Wojna na Ukrainie
Z Białorusi do obrony Siewierodoniecka. Wywiad z weteranem Pułku Kalinowskiego
„Wzięci do niewoli Rosjanie mówili, że dowódcy wydali im rozkaz: brońcie się bracia i trzymajcie się. Potem uciekli i porzucili swoich ludzi. Ale musieli wezwać artylerię i awiację, bo walili w nas. Po zdobyciu wioski okopywaliśmy się i broniliśmy zdobytych pozycji. Wtedy rzucali na nas cały arsenał. Strzelały do nas nawet śmigłowce szturmowe i zaczęto walić białym fosforem” – mówi w wywiadzie dla Defence24.pl, weteran Pułku im. Konstantego Kalinowskiego, Siarhiej.
Michał Bruszewski, Defence24.pl: Wielu białoruskich ochotników, którzy trafili na Ukrainę wcześniej było represjonowanymi przez reżim Łukaszenki. Pana początki były takie same?
Siarhiej, weteran Pułku Kalinowskiego: Uczestniczyłem w manifestacjach demokratycznej opozycji, m.in. przeciwko bezczeszczeniu przez władzę Łukaszenki miejsca pamięci pomordowanych przez NKWD w podmińskich Kuropatach. Łukaszenka chciał oddać te tereny deweloperom. Ofiarami mordu w Kuropatach byli zarówno Białorusini, jak i Polacy. To ofiary sowieckiego reżimu. W 2017 r. trafiłem na tzw. dołek, na 24 godziny. Stałem się już na Białorusi „osobą niepożądaną”. Już wtedy wiedziałem, że będę na celowniku władzy i trzeba uciekać. Wyjechałem do Polski. Od 2014 roku trwała agresja Rosji przeciwko Ukrainie. Wiedziałem, że w końcu wybuchnie „gorąca” wojna z Rosją. Przewidywałem to. Wiedziałem, że Rosja jest wroga Polsce i Ukrainie, że jest wrogiem Białorusinów. To ostatecznie spowodowało, że pojechałem walczyć na Ukrainie.
Kiedy pojechał Pan walczyć nad Dnieprem?
Najpierw wyjechałem do Polski, ale już latem 2017 roku pojechałem walczyć, bo uznałem że muszą działać. Trafiłem do dobrowolskiego batalionu (oddziałów ochotniczych – przyp.red) i służyłem w Donbasie w walkach przeciwko oddziałom donieckiej pseudo-republiki. Co ciekawe, w moim batalionie poza Ukraińcami służyli też… Rosjanie.
W dobie istnienia Legionu Wolnej Rosji czy Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego wydaje nam się to oczywiste, że są Rosjanie broniący Ukrainy. Ale wtedy to nie było tak powszechne. Jakie były ich motywacje?
Walczyć z dyktatorskim reżimem Władimira Putina. To była główna motywacja.
Jak wyglądała Pana służba?
Na Ukrainie przeszedłem szkolenie z obsługi bezodrzutowego działa SPG-9, więc w okopach obsługiwałem ten granatnik. Początkowo jako ładowniczy, a później jako strzelec. Walk w okopach w tym okresie nie da się porównać do 2022 roku. Nie było to tak intensywne, jak to co przeżyłem później. Po prostu strzelaliśmy do siebie, ostrzeliwała nas artyleria. To były walki pozycyjne. Pamiętam, że przyjeżdżał do nas na tzw. zerówkę (pierwszą linię – przyp.red) polski wolontariusz, który nam pomagał. Służyłem ponad pół roku. W lutym 2018 roku wyjechałem do Kijowa a następnie wróciłem do Polski.
Tak, jak zostało już wspomniane, 24 lutego 2022 rozpoczęła się „gorąca wojna”, czyli pełnoskalowa inwazja Rosji na Ukrainę, także z terytorium Białorusi. Co Pan wtedy pomyślał?
27 lutego 2022 roku dojechałem do Kijowa. Skontaktowałem się z Białorusinami, którzy wtedy byli w ukraińskiej stolicy. Okazało się, że Azow-Kijów formuje pododdział białoruski złożonych z weteranów walk w Donbasie.
Przyszły Batalion Kalinowskiego bronił Kijowa.
Początkowo trafiłem do Azowa. Potem był Batalion Kalinowskiego przemieniony w pułk. Pojechałem na intensywne dwumiesięczne szkolenie i potem wysłano nas do obwodu chersońskiego. My jako jeden zwarty oddział Białorusinów, a na flance Ukraińcy.
W 2022 roku o walkach na linii Chersoń-Mikołajow mówiło się mało. Jak one wyglądały?
Byłem wtedy w oddziale szturmowym. Byliśmy uzbrojeni, jak lekka piechota. To były zadania HUR – ukraińskiego wywiadu wojskowego. Taką też mieliśmy taktykę. Podchodziliśmy rosyjskie pozycje sposobem - np. przedostając się od strony rzek na pontonach, po cichu. Czasem szturmowaliśmy klasycznie, a Ukraińcy dawali nam wsparcie artyleryjskie. Mieliśmy swoich białoruskich dowódców, Ukraińcy swoich, my na jednej flance, oni na drugiej. Ukraińcy stracili swojego dowódcę, ponieważ wszedł na minę. My nie mieliśmy zabitych, tylko kilku rannych. Odbijaliśmy jedną z wiosek. Po jednym ze szturmów dotarła do mnie jedna dziwna myśl: patrzę, „o, zakwitły akacje” (śmiech). To takie dziwne, bo przecież walczyliśmy z wrogiem i tutaj trwa wojna. Zdobyliśmy wioskę, Rosjanie którzy pozostali, poddali się, część uciekła. Przebiliśmy się przez pas zieleni, a potem zabudowania. Ukraińcy mieli większe straty, nacierając na swoje cele. Rosjanie strzelali do nich wtedy z rakiet kierowanych.
Rosjanie byli zdziwieni, że do niewoli wzięli ich Białorusini?
Bardzo. Wtedy Rosjanie nie walczyli z determinacją. Mówili, że dowódcy wydali im rozkaz: „brońcie się bracia i trzymajcie się” i uciekli. Porzucili swoich ludzi. Ale musieli wezwać artylerię i awiację, bo walili w nas.
Czym?
Po zdobyciu wioski okopywaliśmy się i broniliśmy zdobytych pozycji. Wtedy rzucali na nas cały arsenał. Strzelały do nas nawet śmigłowce szturmowe i zaczęto walić białym fosforem. I to 100 metrów od nas. Wydaje mi się, że były to po prostu pociski albo granaty wypełnione białym fosforem, a nie wystrzeliwane rakiety czy zrzucane ładunki. Taki pocisk albo granat spada i wyrzuca do góry biały fosfor, który opadając pali i niszczy. Widzieliśmy je. To było dziwne, bo ten widok przyciąga twoją uwagę, ściana białej chmury i iskierki. Wszystko to się mieni. Długo się nie naoglądaliśmy, bo zaczęliśmy się dusić. Oczy szczypały.
Czytaj też
Trwała już bitwa o Siewierodonieck?
Właśnie, spod Chersonia przerzucono nas na chwilę do Kijowa i rzucono do obrony Siewierodoniecka. Z Lisiczańska przeszliśmy do Siewierodoniecka, gdzie umocniliśmy się w jednej z fabryk. Rosjanie wysyłali na nas czołgi. Strzelali w nasze pozycje. Nie oznacza to, że byliśmy bierni i się tylko broniliśmy. W Siewierodoniecku chodziliśmy na szturmy. Także atakowaliśmy. Byliśmy my – Białorusini, oczywiście Ukraińcy, ale także dużo zagranicznych ochotników np. z Anglii, USA, Polski.
Niestety, podczas jednego z takich szturmów oflankował nas rosyjski czołg. Zabił dwóch naszych kolegów – Ukraińca i Anglika. To trwało około dwa, trzy tygodnie, ale było zagrożenie, że Siewierodonieck zostanie okrążony, więc nas wycofano. Potem był Lisiczańsk. Ale ten sam scenariusz, ponieważ i Lisiczańsk znalazł się w zagrożeniu oblężenia. Tam zginął jeden z naszych dowódców - „Brześć”.
To bardzo charyzmatyczna postać, znana powszechnie nawet w Polsce. Symbol Pułku Kalinowskiego. To trudne pytanie, ale co wtedy czuliście?
To był dla nas wstrząs. To był człowiek, za którym poszlibyśmy w ogień. Ludzie popadli w apatię. Mieliśmy duże straty, więc dostaliśmy rozkaz do odwrotu.
Wrócił Pan jeszcze na front?
Tak, ale trochę w innej roli. W Siewierodoniecku walczyłem w grupie szturmowej. Pod Bachmutem byłem już w oddziale wsparcia. Wróciłem do obsługiwania granatników.
Czyli z powrotem SPG-9?
Nie tylko, mieliśmy trofiejne (zdobyczne – przyp.red) rosyjskie granatniki przeciwpancerne, a także wyrzutnie z Zachodu.
Walczył Pan na różnych odcinkach frontu. Spotkał różnych żołnierzy z Rosji, od kontraktowych, poprzez wagnerowców, na mobikach kończąc. Jak walczą?
Widać zasadniczą różnicę. Mobiki poddają się do niewoli albo uciekają. Bardzo słaby poziom. Ale gdy są wymieszani z kontraktowymi to już nie. Wagnerowcy, kontraktowi i specnaz walczą, idą do przodu, szturm za szturmem.
Czytaj też
Chciałem zapytać o „zeków”, czyli wcielonych kryminalistów? To prawda, że są szprycowani narkotykami przed szturmem?
Tego nie wiem, ale na pewno są mięsem armatnim wysyłanym na rozstrzał. To od razu widać. Wagnerowców spotkałem pod Bachmutem. Są bardzo brutalni i dzicy. Jak zwierzęta. Pokazano mi nagranie z drona, na którym zobaczyłem jak dwóch wagnerowców zamiast wyciągnąć swojego rannego kolegę dobiło go siekierą. A raczej dobijali i to wiele razy. Wśród wagnerowców też mieli bardzo profesjonalne oddziały, taki specnaz, oni byli bardzo dobrze przygotowani do walki. Potrafili się nawet przebrać w ukraińskie mundury i robić akcje dywersyjne.
Bachmut to bitwa artyleryjska?
Mieliśmy swoje pozycje, po których strzelała rosyjska artyleria. Musiały to być zapalające pociski, ponieważ nasz prowizoryczny bunkier zrobiony w piwnicy jednego ze zniszczonych domów po prostu zaczął płonąć. Bachmut był moją ostatnią bitwą na Ukrainie. Poważnie zachorowałem. Wysłano mnie na tzw. odnowienie do Kijowa. Niestety lekarze stwierdzili, że mój stan jest zbyt poważny, by wracać na front.
Jak reagowała na Was, białoruskich ochotników, ludność Ukrainy?
W Kijowie taksówkarze nie pozwolili mi płacić i stawiano mi darmową kawę (śmiech). Gdy ktoś dowiadywał się, że jestem Białorusinem walczącym w obronie Ukrainy był bardzo serdeczny.
Jak ważny dla białoruskich ochotników jest patron – Konstanty „Kastuś” Kalinowski?
To historyczna figura - ważna dla Polaków, Białorusinów i Ukraińców. To bardzo znacząca postać historyczna na Białorusi. Wybór tego patrona był bardzo dobry, ponieważ symbolizuje on walkę o wolność, a także walkę naszych narodów z rosyjskim zaborcą. To bohater Powstania Styczniowego. Obecna władza Białorusi ma niestety innych bohaterów. Każdy demokrata i opozycjonista na Białorusi wie, kim był Kalinowski. Odwołujemy się do tej historii.
Jakie cele polityczne ma Pułk Kalinowskiego?
To oczywiste. Nie tylko bronimy Ukrainy, ale walczymy za wolną Białoruś. Bez dyktatora Łukaszenki. Bez rosyjskiej okupacji. Żywie Białoruś, Sława Ukrainu, Chwała Polsce. Rosja to wspólny wróg dla Białorusi, dla Ukrainy i dla Polski.
sprawiedliwy
Jest tez w takim przpadku inny aspekt. Czyli kariera. W przypadku przejacia wladzy na Bialrusi taki czlowiek moze nie bedzie odrazu ministem obrony Bialrusi - ale np dowodca brygady itp. Tak jak u nas Walesa z elektryka prezdentem. W przakdu przejecia wladzy takie osoby ida mocno w gore. Tak bylo od wiekow i tak bedie zawsze.