Reklama
  • Analiza

Javeliny i Stingery mogą powstrzymać nową wojnę na Ukrainie? [KOMENTARZ]

Administracja USA rozważa wysłanie doradców wojskowych i znacznej ilości dodatkowego sprzętu oraz broni na Ukrainę w związku z rosnącym zagrożeniem rosyjską agresją. Wśród możliwych opcji pojawiły się m. in. moździerze, amunicja oraz pociski przeciwpancerne Javelin i przeciwlotnicze wyrzutnie Stinger. Kijów jest również rozważany jako odbiorca sprzętu który został zakupiony przez Waszyngton na potrzeby armii afgańskiej. Są to m. in. śmigłowce Mi-17 z których niektóre są obecnie remontowane w Zaporożu. Jednocześnie administracja prezydenta Bidena ma świadomość, że kroki te mogą znacznie zaostrzyć stosunki z Rosją. Czy jednak na pewno?

Fot.  Lance Cpl. Cody J. Ohira/US Marine Corps
Fot. Lance Cpl. Cody J. Ohira/US Marine Corps

Z drugiej strony Moskwa od kilku miesięcy stosuje swoje kanały propagandowe, aby kreować medialną rzeczywistość, w której Ukraina i USA są agresorami destabilizującymi wspólnie z sojusznikami z NATO sytuację w całym basenie Morza Czarnego. Ukraina prezentowana jest de facto jako narzędzie amerykańskiej presji militarnej i agresor w Donbasie. Rosyjskie media prorządowe i kremlowskie trolle propagują fałszywe informacje o atakach na cele cywilne i naruszaniu przez Ukrainę ustaleń związanych ze strefą rozgraniczenia jako powodach niestabilnej sytuacji i braku porozumienia w kwestii pokojowego rozwiązania konfliktu. Pojawiły się fałszywe doniesienia o zmasowanym ostrzale artylerii ukraińskiej i planach wyjścia Kijowa z „formatu mińskiego”. Zdjęcia i nagrania sprzed miesięcy i lat prezentowane są jako dowody na agresywne działania ukraińskiej armii czy koncentracje jej sił w Donbasie. Podobnie część doniesień o koncentracji rosyjskich wojsk i kolumnach na terenach kontrolowanych przez tzw.separatystów to fałszywki ilustrowane archiwalnymi filmami.

Budowana jest też wizja zagrożenia ze strony USA i NATO dla bezpieczeństwa Rosji. Od kilku miesięcy rosyjskie media skrupulatnie wyliczają każdy samolot i bezzałogowiec który zbliży się do granic Federacji Rosyjskiej. Cotygodniowe komunikaty informują o liczbie i zawierają zawsze informację, że „przestrzeń powietrzna Rosji nie zastała naruszona”.  Buduje to w czytelniku przekonanie o realnym zagrożeniu dla „przestrzeni powietrznej” i wrażenie, że „może jeszcze nie tym razem, ale…” W ostatnim czasie do tych informacji dołączyły też alarmistyczne artykuły o nasileniu lotów amerykańskich bombowców strategicznych nad Europą a nawet „grożeniu przez USA bronią jądrową”.

Oczywiście Rosjanie nie widzi tu żadnego związku ani z koncentracją własnych wojsk w pobliżu Ukrainy, ani z lotami własnych bombowców Tu-160 i Tu-95 nad Białorusią i w pobliżu granic państw NATO. Na cały ten szum nakładają się doniesienia zachodnich mediów o koncentracji wojsk rosyjskich, budowaniu sytuacji kryzysu migracyjnego na granicy Polski i Białorusi oraz ryzyku transferu tego zagrożenia na granicę z Ukrainą.

Fot. mil.ru
Fot. mil.ru

USA negocjują z sojusznikami wsparcie dla Kijowa i dalsze sankcje wobec Moskwy. Komunikat ze strony administracji Bidena jest w tej kwestii silny i jasny jak rzadko kiedy. - „Obawiamy się, że Rosja może popełnić poważny błąd, próbując powtórzyć to, co przeprowadziła w 2014 roku, kiedy zgromadziła siły wzdłuż granicy, naruszyła suwerenne terytorialną Ukrainy i zrobiła to, twierdząc fałszywie, że została sprowokowana” – oświadczył sekretarz stanu Antony Blinken. Jasnym przekazem jest też dostarczenie do Kijowa drogą lotniczą w październiku i listopadzie łącznie czterech dużych transportów wsparcia wojskowego, w tym pocisków przeciwpancernych Javelin. W ostatnich dniach dostarczono również dwie jednostki patrolowe dla ukraińskiej floty. Planowane jest też dalsze wsparcie.

Stingery, Javeliny i „pamiątki z Afganistanu” dla Ukrainy?

W Waszyngtonie trwają nie tylko prace nad senacką ustawą o dalszym zaostrzeniu sankcji wobec Rosji i negocjacje z europejskimi sojusznikami. Jak donosi CNN, Departament Obrony proponuje, aby część sprzętu, który miał wcześniej trafić do Afganistanu zamiast tego wysłać na Ukrainę. Mowa przede wszystkim o śmigłowcach Mi-17 (dokładnie Mi-17W-5, czyli eksportowy wariant Mi-8MTW-5 wyposażonego w tylną rampę i nieco odmienny kształt części nosowej), które niedawno trafiły na składowiska w USA. Co ciekawe, co najmniej jeden egzemplarz jest obecnie remontowany przez ukraińskie zakłady Motor Sicz, które mimo rosyjskich protestów wybrano do remontów i serwisowania tych maszyn.

Na Ukrainę mogłyby też trafić inne maszyny, na przykład śmigłowce i samoloty które uciekły z Afganistanu do Uzbekistanu po wycofaniu się sił USA i upadku rządu. Jest wśród nich m. in. kilka Mi-8/17 oraz 6 maszyn szkolno-bojowych Embraer EMB-314 (A-29) Super Tucano. Ukraina jest zainteresowana pozyskaniem tych samolotów, co było widać m. in. podczas tegorocznej wystawy Arms and Security w Kijowie, na której Embraer był głównym patronem, a reklama Super Tucano zdobiła halę wystawową. Opcja ta ma, lub przynajmniej miała do niedawna, silne poparcie w ukraińskim ministerstwie obrony. Samoloty zastąpiłyby częściowo wysłużone L-39 w roli samolotów szkolnych, ale mogłyby też być przydatne do zadań bojowych w konflikcie asymetrycznym.

Mi-17W-5 afgańskich sił zbrojnych / Fot. Staff Sgt. Todd Pouliot/U.S. Army
Mi-17W-5 afgańskich sił zbrojnych / Fot. Staff Sgt. Todd Pouliot/U.S. Army

Wśród propozycji transferu uzbrojenia dla Ukrainy największe zainteresowanie wzbudzają jednak pociski kierowane. Przeciwpancerne Javeliny już znajdują się na wyposażeniu sił zbrojnych i mimo licznych działań Moskwy, nastawionych zarówno na deprecjonowanie ich skuteczności jak też oskarżanie USA o zbrojenie „faszystów z Kijowa”, dostawy nie zostały wstrzymane. Wśród ostatnich transportów drogą powietrzną znalazła się pewna liczba tych pocisków rakietowych, które mogą być skuteczne przeciwko zdecydowanej większości rosyjskich pojazdów, łącznie z czołgami T-80 i T-90. Ich istotną zaletą jest również to, że nie wymagają aby operator naprowadzał je na cel podczas lotu, dzięki czemu od razu po odpaleniu może opuścić stanowisko.

Drugim rodzajem rakiet, które rozgrzewają wyobraźnię, są amerykańskie ręczne wyrzutnie przeciwlotnicze (MANPADS) typu Stinger. Rakiety tego typu, słynne przede wszystkim z użycia przeciwko rosyjskiemu lotnictwu w Afganistanie w latach 80-tych ubiegłego wieku. Obecnie kolejne już generacje tych rakiet są nadal stosowane przez US Army i wielu sojuszników Stanów Zjednoczonych. Mogą one zwalczać zarówno śmigłowce jak i nisko lecące samoloty. Stanowiłyby więc istotne zagrożenie dla lotnictwa rosyjskiego, gdyby zostało użyte w ewentualnym konflikcie na wschodzie czy południu Ukrainy. Pytanie tylko, czy naprawdę groźba konfliktu jest aż taka wysoka?

Strachy na lachy czy kolejna wojna?

Koncentracja rosyjskich sił w pobliżu granic z Ukrainą oraz na Krymie pozostaje faktem, natomiast otwartą kwestią jest to, jak zostaną one użyte. Doniesienia amerykańskich i ukraińskich służb wywiadowczych, na które powołują się zarówno politycy jak i media, ostrzegają, że gotowość do zmasowanej ofensywy na tym obszarze Rosja uzyska na przełomie grudnia i stycznia. Ewentualny dobrym terminem może być okres w okolicach prawosławnego Bożego Narodzenia lub niewiele później. Trzeba też jasno powiedzieć, że Moskwa może zdecydować się na rozwiązanie zbrojne. Może zdecydować się na każde rozwiązanie, które uzna za korzystne. Jednocześnie jednak Rosyjska retoryka i logika działań jest jak już wcześniej napisałem dosyć złożona. Z jednej strony kreowanie w mediach zagrożenia dla bezpieczeństwa Rosji ze strony NATO i Ukrainy. Z drugiej strony rosyjska dyplomacja coraz głośniej mówi, że najlepsze rozwiązanie kryzysu na wschodzie Ukrainy to rozmowy i to wielostronne.

Fot. mil.ru
Fot. mil.ru

„Departament Stanu USA za pośrednictwem kanałów dyplomatycznych przekazuje swoim sojusznikom i partnerom absolutnie nieprawdziwe informacje o koncentracji sił na terytorium naszego kraju w celu militarnej inwazji na Ukrainę” – mówi jednocześnie Siergiej Iwanow, szef biura prasowego SWR (Rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego). Co stoi w pewnym kontraście do wcześniejszych oświadczeń Rosji, że ruchy wojsk na jej terytorium są jej wewnętrzną sprawą, co sugerowałoby, że jakieś niepokojące ruchy się odbywają. Można odnieść wrażenie, że są to narracje sprzeczne, ale prowadzą one w połączeniu z sytuacja na Białorusi i ostrą retoryką „obronną” do pewnych wspólnych celów.

Na potrzeby polityki wewnętrznej Kreml tworzy z jednej strony wizję „oblężonej twierdzy” otoczonej przez wrogie sojusze, które na dodatek zbroją niegdysiejszych sojuszników a nawet braci (Ukraina), z drugiej strony zagrażają i oskarżają bezpodstawnie rosyjskich sojusznikom i braciom (Białoruś). Wbrew pozorom łączy się to z kryzysem energetycznym, czy jak kto woli „bronią gazową” Kremla.

Wspólnym mianownikiem jest to, że Rosja na wszystkich frontach stara się wywalczyć ustępstwa wobec swoich żądań. Zarówno w zakresie większego uzależnienia Europy Zachodniej od rosyjskiego gazu i uruchomienia Nord Stream 2, przy jednoczesnym odebraniu Ukrainie dochodów z transferu jak też kwestii militarnych i dyplomatycznych. Presja gazowo-migracyjna ma też zmusić Europę do rozmów z Łukaszenką, czyli de facto legitymizować jego pozycje, podważaną po ostatnich wyborach.

Fot. mil.gov.ua
Fot. mil.gov.ua

Na kierunku ukraińskim cele można podzielić na „wielkie” i „małe”. Do tych mniejszych, czy bardziej doraźnych należy kreowanie Kijowa i pośrednio Waszyngtonu jako odpowiedzialnego za obecną sytuację, dość gorąco polityką i ilością wojska, ale nie temperaturą samego konfliktu na linii rozgraniczenia, który ma podobną dynamikę od wielu miesięcy i nie jest ona tak duża, jak na początku roku. Epatowanie wielkimi siłami ma na celu zwiększenie wrażenia nieuchronną ofensywą. Ma to zmusić głównie UE do wywarcia nacisku na Kijów, których efektem miałyby być rozmowy i „normalizacja” stosunków z Rosją, co de facto oznacza ustępstwa wobec warunków Moskwy w kwestii zakończenia konfliktu w Donbasie i np. przywrócenia dostaw wody na Krym. Stworzyłoby to nie tylko niebezpieczny precedens, ale też pozory stabilizującej roli Rosji i doprowadziło do osiągnięcia głównych celów, jakimi są wzmocnienie pozycji Moskwy w polityce europejskiej oraz uzyskanie większego wpływu na sytuację w regionie Morza Czarnego na własnych warunkach.

Wojna czy pokój?

Należy jest zwrócić uwagę na to, że wbrew kreowanej przez Rosję wizji ogromnych sił własnych i słabości Kijowa, sytuacja militarna i polityczna jest zupełnie inna niż w 2014 roku. Ewentualna operacja bojowa na wschodzie czy południowym wschodzie Ukrainy napotka realny i skoordynowany opór ukraińskich sił zbrojnych. Obecnie są one znacznie lepiej wyposażone, uzbrojone i zaopatrzone, a przede wszystkim lepiej zorganizowane i dowodzone. Większość oficerów ma za sobą bojowe doświadczenie a często również szkolenie i ćwiczenia realizowane przez sojuszników z NATO. Zarówno na własnych jak i zachodnich poligonach. Inne jest również morale i polityczne zaplecze.

Oczywiście Ukraina nie jest w stanie zebrać sił wystarczających, żeby wygrać taki konflikt, ale jeśli wybuchnie, nawet w ograniczonej skali, będzie znacznie bardziej kosztowny w ludziach i sprzęcie dla strony rosyjskiej, niż wojna która doprowadziła do powstania tak zwanych republik „DRL” i „ŁRL”. Znacznie większe będą też koszty polityczne, dyplomatyczne i ekonomiczne. Jest to więc dla Moskwy gra o bardzo wysoką stawkę, której wygranie metodą militarną jest bardzo ryzykowne a finał niepewny. Jedyne co mogłoby zmienić tą sytuacje, to pozostawienie Ukrainy samej sobie. Obecnie jest to jednak scenariusz mało prawdopodobny. Aby zmniejszyć to ryzyko, należy stanowczo podkreślić, że wsparcie Ukrainy w jej przemianach i zapewnieniu integralności terytorialnej leży w dobrze pojętym interesie całej Europy, a szczególnie państw graniczących z Rosją. Nie ma bowiem gwarancji, że po Ukrainie nie przyjdzie czas na kraje bałtyckie czy inne państwa, które propagandyści kremla uważają za „tymczasowe kaprysy historii” i część swojej naturalnej strefy wpływów.

WIDEO: "Żelazna Brama 2025" | Intensywne ćwiczenia na poligonie w Orzyszu
Reklama
Reklama