Reklama

Geopolityka

„Zawieszenie ognia w Syrii”. Jak wygląda obrona Kurdów?

Fot. Sgt. Mitchell Ryan/US Army.
Fot. Sgt. Mitchell Ryan/US Army.

Choć obalono władzę klanu Assadów w Syrii i lider islamistycznej koalicji oddziałów Hay’at Tahrir al-Sham (HTS) przejmuje rządy w Damaszku nie zakończyło to wojny na syryjskiej ziemi. Pod syryjską stolicę ciągną pancerne zagony izraelskich Merkaw, a na północy trwają walki turecko-kurdyjskie.

Dowództwo Syryjskich Sił Demokratycznych jest w trudnym położeniu. Jak donosi serwis „Al Arabyia” doszło do zawieszenia ognia pomiędzy nacierającymi pod Manbidż pro-tureckimi oddziałami zrzeszonymi pod sztandarem Syryjskiej Narodowej Armii (SNA), a broniącymi się – głównie – kurdyjskimi oddziałami w ramach SDF. Jeżeli te sensacyjne informacje się potwierdzą oznaczać to będzie, że zaczęła się pierwsza tura geopolitycznych rozmów pomiędzy Ankarą, a Waszyngtonem dotyczących przyszłości Syrii. SNA wspiera Turcja, a tzw. Syryjski Rząd Tymczasowy rezyduje na tureckiej ziemi, z kolei, SDF jest wspierany przez Amerykanów.

Już 29 listopada, gdy awangarda sił HTS wdzierała się do Aleppo, przestrzegałem, że na tej wojnie nie ma dwóch stron barykady, a trzy. Do ofensywy na siły rządowe wspierane przez szyickie milicje z Iranu oraz rosyjski kontyngent przystąpiły dwie główne rebelianckie siły nad którymi parasol ochronny roztoczyła Turcja – wspomniane HTS oraz SNA. Obie te armie, choć bardzo zróżnicowane, będące konglomeratem najrozmaitszych oddziałów miały wyraźne kierunki natarcia, którym się podporządkowały.

HTS głównie uderzał z północy na południe zmierzając strategiczną autostradą M-5 Aleppo-Damaszek, a SNA poszerzała od północy, na wschód, swoją kontrolę wywalczoną w toku różnych tureckich operacji na północy Syrii. Obie te formacje ze sobą współpracują, ale także konkurują. HTS posiadając swój własny rząd z Idlib – Syryjski Rząd Ocalenia, jest narzędziem wygodniejszym dla Turcji bo zdejmuje zeń odium bezpośredniego podboju Syrii.

Niedawno „New York Times” potwierdził, iż USA negocjuje obecnie z nowym rządem Syrii „za pośrednictwem rządu Turcji”. Pierwszym oficjalnym tematem rozmów była kwestia niedołączania oddziałów HTS i SNA do projektu tzw. Państwa Islamskiego, którego drobne enklawy jeszcze gdzieniegdzie pojawiają się mapie Syrii.

Merkawy pod Damaszkiem

Władze nowej Syrii do długiej listy problemów wynikających z wojny otrzymały także kolejną sprawę - interwencję wojskową Izraela na syryjskiej ziemi. Siły Obronne Izraela (IDF) tworzą obecnie tzw. strefę buforową, wychodząc nie tylko za Wzgórza Golan, ale próbując przeciąć autostradę Damaszek-Bejrut. Nawet jeżeli tego nie dokonają to już mają tę drogę pod kontrolą ogniową. Pretekstem do tych działań jest rezydujący w Libanie Hezbollah. Izrael wysłał swoim działaniem komunikat do świata, że nowe syryjskie władze mogą pomóc irańskim milicjom w Libanie i dopuścić szmugiel broni na wspomnianej trasie.

Reklama

Problem w tym, że to niekonsekwentne, bo na północy jest inny węzeł logistyczny, który to umożliwia – syryjskie miasto Homs. Premier Izraela Binjamin Netanjahu wykorzystał moment syryjskiego „bezkrólewia”, by przesunąć front w głąb tego kraju. Niestety, tym samym otworzył go – pozycjonując syryjską opinię publiczną w torach szykowania się do wojny z Izraelem. Netanjahu wie, że HTS taką wojnę sromotnie przegra. Zwłaszcza, iż IDF w serii bombardowań składów amunicji, ośrodków badań i infrastruktury portowej, dosłownie „zdemilitaryzował” Syrię pozbawiając nowe władze broni. Dlatego lider HTS al-Golani zadeklarował, że Syria jest zbyt słaba by otwierać wojnę z Izraelem, ale w ten sposób zaczyna rządy od konfliktu z islamistycznymi dołami, które pełne prymitywnych dżihadystów czekają z karabinami w dłoniach, by pomaszerować na Jerozolimę. To pokazuje siłę wojskową Izraela oraz kolejną legitymację dla Netanjahu do przedłużania swoich rządów, ale trzy otwarte fronty (Gaza, Liban, Syria) oznaczają kolejny przestój izraelskiego gospodarki, bo obywatele zamiast pracować podlegają mobilizacji.

Perspektywa Kurdów na wojnę dziesięciodniową

To dzieje się na południu, gdzie choć nie ma walk to trwa militarna rywalizacja. Na północy wciąż trwają starcia turecko-kurdyjskie. Tak jak HTS maszerował na Damaszek, tak SNA miało za zadanie pobić Kurdów nad Eufratem (być może także dalej).

Perspektywę Kurdów w wojnie dziesięciodniowej możemy określić jako tryb przetrwania. Władza Assada zezwalała szyickim pro-irańskim milicjom atakować Kurdów, więc relacje między Rożawą a Damaszkiem, były szorstkie, ale będący alternatywą pro-tureccy rebelianci są anty-kurdyjscy i kwestią czasu była ich inwazja na kontrolowane przez Kurdów terytoria. Układ „trzech Syrii”, czyli rebelianckiej, rządowej i kurdyjskiej pozwalał Kurdom trwać. Zastana wojenna architektura zawaliła się w ostatnich tygodniach, więc dowództwo SDF stanęło w obliczu wielkich zmian. Silną kartą w kurdyjskiej talii jest wsparcie płynące z USA. Nie tylko wynika ono z wielkiej daniny krwi jaką Kurdowie złożyli na ołtarzu wojny z tzw. Państwem Islamskim, ale przede wszystkim z geostrategicznego charakteru Rożawy położonej na surowcach.

Reklama

SDF wiedząc w jak dramatycznych okoliczności się znajduje przeprowadziły odważną operację wchodząc w próżnię polityczną, czyli na tereny opuszczane przez syryjskich dezerterów. Ofensywa ta pozwoliła Kurdom połączyć się z ich etnicznymi enklawami na północy i ewakuować stamtąd oddziały wojskowe, celem przygotowania ich do obecnej fazy wojny. Powiększyło to także zakres kurdyjskiej kontroli, ale w bardzo nietrwały sposób. SDF weszło zatem w układ z HTS, a ta druga formacja pozwoliła, ewakuować jej siły. Pojechali oni zielonymi autokarami na wschód, co już jest syryjską „tradycją”, bo pojazdy w tym kolorze wcześniej transportowały rebeliantów do Idlib.

Zgniły kompromis w pierwszej fazie wojny

Zauważmy, że było to w interesie HTS, ponieważ od Kurdów zależało czy szyickie posiłki z Iranu nadejdą na odsiecz Assadom. Jedyną dostępną dla Teheranu drogą lądową wychodzącą z Iraku do Syrii jest nitka autostrady wijąca się wzdłuż Eufratu. Południowo-wschodnia Syria to pustynia. Kurdowie oraz amerykańskie lotnictwo mogły w każdej chwili zamknąć ten szlak zaopatrzenia. Co zresztą się wydarzyło. HTS oraz SDF zawarły zatem zgniły kompromis w pierwszej fazie wojny. Ale to nie rozwiązywało ich problemów z SNA, której członkowie pozbawieni glorii zdobywania wielkich miast na południu Syrii tym bardziej byli żądni zdobyczy na Kurdach. Wśród polskich komentatorów pokutowała opinia, że SDF wejdzie w sojusz z Syryjską Arabską Armią (SAA) i będzie bronić klanu Assadów. Wszelako oznaczałoby to wojskowe samobójstwo, ponieważ Kurdowie rozciągnęli by linie zaopatrzenia, tracili ludzi i wypalali rezerwy paliwa na nieswojej wojnie, zrażając do tego USA, bo walcząc po tej samej stronie co Iran. Dowództwo SDF wiedziało, że aby obronić linię Eufratu należy ograniczyć działania ofensywne do minimum i czekać.

Wrażliwe na atak SNA i HTS były i są przyczółki po drugiej stronie Eufratu. Wynika to z ich położenia (są odgrodzone rzekami) oraz spraw etnicznych. Kurdowie nie są w stanie kontrolować ziem etnicznie nie-kurdyjskich, chyba że w oparciu o grupy mniejszości religijno-etnicznych takich jak np. asyryjscy chrześcijanie. Najbardziej wrażliwym na atak był przyczółek pod Manbidż. Takich przyczółków po drugiej stronie rzeki Kurdowie zyskali kilka: od Maskany, do strategicznego Deir ez Zaur. W ostatnich dniach obserwowałem w arabskich mediach zalew wiadomości sugerujący, że Kurdowie masakrują protesty ludności arabskiej kontrolowanego przez nich pasa za Eufratem. Było to przygotowanie medialne przed ofensywą. Rozpoczęte 7 grudnia natarcia SNA/HTS na Manbidż zakończyło się szybkim wypchnięciem Kurdów za rzekę. 9 grudnia pro-tureckie oddziały ogłosiły zdobycie Manbidż, nacierając dalej.

Rozpoczęły się walki o strategiczne mosty na Eufracie. Kurdowie byli w odwrocie. Wczoraj dawni rebelianci – a obecnie władze Syrii, ogłosili iż przejęli także Deir ez Zaur na południu. Wciąż w kurdyjskim posiadaniu ma być wybrzuszenie frontu ciągnące się od Maskany pod Rakkę. Jak donoszą bliskowschodnie media, co potwierdził także „Reuters”, dzięki negocjacjom amerykańsko-tureckim udało się wprowadzić zawieszenie ognia. Stało się to co przewidywano, czyli podział na strefy wpływów. Zakres tureckiej kontroli za pośrednictwem oddziałów „proxy” Ankary sięga rzeki Eufrat. Oznacza to, iż korekta frontu w postaci walk może czekać także centralne przyczółki Kurdów na Eufracie. Zawieszenie ognia nazywa się układem „Manbidż za Kobane”. Kurdowie obawiali się, iż Turcja najedzie od północy twierdzę Kobane, która w martyrologii kurdyjskiej walki z ISIS odgrywa kluczową rolę. Nie wiemy co dokładnie ustalono oraz jak trwałe jest to zawieszenie ognia, wszelako najgorsze co mogłoby się stać to walka dwóch największych państw Sojuszu Północnoatlantyckiego, czyli Turcji i USA. Wszystko wskazuje na to, że to układ Ankara-Waszyngton będzie decydował o przyszłości Syrii. Przy stole rozmów już nie ma Rosji i Iranu.

Reklama
Reklama

WIDEO: Trump na podbój Panamy, Grenlandii i Kanady I ORP Ślązak Gawronem | Defence24Week #105

Komentarze

    Reklama