Geopolityka
Amerykański weteran: kłamaliśmy na temat wojny w Afganistanie [WYWIAD]
My, Amerykanie, musimy dokonać głębokiego, politycznego i militarnego rachunku sumienia. Musimy zrozumieć, że każdy na świecie – wróg i przyjaciel – wie, że na temat tej wojny kłamaliśmy - mówi w rozmowie z dr. Robertem Czuldą Daniel L. Davis – podpułkownik US Army w stanie spoczynku i ekspert ds. obronności w amerykańskim, pozarządowym ośrodku analitycznym Defense Priorities.
Dr Robert Czulda: Zanim rozpoczniemy rozmawiać o Afganistanie, proszę przedstawić naszym Czytelnikom swoje doświadczenie w tym kraju.
Daniel L. Davis – podpułkownik US Army w stanie spoczynku i ekspert ds. obronności w amerykańskim, pozarządowym ośrodku analitycznym Defense Priorities: Służbę w Afganistanie rozpocząłem w marcu 2005 roku i pierwsza moja tura trwała przeszło rok. Byłem w tym okresie oficerem łącznikowym pomiędzy Combined Force Command - Afghanistan i Centralnym Dowództwem (CENTCOM). Służbę spędzałem pomiędzy Katarem, Tampą na Florydzie i Kabulem. Po 12 godzin na dobę miałem za zadanie zbierać raporty od jednostek na terenie całego Afganistanu i przesyłać je do CENTCOMu, a następnie różnego rodzaju dokumenty CENTCOMu z powrotem do Afganistanu. Miałem więc najlepszy możliwy obraz tego, co każdego dnia działo się w tym kraju.
Do Afganistanu ponownie trafiłem na rok w 2010 roku. Wtedy miałem okazję odwiedzić niemal wszystkie prowincje Afganistanu. Wyjątkiem była prowincja Helmand, bowiem za nią odpowiadało U.S. Marines, podczas gdy ja służyłem w U.S. Army. Regularnie brałem udział zarówno w pieszych jak i zmotoryzowanych patrolach, a także rozmawiałem z dowódcami jednostek – tak brygad jak i plutonów czy kompanii.
Jakie były Pana ówczesne odczucia co do konfliktu i kierunku, w którym zmierza?
Jeszcze zanim opuściłem Afganistan miałem przeświadczenie, że jest naprawdę źle. Już w 2009 roku napisałem dwa dostępne publicznie artykuły, w którym postulowałem, aby administracja Obamy nie decydowała się na strategię „fali”, a więc osobowego zwiększenia kontyngentu. Począwszy od 2008 roku pisałem, że powinniśmy wycofać jednostki bojowe i skoncentrować się na siłach kontrterrorystycznych.
Gdy Obama zdecydował się jednak na „falę”, widziałem liczne raporty oraz publiczne oświadczenia takich osób jak dowódca sił wojskowych w Afganistanie generał David Petraeus czy Michele Flournouy – zastępca sekretarza obrony, która opracowała dla Obamy afgańską strategię. Na ten temat wypowiadał się oczywiście również Obama. Narracja była jasna – sprawy idą w świetnym kierunku, zgodnie z zamierzeniami i chociaż postęp jest kruchy to bez wątpienia jest. Wtedy przez chwilę uznałem, że skoro wszyscy mówią tak zgodnie i optymistycznie, to pewnie myliłem się co do skuteczności „fali”. Powróciłem do Afganistanu, bo chciałem zobaczyć na własne oczy jak dobrze nam idzie i w jakiś sposób mogę pomóc Afgańczykom. Byłem naprawdę podekscytowany.
Jakie były wówczas Pańskie obserwacje?
Gdy trafiłem ponownie do Afganistanu szybko odkryłem, że jest dokładnie odwrotnie – nie tylko nie było sukcesów, ale sytuacja stawała się coraz trudniejsza. I to w każdym miejscu, do którego się wybierałem. Militarny sukces, o którym mówili wówczas decydenci, po prostu nie istniał. Afgańskie siły zbrojne były skrajnie niezdolne do działania, skorumpowane – niektóre oddziały negocjowały z talibami, by unikać walki. Afgański rząd był przeżarty korupcją i robił straszne rzeczy, chociażby brutalnie budował sobie posłuch w społeczeństwie. Nic nie szło w dobrym kierunku. Gdy powróciłem z Afganistanu w 2011 roku zacząłem o tym mówić publicznie.
Zapewne ma Pan kontakt z innymi weteranami. Jak podchodzą oni do tego, co obecnie widzimy w Afganistanie?
Mam kontakt z większością dawnych kolegów i wszyscy są sfrustrowani. Ci, którzy stracili tam przyjaciół są źli i pytają - po co to wszystko było? Około 80% z nich, może więcej, mówi dokładnie to samo, co ja. Zakładam, że pozostali też widzieli prawdę, ale psychologicznie wypierają to ze swojej głowy, chcą odnaleźć sens w tym, co robili. Będą uznawać, że budowanie szkół czy dróg na coś się zdało. Statystycznie sukcesy wszak były – w wielu aspektach był postęp liczbowy. Co z tego, skoro nic nie okazało się trwałe?
Większość z nas wiedziała, jak to się wszystko skończy. Byliśmy karmieni niekończącą się serią kłamstw ze strony prezydenta, sekretarza stanu, sekretarza obrony i wszystkich tych czterogwiazdkowych generałów i admirałów, którzy wiedzieli dokładnie to, co ja. Każdy, kto mówi inaczej jest po prostu zaślepiony i nie chce dostrzec prawdy.
Czy ostateczna i niezwykle szybka klęska w Afganistanie negatywnie wpłynie na amerykańskie siły zbrojne i morale żołnierzy?
Sądzę, że jesteśmy odporni. Możemy się irytować na wiele rzeczy, ale nadal jesteśmy w stanie dobrze wykonać naszą pracę. Nie sądzę, aby kwestia Afganistanu wywołała w siłach zbrojnych egzystencjonalne dylematy, ani też wątpliwości co do naszej tożsamości. Chcemy ufać naszym liderom. Łatwo jest teraz wskazywać palcem i mówić, że temu winien jest generał Petraeus, a z kolei temu generał Allen. Wszyscy już i tak odeszli. Może w przyszłości, gdy pojawią się opracowania lub wyjdą na światło dzienne jakieś dokumenty, ulegnie to zmianie, ale obecnie nie widzę takiego zagrożenia.
Jakie były największe błędy podczas dwudziestu lat operacji w Afganistanie?
Przede wszystkim był to brak gotowości naszych przywódców do pogodzenia się z rzeczywistością. Nie było trudno ją poznać – ja doświadczyłem jej już na pierwszym patrolu. Tak się składa, że mój pierwszy w życiu patrol w Afganistanie był w towarzystwie Polaków w prowincji Ghazni. Był to wspólny, polsko-amerykański patrol. Wybraliśmy się do jakiejś wioski pośrodku niczego. Pojazdy zostały poza nią, my pieszo weszliśmy w zabudowania. Zapytałem dowódcę patrolu o to, jak często odwiedzają to miejsce. Odpowiedział, że raz na dwa, trzy miesiące. Rozmawiacie z miejscowymi? Spotykacie się z władzami społeczności? Nie, nie mamy na to czasu. To jaki jest cel tego wszystkiego? No, po prostu się pojawiamy. Uderzyło mnie to od razu. Tak robili wszyscy, także Brytyjczycy czy Amerykanie.
Z tego patrolu mam nagrane wideo. Widzisz na nim żołnierzy, a po obu stronach wiejskiej drogi ludzi. Każdy z nich mógł być talibem, a my o tym nie widzieliśmy, no bo skąd? Przecież z nikim nie rozmawialiśmy. Gdyby to faktycznie byli talibowie to po prostu musieli przerwać swoje działania na 15 minut – jeśli przed naszym przyjazdem kogoś torturowali lub mu grozili, to nasza obecność zapewniła im przerwę w robocie na kawę. Innymi słowy – nasz wpływ na sytuację był zerowy. Podkreślę raz jeszcze – wszyscy robili tak samo, w tym 101. Dywizja Powietrznodesantowa w prowincji Kunar. Podczas pieszego patrolu w górskim terenie, zapytałem dowódcę o to samo, co Polaków. Odpowiedzi były takie same: z nikim nie rozmawiamy, przyjeżdżamy i odjeżdżamy. Wracamy za kilka miesięcy.
Oczywiście, wykonaliśmy operacje bojowe, w tym nocne działania czy rajdy śmigłowcowe. Zabijaliśmy nieprzyjaciela. Ale na koniec i tak zostaje pytanie, po co to wszystko? W jednej z operacji zabito 150 talibów, ale co z tego? Każdy zabity i tak został zastąpiony przez nowego rekruta, który wychował się w czasach wojny i nie zna innego życia. Z takimi ludźmi nie sposób jest walczyć, bo dla nich śmierć nie jest straszną rzeczą. Nie wiesz, kto jest twoim wrogiem, a kto nie. Jedyne, co możesz robić to czekać, aż cię zaatakują. Sytuacja nie zmieniła się od pierwszego dnia operacji aż do ostatniego. Militarnie nasze działania były bez znaczenia.
A inne zasadnicze błędy?
Na drugim miejscu wskazałbym arogancję, która przejawiała się w niemożliwych do osiągnięcia celach. Mam na myśli cele z zakresu nation-building, a więc budowy państwa. Formalnie przyjęto je w lutym 2007 roku. Obama przez dwie swoje kadencje wyraźnie wzmocnił koncentrację na tym celu. Nagle mieliśmy za zadanie stworzyć afgański rząd, który jest uznawany przez miejscowych, zająć się prawami kobiet, dać ludziom możliwość głosowania. Były to aspiracje, które brzmią świetnie, ale nie pasują do lokalnych realiów. Wojsko otrzymało rozkaz zrealizowania czegoś, co nawet nie może być jednoznacznie nazwane. Od początku było to niemożliwe, a na pewno nie militarnie.
Trzeci błąd to nieskrępowana gotowość kłamania, by ukryć dwa pierwsze błędy. Całkowicie bez wstydu i świadomie nasi przywódcy przez długie lata kłamali opinii publicznej. Chociażby z Wikileaks wiemy, że to co mówili publicznie nie jest tym, co mówili prywatnie i co doskonale wiedzieli.
A sami Afgańczycy? Jaką rolę odegrali w ostatecznym rozrachunku?
To czwarty element. Pierwszego dnia popełniliśmy błąd instalując takich ludzi jak Karzaj, Ismail Chan i wielu innych – niesławnych watażków, którzy mają krew na rękach. Każde afgańskie wybory były przeżarte do dna korupcją i fałszerstwami. Czy cokolwiek z tym zrobiliśmy? Nie tylko przymknęliśmy oko, ale również nagradzaliśmy korupcję, dając im stanowiska w rządzie. Widzieli to zarówno afgańscy cywile jak i afgańskie wojsko.
Ciekawe jest to, że teraz wiele osób boleje nad zemstą ze strony talibów, ale jednocześnie kompletnie nikogo nie obchodzi fakt, że dokładnie to samo robił swego czasu Sojusz Północny – zmasakrowano tysiące talibów oraz osób, które miały z nimi jakikolwiek związek. Po tym jak rozbiliśmy talibów to właśnie antytalibańskie pogromy doprowadziły do
odrodzenia się tego ruchu. Niedobitki były nękane, co zmusiło je do wycofania się do Pakistanu, który poproszono o pomoc. Siły prozachodnie dokonywały pogromów, bowiem mieli taką możliwość i jakoś Zachodu to wtedy nie interesowało. Teraz zemsta wraca.
W “The New York Times” kilka dni temu ukazał się artykuł afgańskiego generała Samiego Sadata, który twierdzi, że czuje się zdradzony i opuszczony przez Amerykanów. To dobry pretekst do pomówienia o afgańskich siłach bezpieczeństwa.
W tym samym artykule generał Sadat twierdzi, że umowa Trumpa z 2020 roku z talibami oraz wycofanie sił przez Bidena przypieczętowało ich los. Chociaż mam wielki szacunek do generała Sadata i jego osiągnięć w walce z talibami, to powodem politycznego i wojskowego upadku jego kraju jest 20 lat nieudolnych rządów oraz korupcji wśród kolegów pana generała.
Wiele afgańskich jednostek walczyło bardzo, bardzo dzielnie. Nie możemy zapominać, że afgańskie oddziały poniosły w toku wojny wysokie straty. Nie jest więc prawdą, że nikt nie walczył. W ostatnim, krytycznym okresie dowódcy jednostek widzieli jednak, że skorumpowany rząd centralny nie wysyła im wsparcia. Żołnierzom brakowało nie tylko amunicji, ale także wody i żywności.
Prezydent Ghani bodaj w sobotę miał konferencję prasową w Mazar-i Szarif, gdzie powiedział, że walka będzie kontynuowana. Kilka godzin później uciekł z kraju. W tej sytuacji wiele oddziałów uznało, że nie ma sensu stawiać oporu i postanowiło zaprzestać walki. Czy można się dziwić żołnierzowi, że nie chciał poświęcać życia dla rządu, który zostawił go samemu? Bez wsparcia? Bez wody i amunicji? Głównym powodem upadku afgańskich sił zbrojnych było całkowite przegnicie ich politycznych fundamentów.
Czy wejście do Afganistanu było błędem?
Stwierdzenie, że nie trzeba było wchodzić do Afganistanu nie jest popularne w Stanach Zjednoczonych, bowiem trzeba mieć w pamięci 11 września i fakt, że Amerykanie chcieli ukarać Al-Kaidę. Da się usłyszeć głosy, że talibowie nie są problemem Stanów Zjednoczonych, bowiem to ugrupowanie lokalne, a nie międzynarodowe. Możemy nie lubić ich średniowiecznych zwyczajów, ale talibowie nie walczą ze Stanami Zjednoczonymi – przynajmniej nie poza Afganistanem.
Nawet jeśli uznać, że wejście do Afganistanu było niezbędne, to do marca 2002 roku – a więc już po pół roku operacji – faza bojowa zakończyła się. Usunęliśmy Taliban jako zwartą organizację. Operacja była większym sukcesem niż zakładano na jej początku. Wtedy, najpóźniej trzy miesiące później, należało wycofać wszystkie oddziały bojowe i dać okazję Sojuszowi Północnego lub jakiejś innej sile szansę na stworzenie afgańskiego rządu. Stany Zjednoczone nie miały już tam żadnego militarnego wroga. Była to dobra okazja, by dać rządzić komuś innemu i wpuścić organizacje humanitarne, chociaż USAID (United States Agency for International Development).
Zostaliśmy jednak, przez co utknęliśmy. W 2003, 2004 i jeszcze w 2005 roku sytuacja była całkiem dobra – ataków było niewiele. Tuż przed swoim wyjazdem z Afganistanu w marcu
2006 roku polecieliśmy na ceremonię składania przysięgi przez afgańskich policjantów w Mazar-i Szarif. Na miejscu mieliśmy zwykły, nieopancerzony samochód. Nikt z nas nie poruszał się z długą bronią, nie mieliśmy kamizelek kuloodpornych. Poszliśmy na miejscowy bazar, a imam zaprosił nas do meczetu. Było spokojnie i bezpiecznie. Potem już nigdy tak nie było. Momentem przełomowym był rok 2007, kiedy to talibowie rozpoczęli powrót, a myśmy w krótkim czasie zwielokrotnili swoje błędy, wysyłając dodatkowe siły.
Istnieją obawy, że Afganistan raz jeszcze stanie się kolebką globalnego dżihadyzmu, z której atakowany będzie świat zachodni. Pan jednak nie podziela tych obaw?
Nie i mówię to od lat. W Afganistanie nie ma nic wyjątkowego na tle innych miejsc – terroryści mogą operować w Waziristanie lub Tadżykistanie, Nigrze, Jemenie lub Libii. Jest wiele takich miejsc na świecie. W 2010 roku mieliśmy w Afganistanie 150 tysięcy żołnierzy i zapewniam, że duże obszary kraju i tak pozostawały poza jakąkolwiek naszą kontrolą. Już wtedy terroryści mieli wszelką sposobność, by działać w Afganistanie.
Od czterech lub pięciu lat talibowie kontrolują jakieś 50% kraju. Nie jest jednak w ich interesie, by raz jeszcze dawać Al Kaidzie swoje terytorium – teraz wiedzą, że może zakończyć się to atakami z powietrza. Po co im to? Tym bardziej, że interesy talibów są lokalne. Mieliby zaprzepaścić dwadzieścia lat walki?
Jak Stany Zjednoczone ułożą sobie relacje z nowym Afganistanem?
To wielkie pytanie, na które musimy znaleźć odpowiedź. Taliban szybko zorientuje się, że czymś innym jest walczenie i wysadzanie nieprzyjaciela w powietrze, a zupełnie czymś innym rządzenie i kierowanie państwem. Niezależnie od systemu politycznego obywatele chcą pracy, wody i prądu. Dlatego talibowie nie godzą się, aby ludzie swobodnie wyjeżdżali z kraju. Talibowie będą potrzebowali pieniędzy. Jeśli odetniemy ich od wszystkich naszych źródeł to, po pierwsze, pierwszą ofiarą takiej polityki będą zwykli Afgańczycy. Po drugie, otworzyli to drzwi dla takich państw jak Chiny, Rosja czy Iran.
Jedyna szansa, aby móc w jakikolwiek sposób wpływać na zachowania Talibanu to mieć instrumenty oddziaływania. Nie mówię o wspieraniu rządu, ale o szeroko pojętej pomocy humanitarnej. Dobrze wiedzieliśmy, że poprzedni rząd afgański nie mógł przetrwać bez wielomiliardowej pomocy – w przypadku talibów nie będzie przecież inaczej. Niemniej jednak dla Zachodu, a szczególnie Amerykanów, podjęcie takiej decyzji będzie psychologicznie bardzo, bardzo trudne. Wszak w świadomości amerykańskiej opinii publicznej talibowie są odpowiedzialni z 11 września. Znając nasze wcześniejsze działania obawiam się, że postąpimy błędnie i samemu wepchniemy talibów w ręce naszych nieprzyjaciół, którzy w ogóle nie będą poruszać kwestii praw człowieka.
Na amerykańską reputację na pewno nie wpływają dramatyczne obrazy z Kabulu, gdzie wybuchł chaos, a amerykańskie wojsko – przynajmniej w świetle medialnych doniesień – z kraju uciekło.
Założenie było takie, aby do 31 sierpnia wycofać około 1,9 tysiąca żołnierzy i utrzymać 600 żołnierzy do ochrony kompleksu w Kabulu. Turcy mieli zająć się wówczas ochroną lotniska.
Wydawało się to racjonalne, ale plany oparto na założeniu, że Afgańczycy stawią zbrojny opór i talibowie nie podejdą pod Kabul tak szybko.
Ostatnim gwoździem do trumny był upadek Heratu na zachodzie, Mazar-i Szarif na północy i Kandaharu na południu. Administracja Bidena liczyła, chociaż tak naprawdę takie oceny charakteryzowały wszystkich, że talibowie zostaną związani walką w miastach, co da rządowi i koalicji czas na reakcję. Z powodu dekad korupcji i braku jakiekolwiek wsparcia dla wysuniętych oddziałów wszystko od razu runęło.
W rezultacie zamiast ewakuacji 1,9 tysiąca żołnierzy wojsko stanęło przed koniecznością ewakuacji dziesiątków tysięcy osób. Nikt nie był na to przygotowany – nie było żadnego planu w razie takiego rozwoju sytuacji. Myślę, że ostatecznie z perspektywy efektywności wojsko poradziło sobie w imponujący sposób – pomimo braku planów i istniejących trudności w krótkim czasie zmobilizowano znaczące siły do ewakuacji.
Czy amerykańskie działania w Afganistanie wpłyną na odbiór przywództwa Stanów Zjednoczonych? Już teraz nie brak głosów, że Ameryka to imperium w stanie rozkładu, pozbawiona zdolnego do działania lidera.
My, Amerykanie, musimy dokonać głębokiego, politycznego i militarnego rachunku sumienia. Musimy zrozumieć, że każdy na świecie – wróg i przyjaciel – wie, że na temat tej wojny kłamaliśmy. Wszyscy doskonale wiedzą co wiedzieliśmy, a co mówiliśmy. Wiedzą, że walczyliśmy w wojnie nie do wygrania, obieraliśmy cele, których nie dało się zrealizować. Wiedzą, że ciągle kłamaliśmy. Nie buduje to zaufania ani do naszych działań, ani do naszych osądów. Tego się naprawdę obawiam.
Dziękuję za rozmowę.
Daniel L. Davis – podpułkownik US Army w stanie spoczynku i ekspert ds. obronności w amerykańskim, pozarządowym ośrodku analitycznym Defense Priorities. W amerykańskich siłach zbrojnych służył przez 21 lat. Czterokrotnie wysyłany na konflikty zbrojne: w Zatoce Perskiej (1991), Iraku (2009), Afganistanie (2005, 2011). Odznaczony Brązową Gwiazdą za męstwo w Iraku (bitwa o 73 Easting) oraz w Afganistanie (2011). W 2012 roku był jednym z pierwszych, którzy publicznie zarzucał kłamstwa cywilnym i wojskowym decydentom w sprawie Afganistanu.
Shelby
Nawet Adolf Hitler jest lepszy od Sowietow. Amerykanie przynajmniej nie kradna wszystkiego co popadnie gdy wycofuje sie z kraju. Jak dobrze pamietam to ze zrujnowanej po wojnie Polski ukradli 70 procent taboru kolejowego, tylko ruskie tak potrafia, nie ma innej takiej nacji na swiecie. Jak dalej masz watpliwosci to spojrz na Polske pod okupacja ZSRR i na Niemcy pod wplywami USA, miedzy 1945 rokiem a 1990 rokiem, jak myslisz ktory kraj wiecej osiagnal i bardziej rozwinal gospodarke i w ktorym kraju byl i jest wiekszy dobrobyt, w Polsce czy w Niemczech, kto do kogo jezdzi do pracy? Moze powiesz ze Niemcy do Polski bo Sowiety tak cudownie zadbaly o Polske?
Athina
Dziękuję bardzo za tak zwięzłe i jasne przedstawienie sytuacji w Afganistanie... Miałam podobne odczucia, a teraz wiem.
Dario
Afganistan od zawsze był gwoździem do trumny dla wielkich mocarstw starających się tam ugruntować swoje strefy wpływów, najpierw w XIX w. dla Anglików, w XX w. dla Rosjan - Sowietów, a teraz w XXI w dla USA. Co ciekawe dodam, że w układzie z 1907 r. między Rosją a Anglią w ramach trójporozumienia przed wybuchem I wś oba państwa ustaliły swoje strefy wpływów właśnie w Afganistanie i do tego Persji i Tybecie. To oznacza jakie do dzisiaj ten region ma znaczenie strategiczne dla potęg światowych. Historia ciągle zatacza swe koło i nic się tu nie zmienia.
Zapomniałeś o monglach i Aleksandrze wielkim jeszcze
"Pułkownik" Michał
Zbyt daleko idące uproszczenie. Afganistan nie był przyczyną upadku ani państwa Aleksandra ani Mongołów. Przyczynami rozbicia tych państw były walki wewnętrzne między spadkobiercami zarówno Aleksandra Wielkiego jak i Czyngis Chana.
yaro
The Guardian 2 września 2021 "Brytyjski sekretarz obrony Ben Wallace powiedział, że USA nie są już supermocarstwem Ben Wallace, brytyjski sekretarz obrony, w wywiadzie stwierdził, że Stany Zjednoczone nie mogą być dłużej uważane za supermocarstwo, ponieważ „supermocarstwo, które… nie jest gotowe, by się czegoś trzymać, już nie jest supermocarstwem”.
Viktor
Historia UK po ucieczce z Indii
Oj
W Afganistanie upadło zaufanie sojuszników do USA. Wycofanie z sankcji do NS2 tylko przypieczętowało ten trend. Usa nie jest już hegemonem światowym - to punkt przełomowy w upadku imperium
jkkk
USA jest mocarstwem i będzie ..pisanie o upadku jest mrzonką... bez pokrycia w rzeczywistości.
Rakietki
Upadek USA widoczny jest od wielu lat. Ślepiec zawsze powie że tego nie zauważa.
dada
Oczywiście że USA upadło i nie jest mocarstwem. Samo wejscie do Afganistanu świdaczyło o ich słabości. Rzucili się z tasakiem na księżyc i przegrali co było do przewidzenia,
Monkey
Wiem, że łatwo pisać po fakcie, ale taki bądź podobny rozwój wypadków był do przewidzenia. Wiele podobieństw do sytuacji w Wietnamie nie tylko że wystepowało, ale aż raziło w oczy. Na szczęście straty u wszystkich stron konfliktu były mniejsze, ale i tak duże. I po 20 latach mamy powrót do sytuacji zbliżonej do tej z 2001 roku. Racej cas pokaże, jakie wnioski wyciągneli Talibowie. Też uważam, że jest raczej mała szansa na ugoszczenie przez nich kolejnych ugrupowań terrorystycznych.
gnago
Inna Taliban nauczony doświadczeniem upraw maku nie zakazał
Monkey
@gnago: Skoro mają kupców, to czegóż oczekiwać? Oczywiście, jestem trochę cyniczny, ale tak to działa.
Hektor
Polecam książkę "Kontakt. Polskie specsłużby w Afganistanie". Autor służył w Afganie i na podstawie tego co tam doświadczył trafnie przewidział, że ta wojna zostanie przez USA przegrana.
Klos
Chcieli ukarać Al-Kaide, lecz cel główny to zarobek branży zbrojeniowej, logistycznej. Szkoda cywilów i żołnierzy którzy bez sensu zginęli. Zginęło 50 tys cywilów - pewnie Talibowie mniej zabili swoich... Wysyłają swoich żołnierzy na wojny aby zbrojeniówka zarobiła, akcje na giełdzie wzrosły. Do tego kwestie osłabienie krajów wokół Izraela, przejmowanie złóż surowców naturalnych, kontrola szlaków handlowych. A lud dostaje tylko: szerzymy demokracje :)))
Zmartwiony
Cytat: "Musimy zrozumieć, że każdy na świecie – wróg i przyjaciel – wie, że na temat tej wojny kłamaliśmy. Wszyscy doskonale wiedzą co wiedzieliśmy, a co mówiliśmy. Wiedzą, że walczyliśmy w wojnie nie do wygrania, obieraliśmy cele, których nie dało się zrealizować. Wiedzą, że ciągle kłamaliśmy. Nie buduje to zaufania ani do naszych działań, ani do naszych osądów." I to jest wg mnie clou dla Polski. Po Afganistanie straciłem poczucie, że Amerykanie nam nie kłamią każdego dnia, albo, że się po prostu grubo mylą i w swojej bucie nie są zdolni do dostrzeżenia swoich błędów i omyłek - co w ostatecznym efekcie wychodzi na jedno.
zimny kubek
Ale bełkot, wojsko wojnę by wygrało bez problemów, niestety politycy ją przegrali bo nie wiedzieli czego chcą. Dyktatury zawsze wygrywają bo liczy się efekt a cena nie ma znaczenia. Taki Stalin załatwiłby sprawę krótko, przesiedlając wszystkich na Syberię i po kłopocie. Pytanie brzmi o determinację i koszty jakie chcemy ponieść.
yaro
Jakim kosztem by wygrało ? Wiesz ilu by wtedy zginęło żołnierzy, tego społeczeństwo amerykanskie by nie przeżyło.
kardynał Mateo
O co chodzi z tym 11 września? Przecież chyba nikt z zamachowców nie był "narodowości" afgańskiej,ani nie był posiadaczem paszportu państwa Afgańskiego? Wywiad znów zawiódł.
papież Mateo
Al-Kaida Osamy Bin Ladena (Saudyjczyka podobnie jak zamachowcy), która dokonała, całą swoją infrastrukturę, bazy szkoleniowe itp itd miały właśnie w Afganistanie. Pamiętajmy, że mówimy o 2001 roku, to nie czasy przelewów błyskawicznych, smartphonów i globalnego internetu. Taka organizacja (której oficjalnie żadne państwo muzułmańskie nie wspierało) musiała mieć teren skąd prowadziłaby swoją działalność - Talibowie (sądząc, że mają te same poglądy i cele co Al-Kaida), którzy rządzili w Afganistanie takiego terenu i wsparcia udzieliły Bin Ladenowi. Oczywiście idąc tropem pieniędzy wszystko wskazuje na Arabię Saudyjską a przynajmniej bogatych i wpływowych Saudyjczyków, którzy nie popieraj rodziny królewskiej, która robiła i robi interesy z USA. Jednak cała infrastruktura musiała mieć gdzie istnieć - padło na Afganistan stąd wojna od 2001 roku.
No
Wszyscy to było saudyjczycy
Patryk
Amerykanie byli wściekli i chcieli kogoś zbombardować... Afgan nie miał p.lotek, więc padło na niego.
sosy
Wywiad ciekawy choć nie odkrywczy. Wojny są prowadzone w interesie oligarchii finansowej a jak ktoś jest tym faktem zdziwiony to niech wraca do szkoły i książek.
JAck
Nie pytasznie wiesz. Spokój jest najcenniejszy i brak strat. Rozumiem naszch.
Nor bercik
Ciekawe czy kiedykolwiek doczekamy się spowiedzi Rosjan co do kłamstw Czeczeńskich
Polak
A jakie te kłamstwa czeczeńskie proszę wytumacz
Trzcinq
Rozwiń proszę bo nie łapie
Że co?
idah
Przeciez ameryka kłamała, kłamie i bedzie kłamac, bo to taki kraj , który powstał z bandytów i kobiet o złej reputacji, wiec co z takiego konglomeratu moze powstać.
Wysłannik
I co tu komentować? W Jugosławii, Libii, Iraku, Syrii, Wietnamie, Kubie, Wenezueli, Ukrainie, Korei, Panamie, Hondurasie, Nikaragui i wielu innych krajach - było podobnie. I nic nie usprawiedliwia, że wrogie reżymy /ZSRR-ROSJA, Chiny/ - działają podobnie czy nawet gorzej. A już zastrzelenie z przyłożenia weteranki armii amerykańskiej / KOBIETY - zasłużonego, bohaterskiego żołnierza/, we wnętrzu amerykańskiego parlamentu, która protestowała publicznie przeciwko powyżej opisanym wynaturzeniom, świadczy o stanie Ameryki, zasygnalizowanym w ostatnim pytaniu Redaktora. Z poważaniem.
profesurdoktórwikturzkrakowa
Kasa misiu, kasa! Wojny są potrzebne aby koncerny zbrojeniowe zarabiały a politycy mieli sztucznego wroga zewnętrznego który jednoczy społeczeństwo wokół przywódcy u władzy. Rozprężenie po 1989 roku nie było nikomu na rękę. Firmy zbrojeniowe w Rosji i USA notowały straty. To się nie opłacało więc szybko powrócono do narracji konfliktu, zimnej wojny, aby zbrojenia szły dalej i biznes się kręcił. Do tego takie lokalne wojenki jak Afganistan są świetnym rynkiem zbytu na rządowe zamówienia na sprzęt i amunicję. A biedni weterani? No cóż. Ci co wierzyli, że jadą tam z jakąś misją, niesienia demokracji, cywilizacji, muszą się teraz zapewne czuć wydymani...
SS
Tak naprawdę to my się nie mamy czym bronić ale Amerykanie nam pomogą tak jak pomogli Afgańczykom. A tak właściwie to se zbudujemy płot, i nie wpuścimy RUSKICH. Podepniemy prund jak by co.
Kłamaliście z irakiem,afganistanem ,libią...na szczęście przegraliście i was juz tam nie ma? Aha co z prawami mężczyzn? Dlaczego jeńcy wojenni byli torturowani przez was? Dlaczego mieliście nielegalne więzienia w Polsce. Nie jesteście lepsi od sowietów
NniezgodzęSię
Nawet jeżeli nie są kryształowi to są lepsi... pod sowietami stawaliśmy się społeczną i gospodarczą ruiną... pod wpływami amerykańskimi przynajmniej gospodarka się rozwija
???
Pod wpływami amerykańskimi, czy raczej po przystapieniu do Unii Europejskiej?
Trzcinq
No tak jest alternatywą co
Oszołom
Demokracja zrzucona z B-52... Nie zakiełkowała...
Alex
Very interesting article
Pluton
Jakieś takie niespojne te przemyślenia. Raz ubolewa nad rzeźą talibów zorganizowaną przez sojusz północny przy biernosci zachodu a parę zdań później mówi, że lepiej było się wycofać w 2002 i oddać władzę temu właśnie sojuszowi...
Jacek
Fakt trochę malkontenci. Narzeka na to że się USA zaangażowały a potem że żołnierze się ni angażowali. No ale to chyba był taki plan że to miejscowi mają rozmawiać i z miejscowymi a nie NATO.
LoaMax
Przecież ta porażka była oczywista ,każdy o tym wiedział i to od początku ,ja się tylko dziwię amerykana że sobie dają taki kit pociskac ,hasło pada że jak to amerykańska demokracja jest zagrożona ,a stado debil idzie na wojnę ,ci obywatele to muszą byś mocno ograniczeni umysłowo ,że się dają nabierać na takie patryjotyczne bzdury ,rząd USA sam stworzył terrorystów ,którzy ich atakują chyba tylko po to żeby straszyć nimi swoich obywateli ,zresztą podobna sytuacja miała miejsce we Francji w latach 60 ,z OAS i z de Gaulle-m ,bo są kraje które sztucznie tworzą wrogów ,żeby potem ograniczać wolność innych ,tylko szkoda że ludzie to takie głupie stworzenia ,że się dają tak nabierać na takie bzdety ,,,dla mnie osobiście USA to taki gliniany kolos jak niegdyś związek radziecki ,państwo które opiera się na kłamstwie prędzej czy później upadnie ..
Piotr II
Dosadne podsumowanie pana podpułkownika, szczere aż do bólu i mamy pełny obraz jaka jest prawda.
Dzieci drogie
Panie pułkowniku nie tylko o tej wojnie kłamaliscie. Irak. 11 września. Afganistan. NSA. Inwigilacja. Snowden. Trochę tego jest
Steve
Świetny, pogłębiony wywiad. Brawo.