Reklama

Geopolityka

Rok po zabójstwie Sulejmaniego: wpływy Iranu i USA w Iraku [KOMENTARZ]

US Marines w Bagdadzie 4 stycznia 2020 r., fot. Sgt. Kyle Talbot, domena publiczna
US Marines w Bagdadzie 4 stycznia 2020 r., fot. Sgt. Kyle Talbot, domena publiczna

Scheda jaką Donald Trump pozostawia Joe Bidenowi w Iraku i w stosunkach z Iranem jest fatalna. Rok po zabiciu gen. Kasema Sulejmaniego oraz Abu Mahdiego al-Muhandisa milicje szyickie (Haszed Szaabi) mają się świetnie, podobnie jak wpływy irańskie w tym kraju i to mimo korzystnej z punktu widzenia USA zmiany rządu. Tymczasem cel Sulejmaniego został osiągnięty – Amerykanie wycofują się z Iraku. Rosną też obawy przed incydentem, który zaostrzyłby relacje Iran-USA tuż przed przejęciem władzy przez nowego prezydenta.

Dzień przed rocznicą zabicia Sulejmaniego, szef irańskiej dyplomacji, Dżawad Zarif ostrzegł na twitterze przed „izraelską prowokacją”, która miałaby polegać na ataku na Amerykanów w Iraku i stanowić casus belli dla ataku na Iran tuż przed inauguracją Joe Bidena na nowego prezydenta. Scenariusza takiego wykluczyć nie można zważywszy na to, że Biden, podobnie jak zresztą cała Partia Demokratyczna, krytycznie odnosi się do irańskiej strategii „maksymalnego nacisku” obecnego prezydenta USA. Oczekuje się, że Biden będzie dążył do wznowienia rozmów z Iranem i doprowadzenia do zawarcia nowego paktu w sprawie irańskiego programu nuklearnego.

Umowa ta, choć zapewne nie będzie prostym powrotem do zasad ustalonych w zawartym w lipcu 2015 r. we Wiedniu JCPOA, to zapewne będzie o niego oparta. Trzeba bowiem pamiętać, że Joe Biden był wówczas wiceprezydentem USA. Można się przy tym spodziewać, że najtrudniejszym elementem negocjacji będzie samo ich rozpoczęcie, zważywszy na dotychczasowe żądanie Iranu by najpierw zniesione zostały sankcje. W tym zakresie Teheran może być znacznie mniej skłonny do ustępstw ze względów prestiżowych, niż w odniesieniu do samych warunków nowego układu.

Tyle, że zarówno Izrael jak i sam Trump, nie są zainteresowani takim rozwojem sytuacji. Jeżeli chodzi o ustępującego prezydenta USA to od czasu przegranych wyborów pokazuje on, że jego celem jest jak największe utrudnienie startu prezydentury swojego następcy i że w ramach rzucania kłód pod nogi jest gotów na kroki niekorzystne z punktu bezpieczeństwa narodowego USA. Jednym z takich kroków w kontekście irackim było ułaskawienie czterech zbrodniarzy wojennych z firmy Blackwater, którzy w 2007 r. urządzili masakrę zabijając w Bagdadzie 14 cywilów, w tym dwoje dzieci.

Krok ten, w medialnych komentarzach przyćmiony ułaskawieniami Rogera Stone’a, Charlesa Kushnera i Paula Manaforta, był dolaniem oliwy do ognia w i tak niespokojnym Iraku, w którym obecny premier Mustafa al-Kazimi stara się ograniczyć wpływy sił proirańskich oraz chce zorganizować za pół roku przyśpieszone wybory parlamentarne. Nie ulega wątpliwości, że opcja antyamerykańska w Iraku będzie wykorzystywać te ułaskawienia dla czarnego PR-u wobec USA.

Z kolei Izrael znów szykuje się do wyborów, a Benjamin Netanjahu, choć wykazał się daleko idącym pragmatyzmem unikając jakichkolwiek gestów, które Biden mógłby uznać za atak na siebie (i to mimo prowokowania Netanjahu przez Trumpa do takich kroków), to z całą pewnością ma świadomość, że zmiana lokatora Białego Domu nie jest dobrą wiadomością dla niego osobiście oraz dla jego politycznych planów czy to w odniesieniu do Palestyny, czy Iranu. Już dokonany w końcu listopada udany zamach na jednego z czołowych irańskich naukowców, zaangażowanych w irański program nuklearny, był nie bez podstaw komentowany jako możliwa próba sprowokowania Iranu przez Izrael do podjęcia kroków, które utrudniłyby, o ile nie uniemożliwiły, rozpoczęcie rozmów amerykańsko-irańskich.

Iran póki co nie dał się wciągnąć w tę pułapkę ale to, że Zarif (jak wynika z jego twittu) ma świadomość takiego zagrożenia nie oznacza, że dotyczy to całego Iranu. Warto bowiem pamiętać, że w Iranie (w którym w czerwcu będą wybory prezydenckie) trwają walki frakcyjne i wielu konserwatystów nie jest zainteresowanych sukcesem tandemu Rowhani-Zarif i (tak jak Trump Bidenowi) chętnie przysporzyliby mu problemów.

W tym kontekście trzeba pamiętać, że jednym z najbardziej namacalnych efektów zabicia Sulejmaniego i Abu Mahdiego al-Muhandisa było pozbawienie Haszed Szaabi charyzmatycznych liderów, cieszących się wśród proirańskich oddziałów w Iraku niekwestionowanym autorytetem. Po ich zabójstwie pojawiły się grupy podejmujące działania wbrew stanowisku liderów Haszed Szaabi i związanego z nim parlamentarnego bloku Fatah tj. Hadiego al-Ameriego, Qaisa al-Khazaliego, Faliha al-Fayadha, którzy są przede wszystkim politykami dążącymi do maksymalizacji swojego udziału we władzy na drodze politycznej, w tym w wyborach parlamentarnych. Mają oni zatem świadomość konsekwencji wypowiedzenia USA wojny totalnej w Iraku.

Reklama
Link: https://sklep.defence24.pl/produkt/orly-i-rakiety/
Reklama

Rok temu, gdy wzrosło takie zagrożenie po odwetowym ataku Iranu na pozycje USA w Iraku, proirańscy politycy zaczęli studzić emocje, odcinając się od działań mogących sprowokować USA do nowej eskalacji. Elementem zapalnym była przy tym obecność wojsk USA w Iraku i związana z tym niewiążąca rezolucja irackiego parlamentu wzywająca rząd do wypowiedzenia USA umowy z tym związanej i nakazanie opuszczenia Iraku. Poprzedni, związany z opcją proirańską, rząd Alego al-Mahdiego nie podjął jednak żadnych kroków w tym kierunku choć sama rezolucja parlamentu została podjęta z inicjatywy premiera. Szyiccy liderzy doskonale bowiem wiedzieli jakie ryzyko wiąże się z pełnoskalowym konfliktem między Haszed Szaabi i USA, który byłby po prostu irańsko-amerykańską wojną proxy na terenie Iraku, a zarazem szybko doprowadziłby do irackiej wojny domowej.

Problem w tym, że pojęcie „proirańskości” w Iraku nie jest jednoznaczne w kontekście walk frakcyjnych w samym Iranie, a brak Sulejmaniego (który wbrew pozorom był pragmatykiem unikającym przekraczania pewnych granic) doprowadził do tego, że różne ośrodki w Iranie mają konkurencyjne wpływy na różne grupy w Iraku. Pojawiły się zatem znacznie bardziej radykalne grupy, jak choćby milicja o nazwie Saraja Thar al-Szuhada, które nie mają ambicji politycznych i są gotowe do radykalnych, prowokujących USA do reakcji, akcji takich jak ostrzał amerykańskiej ambasady w Bagdadzie. Jednym z takich działań było wystrzelenie 23 grudnia 21 rakiet na budynek ambasady. Po tym ataku rząd aresztował jednego ze sprawców, a przywódcy Haszed Szaabi znów odcięli się od tego typu działań.

W tym kontekście warto jednak przypomnieć, że bezpośrednią przyczyną eskalacji, która rozpoczęła się w grudniu 2019 r., a której kulminacyjnym punktem było zabicie Sulejmaniego i Abu Mahdiego, był atak na bazę K1 koło Kirkuku dokonany 27 grudnia, w którym zginął jeden obywatel amerykański. Tyle, że w 2020 r. ataki na amerykańskie bazy w Iraku się nasiliły, a w marcu 2020 r. w atakach na bazę Taji koło Bagdadu, zginęło dwóch żołnierzy amerykańskich i jeden brytyjski, a 19 żołnierzy koalicji zostało rannych. Tym razem tak widowiskowego odwetu amerykańskiego już nie było, a USA zaczęło ewakuowanie swoich irackich baz. Na przykład w maju 2020 r. USA wycofało się z bazy K1, a w sierpniu z Taji. Jednocześnie, po zmianie rządu i objęciu urzędu premiera przez przyjaznego wobec Ameryki Mustafę al-Kazimiego, Amerykanie zapowiedzieli rozpoczęcie wycofywania się z Iraku. Jeszcze przed inauguracją Bidena z 5000 żołnierzy ma zostać połowa.

Z takiego rozwoju wydarzeń skorzystało oczywiście tzw. Państwo Islamskie, które zwiększyło swoją aktywność, zwłaszcza w obrębie tzw. terenów spornych między kurdyjskim rządem regionalnym a władzami federalnymi w Bagdadzie czyli Makhmour, Kifri, Kirkuk i Khanaqin. W pierwszym kwartale 2020 r. odnotowano 566 ataków co stanowiło wzrost w porównaniu do roku 2019. W czerwcu przeprowadzono szeroko zakrojoną operację antyterrorystyczną, w której nawiasem mówiąc uczestniczyły zarówno oddziały irackiej armii, Haszed Szaabi, jak i kurdyjskiej Peszmergi. W trzecim kwartale liczba ataków ISIS spadła do 228, wciąż jednak organizacja ta stanowi duże zagrożenie z silnym potencjałem, a każda destabilizacja jej sprzyja.

Tymczasem w Iraku w 2020 r. osie konfliktu mnożyły się i eskalowały. Poza osią Irak – ISIS oraz USA – Haszed Szaabi można też wymienić:

  • Haszed Szaabi vs. Kurdowie – w wymiarze militarnym jest to oś o niskiej intensywności ale dużym potencjale eskalacji; zabicie Sulejmaniego, który był brokerem politycznego dealu miedzy Kurdami (a zwłaszcza PDK Barzanich) a Bagdadem (a konkretnie siłami proirańskimi), spowodowało wzrost politycznych napięć na linii Bagdad – Erbil, skutkując również destabilizacją na terenie samego Kurdystanu
  • Kurdyjski konflikt wewnętrzny – w marcu 2020 r. doszło do próby sił między oddziałami PDK, PUK i PKK w rejonie Zini Warte; o ile ostatecznie nie doszło do eskalacji  na linii PDK-PUK to od października wzrasta prawdopodobieństwo starć między PDK a PKK
  • Turcja vs. PKK – Turcja pod koniec 2020 r. zintensyfikowała naloty na pozycje PKK w Iraku, a w ciągu całego roku w wyniku jej działań na terenie tego kraju zginęło co najmniej 15 cywilów, co skłania do konkluzji że wojna Turcja – PKK przeniosła się z Turcji do Iraku.

Przeprowadzone przez premiera Kadhimiego zmiany w aparacie bezpieczeństwa, tj. w szczególności postawienie gen. Abdul Wahaba al-Saadiego na czele sił antyterrorystycznych (CTS) z całą pewnością wzmocniło niezależność aparatu bezpieczeństwa Iraku od wpływów Iranu ale nie doprowadziło do zasadniczej zmiany umiejscowienia Haszed Szaabi w strukturze irackich sił zbrojnych. Pozycja premiera nie jest też jakoś szczególnie silna w irackim parlamencie, a jego plany zorganizowania w czerwcu przyśpieszonych wyborów parlamentarnych wciąż stoją pod znakiem zapytania ze względu na trudności z implementacją zasad nowej ordynacji wyborczej (m.in. konieczność zmiany mapy okręgów wyborczych).

Kadhimi rozpoczął przy tym budowę własnego obozu politycznego w oparciu o który zamierza ubiegać się o mandat do utrzymania się u władzy i kontynuowania swoich reform. Niemniej nie udało mu się póki co przekonać uczestników ulicznych protestów, które doprowadziły do upadku poprzedniego rządu, do ich zakończenia i poparcia jego rządu. Kadhimi nie może również raczej liczyć na poparcie Kurdów, gdyż dążenie do większej dyscypliny finansowej (co jest warunkiem sukcesu rządu) jest sprzeczne z oczekiwaniami Kurdystanu wobec budżetu federalnego.

Relacje Bagdad – Erbil w 2019 r. oparte były na daleko idących ustępstwach rządu federalnego wobec Kurdystanu w zamian za popieranie przez PDK opcji irańskiej w parlamencie, a gwarantem tego układu był właśnie Sulejmani. Kolejnym wyzwaniem Kadhimiego w kontekście wyborów jest też Muktada as-Sadr, który nie ukrywa ambicji przejęcia władzy w Iraku (nie osobiście ale poprzez swoich ludzi). To zaś powoduje, że zwiększa się prawdopodobieństwo przemocy w czasie kampanii wyborczej, zwłaszcza, że już teraz nasilają się krwawe starcia (z ofiarami śmiertelnymi) między ludźmi Sadra a uczestnikami antyrządowych protestów.

Aktualna sytuacja w Iraku jest jednym z dowodów na porażkę strategii Trumpa wobec Iranu. W tym kontekście można jeszcze dodać, że mimo nałożonych sankcji Iran wciąż dysponuje silnymi instrumentami ekonomicznymi wobec Iraku. Działania na rzecz dywersyfikacji czy uzyskania samodzielności Iraku w zakresie uzyskiwania energii elektrycznej (a to było jednym z głównym powodów protestów w Iraku) póki co nie doprowadziły do uniezależnienia się od dostaw gazu z Iranu (przy permanentnie odnawianym tymczasowym zwolnieniu z sankcji USA). Pod koniec grudnia Iran wstrzymał dostawy gazu w związku z długiem Iraku w wysokości 6 mld dolarów, jednak po spotkaniu irańskiego ministra energii Rezy Ardakaniana z Mustafa Kadhimim ogłoszono osiągnięcie porozumienia i wznowienie dostaw.

Reklama
Reklama

Komentarze