- Analiza
- Wiadomości
Południowa Syria – potencjalne pole konfliktu USA-Rosja [ANALIZA]
Nad południową Syrią operują jednocześnie siły powietrzne USA i Rosji, o lotnictwie syryjskim nie wspominając, które swymi działaniami wspierają dwie zwalczające się strony. Dotychczas lotnictwo amerykańskie i rosyjskie mogło spotkać się praktycznie wyłącznie nad terenami opanowanymi przez ISIS, zwalczając tego samego wroga. Powoduje to znaczącą i potencjalnie niebezpieczną zmianę sytuacji – pisze dr hab. Maciej Münnich, prof. KUL.
W dotychczasowym konflikcie w Syrii południowa część kraju odznaczała się stosunkowo mniejszym natężeniem walk. Wprawdzie niewielki obszar przy granicy z Izraelem opanowany jest przez ISIS, jednak nie toczą się tam bardzo intensywne starcia, ponieważ wokół leżą tereny opanowane przez rebeliantów, którzy nie zawsze chętni są do zwalczania ISIS. Nieco dalej na wschód, wokół miasta Daraa, będącego stolicą muhafazy, główne siły rebeliantów reprezentowały oddziały tzw. Frontu Południowego, stanowiące zbieraninę najróżniejszych oddziałów Wolnej Armii Syryjskiej. Ze względu na brak jednolitego dowództwa oraz charakter raczej lokalnej samoobrony, nie stanowiły one poważnej siły mogącej przeprowadzić skoordynowaną akcję ofensywną.
Większą dyscypliną wyróżniają się na tym terenie oddziały Hajjat Tahir asz-Szam, czyli syryjskiej Al-Kaidy, które – choć mniej liczne – jednak dysponują zdecydowanie większą siłą ofensywną. Dowiodły tego, będąc głównymi oddziałami podczas kwietniowej ofensywy przeciwko siłom rządowym w Daraa, gdy udało się im, używając m.in. SVBIED, zająć dzielnicę Manszijah. Była to jednak ofensywa lokalna, niezmieniająca w zasadniczy sposób układu sił w tym rejonie, czyli sił rządowych kontrolujących północną część miasta Daraa i korytarz doń prowadzący od strony Damaszku oraz rebeliantów wokół tegoż korytarza.
Dalej na wschód rozciągają się tereny muhafazy Suwaida zamieszkałe w większości przez Druzów, którzy w konflikcie syryjskim opowiedzieli się po stronie sił rządowych. Od zachodu nie dopuszczali oni do ekspansji rebeliantów, od wschodu zaś – gdzie rozciągają się tereny pustynne – bronili swoich terenów przed ISIS, które poprzez pustynię starało się narzucić swe wpływy. I właśnie te pustynne tereny wzdłuż granicy z Jordanią i Irakiem stały się ostatnio terenem o istotnym znaczeniu politycznym i strategicznym.
Wraz ze słabnięciem ISIS w Syrii w wyniku operacji Kurdów wokół Rakki oraz sił rządowych we wschodnich częściach muhafaz Aleppo, Hama i Homs, także i tereny wzdłuż granicy jordańskiej i irackiej były coraz słabiej kontrolowane przez siły Państwa Islamskiego. Wykorzystały to, dzięki wsparciu amerykańskiemu i jordańskiemu, siły rebeliantów. Od grudnia 2016 roku rożne organizacje rebelianckie działające pod szyldem Wolnej Armii Syryjskiej (np. Armia Wschodnich Lwów, Dżajisz Usud asz-Szarqija) stopniowo wypierały ISIS znad granicy jordańskiej oraz ze wschodnich partii gór Qalamun. Na ogół nie dochodziło przy tym do walk z siłami rządowymi, niekiedy nawet zawierano lokalne rozejmy.
Sytuacja zmieniła się wraz z coraz większymi sukcesami rebeliantów, wynikającymi z wycofywania się ISIS z pustyni w kierunku zagrożonej Rakki. Operując z terenu Jordanii od 30 kwietnia tzw. Armia Komandosów Rewolucji (Dżajisz Maghawir al-Thawra), będąca częścią Wolnej Armii Syryjskiej, zajęła rozległe tereny pustynne wzdłuż granicy z Jordanią, a także z Irakiem oraz zaczęła wkraczać coraz głębiej w pustynię w kierunku północnym. Oddział ten wywodzi się z Nowej Armii Syryjskiej (Dżajisz Surija al-Dżadid), która walczyła już z ISIS we wschodniej Syrii – choć zupełnie bez powodzenia, mimo wsparcia amerykańskiego – w 2016 roku.
Posuwając się na północ siły rebelianckie 6 maja zbliżyły się na odległość ok. 70 kilometrów od pozostającej pod kontrolą rządową Palmyry. Kolejnym celem natarcia sił rebelianckich były rejony Deir ez-Zor. Tłem dla działań na terenie Syrii były działania sił amerykańskich i jordańskich przy granicy jordańsko-syryjskiej. Oficjalnie były to ćwiczenia przeprowadzane od początków maja, określane jako największe w historii, jednak ewidentnie było to zgrupowanie sił mających wspierać (choćby logistycznie) działania rebeliantów w Syrii. W tym kontekście nie dziwiły doniesienia, że bojownicy Armii Komandosów Rewolucji używali w Syrii amerykańskich transporterów opancerzonych (IAG Guardian), a kolejni bojownicy byli szkoleni przez żołnierzy amerykańskich już na terenie Syrii w regionie przejścia granicznego z Irakiem w at-Tanf.
Ewentualne powodzenie takiej akcji sił rebelianckich mogło mieć bardzo poważne skutki geopolityczne. Osiągnięcie przez pro-amerykańskie siły rebelianckie Deir ez-Zor od południa, przy jednoczesnym dalszym natarciu wspomaganych przez Amerykanów Kurdów z północy w tym samym kierunku doprowadziłoby do przecięcia wschodniej Syrii i stworzenia swego rodzaju kordonu oddzielającego Irak od Syrii. W kontekście powszechnie znanych planów Iranu utrzymania „szyickiego półksiężyca” rozciągającego się od Iranu, poprzez Irak i Syrię, aż po Liban, oznaczałoby to przecięcie owej strefy wpływów. W dalszej konsekwencji mogłoby to prowadzić do osłabienia wpływów irańskich w izolowanej, zachodniej części półksiężyca, czyli w Syrii i Libanie. Biorąc pod uwagę, że państwa te są dramatycznie osłabione przez konflikty wewnętrze, ich odcięcie od bezpośredniego wsparcia irańskiego może doprowadzić do zmiany wewnętrznego układu sił.
W takiej sytuacji nie jest niczym zaskakującym kontrakcja ze strony sił Assada. Jednak na przełomie kwietnia i maja były one wciąż zajęte walkami we wschodnim Damaszku, na północ od Hamy, wokół Palmyry, we wschodniej części muhafazy Aleppo oraz na kilku pomniejszych frontach. Skutkowało to niemożnością natychmiastowej kontrakcji. W tym kontekście należy widzieć rosyjską propozycję wyznaczenia „stref bezpieczeństwa” w Syrii, zgłoszoną podczas rozmów pokojowych w Astanie. 4 maja zostało podpisane memorandum o utworzeniu takich stref przez Rosję, Turcję i Iran.
Spowodowało to szybką deeskalację konfliktów w zachodniej części Syrii (choć oczywiście niezupełne zakończenie walk) i umożliwiło przerzut wojsk rządowych do wschodniej Syrii. Do pewnego stopnia było to ułatwione, ponieważ już wcześniej planowano – przy znaczącym udziale Rosji – ofensywę o kryptonimie „Lawenda”, której celem było odblokowanie garnizonu w Deir ez-Zor poprzez atak wyprowadzony z okolic Palmyry. Dlatego właśnie 5 maja w okolice Palmyry przerzucono część doborowych oddziałów Tiger Forces.
7 maja ruszyło natarcie sił Assada, prowadzone przez 5. Korpus, wyszkolony i wyekwipowany przez Rosjan do walk przeciwko ISIS. Było ono prowadzone wzdłuż autostrady Damaszek-Bagdad i stosunkowo szybko zdobywało teren. Kluczowym punktem okazało się skrzyżowanie Zaza, o które trwały walki między 9 a 12 maja. Ostatecznie zostało ono opanowane przez siły rządowe wsparte przez irackie szyickie milicje. W toku walk rebelianci między innymi ostrzeliwali pozycje sił rządowych z wyrzutni Grad, z kolei wojska Assada używały lotnictwa przeciwko Wolnej Armii Syrii.
Dalsze natarcie na wschód spowodowało zbliżenie się sił rządowych na około 25 kilometrów od przejścia granicznego at-Tanf, gdzie oprócz rebeliantów stacjonują siły amerykańskie, brytyjskie i norweskie. Spowodowało to z kolei reakcję lotnictwa amerykańskiego, które 18 maja zaatakowało konwój szyickich milicji, zabijając ośmiu bojowników i niszcząc kilka pojazdów. Efektem ataku było zatrzymanie ofensywy sił rządowych w kierunku granicy irackiej. Mimo to w tym kierunku zostały skierowane kolejne posiłki, między innymi Hezbollahu. Pojawiły się także doniesienia o próbach ostrzału samolotów amerykańskich przez szyickie milicje zaangażowane w ofensywę.
Jednocześnie podjęto atak w sąsiedniej wschodniej Suwaidzie, gdzie od 20 maja przejęto kolejne tereny z rąk rebelianckich w okolicach al-Zalaf oraz wzdłuż granicy jordańskiej. Grozi to otoczeniem znacznych terenów opanowanych przez pro-amerykańskich rebeliantów. W walkach z Wolną Armią Syryjską siły rządowe były wspierane przez rosyjskie helikoptery. Oznacza to, że nad południową Syrią operują jednocześnie siły powietrzne USA i Rosji, o lotnictwie syryjskim nie wspominając, które swymi działaniami wspierają dwie zwalczające się strony. Dotychczas lotnictwo amerykańskie i rosyjskie mogło spotkać się praktycznie wyłącznie nad terenami opanowanymi przez ISIS, zwalczając tego samego wroga. Powoduje to znaczącą i potencjalnie niebezpieczną zmianę sytuacji.
Co więcej, 21 maja syryjskie media prorządowe ogłosiły, że do południowej Syrii zostały skierowane rosyjskie siły specjalne. W oczywisty sposób ich obecność ma chronić wojska rządowe przed ewentualnym ponownym atakiem ze strony lotnictwa amerykańskiego. Rosjanie zastosowali więc identyczną taktykę, jaką wspólnie z Amerykanami przyjęli wobec Turcji na północy Syrii.
Chcąc bowiem chronić siły kurdyjskie przed lotniczymi atakami tureckimi USA i Rosja wprowadziły swoje oddziały na tereny opanowane przez Kurdów. O ile w odniesieniu do Turcji taka taktyka okazała się skuteczna, trudno bowiem wyobrazić sobie Turcję ryzykującą konflikt jednocześnie z USA i Rosją, o tyle w przypadku południowej Syrii sytuacja nie jest już tak oczywista. Po pierwsze siły rosyjskie w tym regionie są raczej symboliczne (głównie w rejonie Suwaidy) i ewentualny amerykański atak lotniczy nie musi spowodować wśród nich ofiar. Po wtóre Amerykanie ostrzegali siły rządowe – i robią to obecnie, zrzucając 29 maja ulotki – by nie zbliżały się do at-Tanf.
Inną kwestią jest umocowanie prawne takich wezwań. Wreszcie nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy prezydent Donald Trump w sytuacji ewentualnego zagrożenia dla własnych oddziałów nie podejmie wyzwania rzuconego przez Rosję i Assada. Oczywiście Amerykanie zawsze mogą wycofać się na stronę iracką, lub do niedalekiej Jordanii, ale oznaczałoby to ich porażkę. Sądząc z ustanowienia 4 czerwca kolejnej bazy Armii Komandosów Rewolucji (Dżajisz Maghawir al-Thawra) wspieranych przez siły amerykańskie w Al-Zagif, położonym nieco dalej na północ przy granicy syryjsko-irackiej, USA zdecydowały się realnie działać dla przecięcia „szyickiego półksiężyca”.
Jednocześnie z walkami na terenie Syrii ofensywę podjęły siły szyickie (Siły Mobilizacji Ludowej, Popular Mobilization Forces, Haszd asz-Szaabi), które pokonując ISIS 29 maja osiągnęły granicę syryjską. Wprawdzie dotarły one do granicy dość daleko na północy, jednak teren na południe, w stronę leżącego po syryjskiej stronie Deir ez-Zor jest pustynny i z pewnością jego zajęcie nie zajmie wiele czasu, ponieważ brak jest dla ISIS silnych punktów oporu, mogących spowolnić szyicką ofensywę. Na słabość sił ISIS w tym rejonie wyraźnie wskazuje zajęcie 4 czerwca przez szyickie milicje miasta Ba’adż, co potwierdza kontynuację ofensywy na południe w stronę głównego przejścia granicznego między Syrią i Irakiem, jakim jest Al-Qa’im, położone w dolinie Eufratu.
Bardzo charakterystyczne jest, że wraz z pierwszymi oddziałami Haszd asz-Szaabi na granicy syryjskiej pojawił się irański generał Qasem Solejmani z Korpusu Strażników Rewolucji. Jednocześnie Hadi al-Amiri, przywódca szyickiej Organizacji Badr stanowiącej znaczącą część Haszd asz-Szaabi, oświadczył, że nie dopuści, by USA kontrolowały granicę iracko-syryjską. Jest to o tyle istotne, że już wcześniej zapowiadano, iż szyickie milicje będą zwalczać ISIS także po syryjskiej stronie granicy. Oczywiście było to z zadowoleniem przyjęte przez Assada.
Powyżej zarysowana sytuacja pokazuje splot wielu międzynarodowych interesów na pustynnych, południowych granicach Syrii. Dla USA cenną jest możliwość rozcięcia „szyickiego półksiężyca” przy pomocy Kurdów i sunnickich milicji syryjskich. Jednak Kurdowie są zaangażowani w ciężkie walki na północy wokół Rakki i nic nie wskazuje na to, by mogli podjąć nową ofensywę na Deir ez-Zor. Ponadto oznaczałoby to potencjalny konflikt z szyickimi milicjami z Haszd asz-Szaabi, co z pewnością nie jest w interesie YPG.
Z perspektywy syryjskich Kurdów każdy kto walczy z ISIS jest ich sojusznikiem, otwieranie więc kolejnego frontu wyłącznie ze względu na interesy USA wydaje się być wątpliwe. Oczywiście nie oznacza to, że YPG zezwoli szyickim milicjom na zajmowanie terenów, które ma pod własną kontrolą. Z drugiej strony rebelianckie milicje na południu Syrii są po prostu za słabe, by powstrzymać siły rządowe oraz wspierające je irackie milicje i Hezbollah. Jeśli więc USA chciałyby doprowadzić swój plan do końca, musiałyby zaangażować się bezpośrednio w walki z ISIS na lądzie, a dodatkowo ryzykować starcie z siłami rządowymi w Syrii i Haszd asz-Szaabi w Iraku.
Taki scenariusz wydaje się więc mało prawdopodobny. Być może siły USA spróbują wspomóc oddziały Wolnej Armii Syryjskiej z powietrza, jednak to z kolei może skutkować zaostrzeniem konfliktu z obecną w regionie Rosją. Ta ostatnia oczywiście w żadnym wypadku nie będzie chciała dopuścić do osłabienia swych regionalnych sojuszników, czyli Iranu i Syrii. W związku z tym można spodziewać się jej przeciwdziałania ewentualnym działaniom zmierzającym do rozdzielania Syrii od Iraku i dalej Iranu. Stopień owego przeciwdziałania jest zależny od tego, na ile realne może być utworzenie takiego kordonu.
Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się taki, w którym siły rządowe powoli, lecz skutecznie będą przejmowały z rąk Wolnej Armii Syryjskiej kolejne kawałki pustyni, aż wreszcie w rękach rebeliantów pozostanie tylko chronione przez Amerykanów przejście graniczne w at-Tanf. Ma ono oczywiście ważne znaczenie, ponieważ jest to najkrótsza droga z Damaszku do Bagdadu. Jeśli jednak dojdzie do oczyszczenia granicy syryjsko-irackiej z ISIS przez milicje szyickie oraz odblokowanie Deir ez-Zor dzięki współdziałaniu sił Assada oraz Haszd asz-Szaabi, wówczas i tak droga łącząca Irak z Syrią będzie otwarta. W takim kontekście utrzymywanie at-Tanf przez siły amerykańskie nie będzie miało dłużej sensu, tym bardziej, że z pewnością będzie to prowokowało anty-amerykańskie nastroje wśród szyitów.
Dr hab. Maciej Münnich, prof. KUL
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS