Geopolityka
Szczyt Putin-Trump, czyli spotkanie którego boi się świat [ANALIZA]

Z tak wielkim napięciem przed spotkaniem bilateralnym na najwyższym szczeblu, do jakiego ma dojść między prezydentami Stanów Zjednoczonych oraz Federacji Rosyjskiej, nie mieliśmy najprawdopodobniej do czynienia od czasu zakończenia zimnej wojny. I zapewne, także po raz pierwszy, największą niewiadomą przed szczytem nie jest, tak jak miało to miejsce w przeszłości, postawa głowy państwa urzędującej na Kremlu, ale tej w Białym Domu. Oznacza to, że Donald Trump oraz Władimir Putin mają szansę podczas lipcowego spotkania w Helsinkach napisać kolejne karty historii XXI w. lub wywołać jedynie głośną burzę medialną.
Niezależnie od finalnych efektów spotkania, będzie to balansowanie na granicy wywołania niestabilności w relacjach globalnych i regionalnych. Ze względu na to, Polska musi przygotować się na długi okres wyczekiwania na efekty spotkania oraz zareagować tuż po nim. Szczególnie biorąc pod uwagę, że dotychczasowe wzorce zachowań oraz działań - zarówno Rosji jak i Stanów Zjednoczonych - znacznie wychodzą poza status quo. Stają się one tym samym przyczynkiem do dyskusji o potrzebie redefinicji spojrzenia na szczeblu politycznym, dyplomatycznym, bezpieczeństwa, a także w przypadku debat obserwatorów, dziennikarzy i analityków.
- Co dzieli w relacjach amerykańsko-rosyjskich?
Wszelkie próby analizy najbliższego rosyjsko-amerykańskiego spotkania na szczycie należałoby rozpocząć od prezentacji punktów spornych, które na co dzień wymagają zaangażowania obu stron. Od 2014 r. relacje amerykańsko-rosyjskie niezaprzeczalnie uzyskały nowy, znacznie bardziej konfrontacyjny wymiar. Przejawem tego była przede wszystkim polityka Stanów Zjednoczonych skierowana na wzmocnienie tzw. flanki wschodniej, głównie w ramach formatu NATO. Jej owoce widzieliśmy zarówno w schyłkowym okresie drugiej prezydentury Baracka Obamy, jak i w pierwszych latach urzędowania Donalda Trumpa.
Dziś żołnierze, marynarze oraz lotnicy obu stron po raz pierwszy stoją w pełnym przygotowaniu naprzeciwko siebie. Na linii wyznaczonej od państw nadbałtyckich lub jeszcze dalej na północ w rejonie Norwegii, aż po Morze Czarne i Śródziemne. Strefa incydentów jest więc podobna do tej, z którą mieliśmy do czynienia, gdy funkcjonowała „żelazna kurtyna” z niemiecką Fuldą w centrum. Stąd też, rosyjskie działania na ich flance zachodniej oraz południowej, z koncentracją potencjału militarnego na czele, implikujące wzrost obecności wojsk amerykańskich w Europie Środkowej i Wschodniej, stanowią ważną płaszczyznę sporów. Dotyczy to również całego spektrum działań wymierzonych w polityków, wojskowych, itp. z Rosji oraz systemowych wobec rosyjskiej gospodarki po zajęciu Krymu oraz wybuchu konfliktu we wschodniej części Ukrainy.
Płaszczyzny konfrontacji objęły także, co współcześnie nader istotne, płaszczyznę narracyjną w Stanach Zjednoczonych i na Zachodzie. Widać to przede wszystkim po długotrwałych debatach o „rosyjskim wpływie/wpływach” na proces elekcji prezydenta w Stanach Zjednoczonych. Przełożyło się to również na przypisanie większej roli rosyjskim służbom specjalnym w operacjach destabilizacyjnych w obrębie państw Zachodu oraz klasycznego podejścia do wzmożonej aktywności szpiegowskiej. Przypomnieć należy w tym miejscu amerykańskie działania wymierzone w rosyjską infrastrukturę dyplomatyczną na terytorium państwa oraz samych dyplomatów (wydalenia dyplomatów oraz działania wokół np. konsulatu Rosji w Seattle).
Trzecim elementem spornym stała się także wzmożona rosyjska aktywność poza samą Europą i Ameryką Północną. Najbardziej widoczne jest pojawienie się realnej groźby konfrontacji, zamierzonej lub przypadkowej, w Syrii oraz szerzej na Bliskim Wschodzie. Równocześnie trzeba przyznać, że Rosja jest coraz aktywniejsza politycznie, wywiadowczo czy paramilitarnie także w różnych częściach Afryki. Gdzie, jak wiadomo, Stany Zjednoczone od dłuższego czasu również budują swoją strefę wpływów, sprawnie wykorzystując m.in. globalną walkę z zagrożeniami terrorystycznymi po 11 września 2001 r.
Dziś wiemy chociażby, że w Syrii doszło już przecież do bezpośredniego starcia militarnego pomiędzy rosyjskimi najemnikami (w domyśle realizującymi bezpośrednio interesy Rosji w tym państwie) i amerykańskimi komandosami, wspieranymi przez amerykańską siłę ognia, wygenerowaną przez różne formacje z innych rodzajów sił zbrojnych. Co najważniejsze, w kontekście wspomnianego rozbicia zgrupowania PMC Wagner w Syrii, późniejsza deeskalacja groźnego incydentu miała nastąpić ze znacznym bezpośrednim udziałem obecnego Sekretarza Obrony Jamesa Mattisa, którego pozycja obecnie miała osłabnąć w administracji Trumpa.
Nie można zapominać, że to również nad Syrią dochodziło do zetknięcia się amerykańskich samolotów bojowych z rosyjskimi systemami wojny radioelektronicznej, co - jak podają media - znacząco zaniepokoiło Pentagon. W obszarze dyplomatycznym i propagandowym, trzeba również zwrócić uwagę na bojową operację amerykańsko-brytyjsko-francuską z 2018 r. Akcja ukierunkowana była na zniszczenie domniemanych instalacji wytwarzających broń chemiczną dla reżimu w Damaszku, po oskarżeniach o jej ponownym użyciu przez siły Baszszara al-Asada. W czasie gdy zachodnie pociski manewrujące oraz samoloty dokonywały uderzeń, Rosja dysponowała na terytorium syryjskim systemami obrony przeciwlotniczej, przeciwrakietowej, samolotami myśliwskimi, itp., budując napięcie nie tylko w samej Syrii, ale również np. na arenie Rady Bezpieczeństwa ONZ.

W przypadku Bliskiego Wschodu naturalnym generatorem napięć jest również stanowisko Waszyngtonu i Moskwy wobec polityki Iranu w regionie. Nowa administracja w Białym Domu, czego nie ukrywała i nie ukrywa, uznaje, że Iran to państwo stwarzające zagrożenie zarówno dla interesów Stanów Zjednoczonych, jak i ich najbliższych sojuszników (Izrael, Arabia Saudyjska, itd.). Zaś Rosjanie, chociaż zdają sobie sprawę z własnych ograniczeń względem samodzielnej polityki Teheranu, nie mogą sobie pozwolić nawet na dyplomatyczne poniżanie de facto ich koalicjanta w Syrii.
Z Bliskim Wschodem oraz Afryką wiążą się także inne płaszczyzny sporne, częstokroć mniej eksponowane (niż np. Syria) w obliczu globalnej skali działań obu mocarstw. Chodzi z jednej strony o politykę surowcową, a z drugiej eksport broni, uzbrojenia oraz wszelkich technologii wojskowych. Nie od dziś wiadomo jak bardzo Rosja jest uzależniona ekonomicznie od wahań na rynku surowców naturalnych. Zaś Stany Zjednoczone sprawnie to punktują własnym potencjałem, jak i współpracą z konkretnymi sojusznikami. Co więcej, Amerykanie od pewnego czasu starają się wchodzić na rynki dotychczas zdominowane przez Rosjan, chociażby w Europie (np. Polska).
Co do drugiego punktu, to mamy do czynienia z dwoma największymi obecnie eksporterami broni w skali globalnej, o aspiracjach przejmowania kolejnych intratnych rynków zbytu. Stąd, nie tylko rywalizacja na ceny oraz najlepsze reklamy, ale przede wszystkim działania zakulisowe – dyplomatyczne, wywiadowcze, lobbingowe, itp. Pozwalają one na zwiększenie sprzedaży broni, a także uzależnienie technologiczne konsumentów.
Konfrontacja wpisała się w globalne relacje USA i Rosji na stałe. Dorównując nawet temu, co stanowi o obrazie współczesnych postzimnowjennych relacji chińsko-amerykańskich.
- Co łączy Amerykanów i Rosjan?
Na pierwszy rzut oka, przede wszystkim spoglądając na wskazane wcześniej płaszczyzny konfrontacji, wydawałoby się trudnym znalezienie jakichkolwiek punktów łączących współczesną politykę amerykańską i rosyjską. Jednakże, obecne napięcie przed szczytem w Helsinkach, widoczne w głównej mierze wśród sojuszników z NATO - w tym w Polsce, wymaga wręcz odszukania tego rodzaju elementów w interesach obu stron.
Pierwszym z nich może być czynnik personalny - zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i Rosji. Prezydent Donald Trump od początku swej kadencji był uważany za wręcz pariasa, co w połączeniu z jego stylem działania i charakterem stanowi powód poszukiwania radykalnych oraz głośnych rozwiązań w bieżącej polityce, niestety także tej zagranicznej. Widać to było m.in. w kontekście polityki względem reżimu w Pjongjangu i samego Kim Dzong Una - zarówno na spotkaniu w Singapurze, jak i przed nim. Podobnego obrazu gospodarza Białego Domu dostarczyło niedawne spotkanie w formacie G7, a także późniejsze reperkusje dotyczące sprawy hipotetycznego uznania zajęcia Krymu przez Rosję, czy też uczestnictwa Rosji w tego rodzaju posiedzeniach.
Z drugiej strony mamy prezydenta Władimira Putina, który nie ukrywał swej fascynacji możliwościami ZSRR oraz chęcią odtworzenia rosyjskiej polityki neoimperialnej (m.in. słynne przemówienie na konferencji w Monachium w 2007 r.). Sięgając przy tym po każdą z możliwych form działania, w tym użycie sił zbrojnych lub tajne operacje wywiadu, na granicy ryzyka wystąpienia globalnego kryzysu (można tak potraktować chociażby kwestię kontrowersji wokół otrucia A. Litwinienki czy niedawnej próby zabicia rodziny Skripalów w Wielkiej Brytanii). Skazując się w ten sposób na bycie pariasem w oczach Zachodu.

Tym samym, potencjalne indywidualne podejście obu tych prezydentów może sprzyjać próbom zbliżenia lub próbom bilateralnego działania na rzecz wypracowania układu w poszczególnych regionach, ponad innymi aktorami. W dodatku, każdy z nich - przynajmniej w sferze deklaracji - ma tendencję do pragmatycznego traktowania interesów swoich państw, a tym samym relacji z koalicjantami oraz nawet sojusznikami. Stąd chociażby obawy partnerów z NATO, dotyczące tego, że Amerykanie rzeczywiście mogą zacząć się targować bezpośrednio z Rosjanami. Co do Rosjan, śmiało można uznać, że są oni z założenia skłonni do prowadzenia rozgrywek kosztem państw trzecich, oczywiście jeśli uznają to za umożliwiające osiągnąć im własne interesy. Przejawem tej postawy władz w Moskwie są chociażby jej relacje z Izraelem, względem Syrii, Hezbollahu, ale zapewne również w jakimś stopniu Iranu. Pragmatyzm w relacjach rosyjsko-izraelskich może sugerować zdolność do prowadzenia analogicznych działań o szerszym zasięgu przedmiotowym oraz podmiotowym.
Oprócz kwestii personalnych i ideologicznych (nad wyraz silne ukierunkowanie na interesy własnych państw, kosztem standardów oraz wartości), należy liczyć się z tym, że oba państwa mogą poszukiwać możliwości zmniejszania liczby frontów, istniejących w obecnych relacjach. W przypadku Rosji chodzi o zmniejszenie kosztów wyścigu zbrojeń (który w znacznym stopniu został co ciekawe rozpoczęty właśnie przez działania Moskwy), a także ograniczenie kosztownej obecności w rejonach tzw. zamrożonych konfliktów. Te ostatnie są oczywiście bardzo użyteczne politycznie, ale przy pogarszającym się stanie budżetu, nie mogą być tak rozbudowane, jak w momencie surowcowego boomu i konsumpcji ówczesnych zysków.
Dla Stanów Zjednoczonych polityka zmniejszania liczby frontów może być jeszcze bardziej atrakcyjna, przez co zbliżająca do podejmowania prób wypracowania lepszych relacji z Rosją. Na pierwszy plan wysuwają się amerykańska potrzeba wzmocnienia obecności w Azji wobec Chin, potrzeba prowadzenia działań na stale istotnym pod względem strategicznym Bliskim Wschodzie, potrzeba wzmacniania potencjału w ramach nowych „trudnych” relacji ekonomicznych Stanów Zjednoczonych z innymi państwami, potrzeba prowadzenia walki na froncie polityki wewnętrznej, np. problem migracyjny, i ogólnie stosunków Donalda Trumpa z elitami Waszyngtonu. Tym bardziej, że Amerykanie po konfliktach w Afganistanie oraz Iraku, analogicznie do Rosjan po Ukrainie i Syrii, rozumieją swoje ograniczenia finansowe.
Właśnie w kontekście potrzeby skracania frontów możemy m.in. odbierać słynną już debatę Stany Zjednoczone – inne państwa NATO o pułapie finansowania obronności, pozwalającym w przyszłości w sposób widoczny odciążyć stronę amerykańską. W ujęciu regionalnym, możemy także zwrócić uwagę na problem Iranu, który dla obecnego Białego Domu stanowi nader istotny element agendy międzynarodowej. Symbolem tego jest przede wszystkim pojawienie się w otoczeniu Donalda Trumpa Johna Boltona. Rosjanie z jednej strony to rozumieją, a z drugiej mogą dążyć również do osłabienia roli Irańczyków w przypadku ich samodzielnych działań w Syrii. Stąd cała sprawa może, zaskakująco dla świata, stać się także osią zbliżenia amerykańsko-rosyjskiego.
- Wybrane scenariusze możliwego rozwoju sytuacji
Pierwszym z możliwych scenariuszy rozwoju sytuacji, w kontekście szczytu w Helsinkach, jest obustronne uznanie prymatu spraw wewnętrznych przez prezydentów Trumpa i Putina. Będzie się to wiązało z de facto teatralnym potraktowaniem spotkania oraz późniejszą kampanią strategiczną, przede wszystkim w wymiarze informacyjnym. Dla Donalda Trumpa takie spotkanie stanie się tym samym kartą przetargową w relacjach z NATO oraz UE - w domyśle przede wszystkim z Niemcami, stanowiąc coś w rodzaju nowego atutu w negocjacjach handlowych. Dla Rosjan zaś stanie się to ukoronowaniem niebezpiecznej gry, jaką podjęli wraz z działaniami zbrojnymi wobec Gruzji, Ukrainy, ale też z obecnością militarną w Syrii. Pokażą tym samym, że Stany Zjednoczone zaakceptowały powrót do bezpośredniej kreacji relacji międzynarodowych w formacie tego rodzaju spotkań. Jednakże, biorąc pod uwagę taki scenariusz, nie należy spodziewać się jakichkolwiek dramatycznych decyzji, porozumień, itp. ustaleń długookresowych. Gra będzie toczyła się za pomocą haseł, narracji, a także niedookreślonych możliwości dalszego odwoływania się do formatu bilateralnego. I jak wskazano, stanie się elementem gry do wewnątrz systemu, amerykańskiego oraz rosyjskiego.
Drugi ze scenariuszy zakłada porozumienie punktowe, z uznaniem dalszego konfrontacyjnego wymiaru współczesnych relacji amerykańsko-rosyjskich. Dotyczy to sytuacji, w której oba państwa osiągają punktowe porozumienie, na wybranych płaszczyznach, lecz swego rodzaju zimnowojennie akceptują istnienie permanentnego napięcia pomiędzy ich głównymi interesami w Europie. Wydaje się, że scenariusz ten najprościej byłoby zrealizować dochodząc do porozumień w przypadku Syrii i Iranu. Ze strony Amerykanów możliwe byłoby pozwolenie na utrzymanie rosyjskich nominatów w Damaszku (nie musiałby być to Baszszar al-Asad), przy uzyskaniu większej swobody dla siebie lub innych sojuszników względem działań wobec Iranu. Tym samym w Europie utrzymałby się status quo, zaś poza Europą pojawiłyby się operacyjne formy porozumień, odciążających oba państwa.
Trzeci scenariusz zakłada poszukiwanie formy radyklanej deeskalacji we wzajemnych relacjach. Ich wymiar może być regionalny, dotyczący przykładowo Europy, ale również przedmiotowy, czyli dotyczący np. konkretnego elementu w obszarze technologii wojskowej. Pozwoli to obu stronom na wspomniane zmniejszenie liczby frontów oraz znaczące oszczędności, szczególnie wobec działań do wewnątrz gospodarek obu państw. Idealną zasłoną propagandową byłoby porównywanie szczytu do innych przełomowych spotkań przywódców radzieckich i amerykańskich w okresie zimnej wojny („nowe detente”). W przeciwieństwie do drugiego scenariusza, wersja trzecia może zakładać szersze i głębsze ustępstwa Stanów Zjednoczonych na kierunkach uznawanych dotychczas za strategiczne. Od sankcji na Rosję, poprzez obecność wojsk w Europie Środkowej i Wschodniej, a skończywszy na ustalonych strefach wpływów poza Starym Kontynentem.
Czwarty ze scenariuszy można uznać za najbardziej niebezpieczny dla partnerów Stanów Zjednoczonych, a w tym Polski, gdyż obejmuje dążenie do stworzenia nowego formatu w relacjach globalnych na bazie bezpośredniego porozumienia rosyjsko-amerykańskiego, będącego efektem dotychczasowych działań zarówno administracji Donalda Trumpa (spotkanie G7, spory handlowe z UE, kryzys wokół 2 proc. PKB wydatków na obronność w NATO, itp.), jak i Rosji (użycie siły na rzecz zmiany granic państwa - Krym, wspieranie Damaszku, stosowanie tajnych akcji służb specjalnych na terytorium państw trzecich, itp.).
Tym samym samo spotkanie w Helsinkach nie musi być przełomowe, ale może etapami rozpocząć budowę całego szeregu działań roboczych, wyznaczających swoisty bajpas omijający interesy dotychczasowych partnerów Stanów Zjednoczonych. Ewentualne porozumienie może odbić swoje piętno na stabilności strefy północnoatlantyckiej, a także doprowadzić do zdecydowanego zwiększenia groźby wystąpienia konfliktów regionalnych, np. w przypadku wielokrotnie wspominanego Iranu. Dotyczy to także możliwości wystąpienia kolejnych etapów agresywnych działań ze strony Rosji na kierunkach zaakceptowanych przez administrację Trumpa.
- Polska perspektywa
Optymistyczne dla państw Europy Środkowej i Wschodniej jest jednak to, że nawet temperament i uproszczony ogląd świata prezydenta Donalda Trumpa nie musi być ostatecznie decydujący w zawiłym świecie waszyngtońskich relacji. Szczególnie wokół amerykańskiej polityki obronnej oraz zagranicznej państwa. Przez lata Kongres wbudował do amerykańskiego systemu relacji pomiędzy władzą wykonawczą i ustawodawczą sieć hamulców, mogących ograniczać „przełomowość” decyzji urzędującego w Białym Domu prezydenta. Co więcej, właśnie w polityce zagranicznej Trump musi spodziewać się dokładnego patrzenia na ręce, mając na uwadze niepewność co do nominacji nowego Sekretarza Stanu, a także medialnych zawirowań wokół osłabienia pozycji obecnego Sekretarza Obrony. Ten ostatni był traktowany jako akceptowalne zabezpieczenie przed zbyt niebezpiecznymi działaniami w sferze obronności państwa. Stąd, jeśli nawet prezydent Trump może sobie pozwolić na większą swobodę względem Korei Północnej (KRLD), to w przypadku Rosji analogiczne obszary samodzielności mogą być zdecydowanie mniejsze.
Należy także zauważyć, że wszelkie próby całościowego i odgórnego ustalania stref wpływów ze strony Stanów Zjednoczonych oraz Rosji natrafią na barierę w postaci nowej pozycji Chin w XXI w. Jeśli rzeczywiście i Trump (Trump – przywrócić Ameryce jej dawną rolę globalnego lidera), i Putin (Putin – zniwelować skutki jego zdaniem katastrofalnego rozpadu ZSRR), w jakimś stopniu dążyliby do praktycznego powrotu duopolu, to trudno przypuszczać, że Pekin pozostałby bierny.
Co ciekawe, to przecież właśnie Mao podkreślał znaczenie „trójek rewolucyjnych”, gdzie każdy kontrolowałby każdego i utrudniał spiskowanie. Dlatego można zakładać, że spotkanie w Helsinkach, w przeciwieństwie do tych zimnowojennych, będzie toczyło się pod baczną obserwacją Pekinu. Zapewne oba państwa, choć nie będą tego głośno artykułować, zdają sobie z tego sprawę. Być może właśnie w lipcu zobaczmy w praktyce jak działa nowy system hamulców w relacjach najważniejszych mocarstw.
Co więcej, nie tylko w kontekście działań Rosji Amerykanie muszą obecnie utrzymać swoją obecność w Europie Środkowej i Wschodniej, w tym w Polsce. Należy pamiętać, że w szerszej perspektywie ważne dla USA będzie kontrolowanie chińskich prób przeprowadzenia szlaków handlowych bezpośrednio do Europy Zachodniej. Stąd też, amerykańskie kontyngenty wojskowe w państwach takich jak Polska, to nie tylko inwestycja we flankę wschodnią, to również inwestycja w rywalizację z Chinami w skali globalnej. Zaś administracja Donalda Trumpa często odwołuje się do problemu rywalizacji amerykańsko-chińskiej właśnie w przestrzeni ekonomicznej.

Jednakże z perspektywy polskiej dość ostrożnie należy podchodzić do możliwości obecnego zaplecza prezydenta Trumpa, przede wszystkim w kontekście spotkania z Putinem. Jeśli bowiem strona rosyjska bazuje na całkiem niezłej oraz sprawnej grupie doradców, analityków, dyplomatów, szpiegów, to po stronie amerykańskiej ostatnie decyzje kadrowe wprowadzają pewien rodzaj chaosu oraz zamętu. To zaś może i zapewne zostanie wykorzystane, jeśli nadarzy się taka okazja, przez Rosjan.
Oprócz tego, trzeba pamiętać jaki stosunek do Trumpa mają globalne media, a jak zbudowany jest system działań w sferze informacyjnej po stronie Rosji i Putina. To właśnie przestrzeń narracyjna oraz informacyjna będzie najprawdopodobniej stanowiła największe wyzwanie dla Polski, w obliczu każdego z możliwych scenariuszy rozwoju sytuacji, tuż po spotkaniu prezydentów Stanów Zjednoczonych i Rosji. Trzeba tym samym zakładać, że już teraz, oprócz samej pogłębionej obserwacji analitycznej spotkania w Helsinkach, nasze władze oraz instytucje dedykowane ku temu, powinny być gotowe powalczyć z próbami destabilizacji obrazu polsko-amerykańskich relacji politycznych, militarnych, ekonomicznych, itp.
Niewątpliwie szczególne możliwości otwierają się dla Warszawy w przypadku ewentualnego wystąpienia zróżnicowanej gamy gier, tuż po spotkaniu Putin-Trump, względem relacji amerykańsko-rosyjsko-niemieckich, a także amerykańsko-rosyjsko-ukraińskich. Z jednej bowiem strony, należy względem polskich interesów wspierać starania m.in. Sekretarza Generalnego NATO, w celu utrzymania jedności Sojuszu. Wiedząc jednocześnie, że można uzyskać zdecydowanie więcej na obecnych problemach na linii Berlin-Waszyngton. Lecz bez nadmiernego destabilizowania NATO, co wymaga rzeczywistej umiejętności prowadzenia gry dyplomatycznej o najwyższe stawki, a tym samym elitarnego oraz sprawnego zaplecza dla polskich polityków.
Zaś z drugiej strony, pojawia się potrzeba aktywnego polskiego udziału w pokazaniu wagi oraz znaczenia starań utrzymania wartości granic państw europejskich oraz ich suwerenności, przede wszystkim w kontekście wydarzeń na Ukrainie. Każde negatywne posunięcie wobec Ukrainy, stanowi bowiem realne zagrożenie wobec polskich interesów w długookresowym wymiarze czasu. Patrząc z tej perspektywy szczyt w Helsinkach i jego potencjalne efekty, są dla Polski zarówno możliwością, jak i strategicznym wyzwaniem. Nie mając bezpośredniej możliwości wpływania na Donalda Trumpa, należy tym samym połączyć siły oraz środki polityczne, dyplomatyczne i wywiadowcze, tak aby być przygotowanym na różne hybrydowe warianty jego spotkania z prezydentem Władimirem Putinem.
Jeśli jesteś przedstawicielem wybranych instytucji zajmujących się bezpieczeństwem Państwa przysługuje Ci 100% zniżki!
Aby uzyskać zniżkę załóż darmowe konto w serwisie Defence24.pl używając służbowego adresu e-mail. Po jego potwierdzeniu, jeśli przysługuje Tobie zniżka, uzyskasz dostęp do wszystkich treści na platformie bezpłatnie.