Reklama
  • Analiza
  • Opinia

Dziwna „wojna” Turcji i Rosji [OPINIA]

Choć rośnie liczba tureckich żołnierzy zabitych w Syrii i Libii to brak jakiejkolwiek realnej reakcji Turcji. Armia syryjska kontynuuje swoją ofensywę mimo gróźb tureckich, a Ankara ogranicza się do materialnego wsparcia syryjskich dżihadystów. Jednocześnie wznowione zostały wspólne patrole turecko-rosyjskie w Syrii Północno-Wschodniej, gdzie Turcja kontynuuje również swoje naloty.

Rosyjski bombowiec Su-24M. Taka maszyna została użyta do ataku, w którym mieli zginąć tureccy żołnierze. Fot. mil.ru.
Rosyjski bombowiec Su-24M. Taka maszyna została użyta do ataku, w którym mieli zginąć tureccy żołnierze. Fot. mil.ru.

W niedzielę 23 lutego Libijska Armia Narodowa (LNA) poinformowała, że w wyniku jej działań zabitych zostało 16 żołnierzy tureckich oraz ponad 100 opłacanych przez Turcję syryjskich dżihadystów. Część spośród wspomnianych tureckich żołnierzy została zabita w wyniku zbombardowania tureckiego statku przemycającego broń dla milicji wiernych rządowi Saradźa (GNA). Dzień wcześniej do strat własnych w Libii przyznał się turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan, nie precyzując jednak o jaką liczbę zabitych chodzi. Jednocześnie stwierdził, że Turcja w odwecie zabiła „prawie setkę” żołnierzy LNA. Wiarygodność tej informacji budzi jednak głębokie wątpliwości, podobnie zresztą jak deklaracje Erdogana dotyczące odwetów dokonanych na armii syryjskiej (SAA) w odpowiedzi na rosnącą liczbę żołnierzy tureckich zabitych w wyniku operacji SAA i Rosji w Idlibie. Nic bowiem nie potwierdza, iż rzeczywiście doszło do jakiegokolwiek odwetu Turcji czy to w Syrii, czy w Libii, a jedyne potwierdzone ofiary tureckich bombardowań to żołnierze Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF).

W poniedziałek 24 lutego w wyniku nalotów w rejonie miejscowości Kansafra w prowincji Idlib w Syrii zginęło ok. 10 żołnierzy tureckich, co spowodowało wzrost strat tureckich w Idlibie od 3 lutego do co najmniej 26 zabitych. Nie do końca przy tym wiadomo czy bombardowanie przeprowadziło lotnictwo syryjskie, czy też rosyjskie, a Turcja nie odniosła się, póki co do tego incydentu. Przy poprzednich tego typu zdarzeniach, tj. m.in. 3 lutego gdy zginęło 8 żołnierzy tureckich i 10 lutego gdy śmierć poniosło kolejnych 5, Erdogan ogłaszał krwawy odwet (odpowiednio zabicie 30-35 i 100 żołnierzy syryjskich) i żądał wstrzymania syryjskiej ofensywy w Idlibie oraz wycofania się na pozycje sprzed jej rozpoczęcia, grożąc w przeciwnym razie turecką interwencją militarną. Po pierwszym incydencie (3 lutego) turecki prezydent zasugerował również, że format astański (czyli uzgodnienia w trójkącie Turcja-Rosja-Iran w sprawie Syrii) jest martwy. Zawieszone zostały również wspólne patrole w Syrii Północno-Wschodniej.

Problem w tym, że podobnie jak w Libii również w Idlibie brak jakiegokolwiek potwierdzenia dokonania przez Turcję nalotów na pozycje SAA. W tym czasie Turcja dokonywała bombardowań i ostrzału artyleryjskiego, ale nie w Idlibie tylko w rejonie Tel Rifaat, Tel Tamer oraz Tel Abyad, czyli w ramach operacji przeciwko zdominowanym przez Kurdów Syryjskim Siłom Demokratycznym (SDF). Tak było również po incydencie z 24 lutego – następnego dnia w wyniku nalotów w rejonie Tel Rifaat zginęło 6 żołnierzy SDF, w tym dwóch wysokich stopniem dowódców.

Straty tureckie w Idlibie oraz deklaracje Turcji dotyczące odwetu skłoniły część komentatorów do wysuwania tezy, że toczy się już wojna proxy między Turcją a Rosją w Syrii. Nic bardziej mylnego. Erdogan szybko wycofał się z tezy o „śmierci formatu astańskiego” i przeprowadził szereg rozmów telefonicznych z rosyjskim przywódcą Władimirem Putinem. Nie doszło też do żadnego odwetu tureckiego, choć 14 lutego dwa śmigłowce syryjskie zostały zestrzelone.

Dokonali tego jednak prawdopodobnie protureccy dżihadyści przy użyciu MANPADów, a nie wojsko tureckie. Nie ma też żadnego dowodu na to, że doszło do jakiejkolwiek bezpośredniej konfrontacji zbrojnej między siłami syryjsko-rosyjskimi i tureckimi, a ofiary tureckie spowodowane były tym, że na drodze ofensywy SAA znalazły się tureckie punkty obserwacyjne i nacierający nie uznali za konieczne, podjęcie środków ostrożności by ostrzał spowodował straty jedynie w odniesieniu do dżihadystów. Warto przy tym nadmienić, że spośród 11 oficjalnych punktów obserwacyjnych, jakie Turcja ustanowiła w Idlibie na podstawie porozumień astańskich w 2018 r., aż 7 jest już całkowicie otoczonych przez SAA (mówiąc precyzyjniej – front przesunął się w taki sposób, że znalazły się one na terenach, na których przywrócona została kontrola Damaszku). Turcja ustanowiła też 17 nieoficjalnych punktów obserwacyjnych, spośród których 6 również jest już na terenach kontrolowanych przez SAA. Faktycznie punkty te są więc sparaliżowane, ale SAA nie zaatakowała żadnego z nich, co raczej by nastąpiło gdyby zapowiadany odwet Turcji miał wymiar realny, a nie PR-owy.

O tym, że sugestie dotyczące konfrontacji rosyjsko-tureckiej w Syrii są całkowicie nieuzasadnione, świadczą też inne fakty. M.in. to, że turecka przestrzeń powietrzna pozostaje otwarta dla rosyjskich samolotów wojskowych. Co jeszcze ważniejsze, 24 lutego, a więc tego samego dnia, w którym w nalocie syryjsko-rosyjskim zginęło 10 żołnierzy tureckich, wznowione zostały patrole rosyjsko-tureckie w Syrii Płn.-Wsch. (tego dnia odbył się patrol w rejonie Kobane). Patrole te są efektem porozumienia Erdogan-Putin zawartego w końcu października, po inwazji tureckiej na Syrię Płn.-Wsch. i zdobyciu pasa ziem między Tel Abyad i Sere Kanye. Jednym z warunków wstrzymania walk było uruchomienie wspólnych turecko-rosyjskich patroli. W praktyce patrole tureckie są po prostu eskortowane przez Rosjan i atakowane przez miejscową ludność cywilną.

Turcji jednak bardzo zależy na kontynuowaniu tych patroli, a porozumienie z Rosjanami w kwestii kurdyjskiej jest dla niej zdecydowanie ważniejsze niż Idlib. Dlatego właśnie Rosja uruchomiła w lutym pozorowane działania w odniesieniu do kwestii kurdyjskiej. Pojawiły się przecieki, że zamierza doprowadzić do porozumienia miedzy Asadem i SDF, co byłoby bardzo groźne dla tureckich interesów w Syrii. Użycie tej karty okazało się bardzo skuteczne i oczywiście żadnego przełomu na linii Damaszek-Kurdowie nie ma.

Realne działania Turcji ograniczone są zatem do zwiększenia dostaw broni i sprzętu bojowego dla wspieranych przez nią dżihadystów (w tym związanej z Al Kaidą Hayat Tahrir asz-Szam). Rosja to toleruje, gdyż zdaje sobie sprawę, ze i tak Erdogan znalazł się pod ścianą i ma bardzo małe pole manewru. Rosnące straty osobowe stawiają go w kłopotliwym położeniu, a nie poparte faktami deklaracje o odwecie mogą, po jakimś czasie przestać być skutecznym PR-em. A to oznaczać będzie zmasowaną krytykę ze strony opozycji w Turcji, spadek poparcia, a także problemy z dżihadystami, których turecki prezydent potrzebuje do walki z Kurdami oraz LNA. Pewnym rozwiązaniem dla Erdogana jest przykrywanie tureckiej kompromitacji w Idlibie kolejnymi atakami na Kurdów syryjskich. Jak wskazały badania opinii publicznej, przytłaczająca większość Turków popiera agresję turecką przeciwko Syrii Płn.-Wsch.

Dostawy broni oraz raz po raz ogłaszane nowe konwoje tureckie wjeżdżające do Syrii nie są też w stanie powstrzymać syryjskiej ofensywy rządowej, która odnosi sukces za sukcesem. Tureckie groźby interwencji i deklaracje rzekomego odwetu po incydencie 3 lutego nie powstrzymały syryjskich sił rządowych przed przejęciem kontroli nad strategicznym miastem Saraqib zaledwie 3 dni później. Wkrótce potem dżihadyści podjęli próbę kontrofensywy na południowy-zachód od Aleppo, która jednak zakończyła się dla nich kompletną katastrofą, a SAA przeszło do kontruderzenia. W kolejnych dniach pod kontrolą Damaszku znalazły się znaczne tereny na zachód od miasta Aleppo, a także odzyskana została pełna kontrola nad autostradą łączącą Aleppo z Homs i Damaszkiem. Na uwagę zasługuje fakt, że w chwili przejęcia kontroli nad tą autostradą znajdowały się na niej blokady tureckie i Turcja zapowiadała, że ich nie usunie. Tyle że kilka dni później syryjskie władze podały, że autostrada jest już przejezdna. Tureckie blokady po cichu zniknęły.

19 lutego Erdogan zapowiedział, że „turecka ofensywa w Idlibie może się rozpocząć w każdej chwili”. I rzeczywiście rozpoczęła się ofensywa, tyle że znów rosyjsko-syryjska. Tym razem w rejonie Jabal az-Zawiya w południowej części prowincji Idlib. To właśnie w jej trakcie w poniedziałek zginęło kolejnych 10 tureckich żołnierzy. Po 3 dniach działań w tym rejonie postępy SAA są znaczne i według niektórych doniesień 25 lutego obrona dżihadystów w tym rejonie całkowicie się załamała. Zdobycie wzniesień w rejonie Jebel az-Zawiya pozwoli siłom rządowym na kontynuowanie marszu na północ w celu stopniowego przejęcia kontroli nad całą autostradą Aleppo-Saraqib-Latakia. Co prawda w tym samym czasie dżihadyści odzyskali kontrolę nad ważnym miasteczkiem Nayrab, położonym w pobliżu Saraqib, ale może to się dla nich okazać pyrrusowym zwycięstwem, gdyż w bitwie stracili aż 150 osób. Wątpliwe jest zatem, by zdołali zrealizować główny cel tego kontruderzenia, czyli odzyskanie Saraqibu, którego strategiczne znaczenie wynika z tego, iż łączą się tu autostrady Aleppo-Latakia i Aleppo-Damaszek.

Wszystko wskazuje na to, że ofensywa w Idlibie będzie kontynuowana aż do pełnego przejęcia kontroli nad tymi terenami przez syryjskie siły rządowe. Tureckie kontrdziałania będą przy tym na tyle ograniczone (a częściowo pozorowane), że nie przeszkodzą postępom SAA. Erdogan ma obecnie dwa priorytety i Idlib do nich nie należy. Jednym jest kwestia kurdyjska, a drugim Trypolis. I Turcja liczy na wsparcie Rosji w tym zakresie w zamian za nie podejmowanie przez Turcję realnych działań w Idlibie. Problem jednak w tym, że Erdogan musi również utrzymać wrażenie siły tureckiej armii, a straty własne pozostające bez realnej reakcji temu nie służą.

WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama