Reklama

Kilka kilometrów od katastrofy. Rosyjska ofensywa w rejonie Pokrowska

Ukraińskie haubice D-30.
Ukraińskie haubice D-30.
Autor. Нацгвардія України/Wikipedia

Na mapach sztabowych w rejonie Donbasu — Pokrowsk — przez wiele miesięcy był jednym z tych punktów, gdzie linia frontu wydawała się względnie ustabilizowana. W ostatnich dniach i godzinach sytuacja w regionie znacznie się pogorszyła. Rosyjskie grupy uderzeniowe, działające w niewielkich, elastycznych zespołach, wspierane przez rozpoznanie bezzałogowe, zaczęły wnikać w głąb ukraińskich pozycji, wykorzystując niedopatrzenia w koordynacji i naturalne „szwy” między formacjami.

To nie jest klasyczny, frontalny atak znany z pierwszych miesięcy inwazji, gdzie czołgi i piechota próbowały wedrzeć się masą w obronę przeciwnika. Tym razem mamy do czynienia z metodą infiltracyjną, przypominającą raczej chirurgiczne nacięcia niż młot uderzający w jedną linię. W efekcie rosyjskie oddziały zbliżyły się do kluczowych dróg — w tym trasy T0514, łączącej Dobropillię z Kramatorskiem — a ponadto przejęły kontrolę nad kilkoma miejscowościami na północ od Pokrowska.

Reklama

Sytuacja jest na tyle dynamiczna, że w ciągu najbliższych 24–72 godzin może dojść do decydującego przesilenia: albo Ukraińcy zdołają zamknąć wyłom i zepchnąć przeciwnika, albo Rosjanie zamienią taktyczny sukces w operacyjne przełamanie. Dla strony ukraińskiej problemem jest nie tylko sam fakt wdarcia się przeciwnika w głąb obrony, ale także tempo, w jakim następuje dalsze pogłębianie tych wyłomów. W warunkach braku wystarczających rezerw operacyjnych każda próba kontruderzenia wymaga przesuwania sił z innych odcinków, co z kolei powoduje powstawanie nowych słabych punktów. Ppłk rez. Maciej Korowaj wskazuje, że atak jest wykonywany przy wykorzystaniu nowych struktur rosyjskich pułków strzelców zmotoryzowanych.

Na obszarze północnego podejścia do Pokrowska Rosjanie prowadzą intensywny ostrzał artyleryjski, który ma na celu zarówno niszczenie infrastruktury, jak i wymuszenie na ukraińskich obrońcach opuszczenia umocnionych pozycji. Szczególnie groźne są ataki na węzły drogowe i boczne drogi polne, które w normalnych warunkach stanowią rezerwowe trasy zaopatrzenia. Po odcięciu jednej lub dwóch takich dróg możliwości logistyczne obrońców gwałtownie spadają, a dostawy amunicji, paliwa czy ewakuacja rannych stają się ryzykowne lub wręcz niemożliwe.

W sektorze Myrnohradu sytuacja jest podobna — niewielkie rosyjskie grupy szturmowe wykonują szybkie wypady, często z użyciem pojazdów opancerzonych jedynie w roli transportu do punktu zrzutu piechoty. Po dotarciu na pozycje piechota działa w ścisłej współpracy z operatorami dronów, którzy w czasie rzeczywistym korygują ogień moździerzy i artylerii. W rezultacie ukraińskie pozycje są systematycznie „wybijane” pojedynczymi, precyzyjnymi uderzeniami, co zmusza obrońców do wycofywania się na kolejne linie, często bez możliwości odbicia utraconego terenu.

Na południe od Pokrowska, w kierunku Dobropillii, rosyjskie natarcia mają nieco inny charakter — są mniej intensywne, ale ukierunkowane na odcięcie bocznych tras, które mogłyby zostać wykorzystane do przerzutu ukraińskich odwodów na północny odcinek. Wygląda to na element większego planu operacyjnego: zamiast frontalnego ataku na samo miasto, przeciwnik próbuje stopniowo „zaciskać pętlę” poprzez kontrolę dróg dojazdowych i izolowanie poszczególnych sektorów obrony.

Reklama

Ukraińcy twierdzą, że mimo strat i taktycznych niepowodzeń linia frontu wciąż jest utrzymywana, a część rosyjskich grup infiltracyjnych została zniszczona. Jednak relacje z frontu, w tym te publikowane przez ukraińskich korespondentów wojennych, wskazują na poważne problemy z utrzymaniem spójnej linii obrony oraz na wysokie koszty wyrzucania przeciwnika z zajętych pozycji. W wielu przypadkach odzyskanie terenu wymagało kilkudniowych walk i poniesienia znaczących strat w ludziach oraz sprzęcie, co dodatkowo uszczupla już i tak ograniczone rezerwy.

Pokrowsk jako kręgosłup logistyki

Pokrowsk nie jest zwykłym miastem na mapie — to centralny punkt systemu zaopatrzenia w tej części frontu. Przed wojną liczył około 60 tysięcy mieszkańców, dziś pozostała w nim głównie infrastruktura wojskowa i logistyczna. Przez miasto przebiega ważny węzeł drogowy i kolejowy, kluczowy dla dostaw w kierunku Czasiw Jaru, Kostantyniwki czy Kramatorska. W okolicy znajdują się także istotne obiekty przemysłowe, w tym jedyna na Ukrainie czynna kopalnia węgla koksującego, której działalność, choć ograniczona, ma wciąż znaczenie dla krajowej gospodarki.

Utrata Pokrowska miałaby konsekwencje wielowymiarowe. Przerwane lub poważnie utrudnione zostałoby zaopatrzenie jednostek broniących Kostantyniwki i Czasiw Jaru, a rosyjska armia zyskałaby dogodną bazę wyjściową do ataków na Kramatorsk i Słowiańsk. Co więcej, opanowanie miasta miałoby silny wymiar propagandowy — w Moskwie przedstawiono by to jako dowód trwałego postępu, wzmacniający pozycję Kremla w ewentualnych negocjacjach w sprawie pokoju bądź zawieszenia broni.

Reklama

Rosyjska ofensywa ma charakter wielowarstwowy. W wymiarze operacyjnym chodzi o kontrolę nad korytarzem komunikacyjnym i skrócenie własnych linii zaopatrzenia w rejonie Kramatorska. Topograficznie jest to obszar o dużym znaczeniu dla logistyki — opanowanie węzła drogowego daje elastyczność w manewrowaniu siłami i ułatwia wsparcie artyleryjskie.

Jednak równie istotny jest aspekt polityczny i propagandowy. W Rosji każdy zdobyty kilometr w Donbasie jest eksponowany jako dowód skuteczności „operacji specjalnej”, a zdobycie większego miasta jak Pokrowsk byłoby prezentowane jako przełom. Na płaszczyźnie psychologicznej utrata takiego ośrodka przez Ukrainę miałaby wpływ na morale zarówno żołnierzy, jak i społeczeństwa, dodatkowo komplikując mobilizację i proces rekrutacyjny.

Głos z frontu: ostrzeżenia Krotewycza i Mirosznykowa

W ocenie bieżącej sytuacji wokół Pokrowska trudno przecenić znaczenie głosów ludzi, którzy front znają nie z raportów, ale z bezpośredniego doświadczenia. Bohdan Krotewycz, weteran, były szef obrony Mariupola, podkreśla, że w realiach, w jakich znalazła się Ukraina, kluczowe jest nie tyle zdobywanie inicjatywy za wszelką cenę, co zachowanie zdolności bojowej armii w długim okresie. Jego zdaniem, każde nieprzygotowane, kosztowne uderzenie w sytuacji braku odpowiednich odwodów operacyjnych prowadzi do wypalenia jednostek w tempie, którego państwo nie jest w stanie zrekompensować. Krotewycz odwołuje się do własnych doświadczeń z Mariupola, gdzie zbyt długie utrzymywanie intensywnego rytmu walk bez rotacji i wsparcia zakończyło się faktycznym wyniszczeniem obrońców, mimo ich determinacji i odwagi. „Jeśli nie ustabilizujemy linii teraz, zapłacimy za to nie tylko terenem, ale i brakiem ludzi, którzy mogliby tę linię utrzymać” — napisał.

Podobne obawy wyraża Bohdan Mirosznykow, korespondent wojenny, który od miesięcy dokumentuje sytuację na Donbasie. Jego relacje często pokazują obraz frontu mniej „upiększony” niż oficjalne komunikaty sztabu — z chaotycznym przerzucaniem jednostek w ostatniej chwili, brakiem pełnej koordynacji pomiędzy różnymi dowództwami sektorów i wykorzystywaniem przez przeciwnika każdej luki w systemie obrony. Mirosznykow zwraca uwagę, że Rosjanie perfekcyjnie nauczyli się wykorzystywać tzw. „styki odpowiedzialności” — miejsca, gdzie spotykają się różne formacje, często o odmiennej strukturze dowodzenia. W takich punktach małe grupy szturmowe, liczące po kilkunastu żołnierzy i wspierane przez operatorów dronów, potrafią wbić się w linię obrony nawet na kilkanaście kilometrów, powodując zamieszanie i wymuszając chaotyczne wycofanie się obrońców.

Co istotne, Mirosznykow podkreśla, że nawet jeśli uda się grupy odepchnąć, bilans jest niepokojący: odbicie terenu kosztuje znacznie więcej niż jego utrata. Mowa tu nie tylko o stracie żołnierzy, ale także o amunicji, sprzęcie i czasie potrzebnym na odbudowę pozycji. Jego relacje często pokazują, jak ukraińskie oddziały po udanej kontrakcji znajdują się w stanie skrajnego wyczerpania, a rezerwy — w ludziach i w zasobach — zostają dramatycznie uszczuplone. „To wojna na wyniszczenie — jeśli będziemy działać impulsywnie, przeciwnik tylko przyspieszy proces, który i tak działa na jego korzyść” — komentuje.

Reklama

Obaj — Krotewycz i Mirosznykow — choć reprezentują różne role, mówią w istocie o tym samym problemie: braku strategicznej cierpliwości w warunkach, gdy przeciwnik dysponuje przewagą zasobową i potrafi metodycznie niszczyć nawet najlepiej przygotowane linie. Te ostrzeżenia brzmią jak wspólny apel o przemyślane używanie sił, unikanie niepotrzebnych strat i przede wszystkim o priorytet dla stabilizacji obrony — zanim linia pod Pokrowskiem zacznie pękać w sposób nieodwracalny.

Możliwe scenariusze rozwoju sytuacji

Pierwszy i najbardziej pożądany z punktu widzenia Kijowa scenariusz zakłada zatrzymanie rosyjskiej ofensywy na obecnej linii, a nawet odzyskanie części utraconych w ostatnich dniach pozycji. Wymagałoby to jednak szybkiego wprowadzenia świeżych rezerw, najlepiej wyszkolonych i skoordynowanych z istniejącymi jednostkami w rejonie. Kluczem byłaby poprawa komunikacji i jednolite dowodzenie, które wyeliminuje chaos na styku sektorów. Jeśli udałoby się ustabilizować front, Pokrowsk nadal pełniłby swoją rolę centralnego węzła logistycznego, a rosyjskie uderzenie zakończyłoby się jedynie lokalnym sukcesem propagandowym, bez przełożenia na szerszą sytuację operacyjną. Jednak nawet w tym wariancie obrona pozostawałaby pod stałą presją, a utrzymanie miasta wymagałoby ciągłego uzupełniania zasobów, co w długim okresie oznaczałoby wyczerpywanie się rezerw mobilizacyjnych Ukrainy.

Scenariusz pośredni, być może najbardziej prawdopodobny, zakłada utrzymanie linii frontu, ale przy jednoczesnym przesunięciu ciężaru obrony na nowe pozycje. Oznaczałoby to utratę kilku dodatkowych miejscowości i części przedpola, a tym samym skrócenie czasu reakcji na kolejne ataki przeciwnika. W praktyce front byłby pod nieustannym ogniem artylerii i dronów, a na stronie ukraińskiej wymusiłoby to konieczność regularnych, kosztownych rotacji jednostek, aby zapobiec ich zupełnemu wyczerpaniu. W wymiarze politycznym takie „krwawienie” obrony mogłoby stopniowo osłabiać wolę oporu, zwłaszcza jeśli społeczeństwo zaczęłoby odbierać sytuację jako powolne, ale nieuchronne cofanie się. Logistycznie utrzymanie Pokrowska w takim wariancie wymagałoby nieprzerwanej pracy całego systemu zaopatrzenia, co przy obecnym natężeniu rosyjskich ataków dronowych na infrastrukturę tyłową byłoby zadaniem karkołomnym.

Reklama

Najczarniejszy scenariusz zakłada, że obecne rosyjskie działania to jedynie pierwszy etap większej operacji, której celem jest pełne operacyjne przełamanie w rejonie Pokrowska. W tym przypadku przeciwnik mógłby wykorzystać obecny wyłom do szerokiego obejścia miasta od północy lub południa, odcinając je od głównych dróg i torów kolejowych. Z taktycznego punktu widzenia byłby to klasyczny manewr okrążający, zmuszający ukraińskie siły do wycofania się, aby uniknąć zamknięcia w kotle. Skutkiem byłaby utrata nie tylko Pokrowska i Myrnohradu, ale też znacznej części infrastruktury logistycznej obsługującej Donbas. To z kolei mogłoby pociągnąć za sobą konieczność reorganizacji całej linii obrony aż po Kramatorsk i Słowiańsk, co otworzyłoby Rosjanom drogę do dalszych operacji zaczepnych.

Nie można też wykluczyć wariantu mieszczącego się pomiędzy tymi trzema. Rosjanie mogą zdecydować się na stopniowe wypieranie sił ukraińskich bez ryzyka głębokiego okrążenia, licząc na to, że ciągła presja i zużywanie rezerw doprowadzą do naturalnego osłabienia obrony. Taki scenariusz byłby najbardziej wyczerpujący w długiej perspektywie — zarówno militarnie, jak i gospodarczo — ponieważ wymuszałby nieustanne utrzymywanie dużych sił w rejonie, a jednocześnie utrudniałby planowanie większych operacji zaczepnych po stronie Ukrainy. Z punktu widzenia Kremla to idealne rozwiązanie „wojny na wyniszczenie”, w której czas i logistyka grają na korzyść strony dysponującej większymi zasobami. Pojawia się tylko pytanie: czy taki scenariusz jest możliwy w perspektywie rozmów prezydenta USA Donalda Trumpa oraz prezydenta Federacji Rosyjskiej Władimira Putina?

Spotkanie obu przywódców zaplanowano na 15 sierpnia na Alasce, miejscu symbolicznym, bo geograficznie najbliższym Rosji punkcie terytorium Stanów Zjednoczonych, a jednocześnie odległym od europejskich stolic. Według zapowiedzi Trumpa głównym tematem rozmów ma być poszukiwanie formuły zawieszenia broni w wojnie rosyjsko-ukraińskiej, przy czym amerykański prezydent nie wykluczył „wymiany terytorialnej” jako elementu kompromisu.

W Kijowie deklaracje budzą zrozumiały niepokój — Ukraina nie została zaproszona do stołu, a brak obecności oznacza ryzyko, że o przyszłości frontu będą rozmawiać ci, którzy na nim nie walczą. W tym kontekście działania rosyjskie w rejonie Pokrowska nabierają nowego znaczenia: każdy zdobyty kilometr, każda odcięta droga i każde zajęte miasteczko może stać się kartą przetargową w rękach Putina. Ukraińskie media zwracają uwagę, że dla Kremla wejście w rozmowy z Trumpem w roli „strony ofensywnej” jest kluczowe — nawet ograniczony sukces na Donbasie mógłby posłużyć jako argument, że warunki pokoju muszą odzwierciedlać „aktualny stan na mapie”.

WIDEO: Czołgi na ulicach Warszawy! Nocna próba do defilady
Reklama

Komentarze

    Reklama