Reklama

Polska nieobecna w Waszyngtonie. Problem jest systemowy [OPINIA]

Autor. X (Twitter) / @prezydentpl

Żaden z polskich przedstawicieli nie pojawi się dziś w Waszyngtonie, co niestety pokazuje nasze miejsce na arenie politycznej. Nie jest to wynik tego, że jesteśmy średnim czy małym państwem (np. Finlandia będzie obecna w Białym Domu), ale problem ten jest konsekwencją systemu III RP.

Zadać można na początku proste pytanie: czy pomiędzy prezydentem a rządem występuje spór kompetencyjny? Odpowiedź jest jasna: tak, występuje. Wynika to z faktu, że Konstytucja III RP dzieli władzę wykonawczą na dwa podmioty: Radę Ministrów na czele z premierem oraz Prezydenta RP. Odnosząc się bezpośrednio do ustawy zasadniczej, polityka zagraniczna jest domeną rządu, który odpowiada za jej kształtowanie i realizację (art. 146 ust. 1). Prezydent zaś ma określone prerogatywy w tej dziedzinie, takie jak ratyfikacja umów międzynarodowych (art. 133 ust. 1 pkt 1) czy reprezentowanie państwa na arenie międzynarodowej (art. 126 ust. 1). Natomiast nie ma wyraźnego rozgraniczenia kompetencji obu organów władzy.

Nieobecność Polski to klęska polskiej dyplomacji

Jak podał Biały Dom, Trump przyjmie Zełenskiego w Białym Domu o godz. 13 czasu lokalnego (godz. 19 w Polsce). Prezydentowi Ukrainy towarzyszyć będą przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, sekretarz generalny NATO Mark Rutte, prezydent Francji Emmanuel Macron, kanclerz Niemiec Friedrich Merz, premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer, premier Włoch Giorgia Meloni oraz prezydent Finlandii Alexander Stubb. Niestety w gronie tym nie da się uświadczyć Polski, co niewątpliwie nie jest dobrym wyznacznikiem naszego znaczenia w polityce Europy i Stanów Zjednoczonych wobec Ukrainy.

Reklama

Wytłumaczeniem tego zjawiska nie są nawet słowa wiceministra spraw zagranicznych Władysława Teofila Bartoszewskiego, że „Polska jest średniej wielkości krajem” że „nie ma takiego przełożenia międzynarodowego jak Niemcy czy Wielka Brytania”. W takiej sytuacji z pewnością nie pojawiłaby się w tym gronie Finlandia, która przecież jest mniejszym ludnościowo i gospodarczo krajem od Polski. Choć tu z pewnością duże znaczenie miały też dobre relacje prezydenta Stubba z prezydentem Trumpem.

Czytaj też

Państwo polskie, akceptując taki stan rzeczy, samo pozycjonuje się w drugim lub nawet trzecim szeregu państw europejskich, jednocześnie będąc pod względem potencjału i położenia jednym z najważniejszych państw. Niemoc przekucia tego na możliwości wynika nie tylko z wewnętrznego sporu politycznego, ale też jest objawem znacznie głębszego błędu natury systemowej.

Przelana czara goryczy

Kohabitacja nie jest niczym niezwykłym w demokracjach, jest wręcz wpisana w ten system. Politycy oraz społeczeństwo powinni być świadomi tego, że w przypadku podziału ośrodków władzy pomiędzy różne stronnictwa polityczne może dochodzić do sporów. Tak było w Polsce jeszcze przed 1997 rokiem (okres tak zwanej „wojny na górze” oraz „falandyzacji” prawa), jak również po wprowadzeniu w życie Konstytucji III RP.

Reklama

Polscy politycy mieli z tym styczność, chociażby w okresie prezydentury Lecha Kaczyńskiego i rządów Donalda Tuska, kiedy pojawił się spór kompetencyjny w kontekście realizacji polityki unijnej oraz wschodniej. Również wcześniej miała miejsce sytuacja, w której politycy z tego samego obozu politycznego nie potrafili znaleźć między sobą porozumienia. „Szorstka przyjaźń” prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i premiera Leszka Millera wynikała też z tego, że kompetencje obu polityków ścierały się w kontekście polityki zagranicznej.

Czytaj też

Cofnąć się warto do 2004 roku i tak zwanego „wyrywania sobie flagi”. Podczas szczytu UE wszystkie kraje były reprezentowane przez prezydenta lub szefa rządu. Jedynie Polska na wydarzeniu gościła prezydenta i premiera, którzy równocześnie przekazali flagę państwową. Już co najmniej wtedy wiadome było, że problem ten może się z czasem nasilić. Nic jednak tej kwestii przez lata nie zrobiono.

Impas systemowy

Konstrukcja ustrojowa III RP sprawia, że polityka zagraniczna, choć w założeniu powinna być prowadzona spójnie, jest w zasadzie domeną dwóch–trzech instytucji: obozu prezydenckiego, premiera oraz Ministerstwa Spraw Zagranicznych. To niejasne rozgraniczenie, w połączeniu z argumentem niewątpliwie silnego mandatu prezydenta, który jest wybierany w wyborach powszechnych, sprawiają, że nie można w odpowiedni sposób rozgraniczyć zadań pomiędzy tymi ośrodkami w sposób sztywny.

Niestety za genezę tego problemu należałoby wskazać treść samej Konstytucji. Oficjalnie Prezydent RP jest najważniejszym reprezentantem państwa polskiego na arenie międzynarodowej (art. 126 ust. 1), odpowiada za ratyfikację i wypowiadanie umów międzynarodowych (art. 133 ust. 1 pkt 1), mianuje i odwołuje ambasadorów (art. 133 ust. 1 pkt 2). Prezydent Rzeczypospolitej w zakresie polityki zagranicznej współdziała z Prezesem Rady Ministrów i właściwym ministrem (art. 133 ust. 3) - ten ostatni artykuł daje szerokie pole do interpretacji, które jest wykorzystywane przez obie strony ewentualnego sporu. I choć Konstytucja nie daje prezydentowi samodzielnej władzy w kształtowaniu polityki zagranicznej, to też jednoznacznie nie ogranicza jego możliwości, by jego decyzje zawsze były podporządkowane rządowi.

Czytaj też

To zarazem tworzy problem, gdzie wedle art. 146 ust. 1 Konstytucji to Rada Ministrów ma odpowiadać za kształtowanie polityki zagranicznej, jej realizację i koordynację. Widać wyraźnie, że tylko w tym wypadku mamy ewidentny konflikt interesów, którego nie da się rozwiązać bez nowelizacji ustawy zasadniczej lub bez napisania jej na nowo, gdzie kompetencje zostałyby rozdzielone jasną i nieprzekraczalną linią.

Reklama
WIDEO: Święto Wojska Polskiego 2025. Defilada w Warszawie
Reklama

Komentarze

    Reklama