- Wiadomości
- Opinia
Czy wojna Izraela z Hamasem wzmocni przeciwników USA? [OPINIA]
Eskalacja konfliktu izraelsko-palestyńskiego w dłuższej perspektywie może wywołać efekt kuli śnieżnej, w szczególności jeśli mowa o kolejnych wyzwaniach, które pojawiają się przed Stanami Zjednoczonymi.

Autor. Presidential Executive Office of Russia/Wikimedia Commons/CC4.0
Rywalizacja amerykańsko-chińska, wojna na Ukrainie, kwestia Izraela na Bliskim Wschodzie… Problemy, które stają przed amerykańską administracją, nie są dobrym zwiastunem dla Waszyngtonu. Może to zacząć objawiać się symptomem krótkiej kołdry, a co za tym idzie, wymusić na USA podjęcie decyzji o zmniejszeniu zaangażowania na jednym z tych kierunków.
Jeśli mowa o wydarzeniach na Bliskim Wschodzie, przede wszystkim sytuacja związana z konfliktem izraelsko-palestyńskim doprowadzi do zamrożenia układu izraelsko-saudyjskiego, gdzie normalizacja tych stosunków byłaby chwilą oddechu dla Białego Domu w tej części świata. W obecnej sytuacji taki rozwój wypadków jest mało prawdopodobny, lub wręcz niemożliwy.
Zobacz też
Pojawiają się za to deklaracje USA o wsparciu dla Tel Awiwu, co znowu odbije się na amerykańskich zasobach, ale też może mieć wpływ na wsparcie płynące na Ukrainę, nawet jeśli nie bezpośrednio, to poprzez opozycję w postaci Republikanów oraz część opinii publicznej. Wiadomym jest, że Partia Republikańska zawsze starała się traktować Izrael priorytetowo i zapewne będzie chciała wykorzystać tę sytuację, by przed wyborami uderzyć w Joe Bidena i Demokratów.
Blok antyamerykański na tym korzysta?
Amerykanie od czasów Baracka Obamy starali się ograniczać obecność na Bliskim Wschodzie oraz w Europie. Deklaracje o wycofywaniu się z Afganistanu (do czego kilka lat później doszło), późniejsze stanowisko Donalda Trumpa, które z jednej strony wskazywało na Chiny jako główne zagrożenie, próby wywarcia presji na sojuszników europejskich, by ci zaczęli więcej inwestować w siły zbrojne - to wszystko pokazywało, że Waszyngton chce zmniejszyć zaangażowanie w tych częściach świata, by skupić uwagę na największym zagrożeniu, czyli Chinach.
Zobacz też
Jednak plany te legły w gruzach, więc musiała nastąpić ponowna reorientacja na Eurazję. Konflikt na Ukrainie pokazał, że obecność amerykańska na Starym Kontynencie jest obecnie niezbędna. Zasoby państw europejskich były zbyt szczupłe, by utrzymać Ukrainę i pozwolić jej kontynuować obronę. W końcu to właśnie z USA popłynęło ogromne wsparcie dla Kijowa. Pojawia się jednak pytanie, czy po aktualnych problemach w Kongresie, przy zbliżających się wyborach oraz w związku z rosnącym napięciem na Bliskim Wschodzie ta pomoc będzie nadal na takim samym poziomie. To kwestia, która zapewne pojawia się wewnątrz administracji amerykańskiej.
Taki obrót spraw może również podziałać na zacieśnienie więzi na linii Moskwa-Teheran-Pekin, ponieważ każdy z tych trzech graczy może osiągnąć na aktualnej sytuacji wymierne korzyści. Byłby to jednak mariaż z rozsądku, a nie z prawdziwej przyjaźni. W przypadku osłabienia wsparcia dla Ukrainy, które płynie z Waszyngtonu, Rosja będzie mogła poczuć się znacznie pewniej na froncie ukraińskim. Z kolei Iran, widząc coraz większe problemy Izraela, wciąż będzie starał się ingerować w tym regionie. W końcu to właśnie Izrael i USA są dla niego największymi wrogami, a oddalenie ocieplenia relacji izraelsko-saudyjskich jest mu jak najbardziej na rękę.
Zobacz też
Ostatnim elementem układanki są Chiny, które mogą patrzeć na to wszystko z daleka i wyciągać wnioski. Zapewne będą liczyły na to, że Stany Zjednoczone nie podołają wyzwaniu, a prędzej czy później zostaną zmuszone do zrezygnowania lub co najmniej zmniejszenia zaangażowania na jednym z tych kierunków. Tu też rodzi się kolejne pytanie - czy Waszyngton udźwignie ten ciężar tak dużego zaangażowania na kilku kierunkach jednocześnie?
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]