Siły zbrojne
Dworczyk: "Jesteśmy transparentni". MON nie boi się kontroli NIK
Ministerstwo Obrony Narodowej nie ma nic do ukrycia, jesteśmy transparentni i udostępniamy wszystkie dokumenty; jeśli chodzi o kontrolę NIK również jesteśmy otwarci - zapewnił wiceszef MON Michał Dworczyk.
W ubiegłym tygodniu sejmowa komisja obrony zgłosiła propozycje tematów kontroli do planu pracy NIK na 2018 r. Wśród nich znalazł się temat zakupu samolotów do przewozu VIP-ów z wolnej ręki oraz przestrzeganie procedur ochrony informacji niejawnych w MON. Obie propozycje tematów kontroli zostały zgłoszone na wniosek posłów PO. Jak zauważył na Twitterze były szef MON Tomasz Siemoniak (PO), wnioski poparła część posłów PiS.
Dworczyk pytany w radiowej Trójce, o to, czy MON obawia się kontroli NIK, odparł: "My podkreślamy od samego początku dyskusji, która została rozpętana przez Platformę Obywatelską (...), że Ministerstwo Obrony Narodowej nie ma absolutnie nic do ukrycia".
MON nie ma nic do ukrycia, jesteśmy transparentni i udostępniamy wszystkie dokumenty. I jeśli chodzi o kontrole NIK-u również jesteśmy otwarci.
Dworczyk ocenił również, że działania PO to "awantura polityczna", bo - jak uzasadniał - wprowadzają w błąd opinię publiczną oraz dostarczają mediom nieprawdziwych informacji.
Czytaj więcej: Sejmowa komisja za kontrolą NIK w MON. Jach: Nie mamy nic do ukrycia
Wiceminister obrony przekonywał, że politycy Platformy mieli dostęp do dokumentacji, w której jest "czarno na białym przedstawione, że osoby, które się zapoznawały z archiwalną dokumentacją dot. przetargu na Caracale, miały wszystkie dokumenty upoważniające je do dostępu do informacji niejawnych". "Jeżeli politycy PO to wiedzą, a mimo to twierdzą inaczej, to jest to wprowadzanie opinii publicznej w błąd, budzenie złych emocji" - stwierdził.
Dworczyk, dopytywany o ewentualne wezwanie przez prokuraturę b. szefa powołanej przez MON komisji smoleńskiej Wacława Berczyńskiego, w związku z przetargiem na śmigłowce, odpowiedział: "prokuratura może zaprosić każdego na przesłuchanie".
Prokuratura prowadzi śledztwo dot. przetargu na Caracale, bo było wiele niejasności w działaniach rządu Platformy Obywatelskiej i jeżeli w trakcie tego śledztwa będzie potrzeba przesłuchania Berczyńskiego, to bardzo dobrze.
W ubiegłym tygodniu PO złożyła zawiadomienie do prokuratury ws. przetargu na śmigłowce dla wojska, w którym poprzedni rząd wskazał maszyny H225M Caracal produkcji Airbus Helicopters, a do realizacji umowy nie doszło po fiasku rozmów offsetowych w październiku 2016 r. W zawiadomieniu PO chodzi o możliwe przekroczenie uprawnień przez szefa MON i ujawnienia informacji niejawnych osobom nieuprawnionym. Na początku maja posłowie PO, którzy przeglądali akta tego przetargu w MON, poinformowali, że do dokumentów mieli dostęp ówczesny przewodniczący podkomisji do ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej dr Wacław Berczyński (który w wywiadzie prasowym powiedział, że "wykończył" Caracale, czemu zaprzeczają przedstawiciele rządu), jego zastępca dr Kazimierz Nowaczyk i były szef gabinetu politycznego i rzecznik MON Bartłomiej Misiewicz. Jak podkreślali posłowie, były to osoby, które nie zostały zweryfikowane przez polskie służby specjalne i nie miały certyfikatów bezpieczeństwa.
MON podkreśla, że nie jest prawdą, że szef MON bezprawnie udostępnił klauzulowane dokumenty. Jak mówił wiceminister Michał Dworczyk, Berczyński, Nowaczyk i Misiewicz mieli upoważnienie szefa MON do wglądu w "archiwalną dokumentacją" techniczną dotyczącą zakończonego we wrześniu 2015 r. postępowania na śmigłowce oraz nie mieli wglądu do dokumentów negocjacji offsetowych, prowadzonych przez Ministerstwo Rozwoju. Dworczyk pokazał dziennikarzom kopie poświadczenia bezpieczeństwa wydane Berczyńskiemu przez szefa SKW w marcu 2017 r. oraz tymczasowego upoważnienia wystawionego przez ministra obrony w styczniu 2016 r.
Przetarg na wielozadaniowe śmigłowce dla wojska rozpisano wiosną 2012 r. W kwietniu 2015 r. MON wstępnie wybrało ofertę europejskiej grupy Airbus Helicopters z maszyną Caracal. Producent miał dostarczyć 50 śmigłowców za 13,5 mld zł. Protestowało wówczas będące w opozycji PiS i związki zawodowe działające w zakładach w Mielcu i Świdniku, które konkurowały z Airbusem.
Śledztwo w sprawie przetargu prowadzi Prokuratura Regionalna w Szczecinie.