Geopolityka
Bierność USA wspiera „oś” Moskwy, Ankary i Teheranu [OPINIA]
Bierność i brak zdecydowanych działań ze strony Stanów Zjednoczonych powodują, że Turcja, Rosja i Iran mogą współpracować w Syrii. W ten sposób Waszyngton opuszcza Kurdów, będących jednymi z najważniejszych sojuszników w walce przeciwko ISIS – pisze dr hab. Maciej Münnich, prof. KUL, z Instytutu Historii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Niedawno na łamach Defence24.pl opublikowany został artykuł Witolda Repetowicza poświęcony powstałej właśnie politycznej osi Turcja – Rosja – Iran. Napisany on został w kontekście świeżo wybuchłych walk między syryjskimi siłami pro-rządowymi a Kurdami w Hasace. Autor słusznie przestrzegał przed polityką turecką, która może pozostawić cały szeroko rozumiany Zachód na boku i doprowadzić do przejęcia roli samodzielnego rozgrywającego w regionie przez porozumienie Ankary, Moskwy i Teheranu.
Czytaj więcej: Bliskowschodnia „oś” zagrożeniem dla Zachodu. Sojusz Rosji, Turcji i Iranu
W kontekście obecnej fazy konfliktu syryjskiego, gdy Turcja bezpośrednio zaangażowała się militarnie w Syrii, formalnie przeciwko ISIS, a realnie przeciwko Kurdom, należałoby wskazać na bierność USA jako czynnik pozwalający na powstanie „osi”. Amerykanie sprzeciwiają się bowiem działaniom Turcji przeciwko YPG, ale nie przeciwdziałają im w sposób skuteczny. Od kilku lat przecież Turcja i USA znajdują się po przeciwnych stronach barykady, aniżeli Rosja i Iran popierające prezydenta Asada, którego z kolei pierwsze z wymienionych państw chciały koniecznie usunąć. Wydaje się jednak, że jesteśmy właśnie świadkami dość diametralnych przemian w polityce Ankary, przy pasywnej postawie USA. Żeby to zrozumieć należy przyjrzeć się kalendarium wybranych wydarzeń ostatnich tygodni w Syrii i wokół Syrii.
9.08.2016 Prezydent Erdoğan przyjmowany przez prezydenta Putina w Moskwie.
11.08.2016 Turcja oferuje Rosji współdziałanie przeciw ISIS w Syrii oraz włącza „gorącą linię” dla unikania „niechcianych incydentów”.
12.08.2016 Irański szef MSZ Mohammed Javad Zarif oficjalnie spotyka się w Ankarze ze swym tureckim odpowiednikiem Mevlutem Çavuşoğlu oraz za zamkniętymi drzwiami z premierem Yıldırımem i prezydentem Erdoğanem. Çavuşoğlu stwierdza, że nie widzi różnicy pomiędzy syryjskim PYD, tureckim PKK i irańskim PJAK i dodaje: „Wspólnie musimy zwalczać radykalne organizacje terrorystyczne”. Zarif odpowiada: „Zawsze był pozytywny dialog pomiędzy Turcją i Iranem w odniesieniu do kwestii syryjskiej. Wszystkie strony muszą współpracować, aby zapewnić bezpieczeństwo, pokój i zakończenie konfliktu w Syrii”.
16.08.2016 Wybuchają walki między Kurdami a lojalistami w Hasaka.
18.08.2016 Lotnictwo Asada zaczyna bombardować Kurdów w Hasaka.
18.08.2016 Rzecznik rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa określa trwające rozmowy turecko-rosyjskie dotyczące konfliktu syryjskiego jako „konstruktywne i pozytywne”.
19.08.2016 Pentagon ostrzega Asada przed bombardowaniem Kurdów w Hasaka, grożąc użyciem lotnictwa USA.
21.08.2016 Zastępca szefa wywiadu tureckiego Hakan Fidan odwiedza Damaszek.
22.08.2016 Turecki premier Binali Yıldırım stwierdza w kontekście stosunków turecko-syryjskich, że „podstawowym jest, bez marnowania czasu, by otworzyć nową kartę w Syrii”.
23.08.2016 Prezydent Erdoğan rozmawia w Ankarze z prezydentem autonomii kurdyjskiej w Iraku Massoudem Barzanim na temat zwalczania ISIS oraz PKK.
23.08.2016 Zastępca szefa irańskiego MSZ Hussein Jaberi Ansari spotyka się w Ankarze z zastępcą tureckiego szefa MSZ Omidem Yalcinem.
24.08.2016 Rozpoczyna się operacja Tarcza Eufratu. Pro-tureccy rebelianci wsparci przez siły tureckie oraz po osłoną amerykańskiego lotnictwa (A-10 "Warthog" oraz F-16) wkraczają do Syrii, oficjalnie przeciwko ISIS.
24.08.2016 Wiceprezydent Joe Biden odwiedza Turcję. Ogłasza m.in: „Chcemy, by było zupełnie jasne, że oni [tj. Kurdowie] muszą wycofać się za Eufrat. W żadnym wypadku nie mogą i nie otrzymają amerykańskiego wsparcia, jeśli nie dotrzymają tego zobowiązania”.
26.08.2016 W Genewie spotykają się ministrowie Siergiej Ławrow i John Kerry. Kerry stwierdza: „Jesteśmy za zjednoczoną Syrią. Nie wspomagamy inicjatywy niepodległości kurdyjskiej”. Ławrow dodaje: „Jestem przekonany, że Kurdowie powinni mieć pełnoprawną reprezentację w tym procesie, powinni pozostać integralną częścią syryjskiego państwa i być częścią rozwiązania problemu”.
27.08.2016 Rozpoczynają się tureckie ataki z powietrza na YPG.
27.08.2016 Zginął pierwszy żołnierz turecki w Syrii w walkach z YPG.
Co wynika z przedstawionego kalendarium? Otóż obraz jest dość klarowny. Kluczowym rozgrywającym jest Turcja. Początkiem całego procesu było polityczne pojednanie turecko-rosyjskie. Rozpoczęło się ono jeszcze przed nieudanym czerwcowym puczem w Turcji, gdy Erdoğan wysłał list z przeprosinami do Putina, jednak po zamachu stanu nabrało wyraźnego przyspieszenia. Nie bez znaczenia jest fakt, że Putin jako pierwszy ze światowych przywódców zadzwonił do Erdoğana z wyrazami poparcia. Co więcej – jak sugerują niektórzy – to właśnie wywiad rosyjski ostrzegł prezydenta Turcji na kilka godzin przed zamachem o zbliżającym się niebezpieczeństwie.
Z kolei tureckie stosunki z Zachodem zdecydowanie się ochłodziły wobec oskarżeń USA o pomoc puczystom oraz gniewnych reakcji na unijną krytykę po-zamachowych czystek w sferze publicznej i wojsku. To ostatecznie utorowało drogę do pojednania rosyjsko-tureckiego, którego zewnętrznym wyrazem była moskiewska wizyta Erdoğana. Jednak było to tylko preludium do dalszych ustaleń, które już nie dokonywały się w świetle jupiterów. W dwa dni po oficjalnej wizycie Turcy zaproponowali Rosji militarne współdziałanie w Syrii. Oczywiście miało ono dotyczyć zwalczania ISIS, jednak nie jest tajemnicą, że dla Turcji Państwo Islamskie nigdy nie było pierwszoplanowym przeciwnikiem w Syrii.
Realnie więc celem dla Turków są Kurdowie w Rożawie, a szczególne zaniepokojenie budzi możliwość ich połączenia z kantonem Efrin, co oznaczałoby, że praktycznie cała południowa granica Turcji z Syrią jest pod kontrolą kurdyjską. Należy więc zapytać, dlaczego Rosja, która dotychczas mniej lub bardziej wspierała Kurdów, zgodziła się na anty-kurdyjską współpracę z Turcją. Co do faktu takiej współpracy, a raczej akceptowania tureckiej ofensywy nie ma wątpliwości, ponieważ wystarczyłoby kilka przelotów rosyjskich samolotów wzdłuż granicy z Turcją w okolicach Manbidż i Dżarablus, by Turcy nie mogli swobodnie działać swym lotnictwem nad Syrią. Należy przy tym zauważyć, że lotnictwo rosyjskie, co by o nim nie mówić, działa w Syrii legalnie z punktu widzenia prawa międzynarodowego, ponieważ zostało zaproszone przez oficjalny rząd Syrii.
Z kolei wszelkie siły tureckie działają w Syrii z formalnego punktu widzenia w sprzeczności z prawem międzynarodowym. Wystarczyłby gniewny pomruk z Rosji, by Turcy nie odważyli się na taką eskapadę. Zamiast tego mamy rozmowy o unikaniu „niechcianych incydentów”, czyli potencjalnego spotkania się sił rosyjskich i tureckich w Syrii. Można przypuszczać, że wyznaczono klarowne strefy lotów, oznaczające po prostu strefy wpływów. Charakterystyczne jest zupełne milczenie dyplomacji rosyjskiej (i irańskiej) wobec tureckiej interwencji. Oznacza to tyle, że dokonuje się ona za pełnym przyzwoleniem rosyjskim. Co zatem uzyskała Rosja w zamian za zgodę na turecką interwencję przeciwko Kurdom w Syrii? Możemy się domyślać, że zgodę na przedsięwzięcia o charakterze ekonomiczno-politycznym, takie jak budowa Turkish Stream, elektrowni atomowej w tureckim Akkuyu itp. Ze strony tureckiej padła zapewne także zapowiedź złagodzenia wrogiej polityki wobec sojusznika Rosji prezydenta Asada, co potwierdzają kolejne wydarzenia. Jednak można obawiać się, że idą za tym także porozumienia o charakterze geopolitycznym, a wymierzone przeciwko USA, o których pisał Witold Repetowicz, trafnie wskazując na trwałe oddalanie się Turcji od Zachodu.
Turcja jednak nie poprzestała na porozumieniu z Rosją, pamiętając o swej doktrynie w polityce zagranicznej, która mówi, że Ankara ma być głównym kreatorem polityki w regionie. Nie da się wzmocnić znaczenia Turcji przy trwałym konflikcie z najważniejszym konkurentem regionalnym, jakim jest Iran. Zresztą trzeba pamiętać, że wzmacnianie roli Turcji miało – zgodnie z doktryną Davutoğlu – przebiegać w myśl hasła „zero problemów z sąsiadami”. Doktryna ta rozsypała się w wyniku konfliktu syryjskiego i tureckich działań wymierzonych przeciwko Asadowi. Dlatego trzy dni po spotkaniu w Moskwie, doszło do spotkania z szefem MSZ irańskiego. Także tutaj Turcy najwyraźniej osiągnęli zgodę na anty-kurdyjską operację. Nie było to specjalnie trudne, wobec faktu problemów z Kurdami, jakie ma także Iran.
Wystarczy wspomnieć, że od czerwca kilkukrotnie dochodziło do starć w zachodnich, nadgranicznych regionach Iranu z kurdyjskimi partyzantami. Turcy zapewne potwierdzili swoje złagodzenie stanowiska wobec Asada, w zamian za zbliżenie i wolną rękę w stworzeniu chroniącej swą granicę strefy buforowej. Prawdopodobnie Turcja potwierdziła także swój brak zainteresowania we wzmacnianiu anty-izraelskiej retoryki (20 sierpnia parlament w Ankarze ratyfikował układ z Izraelem o odnowieniu stosunków dyplomatycznych), oddając w ten sposób to pole Iranowi. Teheran od dawna kreuje siebie na jednego prawdziwego obrońcę Palestyńczyków, w odróżnieniu szczególnie od swego głównego wroga, jakim jest Arabia Saudyjska.
Turcja próbowała przyjąć pozycję obrońcy Palestyńczyków, co miało poprawić jej wizerunek wśród państw arabskich, skończyło się to jednak krwawym incydentem na tureckim statku „Morze Marmara” koło Gazy. Turcy ostatecznie ocenili, że to pole konfliktu nie jest im potrzebne i doszli do porozumienia z Izraelem, przyjmując pokaźne odszkodowanie. Rozmowy z Iranem w kontekście interwencji w Syrii były dla Turcji koniecznością, ponieważ wokół Aleppo, a więc stosunkowo niedaleko, działają jednostki Hezbollahu oraz innych wspieranych przez Teheran szyickich bojówek z Iraku i Afganistanu. Szczegóły były najwyraźniej dopinane do ostatniej chwili, ponieważ jeszcze 23.08 Turcję odwiedzał wice-szef irańskiego MSZ. Podobnie zresztą było w przypadku rozmów z Rosjanami, które w kwestiach szczegółowych, już na niższym szczeblu, były kontynuowane przez kilka dni.
Kolejnym partnerem, tym razem o mniejszym znaczeniu, był przywódca irackich Kurdów Massoud Barzani. Z perspektywy tureckiej istotne było zapewnienie o braku wsparcia dla YPG ze strony peszmergów irackich. Od dawna nie jest tajemnicą, że Barzani i jego KDP ma nader chłodne relacje z najważniejszą partią kurdyjską w Rożawie, to jest z PYD, która z kolei ma związki z działającą w Turcji PKK. Z kolei PYD bliżej jest do konkurencyjnej wobec Barzaniego partii Talabaniego PUK, współdziałającej także z walczącymi w Iranie kurdyjskimi partyzantami PJAK. Turcy zręcznie wykorzystali te wewnątrzkurdyjskie podziały i po pierwsze zapewnili sobie poparcie Iranu, po wtóre zaś odcięli YPG od pomocy z Iraku. Dodatkowym punktem rozmów było zamknięcie szkół prowadzonych w Kurdystanie irackim przez Gülenistów, będących wewnętrznym wrogiem numer jeden Erdoğana. Można się tylko domyślać, że wcześniejsze rozmowy z Barzanim były prowadzone poprzez niejawne kanały, a ostateczne porozumienie ustalono (podyktowano?) ze słabszym rozmówcą dopiero w przeddzień tureckiego ataku. Ceną za izolację Kurdów syryjskich było dalsze wsparcie logistyczne dla peszmergów KDP ze strony tureckiej, a zapewne także ułatwienia w handlu poprzez Turcję.
Ostatnim punktem w tureckiej agendzie był Damaszek. Wobec otwartego konfliktu doszło tutaj do pośredniczenia przez dyplomację rosyjską. Potwierdza to fakt wyprzedzenia przez działania nawet półoficjalnych tureckich wizyt. Otóż już 16.08 doszło do starć pomiędzy siłami pro-rządowymi a Kurdami w Hasace. Nie było to niczym nowym, ponieważ mimo taktycznego sojuszu kurdyjsko-reżimowego lokalne starcia w Hasace miały miejsce już wcześniej w kwietniu i lipcu. Te starcia kończyły się jednak stosunkowo szybko zawieszeniem broni i zachowaniem status quo, czyli podziału miasta między Kurdów i siły reżimu. Obie strony były sobie potrzebne, ponieważ to Kurdowie dysponowali bez wątpienia większą siłą militarną, dzięki czemu potrafili obronić region przed ISIS, natomiast funkcjonowanie oficjalnych urzędów zapewniało na przykład wypłaty pensji, emerytur, możliwość wyrobienia dokumentów itp.
Tym razem jednak, co zaskoczyło wszystkich obserwatorów, po dwóch dniach starć Asad rzucił do walki lotnictwo, co oczywiście pociągnęło duże straty wśród ludności cywilnej i wykopało w lokalnej społeczności rów nie do zasypania, bowiem wypełniony krwią. Oficjalne media rządowe mówiły o niesprowokowanej agresji ze strony Asajisz, czyli policji kurdyjskiej, na którą działania sił rządowych były jedynie odpowiedzią. Media kurdyjskie z kolei wskazywały na atak ze strony pro-rządowych milicjantów NDF. Oczywiście nie ma możliwości ustalenia, kto rozpoczął starcia, natomiast nie ulega wątpliwości, że – w odróżnieniu od poprzednich walk – tym razem Asadowi nie zależało na załagodzeniu sporu. Wysłanie lotnictwa, tak przecież potrzebnego Asadowi w kluczowych walkach wokół Aleppo, do mało istotnego lokalnego konfliktu w Hasace wskazuje, że Asad chciał pokazać, że w razie potrzeby potrafi walczyć także z Kurdami. Wprawdzie ostatecznie to Kurdowie opanowali Hasakę, tym niemniej sygnał poszedł w świat. Do kogo taka informacja mogła być skierowana? Bez wątpienia do najważniejszego wroga Kurdów, czyli Turcji.
Wydaje się więc, że Rosjanie przekazali Asadowi informacje o zbliżającej się interwencji tureckiej, z zapytaniem, po której ze stron się opowie? Ponieważ Rosjanie i Irańczycy już ustalili z Turcją współdziałanie, więc w praktyce Asad nie miał pola manewru. Atakiem na Kurdów uwiarygodnił się w oczach Turków. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. 20.08 premier Turcji Yıldırım zmienił obowiązującą retorykę i zamiast domagania się natychmiastowego odejścia Asada stwierdził, że możliwe jest jego pozostanie na „okres przejściowy”, nie precyzując jego długości. Już następnego dnia w Damaszku gościł zastępca szefa wywiadu tureckiego, co ujawniła prasa libańska, a w kolejnym dniu Turcy ogłosili konieczność otwarcia „nowej karty” w Syrii. Najwyraźniej doszło do jakiegoś porozumienia między Ankarą a Damaszkiem, co dotychczas wydawało się nierealne. Okazuje się, że nic tak nie łączy jak wspólny wróg. Widać to było w oficjalnych rządowych mediach, które po rozpoczęciu interwencji tureckiej ograniczyły się do jednego potępienia naruszenia integralności terytorialnej, natomiast diametralnie zmieniły opisywanie strony kurdyjskiej.
Zamiast nazwy Syrian Democratic Forces, która obejmowała także siły arabskie sprzymierzone z Kurdami, zaczęto regularnie używać wyłącznie nazwy YPG zaznaczając, że jest to ugrupowanie związane z PKK uznawaną za organizację terrorystyczną. Można domyślać się, że w zamian za tolerowanie przez Asada tureckiej interwencji anty-kurdyjskiej – zresztą reżim syryjski i tak nie ma środków, by się jej przeciwstawić – prezydentowi Syrii (albo raczej jego sojusznikom z Moskwy i Teheranu) udało się zapewne wytargować zmniejszenie poparcia dla antyreżimowych rebeliantów, dotychczas intensywnie wspieranych przez Turcję. Ankara ma tutaj wygodną sytuację, ponieważ przepływ tej pomocy i tak jest kontrolowany wyłącznie przez tureckie służby specjalne i zawsze może dowolnie je zwiększyć.
Co najważniejsze, w całej tej politycznej układance dziejącej się w sierpniu, najwyraźniej nie uczestniczyły USA. Podejmowały one tylko działania w reakcji na ruchy innych uczestników gry. Najpierw powstrzymały naloty Asada na Kurdów w Hasace wysyłając swe samoloty, by przechwytywały maszyny rządowe. Nie miało to jednak wpływu na toczące się już rozmowy między Damaszkiem a Ankarą. Co więcej, w pierwszym dniu tureckiej interwencji w Syrii – według oficjalnych wypowiedzi urzędników Departamentu Obrony dla Reutersa – brało udział lotnictwo amerykańskie. Oczywiście interwencja była przedstawiona jako atak przeciwko ISIS, szybko jednak okazało się, że w Dżarablus od dawna nie ma już bojowników Państwa Islamskiego i miasto zostało zajęte bez walki. Te natomiast wybuchły bardzo szybko pomiędzy Kurdami a Turkami i pro-tureckimi rebeliantami na południe o Dżarablus. Tym razem lotnictwo amerykańskie już nie brało udziału w walkach a Amerykanie wezwali obie strony do zaprzestania starć i walki z ISIS.
Turcy jednak radzili sobie sami. W dniu wejścia Turków do Syrii z wizytą do Ankary przybył wiceprezydent Joe Biden. Jego przyjazd miał zapewne na celu załagodzenie oskarżeń Erdoğana o wspieranie czerwcowych puczystów przez USA. Najwyraźniej na ołtarzu poprawienia stosunków z Turcją przywództwo polityczne USA złożyło wsparcie, którego dotychczas udzielało Kurdom. Wypowiedź Bidena, który wzywał Kurdów do wycofania się za Eufrat, podczas gdy tydzień wcześniej lotnictwo USA pomagało Kurdom zdobywać Manbidż, brzmi wprost groteskowo. Zresztą dla Kurdów jest wprost obraźliwa, biorąc pod uwagę, że ich straty przy zdobywaniu tego miasta szacowane są na 600 ludzi. Jest oczywiste, że Kurdowie nie oddadzą Manbidż bez walki, a słowa Bidena, że ma nadzieję, iż nie dojdzie do walk turecko-kurdyjskich w ciągu dwóch dni zweryfikowało życie. USA wezwały swoich sojuszników – Turcję i YPG – do zaprzestania walk, ale nie podjęły w celu zahamowania ofensywy Ankary konkretnych działań. Najciekawsza była reakcja strony tureckiej, która już na początku pokazała swe lekceważenie wysyłając na powitanie wiceprezydenta Bidena na lotnisko jedynie zastępcę mera Ankary, a następnie określając na łamach pro-rządowego dziennika „Daily Sabah” całą wizytę jako „marnowanie czasu”. Mimo tego USA poszły dalej w wycofaniu swego poparcia dla Kurdów i stało się to elementem rozmów amerykańsko-rosyjskich. Ostatnia deklaracja Kerry’ego o braku możliwości uzyskania niepodległości przez Kurdów syryjskich jest pierwszą tego typu wypowiedzią.
Co ciekawe, to Ławrow wypowiadał się w sposób bardziej przyjazny dla Kurdów wskazując na konieczność ich udziału w rozmowach pokojowych, do czego nie chce dopuścić Turcja. Zatem chociaż to USA wspierają Kurdów militarnie w ich walce z ISIS i według niektórych informacji zbudowały dwie bazy na terenie Rożawy, to wobec nacisku tureckiego przynajmniej częściowo wycofały się z politycznego wsparcia dla Kurdów. Pytanie tylko, jak daleko USA będą ulegały Erdoğanowi? Czy granicą będzie Eufrat, jeśli z biegiem czasu żądania tureckie będą rosły? Można się przecież spodziewać, że jeśli Turcja stosunkowo łatwo uniemożliwi zbudowanie Kurdom ciągłej struktury wzdłuż swej południowej granicy, to następnym jej krokiem będzie kolejne zmniejszanie obszarów w Syrii będących pod kurdyjską kontrolą.
Z góry można założyć, że naczelnym hasłem tureckiej dyplomacji będzie oskarżenie Kurdów o etniczne czystki oraz wyzwalanie spod kurdyjskiej opresji arabskich mieszkańców Rożawy. Czy wówczas USA wywrą nacisk na Turcję, by nie posyłała swych wojsk na wschód od Eufratu? Czy w ogóle USA będą mogły taki nacisk jeszcze wywrzeć, skoro ich instrumenty politycznego wpływu na Ankarę gwałtownie się kurczą. Czy Ankarze nie wystarczy ewentualne dalsze porozumienie z Moskwą, a wówczas porozumienie z USA będzie już niepotrzebne, ponieważ to raczej Stany Zjednoczone będą zależne od polityki tureckiej w regionie, tak jak to jest już obecnie. Trudno przewidzieć postawę władz amerykańskich, nawet nie biorąc pod uwagę zbliżających się wyborów prezydenckich.
Wystarczy zaznaczyć, że od dość dawna mówi się o wewnętrznym konflikcie wśród decydentów w Waszyngtonie. Kierownictwo CIA ma wspierać rebeliantów współpracując z Turcją, zaś Pentagon woli opierać się na Kurdach. W ten sposób dochodzi do paradoksalnej sytuacji, że grupy zbrojone za pieniądze amerykańskiego podatnika walczą przeciwko sobie w Syrii. Pozostawienie Kurdów syryjskich na łasce – albo raczej niełasce – tureckiej, jest jednak nader niekorzystne z amerykańskiego punktu widzenia. Przede wszystkim są oni ze wszech miar pożądanym – bo najskuteczniejszym – sojusznikiem w walce z najpoważniejszym przeciwnikiem USA, jakim jest ISIS. Z pewnością nie można tego powiedzieć o Turcji. Zresztą w mediach społecznościowych pojawiły się już zdjęcia dowódców ISIS, którzy znaleźli się w szeregach pro-tureckich rebeliantów zajmujących Dżarablus i obecnie określani są jako „umiarkowani”. W tym zresztą – jak się wydaje – tkwi źródło tak łatwych sukcesów Turków i ich sprzymierzeńców.
Po wtóre Kurdowie w Rożawie mogą stanowić dla USA przyczółek ograniczający zarówno Asada, jak i nazbyt samodzielną (tj. powiązaną z Rosją) politykę turecką. Dla obu wymienionych stron konfliktu tylko autonomiczna – nie mówiąc o niepodległej – Rożawa byłaby poważnym ogranicznikiem. Po trzecie to Kurdowie właśnie są postrzegani przez cały Bliski Wschód jako naród o najbardziej pro-izraelskim nastawieniu. Oczywiście dla wielu na Bliskim Wschodzie jest to zarzut, tym niemniej z perspektywy USA, czyli sojusznika Izraela, powinien być to plus. Na koniec trzeba dodać, że Zachód ma obecnie rzadką okazję na Bliskim Wschodzie, by przekonać do siebie jeden z narodów tam żyjących. Dodajmy naród, który nie ma specjalnych powodów, by ów Zachód lubić, szczególnie w kontekście niedawno minionej setnej rocznicy układu Sykesa-Picota, który pozbawił Kurdów marzeń o własnym państwie. Jeśli więc jest jakaś szansa, by mieć na Bliskim Wschodzie kilkudziesięciomilionową społeczność rządzoną w stosunkowo demokratyczny sposób, odrzucającą radykalny islamizm i wiążącą swą przyszłość polityczną z Zachodem, to należałoby ją wykorzystać. Pozostawienie Kurdów przez USA oznaczać będzie ich nieodwołalne zwrócenie się ku Rosji, z którą przecież utrzymują kontakty od czasów Zimnej Wojny. Zresztą Rosja całkiem niedawno pokazała, że może Kurdów skutecznie wspierać, a jednocześnie wykorzystywać do własnych celów. Wszak wkrótce po zestrzeleniu rosyjskiego Su-24 przez Turków doszło do zestrzelenia tureckiego AH-1W SuperCobra przez Kurdów na terytorium Turcji przy użyciu rosyjskiej Igły.
Trzeba tutaj zaznaczyć, że sympatie pro-rosyjskie są wśród Kurdów powszechne, więc ich ugruntowanie nie będzie szczególnie trudne, tym bardziej, że rosyjska dyplomacja zachowuje się o niebo lepiej, aniżeli amerykańska. Zamiast ostrych słów o nakazie wycofania się i niezgodzie na samostanowienie Kurdów, Rosjanie mówią o konieczności włączenia Kurdów do negocjacji. Jest to bez wątpienia skuteczniejsze i doskonale przykrywa fakt, że przecież to właśnie porozumienie z Rosją dało Turcji możliwość do ataku na Kurdów. Dodatkowo wspieranie Kurdów daje Rosji potężny atut w ich rozmowach z Turcją, bo przecież nikt na Kremlu nie uwierzy w szczerą przyjaźń Erdoğana. Jest oczywiste, że Turcja podjęła trudne i upokarzające ją rozmowy z Rosją zmuszona do tego koniecznością wyjścia z impasu w swej polityce zagranicznej. Nikt jednak nie gwarantuje, że w przyszłości Ankara nie dokona kolejnej wolty. Właśnie przed taką sytuacją może chronić Rosję straszak wobec Turcji, jakim są Kurdowie. Ponadto Kurdowie są także wygodnym instrumentem nacisku wobec prezydenta Asada. Gdyby założyć – co w ocenie piszącego te słowa wydaje się coraz bardziej prawdopodobne – że właśnie on stanie się zwycięzcą w syryjskim konflikcie, to związani z Rosją Kurdowie będą gwarancją, że Asad nie będzie chciał w pewnym momencie zmniejszyć swej zależności od Kremla, na przykład opierając się bardziej na Iranie. W tym sensie politykę rosyjską należy w kontekście ostatnich wydarzeń w Syrii ocenić jako bardzo skuteczną.
Można więc podsumować, że obawy wyrażone przez Witolda Repetowicza nie tylko się sprawdzają, ale wprost pogłębiają. Oczywiście Turcja ma prawo do prowadzenia w pełni samodzielnej polityki zagranicznej, należy jednak zaznaczyć, że państwo to jest członkiem sojuszu NATO, co oprócz korzyści, nakłada także pewne zobowiązania. Działania w oczywisty sposób skierowane wbrew interesom innych członków sojuszu z pewnością nie wspomagają spójności organizacji. Co ciekawe jednak USA na obecnym etapie nie tylko nie hamują polityki tureckiej, która osłabia wpływy Zachodu na Bliskim Wschodzie, ale ją wspierają.
W ten sposób USA pozbawiają się możliwości reagowania na działania Ankary w ramach osi Turcja – Rosja – Iran paradoksalnie osłabiając swoje możliwości kształtowania sytuacji politycznej na Bliskim Wschodzie. Nie sposób ocenić, czy taka inercja i jedynie reagowanie na wydarzenia wynika ze schyłkowego okresu kadencji obecnego prezydenta, czy też ma głębsze korzenie. Nie zmienia to jednak faktu, że ostatnie działania amerykańskie osłabiają Kurdów, czyli jednego z ostatnich sojuszników jakich Zachód może mieć na Bliskim Wschodzie, przede wszystkim na rzecz Turcji, czyli państwa którego polityka zewnętrzna może budzić coraz większe obawy, a także na rzecz Rosji, która nie ukrywa swych mocarstwowych ambicji. Można tylko mieć nadzieję, że USA dostrzegą problem i w pewnym momencie postawią granicę żądaniom tureckim.
Dr hab. Maciej Münnich, prof. KUL
Instytut Historii KUL
Autor m.in. Syria wiosną 2015. Spojrzenie niepoprawne politycznie, Lublin 2015.
Stop
Hehe.USA stworzyło isis i nie tylko i teraz mają problem.
prawieanonim
ISIS zostało stworzone przez byłych dowódców wojskowych i tajne służby Saddama Husseina.
yaro
Na jednym z ogólnopolskich portali ukazał się artykuł Jeffrey'a Sachs'a pt: Prawdziwe oblicze Amerykanów w Syrii. Autora dla osób obeznanych z polityce i ekonomii raczej nie trzeba specjalnie przedstawiać a sam tekst jest bardzo ciekawy i rzuca inne światło na angażowanie się USA w Syrii. Warto przeczytać.
Tom_BYDG
USA słabnie i tyle i ma coraz mniej do powiedzenia na świecie.......patrz również Pacyfik i panoszenie się tam Chin.....
Podpułkownik Wareda
Tom_BYDG! " ... patrz również Pacyfik i PANOSZENIE SIĘ [podkreśl. moje] tam Chin". Internauto! No cóż, mam wiele wątpliwości, czy Twoje określenie: "panoszenie się tam [tj. na Pacyfiku] Chin" jest odpowiednie? Równie dobrze, moglibyśmy użyć określenia: "panoszą się na Pacyfiku" Amerykanie i Rosjanie. A w przeszłości również, "panoszyli się tam także" m.in.: Japończycy, Brytyjczycy, Francuzi, Holendrzy, Portugalczycy i inni. Osobiście, w przypadku Chińczyków, nie użyłbym określenia: "panoszą się". Chińczycy, podobnie jak pozostali - najważniejsi gracze światowej sceny politycznej - jedynie dbają o swoje interesy. I nie można mieć im tego za złe lub dziwić się temu! Światowa scena polityczna, jest tą dziedziną, w której wszelkie słabości i uleganie innym bądź jakiekolwiek sentymenty nie są wskazane. Liczą się wyłącznie własne, narodowe interesy. Kto tego nie rozumie, ten wypada z gry! Niby bardzo proste. Niestety, Polacy - na przestrzeni wieków - często nie przyjmowali do wiadomości tej prawdy oczywistej i elementarnej. A potem gorzko i słono płacili za swoją nieroztropność!
storm_is_coming
The storm is comming - drukarnia obligacji przestaje nadążać drukować puste dolary na nowe wojny i zabawki- szykuje się kryzys o jakim się nikomu nie śniło. To będzie całkowite wywrócenie nowego porządku świata. Zadłużenie Amerykanów i całego Państwa osiąga nowe rekordy - wszystko jest na kredyty - wojny, statki, samoloty, samochody, komórki, domy - wszystko jest na kredyt. Rośnie liczba biednych ludzi, bez opieki zdrowotnej, bez emerytury, bez perespektywy, rośnie przestępczość w USA, rasizm. A wojskowe bazy, lotniskowce, żołnierzy - to wszystko trzeba utrzymywać za mln dolarów/dobę. Do tego olbrzymie przekręty przez firmy zaopatrujące armię, rosnące w niebotyczne ilości agencje bezpieczeństwa. Podatki z których utrzymuje się Państwo już dawno nie wystarczają na to wszystko. Kolejne "genialne" firmy wypuszczają kolejne akcje / czyli zadłużają się coraz bardziej/ ; ochrona emerytalna i oszczędność życia ludzi całkowicie zależne od giełdy i spekulantów. Jak to wszystko runie to będzie chaos jakiego nie jesteście sobie w stanie wyobrazić. I stąd ta cała "polityka" której celem jest tylko odsunięcie tego dnia i chaotyczne działania. Afera VW; Apple'a; teraz FIAT-CHRYSLER - do wierzchołek góry lodowej zakłamania i hipokryzji. Kluczem są banki - jak myślicie po co prowadzi się stress test w bankach? dla zabawy? - dowiedzcie się ile % ich nie przechodzi? Rentowność obligacji już spadła poniżej 0 dla wielu państw - jak myślicie dlaczego? Trzeba bardzo mądrych ludzi żeby przewidzieć po której stronie konfliktu stanąć.
Dobromił
Bierność i brak zdecydowanych działań ze strony Stanów Zjednoczonych, Wlk. Brytanii a czasem Francji i Niemiec to norma, reguła działania - liczy się własny interes strategiczny a czasem doraźny. Najlepiej działać przez pośredników, wykonawców idei - łatwiej się wycofać. Wolność i demokracja tak, ale zachód nie chce za nie umierać, to nie w jego stylu. Sojusze się zawiązuje i rozwiązuje, albo nie dotrzymuje ich warunków (wystarczy sprawiać wrażenie, że bardzo się chce i równie bardzo nie może). Kurdowie muszą grać własną grę, nauczyć się obłudy i hipokryzji oraz na ile to możliwe starać się stale różnić swoich potencjalnych przeciwników, a może nawet (?) destabilizować swoje otoczenie (wymyślając mu problemy zastępcze). Nie zazdroszczę Kudrom - wojna to brudna gra, a w tym rejonie zrobiło się to wyjątkowo ludobójczym i destrukcyjnym "never ending story". Rozwiązanie na pewno jest - tylko niestety mogło by popsuć interesy i interesiki najczęściej szare lub brudne. Leży może gdzieś w Stanach, Rosji a może gdzieś w Arabii Saudyjskiej. Dla Zachodu i Rosji ważne aby coś robić, a nie żeby coś zrobić (można stracić zajęcie i co ... ups!) - to naprawdę wielka sztuka.
gregor
Akurat YPG zostało zdradzone przez Rosję bo Kurdowie z Iraku mają się dobrze i mają dzięki USA namiastkę państwa.
menel
Amerykanie nie przeszkadzają bo są szczęśliwi że ktoś wreszcie zrobi porządek w tym burdelu.
fx
Ciekawe kiedy bo ja przewiduje że w Syrii będzie jak w Afganie przez najbliższe lata. Tam za dużo ugrupowań jest aby to opanować. Rosjanie są za słabi w $$ aby utrzymać takie terytorium patrz USA i Afgan. Amerykanom jest na rękę to że Rosja traci mld $ na czymś czego do końca nie jest w stanie wygrać. Będzie tak że Syria na lata nie będzie kontrolowała granic i będzie podzielona na kilka regionów kontrolowanych przez reżim,Kurdów, Wolna Armię Syrii i kilku innych bardzie terrorystycznych graczy. Samymi bombardowaniami NIC nie zrobisz a Rosji nie stać na wysłanie < 50 000 żołnierzy bo tyle by trzeba było aby jako tako kontrolować ten kraj. Chyba że Assad ustąpi i powstanie coś w stylu rządu zjednoczenia narodowego a wtedy pomoc zachodu i Rosji może pomóc w przeciągu kilku lat oczyścić Syrię ale zamachy będą tam jak w Afganie codziennością.
krzys
Fajnie się czyta ale moim zdaniem bardzo ważna rzecz wspomniana zbyt delikatnie i nieco ginie w reszcie - USA wspiera militarnie dwa ugrupowania dążące do obalenia, jakby na to nie patrzeć legalnego, rządu jakiegoś państwa. By było jeszcze "śmieszniej" to owe ugrupowania skoczyły sobie do gardeł i może skutkować to nawet lokalnymi czystkami etnicznymi. Mówimy tu o USA którego przywódcą jest laureat pokojowej Nagrody Nobla. To nie Rosja tam inicjatorem zadym i rebeliantów różnej maści, Rosja wyłącznie broni na dzień dzisiejszy legalnego rządu. A gdy dodać niedawną współpracę Turcji z ISIS, Turcji mającej jeszcze wtedy świetne relacje z USA, to mamy jeszcze pełniejszy obraz "demokratyzacji" tego regionu - ot "demokratycznie" wspieramy wszystkich okolicznych rzezimieszków. Mieć tutaj pretensje do Rosji i Assada, że przyglądają się temu biernie, jest absolutnym nieporozumieniem. Mówimy tu o dwóch ugrupowaniach które podważają rządy Assada oraz chcą rozwałki Syrii. A niby co miałby tu robić Assad? Żal trochę Kurdów, postawili chyba na złego konia. Podejrzewam, że gdyby nie zaczęli flirtować z USA, to dostaliby jakaś autonomię w ramach państwa syryjskiego w zamian za wspólną walką z ISIS i Turkmenami, a neutralne stosunki z "lojalistami" byłyby do utrzymania.
fx
Sorry ale Assad a legalny rząd to chyba jaja sobie robisz. Assad to allawita z 18% mniejszości który jest zwykłym DYKTATOREM jak Saddam w Iraku. W demokratycznych wyborach żaden z nich nie wygrałby wyborów. Nikt by go nie ruszał gdyby nie atak na Syryjczyków przy użyciu armii która atakowała protestujących GAZEM BOJOWYM. Jeżeli miętki Barack walnął by wtedy parę Tomków aby wystraszyć Assada nie byłoby sprawy i wojny a tak pozwolili mu na rozpętanie piekła do którego dołączyła się AS i Iran a potem USA i Rosja.Akurat Kurdowie postawili na dobrego konia bo już mają autonomię w ramach Iraku a tobie chodzi o YPG które zostało zdradzone przez Rosję za sojusz z Turcją. USA wspierało YPG tylko dlatego że te walczy z ISIS. Po sprawie tez by ich olało bo ci atakują Turcję jakby nie było sojusznika USA w NATO.
Tymczasowy
Obama jest bardzo nieporadny w polityce zagranicznej. I jest to bardzo delikatne okreslenie.
Marek1
BARDZO delikatne ... ;-))
kafir
Kurdowie byli i są wykorzystywani przez innych, ponieważ jest to nacja głęboko wewnętrznie podzielona pod wzgłedem społecznym, religijnym, politycznym i kulturowym.
Marek1
Kurdowie to tacy Polacy Bliskiego Wschodu. Też bitni i waleczni aż do głupoty, też koszmarnie podzieleni, też rozgrywani przez ościenne państwa i odległe mocarstwa. Póki co jest tylko 1 różnica - jakimś cudem my mamy państwo(jeszcze), a oni NIE i wygląda na to, że DŁUUUGO mieć nie będą. Jakieś autonomie co najwyżej i to też raczej na krótkiej smyczy Ankary, Damaszku, Moskwy, Bagdadu i Teheranu.
VII zmiana
to nie bierność to celowe działanie.Kiedyś już mocarstwa pozwoliły pewnemu małemu kapralowi na stworzenie takiej osi Berlin-Tokio-Rzym i wiecie jak się to wszystko skończyło.Teraz jednak jak już się zacznie to taka oś też przegra ale straty nie będą w dziesiątkach milionów ludzi a w setkach jeśli nie w miliardach zabitych ...
alternatywna gałąź czasoprzestrzeni
Gdyby nie pozwoliły małemu kapralowi to wybory w III Rzeszy wygraliby komuniści, chcący przyłączenia do Sowietów. Wtedy wąsaty generalissimus panowałby od Kamczatki po Lizbonę i miał niemieckie technologie oraz europejski przemysł. Wtedy IIWŚ byłaby z USA i byłoby nie 50mln ale 250mln ofiar. Co innego mogłoby temu zapobiec: gdyby już przed IWŚ USA jasno powiedziały Niemcom, że ich nie popierają i że USA wesprze Aliantów, to do IWŚ by nie doszło. A gdyby doszło, to USA mogły się włączyć od razu, to wojna skończyłaby się szybko i bez tylu milionów ofiar. Ale wtedy Anglia, Francja i Rosja nie byłyby zniszczone i USA nie mogłbyby zająć ich miejsca w świecie. Dlatego przed I i II WŚ USA finansowały Rzeszę i podjudzały ją w imperialnych ambicjach i zapewniały o neutralności USA a gdy Rzesza już wygrywała i dokopywała Anglii i Francji, to wtedy USA je "ratowały" by nie mieć w Europie konkurenta tylko samych przegranych.
wunderwaffe
Kurdowie pośrednio doprowadzili do Wiosny Ludów na Bliskim Wschodzie, perfidnie oszukując Amerykanów na temat broni jądrowej w Iraku i bezpośrednio doprowadzając do obalenia dyktatora. Teraz doprowadzą do rozmiękczenia a może nawet rozbicia NATO. Za 10 lat mogą doprowadzić do konfliktu Zachodu z Rosją i Turcją aby na gruzach Zachodniej Cywilizacji, Rosji i Turcji i całego Bliskiego Wschodu zbudować własne państwo.
Bravo
To chyba z Izraelem ci się pomieszało.
tadek
USA podrzuciło ERDOGANA jako brzytwę tonącemu PUTINOWI ...to wszystko było ustalone już dużo wcześniej...i tyle w temacie..
magazynier
Szkoda Kurdów. Mają przewalone jak my.
grundy
Dobra synteza tego co się dzieje w w Syrii i towarzyszącym temu wydarzeniom na Bliskim Wschodzie i na świecie w ostatnim czasie.
trw
Wszyscy leją się między sobą, wygrywa roSSja i tylko Kurdów żal...
edi
Czy YPG czasem nie była wspierana przez Rosję a przeciw Turcji ?
patrzę i myślę
Nie doszłoby do tego, gdyby neonaziści (teoria o "wyjątkowości narodu amerykańskiego" = "teoria nadludziów III Rzeszy" = teoria "narodu wybranego" żydów a teoria o "New American Century" jest skróconą do stulecia wersją 1000 letniej Rzeszy.) z USA nie wzniecali "kolorowych rewolucji"!
Wojciech
Gratuluję autorowi wiedzy i umiejętności analitycznego myślenia. Chętnie przeczytał bym jakie zdaniem autora wypływają wnioski dla Polski z takiego upadku polityki zagranicznej USA.