- Wiadomości
- Ważne
- Wywiady
Amerykańska dysfunkcja ws. Ukrainy. "Ryzyko rozłamu" [WYWIAD]
„Negocjacje dotyczące porozumień pokojowych pokazały w pełni pewnego rodzaju dysfunkcję organizacyjną wewnątrz administracji Donalda Trumpa” – powiedział w rozmowie z Defence24 amerykanista Rafał Michalski.
Czy postawienie przez Donalda Trumpa na Steve’a Witkoffa i Dana Driscolla jako osób odpowiadających w głównej mierze za negocjacje z Rosjanami oznacza, że rola sekretarza Rubio jest coraz bardziej marginalizowana w Białym Domu? Czy radykalne zmiany w aparacie urzędniczym mają bezpośrednio przełożenie na poziom amerykańskiej dyplomacji? Między innymi o tym w rozmowie z amerykanistą Rafałem Michalskim.
Michał Górski, Defence24: Jak ocenia Pan działania amerykańskiej administracji w ostatnich dniach (od momentu publikacji planu pokojowego przez Axios)?
Rafał Michalski, amerykanista: Negocjacje dotyczące porozumień pokojowych pokazały w pełni pewnego rodzaju dysfunkcję organizacyjną wewnątrz administracji. Funkcja „Specjalnego Wysłannika” (w nowoczesnym znaczeniu – „commissioners” i „plenipotentiary”, a w XVIII i XIX wieku byli uwarunkowani odmiennym sposobem biurokracji w dyplomacji) zawsze polegała na prowadzeniu negocjacji „tunelowych”. Przygotowywali grunt pod pełne negocjacje, budowali koalicje lub ustalali kompromisy poza protokołem – ale działając bezpośrednio pod Sekretarzem Stanu. Szczególnie że obecny sekretarz Marco Rubio jest dodatkowo doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego – czyli urzędnikiem odpowiedzialnym za doradztwo prezydentowi, komunikację z pionem Rady Bezpieczeństwa.
Ostatnie informacje wokół 28-punktowego planu pokazały nam jednak, że w Białym Domu praktyka jest odmienna: Specjalny Wysłannik samodzielnie (bez kontaktu z Departamentem Stanu) mógł przygotować zarys porozumienia i przedstawić go prezydentowi (skoro Steve Witkoff jest – prywatnie – od dekad przyjacielem prezydenta). Nie widzieliśmy tego typu dualizmu dyplomatycznego w praktyce urzędniczej od lat – i ostatnie dni to próba naprawienia wizerunku na arenie globalnej, i przejęcia (należnej) inicjatywy przez Sekretarza Rubio.
Podobna rzecz miała miejsce podczas tegorocznego Zgromadzenia Ogólnego ONZ, gdy na marginesie – jak donoszą media – Jared Kushner (bez funkcji urzędniczej, ale mający większe zaufanie u państw regionu) włączył się w bliskowschodnie negocjacje pokojowe, by „naprawić” to, co przygotował w kontekście Gazy Steve Witkoff. Przy Ukrainie jednak poczucie rozłamu jest głębsze, ponieważ kwestia ukraińska mocniej dzieli Partię Republikańską (i jej środowisko – chociaż i w nim Specjalnego Wysłannika krytykowano za fiasko marcowych negocjacji z Hamasem).
Po ostatnim wycieku dot. szczegółów rozmów Witkoffa z Rosjanami, prezydent Trump stanął w jego obronie. Czy można odbierać to jako sygnał pokazujący faktyczną marginalizację Rubio?
Zacząć należy od rzeczy prozaicznej: w pierwszej kadencji Donalda Trumpa urzędnicy rzadko „odchodzili” – to ich zwalniano, ale po czasie – na pierwszym etapie izolując ich wpływy (tak było chociażby z Tillersonem). Sytuacja jest o tyle problematyczna, że przez ostatni rok nie było innego urzędnika amerykańskiego prócz Marco Rubio, który utrzymywałby bardziej stały kontakt z Rosjanami (szczególnie po urzędniczym „resecie”, który miał miejsce na początku kadencji). Zamienić Witkoffa? Powstaje pytanie: na kogo?
Drugi problem z obecnym Wysłannikiem ds. Rosji polega na tym, iż nie odpowiada on przed Senatem – Kongresmeni nie mają formalnych narzędzi do tego, by zmusić jego gabinet do przedstawienia strategii. Szczególnie że Republikanie znają Witkoffa dopiero od marca 2024 roku i dał im się poznać jako człowiek politycznie niesłowny, który nie zaradził żadnemu wewnętrznemu partyjnemu konfliktowi na Florydzie czy w Georgii.
Marco Rubio był zaś nie tylko senatorem i kandydatem na prezydenta w roku 2016, ale jest osobą wiarygodną. Jest osobą, która przeszła drogę od „jastrzębiego” wezwania do rozszerzenia NATO, aż do ewolucji w jakiś rodzaj „America First”. Acz dotychczas stanowił profesjonalny kontrast względem Departamentu Wojny czy FBI.
Negatywnej i otwartej reakcji części Republikanów na 28-punktowy plan Biały Dom nie może zignorować – od poparcia tych polityków zależy finansowanie programów zagranicznych, ale również nie można wykluczyć (już po przejęciu ewentualnej władzy przez Demokratów w Izbie) eskalacji na linii władza ustawodawcza–wykonawcza. Prawdą jest, że dokonano masowych zmian zarówno w Departamencie Stanu (również w agencjach analitycznych zajmujących się naszą częścią świata), jak i w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego (prawdopodobnie prowadząc do jej upolitycznienia).
Rubio nadal jest również twarzą biurokracji dyplomatycznej – ludzi, którzy nieprzerwanie budowali politykę USA na świecie od wielu lat i których prace również musi uwzględniać w komunikacji z prezydentem – przez co jego zadanie jest wyjątkowo trudne: to balansowanie pomiędzy stanowieniem przeciwwagi dla anty-interwencjonistycznego skrzydła (Colby i JD Vance) oraz próba budowania wspólnego frontu i szukania podobieństw. Jest to łatwiejsze w przypadku Departamentu Wojny, trudniejsze u samodzielnego urzędniczo Witkoffa, którego filozofia negocjacji oparta jest na „zaufaniu” i „bezpośrednich rozmowach”. I z którym nie zgadza się na podstawowym poziomie intencji rosyjskich. Na końcu jednak nie może delegitymizować członka administracji, stąd prawdopodobnie zamieszanie wokół konferencji Kongresmenów w Halifax.
Jak oceni Pan rolę Sekretarza armii USA Dana Driscolla? Wyrasta na czołową postać w administracji Donalda Trumpa? Wcześniej chyba nie był tak eksponowany przy negocjacjach dot. Ukrainy i Rosji?
Wiedzieliśmy o tym, że polityczna pozycja Dana Driscolla rośnie – jego nazwisko przewijało się często w dyskusjach o rozmieszczaniu Gwardii Narodowej w miastach. Później został p.o. dyrektora Biura ds. Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej. Do tego Republikanin (próba startu w wyborach do Izby w 2020 roku) i z relacji medialnych na stopie prywatnej znający od wielu lat JD Vance’a.
Rolę Driscolla na Ukrainie podsumowałbym na dwóch poziomach: a) kontynuacja strategii „wysyłania jako dyplomatycznej reprezentacji USA osób niezwiązanych z sektorem dyplomacji” (na tej samej zasadzie co Kushner i Witkoff); b) reprezentacja Departamentu Wojny. Pozycja polityczna Pete’a Hegsetha jest słaba, a dodatkowo Biały Dom prawdopodobnie uznał, że kwestia wstrzymywania dostaw broni dla Kijowa ciążyłaby w kontekście rozmów o gwarancjach amerykańskich. Być może jest on przymierzany na ważniejszą rolę w administracji, ale na dzisiaj ma on mówić głosem pionu wojskowego i działać bezpośrednio we współpracy z Marco Rubio (i Stevem Witkoffem).
Szereg błędów popełnianych przez amerykańską dyplomację to efekt walki Trumpa z deep state? A może powody są jeszcze inne?
Tu musimy spekulować. Być może szereg błędów był wynikiem chaosu organizacyjnego – uszczupleniem pionu analitycznego, reorganizacją Rady Bezpieczeństwa Narodowego w podmiot z priorytetem spraw wewnętrznych oraz granicznych, wspomniany dualizm urzędniczy (np. to, że w kwestii Rosji prowadzono kilka polityk – bo przecież kwestia ustaw sankcyjnych dla partnerów gospodarczych była dyskutowana przez Departament Skarbu). Wszakże jej skutkiem byłoby uderzenie w szereg państw, z którymi Scott Bessent i Marco Rubio próbują budować kanały komunikacji – jak Indie).
Na pewno dodałbym aspekt osobowy – w pierwszej kadencji Donald Trump nie miał pomysłu na Ukrainę, na docelowy wymiar jej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi – w wielu momentach był zależny, czy to od inicjatywy Kongresu (której dziś nie ma – to też problem), czy doradztwa współpracowników (najbardziej chyba Bolton był zainteresowany Ukrainą). A kiedy Donald Trump wrócił do Waszyngtonu, proponowano mu dwie zupełnie różne wizje tego, co chce osiągnąć Rosja.
Dalej – kalendarz: być może polityka amerykańska budowana byłaby bardziej długodystansowo, gdyby Donald Trump wierzył w możliwość kontynuacji tej polityki. Jeśli Demokraci odzyskają Izbę, zacznie się próba rozliczania – a każda próba autoryzacji co bardziej zuchwałych działań będzie zablokowana. I w kwestii ceł, i w kwestii Ukrainy widać chęć zamknięcia wszystkiego jak najszybciej, by od 2026 roku móc skupić się na kwestiach wewnętrznych. Szczególnie że baza najbardziej wysuniętych na prawo konserwatystów i tak jest niezadowolona z polityki względem Wenezueli, Iranu czy Chin.
Co może wydarzyć się w najbliższym czasie? Nie dojdzie do spotkania Zełenskiego z Trumpem jeszcze przed Świętem Dziękczynienia, tak jak niektórzy planowali…
Donald Trump wierzy, że celem minimum jest podtrzymywanie rozmów z Rosjanami. Szukanie jakiegokolwiek pola do przełomu, ponieważ wierzy on, że w momencie klinczu (jaki ma miejsce teraz), każdy wyłom może dać szansę na choćby drobny sukces (a którego Białemu Domowi brakuje – nawet na Bliskim Wschodzie w pierwszym półroczu udało się przygotować jakiekolwiek porozumienia pomiędzy Izraelem a Hamasem).
Zrozumiałe jest, że strona ukraińska chciałaby spotkania z Donaldem Trumpem, jak i legitymizacji „ich” porozumienia pokojowego. Tylko tego typu spotkanie nie musi oznaczać przełomu, jeśli strona amerykańska będzie czuła, że istotne dla niej punkty nadal są w zawieszeniu (a z relacji medialnych wynika, że szereg punktów jeszcze wymaga jasnego stanowiska). Spodziewałbym się, że widzimy przez ostatnie kilkanaście godzin – badanie przez delegację amerykańską, gdzie leżą czerwone linie Kijowa, a gdzie Moskwy. I dopiero na bazie tego gabinet zdecyduje, którą ze stron warto mocniej „przycisnąć”, ponieważ jej ustępstwa bardziej przybliżą do osiągnięcia kompromisu.
Dziękuję za rozmowę.

WIDEO: Rywal dla Abramsa i Leoparda 2? Turecki czołg Altay