Reklama
  • Analiza
  • Opinia
  • W centrum uwagi
  • Ważne

Szczyt niemocy, triumf przemocy. "Porażka wolnego świata" w Singapurze [OPINIA]

Wnioski ze szczytu singapurskiego są na chwilę obecną dla społeczności międzynarodowej wolnego świata niezadowalające. Otóż nie pierwszy raz okazało się, że brutalna siła dyktatora i szantaż w postaci groźby użycia broni jądrowej opłaca się i pozwala w dyplomacji i polityce zagranicznej osiągnąć wiele, nawet w obliczu potęgi ekonomiczno-gospodarczej największego mocarstwa militarnego świata, jakim są dziś Stany Zjednoczone - pisze dla Defence24.pl dr Artur Jagnieża

Fot. Official White House, Shealah Craighead
Fot. Official White House, Shealah Craighead

Za nami szczyt Donald Trump – Kim Dżong Un w Singapurze. Specjaliści od stosunków międzynarodowych prześcigają się w komentarzach dotyczących jego oceny starając się widzieć w spotkaniu przywódców obydwu państw zaczyn nowego otwarcia w relacjach Pjongjang-Waszyngton oraz szansę na rozpoczęcie stopniowego procesu pokojowego na półwyspie koreańskim. W przeciwieństwie do dużej części komentatorów fakt organizacji szczytu jak i podjęte na nim ustalenia uważam za porażkę wolnego świata w relacjach z państwem, które słynie z irracjonalnej ideologii Dżucze, zamordyzmu politycznego, okrucieństwa - gdzie z powodu ponad 60 przypadków grozi człowiekowi kara śmierci - oraz preferowanej autarkii gospodarczej, w wyniku czego Korea Północna należy do jednych z najbardziej zacofanych infrastrukturalnie państw na świecie.

Obserwatorzy stosunków międzynarodowych w Azji zadają sobie pytanie w co gra przywódca Korei Północnej - i nikt nie zna na tak postawione pytanie odpowiedzi. Skoro tak, to w takiej sytuacji jesteśmy skazani co najwyżej na snucie mniej lub bardziej prawdopodobnych hipotez, które zweryfikuje czas.

W rozwikłaniu zagadnienia kwestii koreańskiej nie pomaga próba jego ujęcia w wymiarze globalnym oraz regionalnym. W jednym obserwatorzy stosunków na Półwyspie Koreańskim wydają się być zgodni. Otóż nikt z globalnych, jak i regionalnych graczy nie jest zainteresowany doprowadzeniem do zjednoczenia obydwu Korei. Nikt bowiem nie chce, aby w tym regionie powstało silne państwo łączące potencjał technologiczny Korei Południowej z potencjałem militarnym Korei Północnej, posiadającej broń jądrową. Dotyczy to na pewno strategicznego sojusznika Stanów Zjednoczonych, czyli Japonii. Z kolei dla Chin obecny stan rzeczy wydaje się być optymalny. Po pierwsze, utrzymuje podział Korei, co pozwala Pekinowi występować tu w roli regionalnego arbitra. Po drugie, angażuje aktywa polityczne i militarne Stanów Zjednoczonych w obronie Korei Południowej przy założeniu, że wyklucza się jednostronne użycie siły przez Stany Zjednoczone wobec Korei Północnej.

image
Fot. Official White House, Shealah Craighead 

Chiny uważają Półwysep Koreański za ich regionalną strefę wpływów i każde działanie podważające w tym regionie pozycję Stanów Zjednoczonych jest im na rękę. Należy przy tym zastrzec, że wszelkie eskalacje przez lokalnych graczy konfliktu ze Stanami Zjednoczonymi nie mogą przerodzić się w intencji Pekinu w wojnę, ponieważ Chiny aspirują tu do roli głównego rozjemcy w regionie na ich zasadach i warunkach.

W tle czai się oczywiście Rosja, dla której z kolei ewentualny konflikt wojenny na Półwyspie i zaangażowanie w niego Stanów Zjednoczonych byłoby wariantem optymalnym. Takie amerykańskie zaangażowanie wojskowe bez względu na wynik musiałoby w konsekwencji doprowadzić do co najmniej czasowego wstrzymania aktywności wojskowej Stanów Zjednoczonych na rzecz podniesienia bezpieczeństwa wschodniej flanki NATO. Ponadto, z dużą dozą prawdopodobieństwa, można założyć, że Moskwa wykorzystałaby amerykańskie zaangażowanie militarne w Korei do rozegrania na swoją korzyść kwestii ukraińskiej, a być może i białoruskiej.  

Trudno powiedzieć na ile prawdopodobnie nieudana próba jądrowa lub, jak wolą inni komentatorzy, niekontrolowana detonacja nuklearna na północnokoreańskim poligonie, która miała miejsce w grudniu 2017 roku, stanowiła impuls do podjęcia zwrotu w polityce zagranicznej Kima w kierunku dyplomacji miękkiej. Niemniej koniec końców, to od tego czasu zaczęły pojawiać się pierwsze sygnały wskazujące na możliwość odprężenia na Półwyspie Koreańskim, co na przełomie roku wydawało się absolutnie niemożliwe. Czy jednak obecny polityczny piruet Kima daje podstawy do postawienia tezy, iż reżim Korei Północnej staje się w relacjach międzynarodowych przewidywalnym i wiarygodnym partnerem? To chyba wniosek za daleko idący.

Faktem jest, iż za pomocą szantażu militarno-jądrowego Kim Dżong Un bez jakichkolwiek realnych koncesji politycznych osiągnął rzecz, o której jego dziadek i ojciec mogli pomarzyć. Być może zatem celem całego przedsięwzięcia jądrowo-dyplomatycznego jest doprowadzenie do podpisania traktatu pokojowego z południowymi sąsiadami, a po drodze nawiązanie stosunków dyplomatycznych z USA - co w oczach Pjongjangu zamykałoby dyskusję na przyszłość w przedmiocie podważania suwerenności i odrębności Korei Północnej. Co za tym idzie legitymizowałoby to władzę Kima w oczach społeczności międzynarodowej w wymiarze zarówno regionalnym, jak i globalnym. Nie można też wykluczyć, że reżim Korei Północnej uznał, że za pomocą straszaka jądrowego postara się w sprzyjających okolicznościach przy wykorzystaniu narzędzi dyplomatycznych doprowadzić do wzmocnienia własnej niewydolnej gospodarki poprzez zniesienie sankcji gospodarczych oraz pozyskanie dostępnych w granicach koreańskiego reżimu form pomocy gospodarczej, w tym pomocy humanitarnej pod flagą ONZ.

Z powyższych względów można postawić tezę, że na tym, żeby doszło do spotkania w Singapurze najbardziej, w wymiarze realnej polityki, zależało przede wszystkim Kimowi. Amerykanie podjęli tę grę wychodząc z założenia, że ostatniej rzeczy jakiej dziś potrzebują, to zaangażowanie militarne w obronie Korei Południowej w obliczu konfliktu militarnego Pjongjangu z Seulem. Chociażby ta przesłanka pozwala postawić wniosek, że największym wygranym szczytu w krótkiej perspektywie czasowej jest przywódca Korei Północnej. W wymiarze długofalowym beneficjentem tego rozdania będą Chiny, ponieważ dopuszczenie Kima do rozmów z Prezydentem Donaldem Trumpem podmywa autorytet Stanów Zjednoczonych w regionie. Od 12 czerwca 2018 roku i szczytu koreańsko-amerykańskiego w Singapurze regionalni gracze orientujący się dotychczas na Stany Zjednoczone muszą od nowa postawić sobie pytanie, czy zdolność do projekcji siły przez USA w tym regionie świata jest wiarygodna. Pytanie takie może zostać postawione nie tylko w Seulu i Tokio, ale także Tajpej czy stolicy Filipin Manili.

Analiza treści podpisanego w Singapurze porozumienia koreańsko-amerykańskiego wskazuje, że strona koreańska dążyła w nim przede wszystkim do zawarcia takich sformułowań, które stawiałyby KRLD i USA w pozycji równych partnerów. Rzeczywistość jest zupełnie inna, i z tego względu należy uznać, że taki zabieg służy wyłącznie upodmiotowieniu Pjongjangu, dając w zamian niewiele Stanom Zjednoczonym i ich regionalnym sojusznikom. Trudno bowiem za sukces dyplomatyczny uznać obopólne zobowiązanie do ustanowienia nowych relacji między państwami, dążenie do budowy wzajemnego zaufania czy skądinąd szlachetne zobowiązanie do odzyskania szczątków jeńców wojennych i zaginionych w akcji oraz zobowiązanie do jak najszybszej repatriacji szczątków osób już zidentyfikowanych.

image
Fot. Official White House, Shealah Craighead

 

W treści porozumienia znalazł się zapis w którym KRLD potwierdziła Deklarację z Panmundżomu z 27 kwietnia 2018 roku, zobowiązując się do starań na rzecz całkowitej denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego. Nietrudno jednak zauważyć, że po pierwsze pojęcie "starań" ma charakter nieostry. Po drugie zapisowi temu nie towarzyszy jakikolwiek doprecyzowanie tego zobowiązania w postaci chociażby powołania specjalnej grupy roboczej ds. denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego. Po trzecie nigdzie nie ma mowy o wprowadzeniu międzynarodowych obserwatorów, którzy nadzorowaliby przebieg procesu denuklearyzacji po stronie Korei Północnej. Po czwarte nie opracowano harmonogramu procesu denuklearyzacji półwyspu. Po piąte, i nie mniej istotne, nie określono źródeł sfinansowania procesu denuklearyzacji. Sprawą zupełnie otwartą jest też kwestia, jak rozumieć pojęcie denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego? Czy ogranicza się ono do pozbycia się broni jądrowej wyłącznie przez Koreę Północną - jak chcieliby to czytać dziś Amerykanie, czy też kwestia denuklearyzacji miałaby objąć terytorium Japonii i Korei Południowej, gdzie dziś - przynajmniej oficjalnie - amerykańska broń jądrowa nie stacjonuje, ale oba państwa są prawdopodobnie przygotowane do bardzo szybkiego jej przyjęcia.

Z powyższych względów wnioski ze szczytu singapurskiego są na chwilę obecną dla społeczności międzynarodowej wolnego świata niezadowalające. Otóż nie pierwszy raz okazało się, że brutalna siła dyktatora i szantaż w postaci groźby użycia broni jądrowej opłaca się i pozwala w dyplomacji i polityce zagranicznej osiągnąć wiele, nawet w obliczu potęgi ekonomiczno-gospodarczej największego mocarstwa militarnego świata, jakim są dziś Stany Zjednoczone. Sprawą otwartą, na którą dziś nie otrzymamy odpowiedzi, pozostaje tylko pytanie, czy konsekwentne utrzymanie sankcji wobec reżimu północnokoreańskiego doprowadziłoby do katastrofy gospodarczej Pjongjangu i upadku tego państwa?

Zobacz również

WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama