Demontaż niezależnej walki z korupcją. Ukraina cofnie się o dekadę?

Gdy w 2014 roku, w odpowiedzi na żądania społeczne po Euromajdanie, powoływano do życia Narodowe Biuro Antykorupcyjne Ukrainy (NABU) oraz Specjalną Prokuraturę Antykorupcyjną (SAP), była to jaskółka realnych reform. Instytucje te miały stać się fundamentem przejrzystości państwa, narzędziem niezależnego ścigania przestępstw elit politycznych i gwarantem tego, że Ukraina nie powróci do epoki, w której korupcja była jedyną stałą siłą polityczną. Tymczasem 263 deputowanych Rady Najwyższej właśnie przekreśliło ten dorobek, głosując za ustawą nr 12414, która faktycznie podporządkowuje NABU i SAP Prokuraturze Generalnej, niszcząc ich niezależność — i zadając potężny cios nadziei na demokratyczne państwo prawa.
Projekt przyjęto w trybie ekspresowym. Bez szerokich konsultacji, bez realnej debaty, niemal po cichu, a tempo prac parlamentarnego młota legislacyjnego zaskoczyło nawet doświadczonych obserwatorów ukraińskiej sceny politycznej. Jak podkreślił deputowany Jarosław Żelezniak, tak błyskawicznego procedowania nie widziano od lat. Szybkość nie była przypadkiem — chodziło o uniknięcie presji społecznej i zewnętrznej, zanim zmiany trafią na biurko prezydenta Zełenskiego.
Wraz z tą decyzją Ukraina wraca do realiów znanych z 2012 roku — do sytuacji, w której prokurator generalny miał pełną władzę nad organami ścigania, a niezależność była jedynie fasadą. Przyjęte przepisy umożliwiają Rusłanowi Krawczence, obecnemu prokuratorowi generalnemu, wydawanie wiążących poleceń NABU, delegowanie spraw do innych organów i wyznaczanie nowych prokuratorów do prowadzenia kluczowych dochodzeń. De facto oznacza to, że każda sprawa antykorupcyjna może zostać przekierowana, zamrożona lub wyciszona. System przestaje być niezależny, a staje się ponownie politycznie sterowalny.
Wielu przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego nie ma wątpliwości, że to decyzja destrukcyjna. Dyrektor NABU, Semen Krywonos, nie owijał w bawełnę, stwierdzając wprost, że infrastruktura antykorupcyjna została zniszczona głosami 263 deputowanych. To nie jest wyłącznie zmiana legislacyjna — to akt politycznego odwrotu od reform, który rodzi fundamentalne pytania o kierunek, w jakim zmierza Ukraina w warunkach wojny i kryzysu.
Zwolennicy ustawy powołują się na konieczność przeciwdziałania rosyjskiej infiltracji NABU. W ostatnich tygodniach Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) zatrzymała kilku pracowników biura, oskarżonych o szpiegostwo na rzecz Rosji. Zatrzymano m.in. detektywa Rusłana Mahamedrasułowa, który miał utrzymywać kontakty z przedstawicielami wrogiego państwa, a także Wiktora Husarowa — funkcjonariusza elitarnej jednostki NABU, który według SBU przekazywał dane rosyjskim służbom specjalnym. Tyle że, jak trafnie zauważył Krywonos, zdradzie i korupcji podlegają także inne organy państwowe, w tym sama SBU. A jednak nikt nie mówi o ich likwidacji.
Czytaj też
Prawdziwa motywacja przyjętych zmian wydaje się więc inna. W tle ustawy nr 12414 kryje się jeszcze jeden, znacznie bardziej niepokojący fakt: zgodnie z jej zapisami, NABU i SAP nie będą już miały prawa prowadzić postępowań dotyczących nadużyć w sektorze obronnym. To właśnie ten sektor, wydrenowany w czasie wojny z Rosją, powinien podlegać szczególnie silnej kontroli. Zamiast tego obserwujemy zjawisko odwrotne — usuwanie z pola gry jedynego gracza, który miał realne narzędzia, by rozliczać elity polityczne z działań szkodliwych dla państwa. Czyżby ustawodawcy obawiali się nie tyle rosyjskich agentów, co własnych afer?
Z perspektywy międzynarodowej skutki tej decyzji będą dramatyczne. Zarówno Unia Europejska, jak i Międzynarodowy Fundusz Walutowy, niejednokrotnie stawiały funkcjonowanie niezależnych instytucji antykorupcyjnych jako warunek pomocy finansowej i integracji europejskiej. Teraz te fundamenty zostały podważone. NABU i SAP były symbolami wiarygodności reform — bez nich Ukraina ryzykuje utratę nie tylko funduszy, ale i zaufania kluczowych partnerów, w tym Stanów Zjednoczonych. Apel dyrekcji NABU do UE, MFW i administracji amerykańskiej o interwencję nie jest przypadkowy. To wołanie o ratunek w momencie, gdy własne państwo odwraca się od zasad, które samo zadeklarowało.
Wydarzenia ostatnich dni to także gorzka lekcja dla społeczeństwa obywatelskiego. Wśród posłów, którzy poparli ustawę, znalazło się sześcioro absolwentów Ukraińskiej Szkoły Studiów Politycznych — instytucji, która od lat kształciła liderów na rzecz demokracji i odpowiedzialności. Szkoła wykluczyła ich ze Wspólnoty, podkreślając, że w sprawach zasadniczych nie ma miejsca na kompromis. To symboliczny gest, ale znaczący. Pokazuje, że w obliczu zdrady wartości trzeba reagować stanowczo — nawet jeśli chodzi o własnych wychowanków.
W tym kontekście szczególnie groźna jest próba przedstawienia ustawy jako „koniecznego dostosowania do realiów wojennych”. Wojna nie usprawiedliwia jednak rezygnacji z zasad państwa prawa — przeciwnie, to właśnie w czasie konfliktu demokratyczne instytucje powinny być szczególnie chronione, bo wtedy są najbardziej potrzebne. Bez nich Ukraina staje się łatwym celem nie tylko dla zewnętrznego wroga, ale i dla wewnętrznej korupcji, która już nie raz osłabiła państwo bardziej niż jakikolwiek atak militarny.
Choć ustawa została już przekazana do podpisu prezydentowi, wciąż nie ma oficjalnego potwierdzenia, że Wołodymyr Zełenski rzeczywiście ją zatwierdził. Napięcie rośnie z godziny na godzinę. Przeciwnicy ustawy apelują do głowy państwa o weto. Dyrektor NABU, organizacje społeczne, a także przedstawiciele środowisk eksperckich i międzynarodowych partnerów Ukrainy zwracają uwagę: to decyzja historyczna. Zełenski stoi dziś nie tylko przed wyborem politycznym — ale także przed testem własnej wiarygodności.
W mediach społecznościowych wrze. I nie są to anonimowe trolle, ale znani działacze, dziennikarze i osobistości społeczne. Po raz pierwszy od początku wojny tak szeroko i otwarcie zapowiadane są protesty na Bankowej — pod siedzibą prezydenta. Padają mocne słowa: zdrada wartości Majdanu, pogwałcenie europejskich standardów, koniec demokracji. Wzywa się do obywatelskiego nieposłuszeństwa, blokady urzędów, manifestacji. To nie są emocje wyłącznie aktywistów — to reakcja zwykłych obywateli, którzy pamiętają, po co tworzono NABU i SAP.
Dla Zełenskiego to może być najpoważniejszy kryzys wewnętrzny od początku jego prezydentury. Jeśli podpisze ustawę — zostanie zapamiętany jako ten, który pod pretekstem walki z rosyjską infiltracją zniszczył jeden z kluczowych fundamentów państwa prawa. Jeśli zawetuje — narazi się własnemu otoczeniu i części koalicji parlamentarnej. Tak czy inaczej — już teraz widać, że obóz prezydencki nie kontroluje w pełni nastrojów społecznych.
Ironia tej sytuacji jest bolesna. To właśnie Zełenski — aktor, który zyskał sławę grając prezydenta walczącego z korupcją — został wybrany, by „oczyścić kraj”. Dziś jego podpis pod ustawą nr 12414 mógłby pogrzebać ten mit na zawsze. W oczach wielu wyborców, obserwatorów międzynarodowych i organizacji pozarządowych, ta decyzja będzie granicą — albo Ukraina pozostanie wierna wartościom, które deklaruje, albo pogrąży się w autorytarnej grze pozorów.
„Nie jesteśmy tacy jak nasi poprzednicy. Jeśli zobaczysz korupcję w moim zespole — zgłoś to do NABU.” - tak mówił Wołodymyr Zełenski w 2019 roku, jako kandydat na prezydenta. Hasło proste, bezpośrednie i obiecujące nową jakość w polityce. Miał być twarzą uczciwej Ukrainy — tej, która odcina się od skorumpowanej przeszłości i nie boi się rozliczać własnej władzy.
To nie jest tylko batalia o NABU. To walka o duszę państwa, które przez lata próbowało wydostać się z cienia oligarchii, korupcji i bezkarności.
Aktualizacja: Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zelenski podpisał ustawę.
Jerzy
Zabezpieczają się przed powojennymi rozliczeniami, a zatem pokój blisko.
Gucio77
Czyli już jako kraj przegrali, wybrali "wschodni standard".