego zaatakowania bojowników syryjskich walczących u boku wojsk Asada z tzw. Państwem Islamskim, incydent miał miejsce 17 września br. Komunikacja ustanowiona pomiędzy Rosją a siłami zachodniej koalicji okazała się niezbyt skuteczna.

System komunikacji ("gorącą linię") zorganizowano między innymi w celu wcześniejszego informowania Rosjan o zamiarze przeprowadzenia ataków lotniczych na wybrane cele. Miał on również pozwolić na unikanie nieporozumień w przestrzeni wykorzystywanej zarówno przez amerykańskie, jak i rosyjskie samoloty. 

Komunikacja nie okazała się - w tym konkretnym przypadku - skuteczna. Potrzeba było aż 27 minut, by wydano rozkaz o przerwaniu nalotów. Efektem tego opóźnienia był wykonanie 15 z 32 zaplanowanych uderzeń na pozycje bojowników walczących z Daesh (błędnie zidentyfikowanych jako terrorystów). Samoloty F-16, A-10, F/A-18 oraz drony zrzuciły w tym czasie 34 naprowadzane precyzyjnie bomby oraz wystrzeliły w kierunku celów naziemnych 380 pocisków kalibru 30 mm. Efektem tego była, według Amerykanów, śmierć ponad 15 bojowników. Według Rosjan zginęło ich aż 62.

Strona rosyjska podjęła próbę przesłania informacji, ale nie okazała się ona skuteczna tak szybko, jak było to konieczne. Rosjanie chcieli bowiem kontaktu z osobą bezpośrednio odpowiedzialną za łączność na tej linii, nie zdecydowali się na przekazanie informacji pierwszemu z oficerów, który odebrał telefon (co wydłużyło czas oczekiwania). W podsumowaniu raportu US Central Command przyznano jednak oficjalnie, że okoliczności tej sytuacji mogłyby być jeszcze "bardziej niepomyślne", gdyby Rosjanie nie zdecydowali się na kontakt - z uwagi na istotne błędy popełnione przez koalicję zachodnią. 

Efektem tych wydarzeń była prośba przesłana przez Amerykanów do Rosjan o natychmiastowe przekazywanie ważnych informacji w przyszłości. Amerykanie tłumaczą się przy tym, że nigdy nie zamierzali atakować wojsk syryjskich prezydenta Asada. Ich naloty były skierowane przeciwko uzbrojonym ludziom, którzy nie nosili mundurów, oznakowań oraz stopni wojskowych. Nie wiadomo więc było, po której stronie konfliktu się opowiadają.

Również wcześniejsze informacje przekazane za pośrednictwem gorącej linii Rosjanom w związku z atakiem planowanym 17 września określono jednak jako "nieprawidłowe". Jak czytamy w podsumowaniu raportu US Central Command, strona rosyjska otrzymała informację, że atak jest planowany 9 kilometrów na południe "lotniska" Deir Ez Zor (skrót ang. DAZ). W praktyce jednak atak planowano 9 km na południe od miasta i od 3 do 6 km na południe od lotniska.  

Dowódca sił powietrznych Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie generał Jeffrey Harrigian przyznał w specjalnym oświadczeniu, że „w tym przypadku nie osiągnęliśmy swojego zwyczajowego wysokiego standardu, musimy postarać się bardziej".

Z kolei generał Richard Coe, odpowiedzialny za prowadzenie śledztwa, dodał: „decyzja o uderzenie na te cele została wydana zgodnie z prawem konfliktów zbrojnych i obowiązującymi zasadami użycia broni” (Rules Of Engagement)”. Z drugiej jednak strony przyznał, że źle rozpoznano sytuację w miejscu ataku. „Doszliśmy do wniosku, bazując na analizie skutków nalotu, że „czynnik ludzki” był przyczyną niewłaściwej identyfikacji sił na ziemi”. Decyzje w tym zakresie podejmowano m.in. w oparciu o działania bezzałogowych systemów powietrznych.

Na pewno doszło jednak do nieprawidłowej identyfikacji jednego z pojazdów oraz do naruszenia procedur związanych z utrzymywaniem „gorącej infolinii” z Rosjanami. Dlatego generał Harrigian zastrzegł, że już podjęto kroki mające zapobiec takim zdarzeniom w przyszłości.

Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze (5)

  1. Hex

    @ernni Niby czytałeś tekst, a NIC nie zrozumiałeś, chyba coś tu nie gra?

  2. Polanski

    Gdyby zawsze mieli taka skuteczność to już dawno zabrakłoby terrorystów do odstrzelenia.

    1. rob ercik

      nie po to ich zbroja by potem zabijac

  3. PiotrEl

    Ach. Kłamać trzeba umieć. Ci "uzbrojonym ludziom, którzy nie nosili mundurów, oznakowań oraz stopni wojskowych. Nie wiadomo więc było, po której stronie konfliktu się opowiadają." Bronili lotniska z okopów które istnieją w tym samym miejscu od 3 lat. ich układ jednoznacznie wskazuje w którym kierunku się z tych pozycji strzela......

    1. Wawiak

      W czasie desantu na niemieckiego Kretę, broniący się Australijczycy (bodajże - nie pamiętam dokładnie) przejęli dane o sposobie komunikacji z Luftwaffe i nakierowali niemieckie samoloty na niemieckie pozycje. Teoretycznie Niemcy powinni wiedzieć, gdzie są ich pozycje, prawda? Ps. to zapewne niejdo zdarzenie tego typu w historii II Wojny Światowej.

    2. Jaksar

      lotnisko było jakiś czas pod kontrolą rebeliantów (nie IS), zdaje się, że wojska rządowe odbiły je w 2015 roku. W każdym razie amerykanie dobrze wiedzieli kto w tym miejscu się znajduje !

  4. Anastazy

    SAA powinna mieć choćby drużynę z Igłami. Może się boją, że po wybiciu oddziału wpadną w ręce IS?

  5. ernni

    Najlepszy niby sprzęt mają a tyle pomyłek! Chyba coś tu nie gra?

    1. Wawiak

      Sprzęt zadziałał dobrze. Nawet własne wojska ponoszą ofiary z powodu tzw. "friendly fire", a co dopiero mówić o sytuacji, gdy w konflikcie uczestniczą, nawet teoretycznie po tej samej stronie, ludzie z różnych krajów, posługujący się rożnymi językami i działający według niejednolitych procedur. Już sama bariera językowa może spowodować sporą demolkę.

Reklama