Wojna na Ukrainie
Co Kim chce od Putina, a Putin od Kima?
Spotykając się z Kim Dzong Unem, Władimir Putin osiągnął prawdziwe dno polityczne. Wszyscy bowiem wiedzą, że do pozyskania amunicji do starych rosyjskich armat i wyrzutni rakietowych wcale nie była potrzebna obecność prezydenta atomowego „mocarstwa”. Chodziło więc po prostu, by z kimś się spotkać. Tu Putin mógł wybierać tylko pomiędzy Łukaszenką, Kimem i… Erdoğanem.
Obserwatorzy już od kilku dni próbują określić rzeczywiste motywy spotkania Putina i Kima na kosmodromie Wostocznyj w dniu 13 września 2023 roku. Większość wskazuje na konieczność pozyskania przez Rosję z Korei Północnej pomocy wojskowej, jeżeli chodzi o sprzęt i amunicję. Ale są również tacy analitycy, którzy uważają, że odseparowany na Kremlu Putin próbuje w ten sposób zwrócić na siebie uwagę, szantażując świat np. możliwością zwiększenia współpracy wojskowej z Koreą Północną.
I w jednym, i w drugim przypadku rosyjski prezydent nie osiągnął tego, co rzeczywiście zamierzał. Za to Kim się nieźle bawił, przedłużając niespodziewanie swoją wizytę w Rosji do 17 września 2023 r.
Dwaj dyktatorzy z manią prześladowczą
Oficjalnym powodem osobistego spotkania Putina z Kimem na pewno nie była konieczność pozyskania północnokoreańskiej amunicji. Sam fakt, że Rosja, jeszcze do niedawana wielki eksporter uzbrojenia, musi się zwracać do Korei Północnej o pomoc wojskową, jest bowiem powodem do wielkiego wstydu, a nie chwalenia się. Dlatego Putin na pewno nie chciałby puścić do rosyjskiego społeczeństwa przekazu, że musiał on prosić Kima o pomoc materiałową.
Tymczasem ta pomoc jest oczywiście potrzebna ze względu na przedłużające się działania wojenne na Ukrainie. Jednak do jej pozyskania na pewno nie potrzeba było organizować spotkania na najwyższym szczeblu, i to jeszcze ludzi owładniętych manią prześladowczą. Putin doskonale zdaje sobie sprawę przecież sprawę, że w rosyjskich realiach jego samolot zawsze może dotknąć to, co spotkało przywódcę wagnerowców – Prigożyna. Dlatego unika podróży jak ognia, ograniczając się generalnie do spotkań w samej Moskwie lub w chronionych rezydencjach (głównie w Soczi).
W rzeczywistości sprawa pomocy wojskowej od Korei Północnej była negocjowana o wiele wcześniej. Być może jej zakres został ostatecznie uzgodniony w lipcu 2023 r. podczas wizyty w tym kraju rosyjskiego ministra obrony Siergieja Szojgu. Zresztą ten został pierwszym rosyjskim ministrem obrony, który pojawił się na północnokoreańskiej ziemi od czasu upadku Związku Radzieckiego i na pewno nie stało się tak bez powodu. Jednak same negocjacje są okryte tajemnicą, bo Rosja na pewno nie chce rozgłosu, że potrzebuje pomocy wojskowej, a tym bardziej by ujawnić, czego jej zaczyna brakować.
W pierwszej kolejności na pewno chodzi o amunicję, ale być może również o wieloprowadnicowe wyrzutnie rakiet. O ile bowiem samo przekazanie czołgów i pojazdów opancerzonych mogłoby być problemem (ze względu na ich zacofanie technologiczne i blokadę ze strony Chin w przypadku nowszych pojazdów), to w przypadku północnokoreańskich klonów systemu BM-21 Grad (wyrzutnie M-1985) i RM-70 (M-1993) problemu już nie ma żadnego.
Czytaj też
Opierając się na tym samym, radzieckim projekcie kalibru 122 mm wszystkie tego rodzaju zestawy są bowiem ze sobą kompatybilne, o ile wymieni się wcześniej systemy łączności oraz kierowania ogniem. Jednak w tym drugim przypadku nie ma z tym większego problemu, ponieważ Rosjanie na Ukrainie nie stawiają na celność, ale na siłę ognia. Strzelają więc na kierunku i oszacowaną zgrubnie odległość, nie bawiąc się w dokładne i czasochłonne kierowanie. Stosują więc zasadę - nie ich teren i budynki, nie ich strata.
Chcąc więc osiągnąć cel, muszą wystrzelać cały zapas amunicji z wyrzutni, której w tej sposób w magazynach zaczyna po prostu brakować. Tymczasem taki pocisk rakietowy jest stosunkowo prostą konstrukcją, z której produkcją mogą sobie poradzić nawet państwa tak zacofane technologicznie jak Korea Północna. Szacuje się, że kraj ten może mieć obecnie nawet 5500 sztuk wieloprowadnicowych wyrzutni kalibru 122 mm i miliony pocisków produkowanych hurtowo na potrzeby pokazów organizowanych okresowo dla Kima.
Czytaj też
Rozmach tych demonstracji przekraczał nawet to, co robią czasami Chińczycy i Rosjanie, ale na pewno nie wyczerpał zasobów północnokoreańskich, które z roku na rok stawały się coraz większe. Koreańczycy próbowali więc swoje uzbrojenie sprzedawać, przede wszystkim do Afryki, podobno zawierając tam umowy nawet z siedmioma państwami. Jednak sprawa jest ukrywana, ponieważ stanowiłoby to jawne naruszenie sankcji nałożonych na Koreę Północną przez ONZ właśnie na sprzedaż broni i sprzętu wojskowego.
Rosjanie się tym nie przejmują i chcą pozyskać dużą ilość topornych, ale niebezpiecznych rakiet niekierowanych kalibru 122 mm. Podobną zasadę przyjęto w odniesieniu do standardowej amunicji artyleryjskiej kalibru 152 mm. I tutaj zasoby pocisków w Korei Północnej muszą być ogromne, ponieważ Koreańczycy z północy mogą posiadać nawet około 8600 sztuk artylerii lufowej. Większość armat dużego kalibru (152 mm) wywodzi się w prostej linii z radzieckich rozwiązań.
Są wśród nich oczywiście tak stare rozwiązania jak haubice M1937, pamiętające jeszcze czasy II wojny światowej. Jednak amunicja (dzielona) nawet do tego rodzaju uzbrojenia prawdopodobnie pasuje do niektórych starych armat wykorzystywanych przez Rosjan na Ukrainie, np. typu 2A36 Hiacynt-B. Wizyta Szojgu w Korei Północnej z lipca tego roku była prawdopodobnie nakierowana m.in. na sprawdzenie tego, co może się przydać z północnokoreańskich magazynów.
Co ciekawe Rosjanie mogą być zainteresowani również północnokoreańską amunicją czołgową, bowiem Rosja na ukraińskim froncie już teraz wykorzystuje maszyny tak stare jak T-54/55. Zresztą opublikowano już zdjęcia jednego takiego pojazdu zniszczonego przez Ukraińców, a także jednego uszkodzonego. Tymczasem podstawowym uzbrojeniem czołgów T-54/55 jest armata kalibru 100 mm, podczas gdy armaty czołgów będących obecnie na wyposażeniu rosyjskich wojsk lądowych typu T-64, T-72, T-80 i T-90 mają kaliber 125 mm.
Dla będących wcześniej w głębokiej rezerwie rosyjskich T-54/T-55 może więc nie być odpowiednich zapasów zdolnej do użytku, a więc bezpiecznej amunicji. I tu rzeczywiście może pomóc Korea Północna, która jeszcze dziesięć lat temu wykorzystywała około 2000 sztuk maszyn z tożsamym uzbrojeniem. Jednak były one sukcesywnie zastępowane nowszymi czołgami, pozyskiwanymi m.in. dzięki pomocy Chin, z armatami kalibru 115 mm (rodziny Chonma-ho, typu Chonma-215 oraz T-62) oraz kalibru 125 mm (typów Chonma-216 i M2020, a także T-72).
Pomimo wycofywania T-54/T-55 do rezerwy w Korei Północnej pozostają więc na pewno duże zapasy amunicji, które teraz będą mogli okazyjnie otrzymać Rosjanie, by próbować wykorzystać na Ukrainie.
Co Korea Północna otrzyma za swoją amunicję?
Wizyta Kima stała się również okazją do spekulacji na temat tego, co za ową amunicję może otrzymać Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna. Oczywiście bardzo ważne dla tego kraju są pieniądze, ale duże znaczenie miałby również technologie wojskowe. Kim przyzwyczajony do swojej "wczesnoradzieckiej" armii musiał być rzeczywiście zachwycony tym, co zobaczył w Federacji Rosyjskiej. I to właśnie dlatego przedłużył swój pobyt do 17 września 2023 r., otrzymując w prezencie pożegnalnym kamizelkę kuloodporną i cztery sztuki amunicji krążącej (dronów-kamikaze).
Tymczasem należy pamiętać, że technologie wykorzystywane przez Rosjan w ich uzbrojeniu w dużej części nie sprawdziły się w konfrontacji z zachodnimi rozwiązaniami. Kim podziwiał więc wnętrze rosyjskich samolotów bojowych Su-35S i Su-57 w zakładach w Komsomolsku nad Amurem, nie zdając sobie sprawy, że zastosowane w nich rozwiązania są technologicznie daleko z tyłu za NATO-wskimi. Jednak w porównaniu do tego, co posiada północnokoreańskie lotnictwo, to i tak stanowiłoby ogromny postęp.
Czytaj też
Podobnie było w przypadku pobytu na rosyjskich okrętach Floty Północnej w porcie we Władywostoku. Kim zachwycał się przecież tym, co nie pomogło krążownikowi Moskwa w obronie przed atakiem dwóch ukraińskich pocisków przeciwokrętowych. Jednak dyktatorowi żyjącemu w propagandowej bańce taki pokaz najpewniej w zupełności wystarczył.
Czy to zakończy się rzeczywistymi dostawami takich systemów jak np. S-400 czy Su-35S? Prawdopodobnie nie, ponieważ i tak nie zmieniłoby to sytuacji ogromnej północnokoreańskiej armii. Natomiast na powielenie takiego skoku technologicznego w wojsku, jaki zrobiły Chiny, kopiując obce uzbrojenie, Korea Północna nie ma żadnych szans.
Pozostają dwie dziedziny, w których rzeczywiście pojawia się niebezpieczeństwo dla krajów zachodnich. To są technologie rakietowe i drony. W pierwszym przypadku pomoc Rosjan mogłaby pozwolić na pokonanie problemów, które niewątpliwie istnieją w Korei Północnej, jeżeli chodzi o największe, wielostopniowe rakiety. Na szczęście ich próby najczęściej kończą się fiaskiem. Być może to właśnie dlatego spotkanie Kima z Putinem zostało zorganizowane właśnie na kosmodromie Wostocznyj.
Bardzo dużym problemem dla demokratycznego świata byłoby także przekazanie Korei Północnej linii produkcyjnej dronów-kamikaze. Jest to bowiem uzbrojenie idealne dla tego państwa: tanie w produkcji, proste w konstrukcji i możliwe do produkowania na masową skalę. Kim w swoim szaleństwie byłby więc w stanie doprowadzić do tego, że na granicy z Południową Koreą pojawią się tysiące niewielkich dronów, które będą mogły punktowo atakować wybrane cele.
Czytaj też
Propagandowe spotkanie dwóch person non grata?
Prawdziwym powodem, dla którego Putin spotkał się z Kimem, najprawdopodobniej była propaganda. Prezydent Federacji Rosyjskiej, do którego jeszcze dwa lata temu kilka razy dziennie dzwonili znaczący politycy zachodni, zaczyna wyraźnie odczuwać swoją polityczną banicję. O ile więc przywódcy innych państw cały czas spotykają się na różnego rodzaju forach i konferencjach, to Putin musi pozostawać osamotniony na Kremlu i zadowolić się głównie częstymi wizytami białoruskiego dyktatora Łukaszenki.
Spotkanie z Kim Dzong Unem mogłoby więc być próbą uzupełnienia pustego kalendarza włodarza na Kremlu. Propagandowy efekt był jednak odmienny od tego, jaki zakładano. Media zachodnie raportowały oczywiście sam fakt spotkania, jednak bardziej z kronikarskiego obowiązku, niż z rzeczywistego zainteresowania. Putin więc szybko wrócił na Kreml, pozostawiając na Dalekim Wschodzie Kima „bawiącego" się rosyjskimi "zabawkami" wojskowymi. Kalendarz aktywności "międzynarodowych" Putina we wrześniu wyglądał rzeczywiście ubogo. Dla człowieka, który uważał się za odtwórcę potęgi Rosji, jest to niewątpliwie powód do głębokiego niezadowolenia i frustracji.
- 4 września – rozmowy w Soczi z prezydentem Turcji Recepem Erdoganem;
- 6 wrzesień – Rozmowa telefoniczna z księciem Arabii Saudyjskiej Mohammedem bin Salmanem Al Saudem;
- 10 wrzesień – Rozmowa telefoniczna z prezydentem okresu przejściowego Republiki Mali Assimi Goita;
- 12 wrzesień – spotkanie z wiceprezydentką Laosu Pany Yathotou na Wyspie Rosyjskiej w Kraju Przymorskim;
- 13 wrzesień – spotkanie z Kim Dzong Unem na kosmodromie Wostocznyj;
- 15 wrzesień – spotkanie Aleksandrem Łukaszenką w Soczi.
Mireq
fajny tytuł
Grisz-ma-check
Mam wrażenie że głód amunicyjny w rosyjskiej armii przeistoczy się w ekonomiczny głód narodu, pewnie Kim widząc że ma to co jest pożądane zaproponował wysoką stawkę. Indie nie mają skrupułów i doją Rosję z ropy, to czemu Korea nie miałaby postępować identycznie? W całej tej operacji przypuszczam, że dowództwo rosyjskiej armii doskonale zdawało sobie sprawę iż wojna na czas nie może wyjść na dobre, jeśli Putin zgromadził rezerwy w walutach i metalach to myślał o sankcjach po zajęciu ukrainy, zamiast o kupnie i produkcji amunicji, zapewne chciał po wygranej uwolnić rezerwy i dobić zachód, śle kuj ma dwa końce.
xdx
Panie autorze , Kim nie żyje w żadnej propagandowej bańce , on i jego siostra tą bańkę kontrolują. Dodatkowo Kim kształcił się w Szwajcarii w prywatnej szkole dla dzieci dyplomatów - więc pańskie założenia iż Kim jest jakimś niedouczonym nic nie wiedzącym dzikusem - są porostu śmieszne i pokazują iż nie ma pan pojęcia o temacie. A zachwyty itp to typowa propaganda dla Koreańczyków. Północna Korea ma tez dobry wywiad i dobrych hackerów , dzięki czemu maja wiedzę o wielu rzeczach - przynajmniej ci przy korycie. To ze z ta wiedza niewiele robią aby polepszyć życie w Korei to inna bajka - aby reżim mógł istnieć - muszą trzymać lud za mordę.