- Wiadomości
Afrykański boom demograficzny – przyczyny i konsekwencje dla Europy [OPINIA]
Tempo przyrostu ludności w Afryce zależy od wielu czynników i jedynie dobre ich zrozumienie może pozwolić na poszukiwanie właściwych rozwiązań problemu. W przeciwnym razie Europa stanie przed dylematem egzystencjalnym. Jak na razie jednak nie podejmuje się odpowiednich środków, jest to częściowo spowodowane polityczną poprawnością, częściowo zaś dążeniami do korzyści ekonomicznych - pisze Witold Repetowicz.

W debacie publicznej panuje skłonność do utożsamiania afrykańskich migrantów przybywających do Europy z muzułmanami. Wynika to po części z nierozdzielania problemu migracji z Afryki i z Bliskiego Wschodu. W 2014 r., zanim ruszyła milionowa fala z Turcji, niektóre media nazywały „syryjskimi uchodźcami” afrykańskich migrantów ekonomicznych z Afryki. Tymczasem oba zjawiska są zupełnie odrębne, a migracyjny kierunek środkowo-śródziemnomorski (Libia-Włochy), a także zachodnio-śródziemnomorski (Maroko-Hiszpania) nie ma nic wspólnego z przyjmowaniem uchodźców. Część zachodnich komentatorów utożsamiała jednak afrykańskich migrantów z uchodźcami z bliskowschodnich stref działań wojennych, co miało na celu skłonienie opinii publicznej w Europie do większej przychylności w przyjmowaniu tych pierwszych.
Czytaj też: Europa - Afryka. Zderzenie demograficzne [ANALIZA]
Warto jednak uzmysłowić sobie, że związek między religią a przyrostem naturalnym, choć istnieje, to nie stanowi głównej determinanty. Analizując porównawczo zależność między współczynnikiem dzietności a wyznawaną religią widać wprawdzie wyższą wartość wśród subsaharyjskich muzułmanów, ale wśród subsaharyjskich chrześcijan jest ona i tak znacznie wyższa niż u muzułmanów w Afryce Płn., gdzie średnia wynosi 3,2 dziecka na kobietę.
Tylko sześć (spośród 48) krajów subsaharyjskich ma niższy współczynnik dzietności, przy czym faktycznie, wszystkie te kraje nie są muzułmańskie – tzn. muzułmanie nie stanowią w nich ani większości, ani znaczącej mniejszości. W Afryce subsaharyjskiej jest 11 krajów, które w większości zamieszkują muzułmanie, cztery kraje w których proporcje między muzułmanami a chrześcijanami są wyrównane i pięć krajów, w których mniejszość muzułmańska stanowi co najmniej 25 proc. populacji.
Wg raportu Pew Research w 2010 r. chrześcijanie stanowili 63 proc. mieszkańców Afryki Subsaharyjskiej, a muzułmanie – 30 proc., przy czym wg prognoz w 2050 r. proporcje te zmienią się – 58,5 proc. do 35 proc. Jest to zmiana wyraźna lecz nie jest ona szokująca. Współczynnik dzietności dla muzułmanów subsaharyjskich oceniany jest na 5,6, podczas gdy dla chrześcijan wynosi 4,5. Co więcej, cztery kraje o najwyższym współczynniku to kraje, które zamieszkują w większości muzułmanie: Niger, Somalia, Mali, Czad (w tym kraju muzułmanie stanowią niewiele ponad połowę), jednak wśród kolejnych sześciu miejsc jest tylko jeden kraj z większością muzułmańską (Gambia) i jeden z proporcjonalną liczbą zamieszkujących go chrześcijan i muzułmanów (Nigeria).
Wyższy współczynnik dzietności wśród subsaharyjskich muzułmanów można tłumaczyć zarówno poligamią, jak i większymi oporami wobec stosowania antykoncepcji. Warto jednak uświadomić sobie, że o ile demografia może być i bywa używana przez rządy niektórych krajów jako broń, o tyle w przypadku Afryki wysoka dzietność jest raczej postrzegana jako problem dla wielu rządów. Niedawno powiedział o tym wprost prezydent Nigru, w którym współczynnik dzietności jest najwyższy. Niemniej w niektórych krajach (np. w Etiopii) występuje wyraźna dysproporcja między muzułmanami a chrześcijanami jeśli chodzi o wysokość współczynnika dzietności – w Etiopii średnia krajowa wynosi 4,6, a w regionie Somali już 7,1.
Pięć krajów subsaharyjskich o najniższym współczynniku dzietności to Mauritius, Seszele, Zielony Przylądek, RPA i Botswana, a w pierwszej dziesiątce jest tylko jedno państwo muzułmańskie (Dżibuti na siódmym miejscu). Kolejne państwa muzułmańskie zajmują dalekie miejsca, i są to Komory ze współczynnikiem 4,5 i Mauretania z 4,6.
Warto więc zwrócić uwagę na istotne cechy wspólne i różnice między tymi państwami (poza religią). Cała piątka znajduje się w czołówce rankingu rozwoju społecznego (HDI), przy czym Mauritius i Seszele klasyfikowane są na poziomie wysokim (odpowiednio miejsca 63. i 64. na liście światowej). W czołówce krajów afrykańskich w klasyfikacji HDI jest jednak też Gabon, który znajduje się dopiero na jedenastym miejscu pod względem współczynnika dzietności (licząc od najniższego) z wynikiem 3,9, podczas gdy w drugiej piątce tylko jeden kraj nie jest w grupie niskiego rozwoju społecznego (od 149. miejsca listy światowej w dół). Dżibuti nie znajduje się również w czołówce tej listy jeśli wziąć pod uwagę tylko kraje muzułmańskie. HDI nie jest oczywiście tożsame z dochodem per capita, które najwyższe jest w Gwinei Równikowej (klasyfikowanej ze średnim HDI), która ma jednak wysoki współczynnik dzietności (4,8).
Większość krajów z tej grupy jest też stosunkowo dobrze zurbanizowana. W całej Afryce 40 proc. populacji mieszka w miastach, podczas gdy w czterech spośród pięciu krajów z najniższym współczynnikiem dzietności ludność miejska przeważa nad wiejską. Ale i tu nie jest to aż tak wyraźne, gdyż Mauritius ma ten współczynnik na poziomie 38,8, a znajdujące się na dalszych miejscach w pierwszej dziesiątce Lesotho, Suazi i Rwanda mają ten współczynnik znacznie niższy niż kraje, w których współczynnik dzietności jest najwyższy. Wbrew niektórym opiniom trudno również mówić o wyraźnej zależności między uprzemysłowieniem kraju a spadkiem przyrostu naturalnego, gdyż w czołówce krajów z największym udziałem przemysłu w PKB tylko Botswana ma niski współczynnik dzietności.
Państwa o niskim współczynniku dzietności charakteryzuje natomiast duża stabilność polityczna. Cała czołowa piątka to kraje demokratyczne lub częściowo demokratyczne (przy czym osiągnęły ten stan bez znaczącej ingerencji zewnętrznej), w których od co najmniej ćwierćwiecza odbywają się wybory i nie było ani puczu, ani wojny. Mauritius i Botswana to zresztą jedne z nielicznych krajów, które są w pełni stabilne i demokratyczne od dekolonializacji. Stabilne, choć niekoniecznie demokratyczne, są również kraje drugiej piątki. W Rwandzie wprawdzie miało miejsce ludobójstwo, ale doszło do niego 23 lata temu i od tego czasu brak jest poważniejszych wstrząsów.
Jeżeli spojrzymy na drugą strony tej listy to dominują kraje biedne, znajdujące się w końcówce rankingu HDI i wysoce niestabilne. W 15 krajach o najwyższym współczynniku dzietności żaden nie jest klasyfikowany przez Freedom House jako „wolny”, a w czołowej dziesiątce e tylko trzy otrzymały ocenę „częściowo wolnych” (Niger, Mali i Nigeria). Nie chodzi przy tym jedynie o totalitarną dyktaturę , gdyż takowa może być i krwawa i w miarę bezkrwawa.
Choć w Nigerii, która z największą populacją w Afryce znajduje się też w czołówce współczynnika dzietności, odbywają się wybory parlamentarne, to stan ten trwa dopiero od 1999 r. Co jednak ważniejsze, kraj ten jest daleki od stabilności politycznej z aktywnością Boko Haram na północy, wygaszoną dopiero niedawno rebelią w Delcie Nigru na południu, rywalizacją między chrześcijanami i muzułmanami, a także konfliktami plemiennymi. Nigeria jest szóstym na świecie eksporterem ropy naftowej i obok Angoli jedynym państwem z pierwszej dziesiątki eksporterów, które jest w grupie niskiego rozwoju społecznego rankingu HDI. Warto dodać, że Angola ma piąty najwyższy, a Nigeria dziesiąty najwyższy współczynnik dzietności. Oba kraje mają też wyższy od średniej współczynnik urbanizacji.
Także trzeci najbardziej zaludniony kraj Afryki Subsaharyjskiej, tj. Demokratyczna Republika Kongo, jest naturalnie bogata w zasoby naturalne, a zarazem jest jednym z najbiedniejszych i najsłabiej rozwiniętych społecznie krajów na świecie, ze współczynnikiem dzietności 6,0 jest na szóstym miejscu. Wszystkie te trzy kraje są relatywnie wysoko zindustrializowane, a Lagos i Kinszasa to największe afrykańskie metropolie. Znów zatem nie potwierdza się teza, że sam odpływ mieszkańców do miast i rozwój przemysłu zapewnia spadek rozrodczości. Argumenty zwolenników tej teorii związane są głównie z faktem, że rolnictwo afrykańskie jest słabo zmechanizowane, a więc potrzeba do niego „wielu rąk”.
Urbanizacja i industrializacja Afryki nie ma jednak znaczenia dla przyrostu naturalnego, jeśli nie towarzyszy temu uczciwa dystrybucja dochodu, stabilność polityczna i rozwój społeczny. Bez tego jakiekolwiek akcje promujące antykoncepcję będą, tak jak jest to obecnie, bezskuteczne. Bieda i niestabilność w kraju sprzyjają prokreacji.
Wojna generuje również uchodźców, wśród których występuje wysoki współczynnik dzietności, również ze względu na uwarunkowania, brak perspektyw, pracy, edukacji w obozach itd. – tak jest na przykład w Somalii, którą znajdziemy na drugim miejscu w tej kategorii. We wschodnich prowincjach Demokratycznej Republiki Kongo od 20 lat toczą się walki plemienne i rebelianckie, które częściowo inspirowane są przez żądne zysku firmy z Europy Zachodniej (chodzi m.in. o wydobycie koltanu). Niger, znajdujący się na ostatnich miejscach PKB/osobę i HDI jest uranowym zapleczem Francji, bez którego nie mógłby być realizowany tamtejszy program jądrowy. Choć obecnie panuje tam względna polityczna stabilność to stan ten trwa dopiero siedem lat. W 2010 r. miał miejsce ostatni z długiej listy wojskowych przewrotów, a w 2009 r. zakończyła się ostatnia rebelia Tuaregów. Sąsiednie Mali wciąż jeszcze nie doszło do siebie wydarzeniach z 2012 r. (rebelia Tuaregów, przewrót wojskowy, najazd dżihadystów i wreszcie interwencja francuska). Z drugiej jednak strony Angola od 15 lat jest w miarę stabilna, choć nastąpiło to po długiej wojnie domowej.
Z kolei Sudan Płd., w którym obecnie toczy się wojna, oraz takie kraje jak Wybrzeże Kości Słoniowej (gdzie miało to miejsce kilka lat temu), a także Liberia czy Sierra Leone (gdzie niezwykle krwawe konflikty skończyły się ok. 15 lat temu) nie są w czołówce wysokiego współczynnika dzietności (choć nie jest on też mały). Warto dodać (w kontekście uchodźców), że od 15 lat Afryka Subsaharyjska doświadcza mniejszej liczby wojen i ludobójstwa, to jednak zbyt krótki czas by powstrzymać przyrost naturalny. Tymczasem wraz z dorastaniem nowych pokoleń i kurczeniem się zasobów (wody, jedzenia) może nastąpić nowa fala destabilizacji i wojen.
Co ciekawe, to nie kraje z największym współczynnikiem dzietności mają największy odsetek nosicieli wirusa HIV. Cztery kraje z najwyższym odsetkiem to jednocześnie kraje o niskim współczynniku dzietności oraz relatywnie wysokim HDI co sugerowałoby większą popularność antykoncepcji. W Nigrze, Mali i innych krajach Sahelu, gdzie dzietność jest bardzo wysoka, HIV jest na niskim poziomie, a reklamy prezerwatyw powiązane są głównie z zagrożeniem zarażeniem.
Czytaj też: Migracja narzędziem wojny hybrydowej. Rosja zaatakuje Polskę bronią "D"? [ANALIZA]
Powyższa analiza pokazuje, że wysoki przyrost naturalny, a także jego hamowanie, zależy nie od jednego czynnika, ale wielu. Na podstawie powyższych przykładów można dojść do wniosku, że wojny i masakry nie stanowią trwałego czynnika powstrzymującego przyrost naturalny, wręcz przeciwnie, raczej go stymulują. Zdecydowanie hamująco działa natomiast stabilizacja polityczna i rozwój społeczny. Przykłady Gabonu czy Gwinei Równikowej pokazują jednak, że brak demokracji w krajach o wysokim dochodzie na głowę prowadzi do nierównej dystrybucji dóbr, a co za tym idzie do niskiego rozwoju społecznego, a zatem i wysokiego współczynnika dzietności. Nie jest to przy tym postulat demokratyzowania za wszelką cenę, gdyż prowadzi to do destabilizacji. Jednak w warunkach państw podzielonych plemiennie, brak mechanizmu „power sharing” prowadzi do zbrojnej rywalizacji o władzę między plemionami (a także grupami religijnymi) i zjawisko to będzie się nasilać w miarę wzrostu populacji z uwagi na ograniczone zasoby wody i żywności, o które zaczną się wojny. Trudno powiedzieć jaki wpływ będzie miała neokolonializacja Afryki przez Chiny. Z jednej strony starają się one wyciszać konflikty, bo nie służą interesom handlowym. Z drugiej wspierają skorumpowanych dyktatorów, co nie służy uczciwej dystrybucji dochodu i rozwojowi społecznemu.
Europejska pomoc humanitarna i rozwojowa dla Afryki mogłaby jej służyć, gdyby towarzyszyły temu zmiany strukturalne, zwalczanie korupcji i zwalczanie nieuczciwości w handlu europejsko-afrykańskim. Jeśli chodzi o tę ostatnią kwestię, to dobrym przykładem jest tu kongijski koltan wydobywany przez nieletnich robotników, otrzymujących za swą pracę bardzo niskie wynagrodzenie. Koltan tymczasem, kupowany od kontrolujących kopalnie kacyków, okazuje się być niezwykle drogim minerałem znajdującym swe zastosowanie w elektronice.
Dzieci w Afryce to również inwestycja w z góry założoną migrację. Mają one wyjechać do Europy i wysyłać rodzinie pieniądze. Kraj, z którego wyjechali również jest „zadowolony”. Po pierwsze przychodzą pieniądze, które nie zostałyby w nim wypracowane, po drugie zaś unika się niepokojów społecznych związanych z naturalnymi falami niezadowolenia młodego pokolenia pozbawionego perspektyw. Trzeba też pamiętać, że w Afryce wiek wejścia w „dorosłość” jest niższy niż w Europie, często jest to nawet około 15 lat, co jeszcze bardziej zwiększa dzietność i ogranicza perspektywy (brak edukacji).
Obecnie średnia wieku w Afryce Subsaharyjskiej wynosi 18 lat a ok. połowa populacji nie ma ukończonego czternastego roku życia. W Nigrze średnia wieku to mniej niż 15 lat. W trzech najliczniejszych krajach Afryki Subsaharyjskiej tj. Nigerii, Etiopii i Demokratycznej Republiki Kongo wynosi ona również ok. 18 lat. To oznacza, że już za późno na uniknięcie skutków podwojenia się liczby subsaharyjskiej ludności do roku 2050. Można jedynie starać się powstrzymać dalszy przyrost.
Jest rzeczą oczywistą, że Afryka, która już teraz ma problemy z żywnością i wodą, nie wytrzyma takiego przyrostu naturalnego. Zacznie się głód oraz walki plemienne. Naturalną tendencją będzie też zwiększenie eksportu nadwyżki populacyjnej do poziomu kilku, a może kilkunastu milionów rocznie. Obecnie największymi subsaharyjskimi „eksporterami migrantów”są takie kraje jak Erytrea, Nigeria, Somalia, Gambia, Senegal, Mali. Wszystkie są krajami w których muzułmanie albo dominują albo stanowią około połowy populacji. Migracja ta nie jest też stymulowana ani wojną, ani sytuacją polityczną w kraju, gdyż brak znaczącej liczby imigrantów z Sudanu Płd. (który obecnie generuje największą liczbę uchodźców), a także Gwinei Równikowej, należącej do najgorszych tyranii.
Nieskuteczność i brak zdecydowania w ochronie południowej, morskiej granicy Europy przed napływem migrantów stał się też zachętą do większej prokreacji z antycypacją migracji tych osób do Europy, by wspomagały one swoje rodziny. Obecnie wciąż nie jest za późno, by chronić granice bez użycia nadmiernej siły. O scenariuszach rozwoju sytuacji, a także o perspektywach związanych z procesami demograficznymi w regionie MENA napiszę w trzeciej części tekstu.
Witold Repetowicz
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]