Kurdyjscy bojownicy kierują się od wczoraj w stronę swoich kryjówek w Iraku w efekcie ostatniego zawieszenia broni. Pełne wycofanie ok. 2 tys. kurdyjskich żołnierzy z terytorium Turcji może potrwać nawet 4 miesiące.
Partia Pracujących Kurdystanu (PKK) ogłosiła w zeszłym miesiącu planowane okresowe wycofanie sił z południowo-wschodniej Turcji. Oczekuje się, że przekroczą oni granicę pieszo, kierując się ku swoim bazom w irackich Górach Qandil.
Więcej: To kurdyjscy separatyści ostrzeliwują Turcję?
Według AFP, bojownicy PKK skarżą się na państwo tureckie, które rzekomo zwiększyło swoje siły na granicy i wprowadziło loty obserwacyjne. Podobne działania, jak twierdzą Kurdowie, „opóźniają proces pokojowy”, a także torują drogę do „prowokacji i starć”. Turecka armia nie potwierdziła jednak zaangażowania żadnych nadzwyczajnych środków, przyznając przy tym, że „walka przeciwko każdej formie terroryzmu” jest kontynuowana.
Lider PKK, Murat Karayilan, ostrzegał w kwietniu, że bojownicy mogą odpowiedzieć atakiem na atak, a wycofywanie sił może się natychmiast zakończyć, jeśli rebelianci zostaną sprowokowani.
Więcej: Irak krytykuje Turcję za politykę wobec Kurdystanu
Premier Turcji, Recep Tayyip Erdogan, wielokrotnie zapewniał jednak, że tym razem armia nie zaatakuje wycofujących się żołnierzy, a zażegnanie rozlewu krwi jest absolutnym priorytetem. Podczas wycofania sił w 1999 roku, wojsko tureckie zaatakowało rebeliantów, zabijając około 500 osób.
(MOS)
"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie