Reklama
  • Komentarz
  • Wiadomości

Śnięte ryby, terroryzm i bezpieczeństwo państwa [OPINIA]

Zatrucie ryb w Odrze pokazało, że w Polsce nie funkcjonuje system zarządzania kryzysowego, chroniący przed zaplanowanym i kompleksowo zrealizowanym atakiem terrorystycznym. Bo zatrucie Odry mogłoby być właśnie takim atakiem.

Autor. DWOT
Reklama

Wojna na Ukrainie - raport specjalny Defence24.pl

Reklama

Szukając przyczyn gwałtownych i niespodziewanych zdarzeń zawsze trzeba zakładać wszystkie możliwe scenariusze, nawet te, najmniej prawdopodobne. Jednak w przypadku masowego wymarcia ryb w Odrze od razu założono, że nastąpiło ono z powodu wyposzczenia zanieczyszczeń przez jakieś zakłady przemysłowe. Nikt natomiast nie wysunął hipotezy, że rzekę zatruto celowo, a więc że może to być akt terroru lub sabotażu.

Nie zrobiono tak z dwóch powodów: z niewiedzy i wyrachowania. Wielu ludzi nie zdaje sobie bowiem w ogóle sprawy, że coś takiego jak atak terrorystyczny lub sabotaż w Polsce może wystąpić. Dotyczy to zresztą nie tylko polityków, ale również ekspertów, specjalistów i nawet dziennikarzy. W ten sposób zarzucając władzom terenowym i rządowym bezczynność, wskazywano „tylko", że: z tego powodu ścieki mogły być spuszczane dalej i zatrucie rzeki postępowało oraz że nie powiadomiono ludzi korzystających z Odry – narażając ich oraz zwierzęta gospodarcze i domowe na ryzyko utraty zdrowia. Słowa: „terroryzm" i „sabotaż" jednak nie padały.

Reklama

Zobacz też

Reklama

Z logicznego punktu widzenia było to słuszne, ponieważ teoretycznie atak terrorystyczny na Odrę jest rzeczywiście bardzo mało prawdopodobny. Osoby postronne mogą więc od razu pominąć tą przyczynę i z dużym prawdopodobieństwem będą miały rację. Inaczej jest jednak w przypadku ludzi zawodowo zajmujących się zarządzaniem kryzysowym i szeroko pojętym bezpieczeństwem narodowym. Oni z kolei, żeby stwierdzić że nie doszło do zamierzonego aktu terroru lub dywersji muszą to wcześniej udowodnić, przeprowadzając odpowiednią analizę, opartą przynajmniej o podstawowe, ogólne dochodzenie.

Przez kilkanaście dni jednak tego nie zrobiono i to powinien być największy zarzut w odniesieniu do polskiego systemu zarządzania kryzysowego. O tym się jednak nie mówi, ponieważ akty terroru i sabotażu nie dotyczą już tylko wojewodów i władz lokalnych, ale również całego aparatu państwowego. Gdyby bowiem takie akty wystąpiły, to do akcji od razu powinny wkroczyć odpowiednie służby bezpieczeństwa, a w razie konieczności również wojsko. Winne byłoby więc nie tylko Ministerstwo Klimatu i Środowiska.

Reklama

Zobacz też

Reklama

Rząd powinien sobie zdawać sprawę, że nagłe zanieczyszczenie polskich rzek może zdestabilizować sytuacje w państwie. Dlatego takie zagrożenie (choć niewielkie) powinno być również brane pod uwagę, szczególnie w sytuacji, gdy za naszą wschodnią granicą toczy się brutalna wojna, a Polska bardzo mocno wspomaga jedną ze stron konfliktu. Teoretycznie za całą sprawą mogliby więc stać również Rosjanie.

Takim działaniom sprzyjałby chociażby fakt, że w Polsce znajduje się dużo zbiorników i instalacji z substancjami, które terroryści lub sabotażyści bez większych przeszkód mogliby spuścić do wód wywołując zamierzoną katastrofę ekologiczną. W najczarniejszym scenariuszu ewentualny przeciwnik mógłby więc spróbować dokonać spustu zanieczyszczeń w wielu miejscach. I to dlatego tak ważny jest system alarmowania i przeciwdziałaniach już po pierwszym sygnale o jakiejś anomalii.

Reklama

Tymczasem administracja rządowa przez wiele dni ignorowała sygnały przekazywane najpierw przez wędkarzy, później przez władze lokalne i nawet posłów opozycji. Informacje o masowym wymieraniu ryb pojawiły się bowiem tak naprawdę już 26 lipca i to one od razu powinny wzbudzić alarm. Materiały o katastrofie były również prezentowane przez media i obecne tłumaczenie się ministrów i premiera tym, że czegoś nie wiedzieli jest czymś gorszym, niż po prostu milczenie.

Służby nie zadziałały, ponieważ nadzorujące je osoby są dobierane z klucza partyjnego i po znajomości, a nie według kompetencji (np. wojewodowie). W efekcie: to co u specjalisty od razu zapaliłoby czerwone światło, u ignoranta nie wzbudzi żadnej reakcji, ponieważ ma on zupełnie inne priorytety i poczucie pełnej bezkarności przy rozmytym zakresie obowiązków.

Reklama

A przecież w razie zamierzonego ataku najważniejszy jest przede wszystkim czas. Gdyby do rzeki wpuszczono specjalnie bojowy środek trujący z opóźnionym czasem zadziałania (np. broń biologiczną), to przez bezczynność władz, w dorzeczu Odry umierałoby w tej chwili tysiące osób. Co gorsza, w przypadku faktycznego ataku terrorystycznego ludzie go organizujący mieliby czas nie tylko, by dokończyć wykonywane zadanie, ale później by je powtórzyć w innym miejscu i uciec – nawet do innego kraju.

Politycznym skutkiem skażenia Odry nie powinno być więc jedynie „polowanie na winnych" (bo na to przyjdzie czas później), ale przede wszystkim pilne wprowadzenie rozwiązań zapobiegających tego rodzaju sytuacjom w najbliższej przyszłości. Przeciwnik już bowiem wie o kolejnej, polskie słabości. I wcale nie chodzi tu o wyeliminowanie aktów terroru i sabotażu, bo to jest praktycznie niemożliwe, ale o szybkie minimalizowanie ich skutków. Zamiast to zrobić (chociażby poprzez pilne zwołanie Sejmu) politycy przerzucają się oskarżeniami i jak mogą unikają deklaracji o planowanych, systemowych reformach jeżeli chodzi o zarządzanie kryzysowe.

Reklama

Takie reformy wymagałby by bowiem zmiany podejścia do doboru kadr, a na to przy istniejącym „partyjnym kluczu" się jak na razie nie zanosi.

Zobacz też

YouTube cover video
Reklama

Zobacz również

WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]
Reklama
Reklama