Reklama
  • Analiza

Arleigh Burke kontra Su-24. Wygrywa niszczyciel

Rosjanie po raz kolejny skierowali swoje samoloty Su-24 nad amerykański niszczyciel rakietowy typu Arleigh Burke. W Rosji i zachodnich mediach, takie działanie jest uznawane za pokaz siły. Jednak, po porównaniu możliwości bojowych amerykańskiego okrętu i rosyjskich samolotów, powinno się je raczej traktować jako pokaz głupoty.

Przelot samolotu Su-24 nad amerykańskim niszczycielem USS „Donald Cook” 12 kwietnia 2016 r. Fot. US Navy
Przelot samolotu Su-24 nad amerykańskim niszczycielem USS „Donald Cook” 12 kwietnia 2016 r. Fot. US Navy

Piloci marynarki wojennej Rosji traktują bliski przelot nad amerykańskimi okrętami za powód do dumy uważając, że w ten sposób pokazują swoje umiejętności i siłę własnego lotnictwa morskiego. Takie działanie jest zresztą w ten sam sposób oceniane przez dowództwo rosyjskiej marynarki wojennej oraz tzw. „twardogłowych” polityków w Rosji. Ci ostatni konsekwentnie nie reagują na protesty krajów NATO i wręcz podsycają coraz bardziej agresywne poczynania własnego lotnictwa.

Do tego rodzaju działań bardzo dobrze wpisują się ostatnie wydarzenia nad Morzem Bałtyckim. Zgodnie z informacją przekazaną przez siły powietrzne Belgii, w piątek 17 kwietnia br. doszło do przechwycenia pary rosyjskich samolotów Su-24 przez dwa belgijskie samoloty F-16 działające w krajach nadbałtyckich w ramach natowskiej operacji Baltic Air Policing. Według Belgów Rosjanie próbowali się zbliżyć do działającego w tym czasie na Morzu Bałtyckim niszczyciela rakietowego typu Arleigh Burke USS „Donald Cook”.

Podobna sytuacja, nad tym samym okrętem i dodatkowo też na Bałtyku, miała miejsce w kwietniu 2016 r. Amerykanie nakręcili wtedy zresztą film, na którym widać wyraźnie, jak blisko rosyjskie samoloty manewrowały nad amerykańskim niszczycielem.

image
Przelot samolotu Su-24 nad amerykańskim niszczycielem USS „Donald Cook” 12 kwietnia 2016 r. na Fot. US Navy

Jeszcze agresywniejsze działania są podejmowane w odniesieniu do niszczycieli typu Arleigh Burke nad Morzem Czarnym. Samoloty Su-24 już kilkakrotnie zbliżały się tam do amerykańskich okrętów. Przykładowo, pod koniec maja 2015 roku rosyjskie lotnictwo próbowało zmusić niszczyciel USS „Ross” do opuszczenia, podobno, rosyjskich wód terytorialnych (chociaż tak naprawdę należały one do zajętego przez Rosjan ukraińskiego Krymu).

Jednak, o wiele bardziej znanym przypadkiem, tego rodzaju, był „atak” Su-24 na niszczyciel USS „Donald Cook” 12 kwietnia 2014 roku. Jeden z dwóch uczestniczących w „nalocie” rosyjskich samolotów miał wykonać dwanaście „bliskich przelotów na małej wysokości”. Dodatkowo, Rosjanie mieli się później chwalić, że ich bombowiec użył wtedy nadajnika aktywnych zakłóceń radioelektronicznych „Chibiny”, wyłączając system radiolokacyjny amerykańskiego niszczyciela. Miało to podobno wzbudzić strach wśród członków załogi okrętu.

Informacje te okazały się czystą mistyfikacją wymyśloną przez Rosjan, a później powielaną przez internautów i telewizję w Rosji. Dokonywano tego tyle razy, że zaczęto uważać fikcję za prawdę. Już 19 kwietnia 2014 r. dwa brytyjskie tabloidy: „The Sun” i „The Daily Star” sugerowały, że rosyjskie samoloty mają dysponować „bombę elektroniczną”, zdolną do sparaliżowania całej amerykańskiej marynarki wojennej. Mistyfikację i sposób jej tworzenia obnażył dopiero „The New York Times” w 2017 roku, ale sama legenda niezwyciężonych rosyjskich systemów WRE do dzisiaj żyje swoim życiem w Internecie.

Podobnie zresztą jak wysoka ocena możliwości samolotów Su-24 rosyjskiego lotnictwa morskiego.

image
Przelot dwóch samolotów Su-24 nad amerykańskim niszczycielem USS „Donald Cook” 12 kwietnia 2016 r. Dobrze widoczny kompleks wyrzutni pionowego startu typu Mk41 zamontowany na śródokręciu. Fot. US Navy

Ataki lotnicze w osłonie rosyjskiego hejtu

W większość relacji prasowych, z „nalotów” rosyjskich samolotów na amerykańskie niszczyciele, nie ma jakiejkolwiek oceny skuteczności tak prowadzonego ataku w czasie realnego konfliktu zbrojnego. Zwraca się więc głównie uwagę na dwa aspekty tych zdarzeń: na niebezpieczeństwo, jakie powodują niskie przeloty obcych samolotów nad uzbrojonymi w rakiety okrętami; oraz na bezkarność rosyjskich pilotów, co miałoby świadczyć o ich wyższości nad kosztującymi ponad miliard dolarów niszczycielami.

Same przeloty nie stanowią natomiast problemu z punktu widzenia prawa, ponieważ Rosjanie nie wlatują w przestrzeń powietrzną innych państw, trzymając się wód międzynarodowych i dodatkowo wysyłając samoloty, które nie mają najczęściej podwieszonego uzbrojenia (poza wyglądającymi jak bomby zbiornikami paliwa). Można więc narzekać na brawurę rosyjskich pilotów, ale z punktu widzenia formalnego nie można nic zdziałać tym bardziej, że zachodni lotnicy robią dokładnie to samo.

image
Przelot samolotu Su-24 nad amerykańskim niszczycielem USS „Donald Cook” 12 kwietnia 2016 r. Dobrze widać, że rosyjski samolot nie ma podwieszonego uzbrojenia. Fot. US Navy

Bardziej szkodliwe jest jednak rozsiewanie plotek na temat nieskuteczności amerykańskich niszczycieli, do których podobno „można z taką łatwością podlecieć”, a więc teoretycznie również zniszczyć. W Internecie konsekwentnie rozsiewa się więc plotki o nieskuteczności amerykańskich systemów AEGIS, o małej odporności radaru ścianowego AN/SPY-1 na zakłócenia radioelektroniczne, o nieprzydatnych rakietach przeciwlotniczych, a nawet o strachu amerykańskich marynarzy, którzy mają się podobno grupowo zwalniać z US Navy z powodu zagrożenia ze strony rosyjskiego lotnictwa.

Wszystko to odbywa się pod swoistą osłoną rosyjskich hejterów, którzy uważnie pilnują by nie pojawiały się przeciwstawne analizy, pokazujące, jakie byłyby rzeczywiste skutki takich „nalotów”, w czasie realnego konfliktu zbrojonego. Jak również oceniające realne możliwości wykorzystywanych w ich trakcie rosyjskich samolotów. Dlatego wszelkie próby skrytykowania bombowców Su-24 i w ogóle rosyjskiego sprzętu wojskowego są natychmiast atakowane w komentarzach przez grupę agresywnych „zatroskanych internautów”, co w dużej części mediów wywołało swoisty efekt mrożący.

Do rzadkości należą więc artykuły wątpiące w możliwości rosyjskiego uzbrojenia i wskazujące, jaką ono ma rzeczywistą wartość. Biorąc pod uwagę chociażby wiek zastosowanych w nich rozwiązań. I to m.in. dlatego nie ma analiz, które pokazywałyby, że atak samolotów Su-24, nawet na pojedynczy niszczyciel typu Arleigh Burke, rzeczywiście skończyłby się tragicznie, ale tylko dla Rosjan.

image
Wyrzutnie pionowego startu na niszczycielach typu Arleigh Burke pozwalają na wystrzelenie w ciągu 10 sekund dwudziestu rakiet przeciwlotniczych. Na zdjęciu otwarte klapy co drugiej wyrzutni i co drugiego kanału odprowadzającego gorące gazy prochowe. Fot. US Navy

 Su-24 – czyli wielka rosyjska mistyfikacja

Samolot Su-24 to radziecki, dwusilnikowy ponaddźwiękowy bombowiec taktyczny o zmiennej geometrii skrzydeł. Biuro konstrukcyjne Suchoja opracowało go w drugiej połowie lat sześćdziesiątych, a jego produkcja rozpoczęła się w grudniu 1971 roku i zakończyła najprawdopodobniej w 1993 roku. W sumie wyprodukowano około 1400 sztuk takich maszyn z czego duża część została wycofana a pozostałe podobno zmodernizowano.

Nie są znane rzeczywiste możliwości tego samolotu. Rosjanie chwalą się tylko, że pod jego skrzydłami i kadłubem można podwiesić bomby i rakiety o łącznej wadze 8 ton (dla wersji Su-24M). Natomiast stałym uzbrojeniem jest sześciolufowe działko GSz-6-23 kalibru 23 mm. Bombowiec w wersji Su-24M jest wyposażony w dwa radary (bojowy „Orion-A” o zasięgu około 150 km oraz antykolizyjny „Reljef”), system ostrzegawczy przed promieniowaniem radiolokacyjnym SPO-15C „Bierieza” oraz system aktywnych zakłóceń „Gardenija”. Całość ma być połączona w jeden system nawigacyjno-celowniczy PNS-24 „Puma”.

Samolot przechodził w czasie swojej służby modernizacje, jednak prawdopodobnie dotyczyły one głównie systemu nawigacji, łączności i identyfikacji radiolokacyjnej „swój-obcy”. Ze względu na koszty nie doszło natomiast prawdopodobnie do wymiany radaru bojowego „Orion-A”, który podobnie jak „Relijef”, ma nadal antenę paraboliczną. W międzyczasie wymieniono jedynie trudne do zdobycia elementy elektroniczne na nowe, ale wszystko wskazuje na to, że chodzi nadal o stację radiolokacyjną o konstrukcji z lat siedemdziesiątych i z takimi samymi możliwościami jak trzydzieści lat temu.

W Rosji uważa się jednak, że jest to samolot nadal w pełni zdolny do wykonywania zadań bojowych w czasie współczesnych konfliktów zbrojnych. Co ciekawe, twierdzą to ludzie, którzy na pewno nie chcieli by korzystać z komputerów i telewizorów z lat osiemdziesiątych. W przypadku samolotów im to jednak nie przeszkadza. I tego rodzaju maszyny są wysyłane przeciwko najnowszym amerykańskim niszczycielom rakietowym typu Arleigh Burke – uważanym przez specjalistów za najlepsze okręty w swojej klasie na świecie. I nie jest to ocena przesadzona.

image
Niszczyciel typu Arleigh Burke USS „Jason Dunham” podczas pobytu w Gdyni w 2015 r. Fot. M.Dura

Rosjanie latają bo im Amerykanie pozwalają

Tak naprawdę przeloty bombowców Su-24 nad niszczycielami typu Arleigh Burke powinny być traktowane tylko jako atrakcja turystyczna dla amerykańskich marynarzy, którzy by zobaczyć tej generacji samoloty musieli by pójść do muzeów. W czasie realnego konfliktu zbrojnego takiej możliwości by na pewno nie mieli, ponieważ żaden rosyjski samolot nie byłby obecnie w stanie podlecieć na tak bliską odległość do amerykańskiego okrętu i to z kilku powodów.

Po pierwsze niszczyciele typu Arleigh Burke nie działają pojedynczo, ale w zespołach – przede wszystkim chroniąc lotniskowce oraz duże okręty śmigłowcowce – doki. Rozpoznany obraz sytuacji powietrznej i morskiej w czasie wojny nie obejmuje więc jedynie tego, co widzi własny system obserwacji technicznej niszczyciela, ale również dane otrzymane z zewnętrznych źródeł informacji.

W czasie działań przy wybrzeżach w Europie, takim systemem obserwacyjnym wczesnego ostrzegania byłyby niewątpliwie samoloty dowodzenia i nadzoru radiolokacyjnego AWACS, które zachowując odpowiedni dystans od naziemnych systemów przeciwlotniczych w Rosji, byłyby w stanie ostrzec amerykański okręt przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Podczas działań w oddaleniu od brzegu, rolę systemu wczesnego ostrzegania przejmują samoloty E-2C i E2D Hawkeye, które mają możliwość startu z pokładu lotniskowców: amerykańskich i francuskiego „Charles de Gaulle”.

image
W trakcie faktycznego konfliktu zbrojnego niszczyciele typu Arleigh Burke korzystałyby z systemu wczesnego ostrzegania przed celami niskolecącymi tworzonego m.in. przez pokładowe samoloty AEW typu E-2C i E-2D Hawkeye. Takich samolotów Rosjanie nie posiadają. Fot. US Navy

W tym przypadku nie miałoby więc żadnego znaczenia, że rosyjskie samoloty lecą bardzo nisko, ponieważ radary umieszczone na statkach powietrznych nie są już tak ograniczone horyzontem radiolokacyjnym, jak okręty. I to samo dotyczy również wykrywania rakiet przeciwokrętowych i manewrujących.

Po drugie, nawet przy braku zabezpieczających okręty radarów lotniczych klasy AWACS, amerykańskie niszczyciele są w stanie się samodzielnie obronić przed atakiem z powietrza, mając najlepszy na świecie okrętowy system obserwacji technicznej, najlepszy na świecie okrętowy system walki AEGIS oraz wystarczającą ilość zróżnicowanego uzbrojenia przeciwlotniczego na pokładzie. Możliwości tych systemów uzbrojenia praktycznie nie pozwalają na przeprowadzenie jakiegokolwiek skutecznego ataku przez rosyjskie lotnictwo.

Samoloty Su-24 mogą więc latać nad amerykańskimi okrętami nie dlatego, że są takie dobre i mają tak doskonale wyszkolonych pilotów, ale ponieważ Amerykanie im na to pozwalają (nie mając zresztą w czasie pokoju innego wyjścia).

Nalot bombowy na niskich wysokościach – realna próba samobójstwa

Informacje przekazywane przez Rosjan wyraźnie wskazują, że samoloty Su-24 rosyjskiego lotnictwa morskiego nie zostały wyposażone w nowoczesne rakiety przeciwokrętowe. Mają jednak możliwość wykorzystania różnego rodzaju bomb oraz rakiet kierowanych i niekierowanych – w tym naprowadzanych laserowo Ch-25Ł, Ch-29Ł i naprowadzane telewizyjnie Ch-59.

Jest to uzbrojenie, które wymaga by piloci odszukali okręt i później go cały czas obserwowali - do momentu ewentualnego trafienia bomby lub rakiety w obiekt. Przerwanie naprowadzenia, np. po zestrzeleniu lub zmuszeniu samolotu do ucieczki, automatycznie oznacza, że dana bomba/rakieta nie trafia w cel. Nie ma natomiast żadnej możliwości by rosyjskie samoloty bombardowały amerykańskie niszczyciele w bezpośrednim ataku niekierowanymi bombami. Ostatni taki przypadek ,w czasie pełnoskalowego konfliktu morskiego, miał miejsce w 1982 roku podczas wojny o Falklandy (argentyńskie samoloty A-4 Skyhawk zatopiły bombami wtedy m.in. brytyjski niszczyciel HMS „Antelope”).

image
Dwie anteny ścianowe radaru AN/SPY-1 na niszczycielu typu Arleigh Burke USS „Jason Dunham”. Fot. M.Dura

Przy braku samolotów AWACS, amerykańskie niszczyciele będą się broniły czerpiąc informacje z własnego radar AN/SPY-1 (a w najnowszych wersjach niszczycieli – z radaru typu AN/SPY-6). Cechą charakterystyczną tych stacji radiolokacyjnych jest wykorzystanie w nich czterech nieruchomych anten ścianowych, z elektronicznie kształtowaną i sterowaną wiązką, które są tak rozmieszczone na nadbudówkach by zabezpieczały dookólną obserwację przestrzeni wokół okrętu. Co więcej, zakres azymutalny jednego szyku antenowego jest tak szeroki, że każdy obiekt w dowolnym azymucie jest zawsze wykrywany jednocześnie przed dwie anteny. Zwiększa to prawdopodobieństwo wykrycia, tym bardziej, że każdy cel jest widziany z różnych kątów.

Nieruchome anteny z elektronicznym sterowaniem wiązką zmniejszają do minimum czas odnawiania informacji, który trzeba uwzględnić przy standardowych radarach z antenami obracanymi (może on trwać od 6 do nawet 12 sekund). Dodatkowo, w przypadku niszczycieli typu Arleigh Burke, nie tylko istnieje możliwość ciągłego obserwowania danego miejsca w przestrzeni, ale również zwiększenia tam mocy wysyłanego sygnału (co m.in. zwiększa zasięg wykrycia małych obiektów).

image
Dwa rufowe radary kierowania uzbrojeniem typu AN/SPG-62 na niszczycielu typu Arleigh Burke USS „Jason Dunham”. Fot. M.Dura

Radar AN/SPY-1 ma również możliwość podświetlania celów dla rakiet przeciwlotniczych naprowadzanych półaktywnie. Zasadniczo powinno się do tego wykorzystywać stacje radiolokacyjne kierowania uzbrojeniem AN/SPG-62. Na każdym niszczycielu zastosowano trzy takie radary, co teoretycznie daje możliwość jednoczesnego naprowadzania sześciu rakiet na trzy cele powietrzne. W rzeczywistości takich rakiet można wystrzelić o wiele więcej, ponieważ mogą być one podprowadzane do celów również przez stację AN/SPY-1.

Radary AN/SPG-62 są więc wykorzystywane do podświetlania atakowanych obiektów tylko w końcowej fazie ataku (przez około 3-5 sekund) i po jego zakończeniu natychmiast są przerzucane na nowy obiekt, którego pozycja w systemie jest doskonale znana. Trwa to więc tylko tyle czasu, ile potrzebuje mechanizm systemu antenowego by się obrócić. Jeden radar AN/SPG-62 pozwala więc na niszczenie jednego celu powietrznego co 4-6 sekund).

image
Rozmieszczony na śródokręciu kompleks wyrzutni pionowego startu typu Mk41 na niszczycielu typu Arleigh Burke USS „Jason Dunham”. Z prawej strony dobrze widoczny jeden z dwóch zestawów artyleryjskich Vulcan Phalanx. Fot. M.Dura

Na tak dużą szybkostrzelność niszczycieli typu Arleigh Burke pozwala zastosowany na tych jednostkach pływających system wyrzutni pionowego startu Mk41. Na wszystkich okrętach tego typu są dwa kompleksy silosów: na dziobie i śródokręciu. Każda z nich ma możliwość wypuszczenia w powietrze 10 rakiet przeciwlotniczych, w ciągu 10 sekund. Dla porównania standardowa wyrzutnia dwuprowadnicowa Mk-26 stosowana na pierwszych egzemplarzach krążowników AEGIS typu Ticonderoga ma szybkostrzelność trzykrotnie mniejszą - 4 rakiety na 10 sekund.

Ostatnim elementem decydującym o skuteczności niszczycieli typu Arleigh Burke jest spinający wszystko okrętowy system walki AEGIS. Rozwiązanie to jest dopracowywane od ponad 30 lat i Rosjanie na pewno nie dysponują tej klasy sprawdzonym i przetestowanym rozwiązaniem.

AEGIS system sprawdzony i cały czas ulepszany

AEGIS to system, który łączy wszystkie informacje tworząc zintegrowany obraz sytuacji taktycznej wokół okrętu i pozwalając na wykorzystanie każdego, zainstalowanego na okręcie uzbrojenia. Z pomocą tego systemu można wiec zwalczać zarówno cele nawodne, podwodne jak i powietrzne. Do AEGIS podłączony jest wiec nie tylko radar AN/SPY-1, ale również np. sonar podkilowy AN/SQS-53C, linerany sonar holowany AN/SQR-19, system walki radioelektronicznej AN/SLQ-32 oraz radary wykrywania celów nawodnych (np. AN/SPS-67).

Jak wielkie możliwości ma system walki na niszczycielach Arleigh Burke najlepiej widać w przypadku podsystemu obrony przeciwlotniczej. Daje on możliwość amerykańskim okrętom zwalczanie praktycznie każdego celu powietrznego – w tym rakiet balistycznych. Oznacza to, że zastosowany na Arleigh Burke system obserwacji technicznej jest zdolny do śledzenia i naprowadzania rakiet na bardzo małe cele poruszające się z prędkością wielokrotnie przekraczającą prędkość dźwięku (około 25 000 km/h). Jest wiec też zdolny do zwalczania czterokrotnie wolniejszych rakiet hipersonicznych Cirkon, których wprowadzeniem tak w tej chwili straszą Rosjanie.

Szybkość reakcji systemu AEGIS praktycznie do zera eliminuje możliwość ataku prowadzonego przez samolot. Jest to również system w pełni przygotowany na odparcie ataku rakietowego i to prowadzonego jednocześnie z wielu kierunków i na różnych wysokościach. Okręt ma tutaj możliwość zastosowania pełnej gamy przeciwlotniczego uzbrojenia rakietowego: dalekiego, średniego i krótkiego zasięgu. Samoloty przeciwnika lecące na wysokości 10 000 m mogą więc już być wykrywane na odległości 400 km i niszczone na odległości powyżej 300 km przez pociski Standard Missile-6 (SM-6).

image
Rakiety SM-6 dają niszczycielom typu Arleigh Burke możliwość zwalczania celów znajdujących się poza horyzontem radiolokacyjnym, a więc niewidoczne przez radary niszczyciela. Fot. US Navy

Oczywiście statki powietrzne mogą próbować zejść na niższy pułap unikając wykrycia przez radar AN/SPY-1 na niszczycielu, ale pociski SM-6 mają również tą zaletę, że mogą zwalczać cele powietrzne niewidoczne systemami okrętowymi, a wskazane poza horyzontem radiolokacyjnym (over-the-horizon) przez inne jednostki pływające lub samoloty (w tym samolot wczesnego ostrzegania E-2C i E-2D Hawkeye oraz samoloty wielozadaniowe F-35). A to oznacza możliwość atakowania rosyjskich statków powietrznych nawet w sytuacji, gdy się one tego zupełnie nie spodziewają.

Wszystko to jest możliwe dzięki tworzeniu przez Amerykanów zintegrowanego systemu kierowania ogniem przeciwlotniczym NIFC-CA (Naval Integrated Fire Control - Counter Air). O tego rodzaju rozwiązaniu Rosjanie jak na razie mogą jedynie pomarzyć.

Należy również pamiętać, że nawet lecąc nisko samoloty muszą w pewnym momencie wejść wyżej, by namierzyć okręt swoją stacja radiolokacyjną. Tylko wtedy mogą one bowiem wprowadzić parametry celu do pokładowych systemów uzbrojenia.

W tym przypadku stają się one jednak widoczne dla radarów niszczyciela, a więc automatycznie wywołują odpowiedź systemów przeciwlotniczych. Dlatego najbardziej prawdopodobne jest chwilowe wyjście samolotów ponad horyzont radiolokacyjny, wystrzelenie pocisków przeciwokrętowych (które samodzielnie już lecąc w kierunku celu) i później ponowne ukrycie się w cieniu radarowym. Problem polega na tym, że samoloty Su-24 prawdopodobnie nie mają już na uzbrojeniu takich pocisków.

I nie chodzi tu tylko o ich podwieszenie, ponieważ udźwig pylonów niewątpliwie na to pozwala. System nowoczesnych rakiet przeciwokrętowych musi być jednak wprowadzony do pokładowego kompleksu statku powietrznego, a dodatkowo musi skądś otrzymać dokładne wskazanie celu. Radar posiadany przez Su-24 na to jednak nie pozwala.

image
Na Bałtyku i Morzu Czarnym o wiele większym zagrożeniem dla amerykańskich okrętów od rosyjskich samolotów lotnictwa morskiego są wyrzutnie rakiet nadbrzeżnych systemu „Bał” i „Bastion”. Fot. mil.ru.

Pociski przeciwokrętowe mogą natomiast przenosić inne myśliwce rosyjskiego lotnictwa morskiego: w tym Su-27 i nowsze Su-30SM. Atak samymi rakietami na okręty Arleigh Burke jest więc możliwy tym bardziej, że Rosjanie dysponują przecież coraz większą ilością baterii rakiet nadbrzeżnych: „Bał” (z rakietami Ch-35 „Uran” o prędkości 0,85 Mach i zasięgu od 120 do 260 km) i „Bastion” (z rakietami P-800 „Oniks” o prędkości 2,3 Mach i zasięgu większym niż 500 km). I to dlatego na Bałtyku i na Morzu Czarnym to nie samoloty, ale pociski z brzegu byłyby teoretycznie największym zagrożeniem dla amerykańskich niszczycieli. Problemem dla Rosjan jest to, że Amerykanie na tego rodzaju zagrożenie się bardzo dobrze przygotowali.

Scenariusz ataku, czyli na co przygotowani są Amerykanie

W najbardziej pesymistycznym scenariuszu zakłada się, że niskolecące rakiety przeciwokrętowe lecą na wysokości 5 m (co tak naprawdę dzieje się dopiero w ostatniej fazie ataku) są wykrywane przez radar AN/SPY-1 (znajdujący się na wysokości 15 m) dopiero na odległości 25 km. W przypadku pocisków poddźwiękowych daje to systemowi AEGIS ponad 90 sekund na reakcję. W przypadku rakiet ponaddźwiękowych (np. typu P-800 „Oniks” lecących z prędkością około 2,3 Mach) ten czas zmniejsza się do około 35 sekund (więcej o kilka sekund jeżeli rakiety manewrują dolatując do okrętu). Jak się okazuje wystarcza to systemowi AEGIS, korzystającego z trzech radarów AN/SPG-62 i rakiet naprowadzanych półaktywnie, na zestrzelenie teoretycznie nawet 21 pocisków „Oniks”.

image
Oceniając krytyczne zdolności obronne niszczycieli typu Arleigh Burke nie bierze się w ogóle pod uwagę zagrożenia ze strony samolotów Su-24, ale ponaddźwiękowych rakiet przeciwokrętowych P-800 „Oniks” – i to dodatkowo wystrzelonych z brzegu. Fot. mil.ru

Oceniając krytyczne zdolności obronne niszczycieli typu Arleigh Burke nie bierze się w ogóle pod uwagę zagrożenia ze strony samolotów Su-24, ale ponaddźwiękowych rakiet przeciwokrętowych P-800 „Oniks” – i to dodatkowo wystrzelonych z brzegu.

W najgorszym przypadku (przy słabo wyszkolonej załodze i mało zdecydowanym dowódcy) AEGIS jest w stanie wystrzelić pierwszych sześć rakiet (a więc tyle ile mogą naprowadzić jednocześnie trzy radary AN/SPG-62) po około 5 sekundach od wykrycia (a więc 30 sekund przed uderzeniem). Pozwala to na przechwycenie pierwszych trzech nadlatujących rakiet w „odległości” około 20 s od okrętu. W pozostałym czasie szanse trafienia miałoby jeszcze cztery kolejne fale pocisków ESSM.

System rakietowy byłby więc w stanie zniszczyć w najgorszym przypadku co najmniej 15 pocisków ponaddźwiękowych lecących jednocześnie. W rzeczywistości rakiety przeciwokrętowe strzelane tzw. salwą nigdy nie nadlatują jedną falą, ale nawet w kilkusekundowych odstępach. Lecą też wyżej niż 5 m, a więc są wykrywane wcześniej dając tym samym więcej czasu na obroną. Szanse niszczyciela poprawia dodatkowo wykorzystanie przez przeciwnika lecących ponad dwukrotnie wolniej przeciwokrętowych rakiet poddźwiękowych, których system AEGIS mógłby zestrzelić jeszcze więcej. Ma on bowiem oficjalnie możliwość jednoczesnego naprowadzania pocisków na co najmniej 24 obiekty powietrzne (w standardowych systemach tego rodzaju jest to najczęściej od 3 do 8 celów).

Ta liczba zwiększy się jeszcze bardziej po zastosowaniu w systemie AEGIS rakiet naprowadzanych aktywnie (ESSM Block 2), a więc działających według zasady „wystrzel i zapomnij”. Wtedy ograniczenia wynikające z zastosowania trzech radarów AN/SPG-62 przestaną mieć znaczenie, a ilość zwalczanych obiektów będzie zależała tak naprawdę tylko od zapasu posiadanych na pokładzie pocisków.

image
Rakiety ESSM są na niszczycielach typu Arleigh Burke pakowane po 4 do jednego silosu wyrzutni pionowego startu typu Mk41. Fot. US Navy

Obecnie system AEGIS wykorzystuje do zwalczania zagrożenia na krótkich dystansach naprowadzane półaktywnie rakiety ESSM Block 1, które są pakowane po cztery do każdego z ośmiu silosów wyrzutni Mk41. Pocisk ten ma zasięg do 50 km i atakuje na niskich wysokościach z prędkością ponad 3,5 Mach. Amerykanie zakładają, że w odniesieniu do każdego obiektu będą użyte co najmniej dwie rakiety ESSM (prawdopodobieństwo trafienia w czasie walki szacuje się bowiem zawsze na około 0,5-0,6). Przy założeniu, że każdy okręt zabiera około 96 takich pocisków to oznacza, że mogą one posłużyć do zniszczenia nawet 48 celów powietrznych. A są jeszcze przecież rakiety średniego i dalekiego zasięgu rodziny Standard (SM-2, SM-3 i SM6).

Dodatkowo nie należy zapominać, że niszczyciele typu Arleigh Burke mają jeszcze do dyspozycji ostatnią linię obrony tworzoną przez systemy artyleryjskie i walki radioelektronicznej. W przypadku gdyby więc jakaś rakieta przeciwnika przedarła się przez zasłonę pocisków SM i ESSM to jest wtedy możliwość wykorzystania dwóch wielolufowych zestawów artyleryjskich Vulcan Phalanx (kalibru 20 mm). Działają one w pełni samodzielnie mając własne systemy naprowadzania radiolokacyjnego i optoelektronicznego, a dodatkowo są specjalnie przystosowanego do zwalczania pocisków przeciwokrętowych. Mają one zasięg około 2000 m co przy szybkostrzelności ponad 4000 strzałów na minutę daje praktycznie stuprocentową skuteczność w zwalczaniu nadlatującego zagrożenia.

image
Wyrzutnie zakłóceń aktywnych Mk-53 Nulka (stojące prawie pionowo prostopadłościany) i moździerzowe wyrzutnie zakłóceń pasywnych na niszczycielu typu Arleigh Burke USS „Jason Dunham”. Fot. M.Dura

Okręty amerykańskie są dodatkowo wyposażone w system: zakłóceń aktywnych AN/SPQ-32, mają możliwość wystrzeliwania celów pozornych-pasywnych w postaci dipoli (system Mk36) i pływających „rożków odbijających (system Mk-59) oraz pozornych celów aktywnych (system Mk-53 Nulka). Ostatecznie okręt może również wykorzystać armatę dziobową Mk-45 kalibru 127 mm, którą uważa się za w miarę skuteczną w odniesieniu do celów powietrznych na odległości do 5 km. W sumie zakłada się, że systemy artyleryjskie niszczyciela są w stanie skutecznie wyeliminować nawet pięć pocisków przeciwokrętowych lecących w salwie.

image
Wystrzelenie celów pozornych-pasywnych w postaci pływających „rożków odbijających systemu Mk-59 na niszczycielu rakietowym typu Arleigh Burke USS „Ramage”. Fot. US Navy

 image

Cel pozorny Mk-59 rozwinięty na wodzie obok niszczyciela rakietowego typu Arleigh Burke USS „Ramage”. Fot. US Navy

Biorąc pod uwagę powyższe możliwości obronne niszczycieli typu Arleigh Burke uważa się, że są one w stanie samodzielnie zneutralizować atak przeprowadzony jednocześnie z wykorzystaniem 25 nowoczesnych, ponaddźwiękowych rakiet przeciwokrętowych. W normalnych warunkach (w obecności lotniczego systemu wczesnego ostrzegania, rakietach nadlatujących w kilkusekundowych odstępach czasowych i przy większym niż 5 m pułapie lotu celów) ta liczba byłaby na pewno o wiele większa. Bezpośredniego zagrożenia ze strony samolotów w tego rodzaju obliczeniach nie bierze się w ogóle pod uwagę, uznając je za nieprawdopodobne.

image
Przelot dwóch samolotów Su-24 nad amerykańskim niszczycielem USS „Donald Cook” 12 kwietnia 2016 r. Fot. US Navy

 Su-24 - symbol stanu rosyjskiego lotnictwa morskiego

Jak widać wysyłanie samolotów Su-24 przeciwko niszczycielom typu Arleigh Burke jest bardzie aktem desperacji niż pokazem siły. Rosjanie mając ograniczony budżet na kupowanie nowych statków powietrznych (np. typu Su-30SM) muszą się posiłkować starymi samolotami, które nawet w czasach swojej młodości ustępowały swoim zachodnim odpowiednikom. W wielu opracowaniach wskazuje się np., że biuro Suchoja pracując nad Su-24 stworzyło mniej udaną wersję amerykańskich bombowców F-111. Rosjanie nie osiągnęli więc tego, co udało się Amerykanom, którzy dodatkowo już wycofali flotę swoich F-111, zastępując je samolotami wielozadaniowymi.

Tymczasem rosyjska marynarka wojenna musi dalej wykorzystywać Su-24 z tego prozaicznego powodu, że nie ma pieniędzy na ich wymianę. Sytuacja jest jeszcze gorsza, ponieważ w kolejce na zastąpienie czeka już flota wyeksploatowanych i starzejących się samolotów Su-27. Jak na razie nie ma jednak informacji, by planowano jakiś kompleksowy program modernizacji tych statków powietrznych, co oznacza, że będą one wykorzystywane aż do ich całkowitego zużycia. Bo rosyjscy piloci wojskowi muszą przecież na czymś latać.

Problem polega na tym, że w dzisiejszych czasach nie liczy się już ilość ale umiejętność wykorzystania dostępnej informacji. A w tej dziedzinie Amerykanie nadal mają ogromną przewagę nad Rosjanami i niszczyciele typu Arleigh Burke są tego dobitnym przykładem.

WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama