Reklama
  • Opinia
  • Wiadomości

Czy grozi nam wyścig zbrojeń? [OPINIA]

Rosja nie wycelowała dotychczas w nikogo ze swoich sąsiadów żadnych pocisków jądrowych, a wypowiedzenie przez USA traktatu INF stwarza zagrożenie nuklearnej apokalipsy. To wszystko burzy panujący od lat spokój w Europie, w warunkach którego konflikt między Rosją a NATO był nierealny.

Fot. Defence24.pl
Fot. Defence24.pl

To, oczywiście, nie moje poglądy, lecz główne tezy wygłoszone w trakcie panelu „Czy grozi nam nowy wyścig zbrojeń?” przez Igora Korotczenkę, redaktora naczelnego rosyjskiego magazynu „Nacjonalnaja Oborona” i członka Rady Społecznej przy Ministerstwie Obrony Federacji Rosyjskiej. Debata, moderowana przez Augusta Żywczyka z naszej redakcji, odbyła się w ramach tegorocznego Forum Ekonomicznego w Krynicy, a uczestniczyli w niej również eksperci z Włoch, Estonii i Gruzji, a także moja osoba.

Korotczenko wyjaśnił później, że rozmieszczone w obwodzie kaliningradzkim Iskandery „nie są w nikogo wycelowane”, a poza tym są przestarzałe i standardowo rozmieszczone wzdłuż całej granicy Federacji Rosyjskiej. Trudno tę logikę zrozumieć. Rosyjski ekspert użył też bardzo interesującej przenośni, porównując potencjalne rozmieszczenie w Europie amerykańskich wyrzutni broni jądrowej średniego i pośredniego zasięgu do trzech mężczyzn z pałkami zbliżających się do niedźwiedzia. I co ma zrobić osaczone zwierzę? Poczuje się zagrożone i zareaguje nerwowo atakując potencjalnych napastników. Korotczenko zasugerował również, że Rosja w takiej sytuacji będzie zmuszona zmienić swoją dotychczasową, jak przekonywał – pokojową i przyjazną wobec sąsiadów, politykę i wyceluje w nich swoje głowice. A to może w ostateczności doprowadzić do apokalipsy.

Problem w tym, że rosyjski niedźwiedź po pierwsze wcale nie spał sobie spokojnie, a po drugie rozumie znacznie lepiej konsekwencje swoich działań, niż dzika bestia w leśnej głuszy. Wyobraźmy sobie zatem, że do agresywnego, wygłodzonego niedźwiedzia podchodzą trzy bezbronne osoby, które chciałyby się z nim serdecznie i przyjaźnie wyściskać. Ślad by po nich nie został. Tymczasem owe „pałki” mogłyby zrobić niedźwiedziowi na tyle dużą krzywdę, że nie zdecydowałby się na prewencyjne uderzenie, wiedząc, że oznaczałoby to jego koniec. Rosyjski niedźwiedź szalony nie jest.

Sprowadzenie debaty nad renuklearyzacją Europy do opowieści o niedźwiedziu może razić, ale to nie ja, lecz Igor Korotczenko użył tej metafory. Ponadto, w istocie nie jest ona wcale infantylna, lecz wręcz doskonała. Ukraińcy zrezygnowali ze swojego arsenału jądrowego po rozpadzie ZSRR, zadowalając się gwarancjami na papierze, które, jak się okazało w 2014 r., były niewiele warte. Później wielokrotnie nad Dnieprem pojawiały się głosy, że gdyby zostawili sobie tę „pałkę”, to Krym nie zostałby anektowany, a w Donbasie nie toczyłaby się wojna.

W istocie broń atomowa w ostatnich latach stała się taką pałką tyle, że nie na niedźwiedzia, a na każdego, kto chciałby za bardzo interesować się tym, co trzymający ją robi u siebie. Innymi słowy, jest to swoisty immunitet, gwarancja ubezpieczeniowa, mająca uchronić przed interwencja któregoś z supermocarstw. Gdyby Saddam Husajn miał broń atomową, to zapewne jego ród nadal rządziłby Irakiem, tak jak ma to miejsce w przypadku Korei Płn. Jeśli Iran rzeczywiście dąży do zdobycia broni nuklearnej, co dziś jest zresztą wielce wątpliwe, to nie po to, by zyskać dzięki temu status regionalnej potęgi, lecz zabezpieczyć się przed interwencją, która zresztą i tak jest mało prawdopodobna w najbliższym czasie. Tak samo należy odczytywać niedawną sugestię Erdogana, że Turcja powinna wejść w posiadanie własnej broni jądrowej, i że każde „liczące się” państwo ma taką broń.

image
Fot. Defence24.pl

Proliferacja broni atomowej jest, oczywiście, bardzo groźnym zjawiskiem, ale konflikt między dwoma krajami nuklearnymi nie musi wcale skłaniać je do użycia tego rodzaju pocisków. Widać to wyraźnie w przypadku konfliktu pakistańsko-indyjskiego. Obie strony muszą bowiem zdawać sobie sprawę z ceny, jaką przyjdzie im za to zapłacić. Dlatego użycie broni nuklearnej jest zdecydowanie trudniejsze i mniej prawdopodobne niż konwencjonalnej. I dlatego właśnie istotą kryzysu wokół Iranu jest nie tyle jego program atomowy, co rozwój broni konwencjonalnej, przede wszystkim pocisków balistycznych.

Wystarczy sobie zadać pytanie po co miałby Iran zrzucać bombę atomową np. na Dubaj, skoro ostrzał rakietowy tego kraju, w przypadku zbrojnej konfrontacji, spowodowałby takie szkody, że Zjednoczone Emiraty Arabskie wolą nie ryzykować realizacji takiego scenariusza. Dlatego właśnie podjęły niedawno negocjacje z Iranem, dążąc do deeskalacji napięć. To samo zresztą dotyczy negocjacji Emiratów z jemeńskimi Hutimi, które nastąpiły po kolejnych atakach dronów tego sojusznika Iranu na lotniska emirackie (a także saudyjskie). Zwiększenie zdolności bojowych Iranu i jego sojuszników w zakresie takich ataków konwencjonalnych jest zupełnie wystarczające do osiągnięcia celu jakim jest dominacja w regionie. Aby zniszczyć ten potencjał konieczne byłoby dokonanie lądowej inwazji Iranu, obalenie obecnego systemu politycznego w tym kraju i jego okupacja, co jest zbyt kosztowne (nie tyle w wymiarze finansowym co polityczno-społecznym), by mogło zostać zrealizowane. Chyba że doszłoby do ataku nuklearnego. I dlatego właśnie jego prawdopodobieństwo jest takie niewielkie.

Oczywiście, inaczej sprawa wyścigu w zakresie zbrojeń nuklearnych ma się w przypadku krajów rywalizujących o globalną potęgę tj. USA, Rosji i Chin. Tu chodzi o zdobycie takiej przewagi, która umożliwiłaby zniszczenie arsenału przeciwnika przy utrzymaniu własnych zdolności na wypadek globalnego konfliktu nuklearnego. Tyle, że to nie zmienia faktu, że taki konflikt jest bardzo mało prawdopodobny. Z całą pewnością mniej niż konflikt o charakterze konwencjonalnym. Jak słusznie zauważył biorący we wspomnianej debacie Maxime Lebrun, dyrektor Departamentu Studiów Strategicznych Baltic Defence College w Estonii, ze względu na przewagę technologiczną oraz ekonomiczną USA, Rosja nie jest w stanie wygrać nuklearnego wyścigu zbrojeń z Amerykanami. A to powoduje, że nuklearny wyścig zbrojeń nie tyle zwiększa, co zmniejsza prawdopodobieństwo konfliktu, a konkretnie, podejmowania przez Rosję kolejnych agresywnych kroków bez użycia broni nuklearnej.

Fundamentalnym nieporozumieniem w odniesieniu do tzw. „III wojny światowej” jest to, że konflikt ten wyobrażany jest jako apokaliptyczna konfrontacja nuklearna największych mocarstw. Taka percepcja powoduje, paradoksalnie, zwiększoną tolerancję dla innych konfliktów, nie przywiązywanie do nich należytej uwagi, tylko dlatego, że nie jest w nich używana broń nuklearna. Tymczasem wiele z nich wiąże się z ogromnymi stratami ludzkimi (np. Druga Wojna Kongijska, w której zginęło ok. 5 mln ludzi), materialnymi, katastrofami humanitarnymi itp. Wiele wojen ma charakter „zastępczy” tzn. toczą się poza terenem obu stron i bez bezpośredniego użycia ich sił zbrojnych. W takich warunkach „wyścig zbrojeń” nabiera innego znaczenia. Często jest po prostu biznesem, a nie zwiększaniem własnego potencjału obronnego. Może również służyć budowaniu politycznej zależności między odbiorcą a dostawcą. Np. Rosja będąc głównym dostarczycielem broni dla Azerbejdżanu zyskała pełną kontrolę nad karabaskim konfliktem i faktycznie zniweczyła jakiekolwiek dywersyfikacyjne plany dostaw gazu przez Kaukaz południowy. Podobnie ma się rzecz z uzależnieniem Turcji przez Rosję m.in. przez takie kontrakty jak dostawa S-400.

Kluczowe znaczenie ma jednak to, że nieprawdziwe jest twierdzenie Igora Korotczenki, że przed wypowiedzeniem traktatu INF przez USA w Europie panował spokój. Kolejny uczestnik panelu, Vakhtang Charaia z Uniwersytetu w Tbilisi, przypomniał, że w ramach tego „spokoju” Rosja okupuje 20% terytorium jego kraju. W ramach tego spokoju doszło do ataku rosyjskiego na Gruzję w 2008 r., a następnie na Ukrainę w 2014 r. W tym drugim wypadku nastąpiło to w wyniku rozwinięcia asymetrycznych zdolności bojowych Rosji, w których kraj ten może łatwiej zdobyć przewagę nad USA, czy - tym bardziej - krajami europejskimi, niż w rozwoju arsenału nuklearnego. Wystarczy znów sobie zadać pytanie o to co jest bardziej prawdopodobne, czy nuklearny atak Rosji na np. Estonię, po tym jak obie strony (tj. USA i Rosja) wycelują w siebie pociski nuklearne, czy też atak hybrydowy w warunkach denuklearyzacji? Apokalipsa, w której zginęłaby też prawosławna mniejszość rosyjska, czy też atak „zielonych ludzików” poprzedzony dezinformacyjną kampanią o planowanym ludobójstwie owej prawosławnej mniejszości rosyjskiej?

Im większy koszt będzie takiego ataku, tym mniejsze będzie prawdopodobieństwo jego przeprowadzenia. I nie dotyczy to tylko Rosji. W odpowiedzi na zarzut Igora Korotczenki, że wysuwam bezpodstawne oskarżenia pod adresem Rosji, podkreśliłem, że nie jest to prawda, gdyż nie chodzi tu wyłącznie o jego ojczyznę. Nie można zapominać, że globalny wyścig zbrojeń obejmuje nie tylko i nie przede wszystkim broń nuklearną, a wojen konwencjonalnych, w tym o charakterze hybrydowym, jest coraz więcej, są coraz bardziej intensywne, krwawe i prowadzą do zmian granic.

WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama