- Analiza
- Wiadomości
Atak na bazę w Syrii: rozgrywka szachowa zamiast globalnego konfliktu [OPINIA]
Amerykański atak na syryjską bazę al-Szajrat będzie miał bardzo mały wpływ na losy syryjskiej wojny domowej. Może mieć jednak poważniejsze znaczenie geopolityczne i globalne, choć od dalszych kroków głównych aktorów, tj. USA i Rosji, zależy to jakie ono faktycznie będzie – pisze Witold Repetowicz.
W nocy z 6/7 kwietnia USA dokonały ataku na bazę al-Szajrat niedaleko miasta Homs. Z dwóch amerykańskich niszczycieli USS Porter i USS Ross znajdujących się w okolicach Cypru wystrzelono 59 pocisków Tomahawk. Wcześniej USA powiadomiły Rosjan o zamiarze przeprowadzenia ataku, ci natomiast uprzedzili Assada. Dlatego straty ludzkie nie były zbyt wielkie (wg różnych relacji, od 6-17 osób - w tym jeden generał). Znacznie większe były straty materialne po stronie Assada, gdyż w dużym stopniu zniszczono jedną z największych syryjskich baz lotniczych (choć doniesienia o dokładnych stratach są sprzeczne), a także co najmniej 6 myśliwców MIG-23. Można się jednak spodziewać, że zostaną one szybko zniwelowane zwiększoną pomocą militarną Rosjan.
Czytaj więcej: Baza Szajrat po ataku. Wstępna analiza efektów uderzenia
Wszystko wskazuje na to, że póki co USA nie planują dalszych działań przeciwko siłom Assada. Przyczyną ataku było domniemane użycie broni chemicznej, jakie miało mieć miejsce 4 kwietnia w miejscowości Chan Szajhun kontrolowanej przez powiązane z Al Kaidą ugrupowanie Hayat Tahrir asz-Szam. Zdarzenie to budzi jednak wiele wątpliwości, gdyż użycie broni chemicznej przez Assada w tym momencie byłoby zachowaniem całkowicie irracjonalnym.
Dzień przed tym zdarzeniem rzecznik Białego Domu Sean Spicer nazwał Assada „polityczną rzeczywistością, którą trzeba zaakceptować”, co zostało odczytane jako gotowość USA do negocjowania z Assadem i odejścia od żądania odsunięcia go od władzy. W takiej sytuacji narażanie się Assada na działania odwetowe (jak się okazało, nader uwiarygodnione) ze strony USA było całkowicie pozbawione sensu. Tym bardziej, że atak na Chan Szajhun nie miał żadnej militarnej wartości, a taki sam efekt (zabicie kilkudziesięciu cywilów) wojska rządowe mogły uzyskać przy zastosowaniu broni konwencjonalnej (zwykły nalot). W dodatku miało to miejsce w sytuacji gdy najnowsza ofensywa dżihadystów na Hamę, po początkowych sukcesach, załamała się i siły rządowe przeszły do kontrofensywy.
Rodzi to pytanie o alternatywne wyjaśnienie zdarzeń z 4 kwietnia. USA raczej nie szukały pretekstu do ataku skoro dzień wcześniej sugerowały zmianę polityki wobec Syrii. Z drugiej strony fakt, że Assad mógł na takim ataku tylko stracić, nie oznacza że to samo można powiedzieć o Rosji. Interesy Rosji i Assada niekoniecznie są tu całkowicie zbieżne. W szczególności w interesie Rosji jest to, by wojna w Syrii trwała jak najdłużej, gdyż Assad zagrożony jest całkowicie uzależniony od militarnego i dyplomatycznego wsparcia Rosji (np. na forum Rady Bezpieczeństwa). Natomiast zakończenie wojny, przy utrzymaniu w rękach Assada części (z wyłączeniem terenów opanowanych przez Syryjskie Siły Demokratyczne i ewentualnie enklawy okupowanej przez Turcję) lub całości terytorium mogłoby wpłynąć na przynajmniej częściowe osłabienie rosyjskiego protektoratu.
Czytaj też: USA atakuje Syrię. Trump: Nie ma wątpliwości, że Asad użył broni chemicznej
Z punktu widzenia geopolitycznego znacznie bliższym sojusznikiem Damaszku jest Iran, który zresztą, w przeciwieństwie do Rosji, jest zainteresowany jak najszybszym zakończeniem wojny domowej w Syrii i pełną konsolidacją władzy Assada w całym państwie. Iran zainteresowany jest też projektami tranzytowymi łączącymi Iran z syryjskim wybrzeżem Morza Śródziemnego (przez północny Irak oraz północną Syrię), który mocniej włączyłby syryjskich i irackich Kurdów w sferę oddziaływania ekonomicznego Iranu, a także otworzyłby nowa drogę do Europy dla irańskich (a także irackich i syryjskich) węglowodorów. To nie byłoby z kolei na rękę Rosjanom.
Urealnienie stanowiska USA wobec reżimu Assada z całą pewnością nie byłoby korzystne dla interesów Rosji i Iranu, z różnych zresztą powodów. Iran jest pozycjonowany przez administrację Trumpa jako główny przeciwnik USA i od kilku tygodni dyplomacja amerykańska prowadzi niezwykle intensywne działania w celu jego izolacji lub co najmniej ograniczania wpływów. Choć z dzisiejszej perspektywy sojusz syryjsko-irański wydaje się nierozerwalny to doświadczenia ostatnich lat pokazały, że Rosja podejmowała dość skuteczne działania w celu przeciągania na swoją stronę tradycyjnych sojuszników USA (np. Egiptu), korzystając z błędów poprzedniej administracji amerykańskiej.
Nie ma powodów by USA nie podejmowały podobnych starań w druga stronę. Było to tym bardziej możliwe w odniesieniu do związku łączącego Syrię z Rosją. Rosja bowiem ma jeden bardzo istotny slaby punkt w swojej ekspansji dyplomatyczno-wojskowej na Bliskim Wschodzie. Nie ma zbyt wielu pieniędzy, które po zakończeniu wojny będą potrzebne do odbudowy takich krajów jak Syria i Irak, a już teraz bardzo potrzebne są Egiptowi. Oznacza to, że pokój znacznie osłabi sojuszniczą wartość Rosji.
Z tych powodów domniemany atak chemiczny i jego konsekwencje w postaci ostrzału amerykańskiego były korzystne dla Rosji. Po pierwsze zniweczyły możliwość porozumienia amerykańsko-syryjskiego, a zatem jeszcze mocniej uzależniły Assada od Kremla. Po drugie, każde osłabienie Assada oraz odsunięcie perspektywy negocjacji pokojowych bez nierealistycznego założenia jego odejścia oznacza przedłużenie wojny domowej w Syrii. Nie ma bowiem wątpliwości, że USA nie chcą dokonywać zmiany reżimu w Damaszku. Wynika to bowiem z tego, że nie mają alternatywy, a dżihadyści działający w północno-zachodniej Syrii (prowincje Aleppo i Idlib) nie kwalifikują się na sojuszników USA (gdyż po prostu są antyamerykańscy).
Pragmatyzm Trumpa i jego ekipy powoduje też, że nie wezmą oni odpowiedzialności za nieuniknione masakry odwetowe alawitów czy chrześcijan, jeśliby dżihadyści przejęli władzę w Damaszku. Pełne zaangażowanie militarne USA w obalenie Assada doprowadziłoby do pyrrusowego zwycięstwa, stworzenia chaosu, którego beneficjentem w wymiarze geopolitycznym i propagandowym byłaby Rosja. W takiej sytuacji utknięcie Amerykanów w Syrii pozwoliłoby Rosjanom na agresywniejsze działania na Ukrainie, a być może również na flance wschodniej NATO.
Fakt, że Rosja jest beneficjentem obecnej sytuacji nie oznacza jednak, że stała za atakiem chemicznym na Chan Szajhun, choć całkowicie takiej ewentualności wykluczyć nie można. Problem w tym, że to czysta spekulacja i brak jest na to jakichkolwiek dowodów. Znacznie bardziej prawdopodobna jest wersja podawana przez Rosjan tj. że assadowskie bomby trafiły w skład broni chemicznej dżihadystów (przypadkowo lub celowo). To że nie byli oni w stanie wyprodukować sarinu nie oznacza, że nie mogli go mieć. Poza tym nie ma żadnego niezależnego potwierdzenia ani tego, że użyto sarinu, a nie innego gazu. Nie jest też pewne, czy w ogóle doszło do zatrucia i nie była to mistyfikacja.
Rosyjskie korzyści z przebiegu wydarzeń są jednak szersze nawet mimo że USA nie garną się do eskalacji swoich działań. Choć obiektywnie nie ma znaczenia czy atak na al-Szajrat był zgodny z prawem międzynarodowym czy nie (bo w ostatnich latach jego łamanie jest nagminne) to będzie to wykorzystywane przez propagandę rosyjską do uzasadniania własnych naruszeń prawa międzynarodowego. Poza tym akcentowanie konieczności odsunięcia Assada od władzy prowadzi do podbijania ceny za jego głowę. Tymczasem Rosjanom nie zależy na Assadzie i przystaną na jakikolwiek reżim gwarantujący ich interesy, w szczególności dotyczące ich bazy wojskowej w Latakii.
Łatwo można sobie wyobrazić, że przy zbytnim podkreślaniu konieczności odsunięcia Assada Rosjanie zaproponują "deal" na mocy którego zgodzą się na to, w zamian za gwarancje dla ich bazy, a także uznanie aneksji Krymu i zniesienie sankcji. Oczywiście chodzi wyłącznie o akceptację Rosji, a nie jej czynny udział w zmianie reżimu. Rosja bowiem dba o swój image lojalnego protektora wszelkich reżimów.
Choć straty Rosji są zerowe to należy się spodziewać, że będzie ona starać się wymusić na USA określone ustępstwa jako swoistą rekompensatę. Już wiadomo, że Rosja nie zamierza odwoływać wizyty Rexa Tillersona zaplanowanej na 12 kwietnia. Natomiast zapowiedziała zamknięcie linii komunikacyjnej w Syrii, co pozwalało na koordynację bombardowań rosyjskich i amerykańskich.
Należy to jednak traktować jako blef, który nie musi mieć jakiegokolwiek wpływu na działania USA w Syrii. Zależy to jednak od asertywności Amerykanów i spotkanie 12 kwietnia będzie znacznie poważniejszym testem niż atak na al-Szajrat. Rosja może też w najbliższym czasie podjąć bardziej agresywne działania na Ukrainie i zintensyfikować prowokacje na flance wschodniej NATO.
USA odniosła też pewne korzyści z ataku na al-Szajrat. Administracja Trumpa pokazała bowiem, że jest znacznie bardziej skłonna do zdecydowanych ruchów, w tym użycia siły, niż miało to miejsce za Obamy. Bardzo fortunne dla USA było to, że stało się to w trakcie wizyty prezydenta Chin Xi Jinpinga. Tym ruchem Trump, przynajmniej na jakiś czas, zamknął również usta swoim krytykom zarzucającym mu, że był „rosyjskim kandydatem”.
Czytaj też: USA na forum ONZ grożą kolejnymi atakami w Syrii
Na tym jednak korzyści USA i Trumpa się kończą. Tymczasem w wymiarze geopolitycznym atak ten wzmacnia nie tylko Rosję, ale i Iran, który zintensyfikuje teraz podgrzewanie antyamerykańskich nastrojów w Iraku. To z kolei osłabić może premiera Abadiego i wzmocnić pozycję reprezentującego interesy irańskie byłego premiera Nuri al-Maliki. Poparcie przez sunnickie kraje arabskie ataku na al-Szajrat jest bez znaczenia, gdyż ich stosunek do Assada jest od dawna jednoznaczny. To samo dotyczy też zresztą Turcji, której deklaracje gotowości do wspólnej z USA interwencji przeciw Assadowi są wyłącznie obliczone na użytek wewnętrzny związany z nadchodzącym referendum konstytucyjnym. Długofalowo nie wpłynie to też na relacje rosyjsko-tureckie.
Atak na al-Szajrat przysłonił inne wydarzenia na syryjskim froncie, tymczasem warto na nie zwrócić uwagę. Rosjanie prowadzili bowiem w tym samym czasie intensywne naloty na różne cele w prowincji Idlib oraz na pozycje dżihadystów atakujących Hamę, Assad natomiast na pozycje swoich przeciwników we wschodnich przedmieściach Damaszku. Co jednak najważniejsze siły rządowe uderzyły też na rebeliantów Frontu Południowego (znajdujących się pod silnym wpływem dowództwa jordańskiego).
Tymczasem, jeśli Trump rzeczywiście chciał czegoś więcej aniżeli czysto symbolicznego ataku, to uderzyłby właśnie na pozycje rządowe w Daraa. To bowiem jedyne miejsce (poza terenami opanowanymi przez SDF) gdzie USA mogą mieć realny wpływ na siły rebeliantów. Ponadto, gdyby USA pomogły Frontowi Południowemu zdobyć Daraa to lojalność wobec Damaszku mogłaby wypowiedzieć zamieszkana przez Druzów As-Suwajda. Warto bowiem pamiętać, że w sąsiednim Izraelu Druzowie bardzo mocno popierają to państwo i były już próby wywarcia przez nich wpływu na Druzów syryjskich. Nic jednak nie wskazuje na to, by przynajmniej póki co USA miały takie plany.
Istnieje możliwość, że na tym ataki USA na bazy Assada się nie skończą. Nie jest bowiem wykluczone, że dojdzie do kolejnych „ataków chemicznych”, choć jeśli w istocie to nastąpi to już nie będzie ulegało najmniejszej wątpliwości, że będą to mistyfikacje. USA będzie musiało być jednak konsekwentne.
Witold Repetowicz
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS