Reklama

Geopolityka

Pomoc dla Tunezji: Wsparcie rozprawy z salafitami

Fot. Witold Repetowicz/Defence24.pl
Fot. Witold Repetowicz/Defence24.pl

Salafici nigdy nie uważali że warunkiem koniecznym do wprowadzenia szariatu jest poparcie społeczne. Dżihadystom służy natomiast klimat beznadziei i strachu.(…) Ostatni atak odbije się na budżetach domowych nawet kilkudziesięciu tysięcy tunezyjskich rodzin, a tysiące Tunezyjczyków straci pracę.(…) Ważniejsze jest to by rząd tunezyjski dostał „zielone światło” dla bezwzględnej rozprawy z terrorystami nawet kosztem praw człowieka. Nie można dopuścić do powtórzenia amerykańskiego błędu popełnionego w Egipcie, gdzie uparte popieranie Bractwa Muzułmańskiego uniemożliwiło egipską interwencję w Libii i tylnymi drzwiami do gry wcisnęła się Rosja - pisze w analizie na łamach Defence24.pl Witold Repetowicz.

Uderzenie w zagranicznych turystów w Tunezji to oczywiście tragedia dla bliskich tych, którzy zginęli, to też traumatyczne wydarzenie dla tych, którzy się tam znaleźli. Trzeba pamiętać, że Tunezja to kierunek wybierany raczej przez turystów oczekujących bezproblemowego wypoczynku, wakacji typu „all inclusive” i na wszelkie problemy reagujących paniką. To generuje  z kolei problemy po stronie państw, których ci turyści są obywatelami, bowiem w przypadku nawet niewielkich kryzysów oczekują oni kosztownej pomocy i ewakuacji. Ale główną ofiarą tego zamachu nie są Europejczycy, Amerykanie czy Japończycy, nie są też biura podróży, które co prawda poniosły koszty skrócenia wakacji ale dalsze straty sobie zrekompensują proponując alternatywne wyjazdy. Największą ofiarą zamachu w Muzeum Bardo jest Tunezja, nowy tunezyjski rząd oraz społeczeństwo tunezyjskie. Nie oznacza to jednak, iż Tunezja jest już skazana na porażkę.

Historia ostatnich 4 lat (czyli od upadku reżimu Ben Alego, co zapoczątkowało tzw. Arabską Wiosnę) w Tunezji jest pełna problemów gospodarczych i dotyczących bezpieczeństwa. W 2011 r. tu, podobnie jak później w innych krajach, w których dyktatorzy upadli, wypuszczono na wolność więźniów uznanych za politycznych oraz zalegalizowano islamistyczne organizacje. Problem w tym, że wielu z uwolnionych to byli terroryści i ekstremiści dążący nie do demokracji i wolnych wyborów ale do wprowadzenia szariatu. Część islamistów z Ennahdą na czele, partią powiązaną z Bractwem Muzułmańskim, zamierzała osiągnąć ten cel na drodze politycznej, wygrywając wybory i stopniowo islamizując życie publiczne.

Większość salafitów, przede wszystkim Ansar al Sharia, organizacja kierowana przez Abu Iyadha, odrzucała tę drogę, uznając proces demokratyczny za niezgodny z prawem koranicznym. Mimo to, Abu Iyadh, skazany w 2003 r. na 43 lata więzienia za terroryzm, został wypuszczony z więzienia w marcu 2011 r., po czym, na bazie wcześniejszych struktur powiązanej z Al Kaidą Tunezyjskiej Grupy Zbrojnej (Groupe combattant tunisien) założył Ansar al Sharię, która do sierpnia 2013 r. działała w Tunezji legalnie, podobnie zresztą jak inne grupy salafickie. Po tym jak w grudniu 2011 r. Ennahda przejęła stanowisko premiera oraz kluczowe ministerstwa, w tym spraw wewnętrznych, bojówki salafickie rozpoczęły kampanię przemocy wymierzonej w sklepy i hotele sprzedające alkohol, opozycyjnych polityków sprzeciwiających się islamizacji oraz media i dziennikarzy uznawanych przez nich za niemoralnych lub antyislamskich.

Omawiane działania były wygodne dla Ennahdy, gdyż stawiały ją w pozycji „umiarkowanej”, między salafitami i partiami laickimi. Zdominowany przez nią rząd zaczął realizować w parlamencie to samo o co salafici walczyli na ulicy: opozycyjni dziennikarze zaczęli trafiać do więzień, w publicznych mediach doszło do czystki a w parlamencie forsowano ustawy prowadzące do islamizacji. Czystki przeprowadzono oczywiście też w służbach bezpieczeństwa i policji, co spowodowało, iż te często nie reagowały na salafickie akty przemocy. Ansar al Szaria nie została zdelegalizowana nawet po tym, jak we wrześniu 2012 r. doprowadziła do krwawego (4 ofiary śmiertelne) ataku na ambasadę USA w Tunisie. W lutym 2013 r. salafici zastrzelili jednego z czołowych polityków opozycji Chokri Belaida, co wywołało falę protestów przeciw islamizacji kraju i w konsekwencji upadek rządu Hamadiego Dżebali w marcu 2013 r. Zastąpił go jednak inny polityk Ennahdy - Ali Laarayedh.

Latem 2013 salafici zastrzelili innego wpływowego polityka lewicy tunezyjskiej, Mohameda Brahmi, co wywołało kolejną falę protestów, które zbiegły się z obaleniem w Egipcie rządów Bractwa Muzułmańskiego z Mursim na czele. W końcu sierpnia 2013, by uniknąć scenariusza egipskiego, rząd ugiął się i zdelegalizował Ansar al Sharię i inne ugrupowania salafickie, niemniej nie aresztował Abu Iyadha, powalając mu opuścić Tunezję i udać się do sąsiedniej, ogarniętej chaosem Libii. W styczniu 2014 r. nieustające protesty doprowadziły jednak do upadku rządu Laarayedha i odsunięcia Ennahdy od władzy, poprzez wprowadzenie rządu technicznego do nowych wyborów.

Po zabójstwach Belaida i Brahmiego mało kto w Tunezji miał wątpliwości, iż rządząca Ennahda jest współodpowiedzialna za te zamachy. Niektórzy wskazywali nawet na osobistą odpowiedzialność lidera Ennahdy Raszida Gannouczi i współpracę z Abdelhakimem Belhadżem, niegdyś liderem libijskiej komórki Al Kaidy, a po obaleniu Kaddafiego, wpływowym politykiem, obecnie związanym z nielegalnym, islamistycznym rządem w Trypolisie. To właśnie na terenach kontrolowanych przez ten rząd Abu Iyadh zorganizował obozy szkoleniowe dla swoich zwolenników. W tym czasie wyciekły też taśmy na których nagrano Gannouchiego jak przekonywał, iż salafici i Ennahda mają ten sam cel tylko stosują różne metody. Ponadto salafici nigdy nie zaatakowali Ennahdy.

Celem rządu powołanego w styczniu 2014 r. było doprowadzenie do wyborów parlamentarnych i prezydenckich. Odbyły się one między październikiem i grudniem i choć salafici odgrażali się, iż nie dopuszczą do nich i przeprowadzą szereg ataków terrorystycznych to siłom bezpieczeństwa udało się całkowicie sparaliżować możliwości operacyjne terrorystów w tym czasie i wybory odbyły się bez problemów a frekwencja był bardzo wysoka (69 % w wyborach parlamentarnych). Wybory wygrała partia Nidaa Tunis, byłego ministra jeszcze z czasów reżimu Ben Alego, Beżi Caid Essebsiego. Ennahda zdobyła 27 %, tracąc ponad pół miliona głosów (1/3 oddanych na nią w 2011). Ponadto wszystkie pozostałe partie, które weszły do parlamentu opowiadały się przeciw islamizacji kraju. Ennahda co prawda weszła do nowego rządu, otrzymując w nim jednak tylko jedną, niezbyt strategiczną tekę (ministerstwo pracy).

Ostatnie wybory w Tunezji były ogromnym sukcesem tego kraju i jego mieszkańców ale nie gwarantują jeszcze całkowitego sukcesu tunezyjskiej Arabskiej Wiosny. Trzeba pamiętać, iż salafici nigdy nie uważali że warunkiem koniecznym do wprowadzenia szariatu jest poparcie społeczne. Dżihadystom służy natomiast klimat beznadziei i strachu. W pierwszym okresie po rewolucji w Tunezji, wielu młodych ludzi, zawiedzionych brakiem poprawy sytuacji ekonomicznej, pozbawionych perspektyw, nie mających pracy, po prostu wyjechało do Syrii walczyć w szeregach Nusry i Państwa Islamskiego. Ich liczbę ocenia się na 3000 ale trzeba dodać do tego Tunezyjki, które pojechały do Syrii oddawać się dzihadystom seksualnie w ramach tzw. dżihadu al nikah. Ponadto, choć większość Tunezyjczyków nie chce islamizacji to idea wprowadzenia szariatu ma poparcie około 20-30 %. To wystarczy by demokracja była zagrożona.

Dwa priorytety rządu Habiba Essida, powołanego w lutym 2015 r. to bezpieczeństwo i gospodarka, a zamach w Muzeum Bardo był uderzeniem w oba te cele. Tymczasem zarówno salafici jak i Ennahda (mimo formalnego udziału w rządzie) są zainteresowani tym by temu rządowi się nie powiodło i stracił on poparcie społeczne. Wybory pokazały przy tym, że wprowadzenie szariatu drogą demokratyczną jest niezwykle wątpliwe o ile nie niemożliwe. Może to skłaniać część Ennahdy do poparcia drogi jaką wybrali salafici. Dlaczego bowiem terrorystom nie udało się doprowadzić do żadnego zamachu w czasie wyborów a teraz mogli tego dokonać? Nie można wykluczyć, iż salafitom udało się zinfiltrować tunezyjskie służby specjalne, dzięki starym kontaktom z „jastrzębiami” w Ennahdzie. Obie strony mają wspólny interes - „dzięki” spadkowi wpływów z turystyki i wzrostowi poczucia zagrożenia, rząd może ponieść klęskę. To, że w dniu zamachu doszło do demonstracji poparcia dla władz tego nie zmienia, bo owoce zamachu zostaną przez terrorystów zebrane później. Wszystko zależy też od tego czy terrorystom uda się przeprowadzić kolejne zamachy, których celem będą turyści. Niemniej ten atak odbije się na budżetach domowych nawet kilkudziesięciu tysięcy tunezyjskich rodzin, a tysiące Tunezyjczyków straci pracę.

Zdolność rządu do opanowania sytuacji zależy m.in. od wsparcia międzynarodowego ale nie wyrażanego kolejnymi oświadczeniami potępiającymi terrorystów. Ważniejsze jest to by rząd tunezyjski dostał „zielone światło” dla bezwzględnej rozprawy z terrorystami nawet kosztem praw człowieka. Nie można dopuścić do powtórzenia amerykańskiego błędu popełnionego w Egipcie, gdzie uparte popieranie Bractwa Muzułmańskiego uniemożliwiło egipską interwencję w Libii i tylnymi drzwiami do gry wcisnęła się Rosja. Jeśli władze tunezyjskie uniemożliwią przeprowadzenie kolejnego zamachu w perspektywie pół roku lub roku, liczba turystów tam jadących znów zacznie rosnąć.

Sytuacja w Libii też jest kluczowa dla stabilności Tunezji. Libijskim islamistom, zarówno tym związanym z salaficką Ansar al Sharia, jak i z nielegalnym rządem w Trypolisie powiązanym z Bractwem Muzułmańskim, wreszcie innym dżihadystom nie może się podobać to, że islamiści w Tunezji stracili władzę. Relacje między islamistami obu krajów są na tyle bliskie, iż rząd Essida utrzymuje relacje zarówno z legalnym rządem w Tobruku jak i z Trypolisem. Tunezja graniczy zarówno z terenami kontrolowanymi przez rząd tobrucki jak i ten w Trypolisie.

W tym kontekście nie można zapominać o ostrej rywalizacji między różnymi ugrupowaniami terrorystycznymi w Afryce Pln. Nie chodzi tu tylko o Państwo Islamskie, choć to najbardziej agresywne ugrupowanie, atakujące również islamistów odrzucających wierność „kalifowi”. Należy przy tym podkreślić, że sprawstwo tego zamachu przez IS jest bardzo prawdopodobne ale wciąż niepewne, mimo iż IS się do tego przyznało. Celem IS jest zajmowanie terytorium a to w Tunezji może zostać osiągnięte tylko przez doprowadzenie jej do stanu państwa upadłego.

W bliskiej perspektywie to niemożliwe ale w dalekiej wykluczyć się tego nie da jeśli rząd nie opanuje sytuacji. Wprawdzie mówi się o tym, iż 500 tunezyjskich terrorystów zostało wysłanych przez IS z powrotem ale wiadomo też, że wielu z nich walczy teraz w Libii, która w planach IS odgrywa ważniejszą rolę niż Tunezja. Tam bowiem są źródła dochodów, a także znacznie większe możliwości ataku interesów europejskich i amerykańskich.

Dla Europy zamach w Tunezji nie jest szczególnym problemem w tym sensie, że nie musi ona podejmować jakichś działań w związku z tym, poza ostrzeganiem turystów przed wyjazdami. Świat powinien jednak starać się pomóc Tunezji nie ze względu na jakieś szczególne interesy ale ze względu na to, że sukces Tunezji, wciąż możliwy, w perspektywie wielu lat może pozytywnie wpłynąć na przemiany w innych krajach arabskich. Ta pomoc zdecydowanie nie wymaga wysyłania wojska, broni, czy współpracy z Rosją, która nie ma tam nic do roboty. Wymaga natomiast zrozumienia, że islamiści, czy to Państwo Islamskie, Al Kaida, inni salafici, czy wreszcie Bractwo Muzułmańskie, nie są zainteresowani demokracją, lecz szariatem. 

Witold Repetowicz
________________________________________________
 
Prawnik, analityk ds. międzynarodowych, absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor wielu artykułów dotyczących Afryki, Bliskiego Wschodu i Azji Centralnej m.in. publikacji „Międzynarodowa jurysdykcja karna – szansą dla Afryki?”. W 2010 roku prowadził wykłady na Universite Panafricaine de la Paix w Uvirze, prowincja Kivu Sud w Demokratycznej Republice Kongo.
Reklama
Reklama

Komentarze (5)

  1. Kilo

    "Trzeba pamiętać, że Tunezja to kierunek wybierany raczej przez turystów oczekujących bezproblemowego wypoczynku, wakacji typu „all inclusive” i na wszelkie problemy reagujących paniką. To generuje z kolei problemy po stronie państw, których ci turyści są obywatelami, bowiem w przypadku nawet niewielkich kryzysów oczekują oni kosztownej pomocy i ewakuacji." Nie ma znaczenia, jak roszczeniowi i leniwi są w opinii Autora turyści wybierający "all inclusive" (zakładam, że z dwójką małych dzieci samotny trekking po Amazonii jest nieco utrudniony). Są obywatelami państw, które w sytuacjach nadzwyczajnych - a taką jest zamach i destabilizacja sytuacji w kraju, który wcześniej służby określiły jako bezpieczny - powinny im pomóc. A że ewakuacja i pomoc jest kosztowna - tak, jest. Sprawna logistyka kosztuje, ale jest podstawą organizacji armii i w tej materii armia w czasie pokoju może wykazać się najbardziej. A swoją drogą, czy większą postawę roszczeniową reprezentuje rodzina z dwójką dzieci wybierająca "all inclusive" "z wygody" (żeby nie musieć 2-letniego malca przewijać na szlaku w amazońskiej dźungli lub afrykańskim piachu, no tacy są leniwi) żądająca ewakuacji z Tunezji po zamachu, czy podróżnik lub wyczynowiec angażujący w poszukiwania siebie służby ratunkowe kilku krajów albo żądający ewakuacji go z kraju ogarniętego konfliktem do którego sam świadomie pojechał?

  2. Tak dla wolności

    Bycie dobrym muzułmaninem oznacza pełną uległość intelektualną wobec zasad Koranu. Koran nie dopuszcza możliwości istnienia władz świeckich. Stąd w krajach muzułmańskich zakorzeniona demokracja nie ma racji bytu. Wszystkie ,,demokracje" w tych krajach są z natury rzeczy albo tymczasowe, albo przyjmują formę autorytaryzmów (Tunezja i Liban- faza rozkładu, ...póki co Indonezja się trzyma, choć z wolnością obyczajową to tam słabo).

  3. GTS

    To jest skrajna głupota. Jesteśmy demokratami więc każdy może wystartować w wyborach, nawet ci którzy uważają ją za zło i po wygranej zlikwidują wszelkie objawy demokracji wprowadzając reżim i fanatyzm religijny. Tylko pogratulować debilnego rozumienia demokracji, wolności i tolerancji. Żeby nie wykluczyć z życia publicznego formacji odpowiedzialnych albo popierających ścinanie głów bogu ducha winnym ludziom to trzeba mieć w głowie niezły burdel.

  4. wq

    Nie trzeba pogrubiac druku. Ludzie maja swoje mozgi i bez tego sa w stanie przyswajac.

  5. Mortimer

    Do wysadzenia mostu wystarczy trochę ładunków wybuchowych i jeden człowiek. Koszt jest mały, organizacja prosta. Do odbudowy tego mostu potrzeba ogromu materiałów i wielu ludzi. Koszt jest ogromny, organizacja skomplikowana. Stąd - niestety - niszczycielom zawsze jest dużo łatwiej działać, bo są w stanie osiągać swoje cele przy daleko niższym nakładzie sił i środków.