Siły zbrojne
US Army "zapłaci" za rozbudowę marynarki [KOMENTARZ]
W czasie przemówienia dotyczącego ważnych strategicznych przesunięć w strategii Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych przewodniczący Połączonych Sztabów, gen. Mark A. Milley zapowiedział poważne odchudzenie amerykańskich wojsk lądowych, a być może także sił powietrznych. Celem ma być wzmocnienie marynarki wojennej, która ma dzięki temu m.in. utrzymać przewagę nad Chińską Republika Ludową.
Redukcja amerykańskich wojsk lądowych i zainwestowanie wygospodarowanych w ten sposób środków ma doprowadzić do przede wszystkim do zwiększenia liczby amerykańskich jednostek pływających, których – zgodnie z ogłaszanymi niedawno planami - miałoby być około 500 w tym ok. 150-200 bezzałogowych. Chodzi także o wzmocnienie sił kosmicznych, a być może także US Air Force, choć tą ostatnią formację wymienia się ostatnio także jako tą która miałaby zostać objęta cięciami (jak widać ustalenia nadal trwają).
Stany Zjednoczone mają dzisiaj zbyt „krótka kołdrę”, żeby w optymalny sposób finansować wszystkie rodzaje sił zbrojnych w obecnym kształcie przy założeniu dodatkowej rozbudowy US Navy. Budżet, nawet powiększony w czasach prezydentury Donalda Trumpa, będzie na to zbyt mały. Szczególnie, że w najbliższych latach ma on pozostawać na podobnym poziomie, a niewykluczone że zostanie zmniejszony przez administracje Joe Bidena. Nie dlatego, ze będzie ona jakoś szczególnie pacyfistyczna, ale ponieważ da o sobie znać kryzys wynikający z ze światowej epidemii COVID-19.
Czytaj też: US Navy traci śmigłowcowiec desantowy
Innymi słowy Stany Zjednoczone wrócą częściowo do polityki sprzed drugiej wojny światowej, kiedy to były przystosowane do swojego położenia geograficznego. Jak wiadomo państwo to nie ma groźnych sąsiadów na lądzie, aby więc skutecznie obronić się przed światem wystarczy zainwestować w silną marynarkę wojenną, a obecnie także w wojska rakietowe i lotnictwo.
Liczne i silne wojska lądowe są w takiej sytuacji potrzebą drugorzędną. Amerykanie wydają się doskonale to rozumieć i w swojej historii wielokrotnie zaczynali redukcje swoich sił zbrojnych właśnie od US Army. Tak stało się po drugiej wojnie światowej, wojnie koreańskiej, wojny w Wietnamie a także po zakończeniu zimnej wojny. Rozrost wojsk lądowych w związku z tzw. wojną z terrorem i wiążąca się z tym m.in. przebudowa Korpusu Piechoty Morskiej w de facto dodatkowe siły do walki na lądzie wydają się w amerykańskiej historii raczej zakłóceniem naturalnych reguł wynikających z uzyskaniem przez USA pozycji globalnego hegemona. Czasy te wyraźnie się już jednak skończyły. Waszyngtonu nie stać ani na prowadzenie dwóch dużych konfliktów zbrojnych jednocześnie, jak to było w założeniach jeszcze sprzed dwóch dekad, ani na wielką rozbudowę wszystkich rodzajów sił zbrojnych.
Wyraźnie mówił o tym gen. Milley, który wprost powiedział, iż Amerykanie są „narodem morskim”, a jego bezpieczeństwo będzie zależało przede wszystkim od potęgi na morzach, działań kosmicznych i w powietrzu. To, w połączeniu z ograniczonymi zdolnościami do prowadzenia działań przez wojska lądowe (operacje desantowe, zdobywanie kluczowych celów), a także z technologiami wojskowymi ma wg nowych planów, zapewnić zwycięstwo w przyszłości. A przy okazję dominację na morskich szlakach handlowych...
Milley przewiduje wiele bolesnych ruchów dla niektórych formacji zbrojnych, w tym szczególności dla US Army. Ta ostatnia prowadzi obecnie wiele ambitnych programów mających wprowadzić ją w XXI wiek. Wystarczy wymienić tutaj programy pionowzlotów różnych klas (Future Vertical Lift), programy artyleryjskie, pancerne czy systemów obrony powietrznej krótkiego zasięgu.
Czytaj też: Rusza konkurs na następcę Bradley'a
Generał przewiduje, że cięcia będą bezwzględne i wiele „rzeczy zostanie na podłodze”. To ostatnie jest chyba zapowiedzią likwidacji niektórych programów modernizacyjnych, być może także tych, na które wydano już miliardy i które są prowadzone bez problemów. Ratunkiem dla US Army może być częściowo oparcie się gdzie tylko można na istniejących rozwiązaniach „z półki”, które szybciej i taniej będzie można wprowadzić do użytku niż efekty krajowych programów ciągnących się latami i skutkujących często marnotrawieniem wielkich środków finansowych. Stany Zjednoczone już teraz praktykują „amerykanizację” udanych zagranicznych rozwiązań, dość wymienić zwycięstwo fregat FREMM w rywalizacji o fregatę przyszłości FFG(X), pociski przeciwokrętowe NSM, zakup (tymczasowych?) systemów OPL Iron Dome, czy ostatnie (polskie) spekulacje na temat ewentualnego pozyskanie pocisków klasy MANPADS Piorun jako następców starzejących się Stingerów. Alternatywą są cięcia struktur US Army (redukcje stanów liczebnych), tyle że te mogą być szczególnie trudne do przeprowadzenia, bo armia od kilku lat zwiększała liczebność i planowała formować dodatkowe jednostki, chociażby artylerii rakietowej czy obrony powietrznej.
Wszystkie tego rodzaju ruchy nie uratują jednak US Army przed poważnymi cięciami, a co za tym idzie zmniejszeniem możliwości do projekcji siły na lądzie. Oczywistym pytaniem jest teraz co to będzie oznaczało dla Polski, Europy i innych amerykańskich sojuszników. Wydaje się, że będą oni musieli bardziej niż do tej pory inwestować we własną obronę, w tym przede wszystkim siły lądowe. Takie, które potrafiłyby się obronić przed nieprzyjacielem samodzielnie, w oparciu o wsparcie amerykańskiego rozpoznania, logistyki i wsparcia z powietrza przy ograniczonych amerykańskich posiłkach wojsk lądowych. Oznacza to też większe niż dotychczas oparcie się Waszyngtonu na sojusznikach, przynajmniej w Euroazji i Afryce. Ale to ostatecznie właśnie ci sojusznicy, niezależnie od tego czy będą to Wietnamczycy, Hindusi, Japończycy czy Polacy, będą mieli najwięcej do straceniu w przypadku rozpoczęcia się ewentualnego konfliktu zbrojnego.
Czytaj też: Cięcia floty bombowców B-1
Pierwsze ruchy związane z nową powinny być widoczne w projekcie budżetu Pentagonu na rok fiskalny 2022, kiedy to zostaną wykonane pierwsze „bolesne ruchy” i zapewne dowiemy się o obcięciu niektórych programów rozwojowych i zakupowych US Army. Jednak już w znanych planach na rok fiskalny 2021 Marynarka Wojenna USA otrzymała szczególnie wysokie środki na budowę nowych okrętów. Chodzi o aż 9 jednostek, w tym dwa atomowe okręty podwodne typu Virginia. W świetle obecnych rewelacji szacuje się, że nakłady na nowe jednostki jeszcze wzrosną nawet do 27 mld USD rocznie i będą stanowić 13 proc. wszystkich wydatków US Navy. I to wszystko jeszcze przed okrajaniem z pieniędzy innych formacji zbrojnych. Architektem znacznej rozbudowy US Navy był Mark Esper, zwolniony 9 listopada sekretarz obrony w gabinecie Donalda Trumpa, odpowiedzialny za przyznanie US Navy więcej środków na budowę okrętów niż żądali nawet jej dowódcy.
Trudno jednak spodziewać się, żeby prowadzona przez niego polityka miała zostać radykalnie zmieniona po jego odejściu. Wzmacnianie sił morskich, lotniczych i reorganizacja Korpusu Marines w jednostki zdolne do wspierania sił własnych prowadzących bitwę morską wydaje się bowiem najlepsza metodą na pokonanie, lub pokojowe spacyfikowanie ChRL. a przecież nawet dzisiaj przy dużej i silnej US Army nie planuje pokonać tego mocarstwa w bitwie lądowej czy prowadzić okupacji jego miast.