- Analiza
Pół dekady okupacji Krymu i wojny w Donbasie [OPINIA]
Od pięciu lat Krym, terytorium Ukrainy, znajduje się pod kontrolą Federacji Rosyjskiej. Zaledwie tysiąc kilometrów od granic Polski znajduje się to terytorium okupowane. Symbol bezsilności Europy wobec Rosji. „Zielone ludzki”, rosyjscy komandosi bez dystynkcji i oznaczeń, którzy 27 lutego 2014 roku zatknęli rosyjskie flagi na budynkach krymskiego rządu i parlamentu, stali się natomiast symbolem wojny hybrydowej. Zagrożenia nowych czasów.

27 lutego 2014 roku to data, która na stałe zapisała się w historii. Tego dnia słynne „zielone ludzki” pojawiły się nagle w wielu kluczowych miejscach półwyspu krymskiego, zajmując budynki rządowe, instalacje wojskowe lotniska, dworce. Pozbawieni znaków identyfikacyjnych, zamaskowani, ale wyekwipowani w nowe rosyjskie mundury, rosyjskie wyposażenie i rosyjską broń, zabezpieczyli rosyjskie interesy, okupując terytorium suwerennego kraju. W ekspresowym tempie przeprowadzono tak zwane referendum i już 17 marca ogłoszono autonomię Krymu, szybko przyłączając okupowany teren do Federacji Rosyjskiej.
Na początku marca 2014 roku prezydent Rosji Władimir Putin zapewniał, że „zielone ludziki” nie są żołnierzami rosyjskich sił zbrojnych. - Proszę pójść do sklepu i zobaczyć. Tam jest pełno mundurów, które są podobne do naszych. Niech pan pójdzie do sklepu. W każdym można kupić takie mundury – przekonywał prezydent Rosji. Twierdził, że to „samoobrona narodu krymskiego”, czymkolwiek by on nie był. Ta samoobrona była jednak świetnie wyposażona, bardzo dobrze wyszkolona i zorganizowana tak, że „zielone ludzki” pojawiły się niemal jednocześnie dnia 27 lutego 2014 w kluczowych punktach Krymu.
Podejrzewam, że równie spontanicznie i bez związku ze sprawą jest to, że od 2015 roku prezydent Władimir Putin ustanowił 27 lutego specjalne święto - „Dzień sił operacji specjalnych Federacji Rosyjskiej”. W późniejszych latach wielu oficerów wojsk specjalnych zostało odznaczonych za to, że spontanicznie pojawili się na Krymie i brali udział w zajęciu tego terytorium dla Rosji.

Wojna zielonych ludzików
O ile zajęcie przez Rosjan Krymu w lutym 2014 roku przebiegło de facto spokojnie i niemal bez reakcji zaskoczonych, a często pozbawionych rozkazów sił ukraińskich, o tyle próba powtórki tego scenariusza miesiąc później w Donbasie i obwodzie ługańskim doprowadziła do wybuchu wojny. Trwa ona do dziś, choć przeszła po 5 latach z dynamicznego konfliktu w fazę pozycyjnego klinczu. Oficjalnego zawieszenia broni przy trwającej niemal codziennie wymianie ognia.
Wojnę na wschodzie Ukrainy również zaczęły „zielone ludziki”, jednak szybko wsparły ich setki i tysiące żołnierzy rosyjskich, w nieoznakowanych rosyjskich czołgach, transporterach czy wyrzutniach rakiet. Rosja odcina się rzecz jasna od tego konfliktu, ale nikt już od dawna nie bierze na poważnie tych kłamstw. Skala operacji jest tak wielka, że nawet w Rosji nie wierzy się już w zielone ludzki. Wiarę tą zabiły setki trumien z żołnierzami, którzy zginęli „na urlopach w Donbasie”.
Wiemy, że to nie „zielone ludzki”, a tym bardziej nie ukraiński Su-25, ale wyrzutnia rakietowa Buk-M1 z 53. rosyjskiej brygady przeciwlotniczej stacjonującej na stałe w Kursku zestrzeliła w lipcu 2014 roku lot MH17 z niemal 300 osobami na pokładzie. Wiemy, że to rosyjscy oficerowie dowodzą siłami zbrojnymi separatystów z Ługańska i Doniecka. W ich szeregach wielu jest np. żołnierzy czeczeńskich.
Po ucieczce na stronę ukraińską słynnej czołgistki Switłany Driuk, która w siłach zbrojnych tak zwanej Ługańskiej Republiki Ludowej awansowała z sanitariuszki na dowódcę sztabu pułku wiemy znacznie więcej. Zgodnie z dokumentami jakie zabrała z dowództwa jednostki, każdy pułk liczący około 2 tys. ludzi jest gotów na przyjęcie kolejnych 6 tys. rosyjskich żołnierzy, dla których jednostka ma już wcześniej przygotowane fałszywe dokumenty, dowodzące ich lokalnego pochodzenia. W ten sposób pułk separatystów rozwija się de facto w brygadę rosyjskiej armii. Armii, której przecież oficjalnie nie ma na Wschodzie Ukrainy, chociaż regularnie testowane są tam najnowsze rosyjskie systemy uzbrojenia, walki elektronicznej czy rozpoznania, takie jak np. drony.
Czytaj też: Ukraiński poligon dla rosyjskich systemów WRE

Dziwne status quo
Pięć lat po aneksji przez Rosję Krym stał się umocnionym, silnie uzbrojonym bastionem kontrolującym basem Morza Czarnego. Rosja ograniczyła też ruch statków przez zatokę kerczeńską, blokując Ukrainie m. in. dostęp do istotnego gospodarczo portu w Mariupolu i próbując uczynić z Morza Azowskiego akwen wewnętrzny. Doprowadziło to do incydentu z listopada 2018 roku, w którym trzy ukraińskie jednostki marynarki wojennej zostały zajęte przez rosyjską straż graniczną. W czasie tego zdarzenia rosyjski patrolowiec staranował ukraiński holownik a jednostki zostały ostrzelane. Ukraińcy marynarze zostali przewiezieni z Krymu do słynnego aresztu Lefortowo w Moskwie, gdzie czekają na proces.
Rosja stara się utrzymać „gorący” status konfliktu, który jest dla niej bardzo kosztowny. Z jednej strony, ze względu np. na szeroki zakres sankcji międzynarodowych nałożonych za aneksję Krymu. Z drugiej w związku z wydatkami generowanymi przez wojnę w Donbasie, ale również potrzebę połączenia Krymu z „kontynentem”. Jednocześnie jednak Moskwa osiągnęła niemal wszystkie swoje cele militarne, politycznie zajęcie Krymu wzmocniło na lata pozycje Władimira Putina a konflikt na wschodzie Ukrainy utrudnia temu krajowi integrację z Zachodem i podźwignięcie się z obecnych problemów.
Koszty, których Putin nie brał raczej pod uwagę, to zmiany w całym regionie środkowej i wschodniej Europy. Po pierwsze, jak mówią eksperci „Moskwa zdobyła Krym, ale straciła Ukrainę”. O ile po Majdanie kraj wahał się pomiędzy zwrotem wschodnim i zachodnim, to Krym i Donbas ukształtowały państwowość i świadomość narodową Ukrainy jako stojącą w opozycji do Rosji i osobiście Putina. Wojna i utrata Krymu kształtuje rodzaj patriotyzmu ukraińskiego wrogiego wszystkiemu co rosyjskie.

Na peryferiach tego wszystkiego narasta poczucie zagrożenia w krajach bałtyckich i innych państwach należących kiedyś do Bloku Wschodniego, gdyż scenariusz rosyjskich „zielonych ludzików” silnie oddziałuje tam, gdzie istnieje istotna rosyjska mniejszość, która może zostać wykorzystana przez Moskwę. Jest to impulsem dla unowocześniania sił zbrojnych i zwiększania wydatków na obronność, jak również zacieśniania sojuszy.
Kolejnym istotnym efektem konfliktu ukraińsko-rosyjskiego jest więc wzmocnienie w NATO i Unii Europejskiej świadomości, że Rosja nadal stanowi zagrożenie a rozpad ZSRR był tylko epizodem utrudniającym jej imperialne ambicje. Wzmocnienie wschodniej flanki stało się faktem i militarna obecność sił NATO w Polsce, Bułgarii czy krajach bałtyckich spowodowała realne przesunięcie sojuszu na wschód. Natomiast kraje takie jak Finlandia, Szwecja czy Norwegia ponownie zaczęły wzmacniać swoje siły zbrojne w kontekście zagrożenia ze wschodu.
Osiągnęliśmy więc dziś moment w którym Europa z jednej strony bezsilnie patrzy na militaryzację Krymu i wojnę na wschodzie Ukrainy, z drugiej zwiera militarne szyki w obronie przeciw Rosji. Z trzeciej zaś strony, energetycznie, paliwowo, biznesowo, pewne kraje Europy nadal blisko powiązane są z Moskwą i mają problem z zerwaniem tych więzów.
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS