- Wiadomości
USA zablokują dostęp Chin do kluczowych wysp?
Napięcia na linii Pekin - Waszyngton nie słabną. Nowe wypowiedzi rzecznika Białego Domu sugerują utrzymanie twardego kursu w relacjach z Chinami. Chińskie ministerstwo spraw zagranicznych zapowiedziało obronę „suwerennych praw” do wysp położonych na Morzu Południowochińskim.
W ubiegły poniedziałek rzecznik prasowy Białego Domu Sean Spicer powiedział, że jeżeli tereny, na których położone są wyspy leżą na wodach międzynarodowych, USA będą broniły ich przed przejęciem przez jedno państwo. Komentarz Spicera odnosi się do wypowiedzi nowego sekretarza stanu Rexa Tillersona, wyrażonych w czasie przesłuchania przed senacką komisją.
Będziemy musieli wysłać Chinom jasny sygnał, że po pierwsze budowa wysp skończy się, a po drugie, że nie będzie pozwolenia na ich dostęp do wysp.
Tillerson, zapytany w jaki sposób USA wymuszą od rządu w Pekinie zaprzestanie budowy sztucznych wysp, nie udzielił jednoznacznej odpowiedzi.
Ograniczenie dostępu do chińskich wysp miałoby służyć wymuszeniu na Chinach respektowania ubiegłorocznego wyroku Trybunału Arbitrażowego w Hadze w sprawie roszczeń Pekinu do terytorium wyznaczonego przez tzw. linię dziewięciu kresek obejmującego niemal cały obszar Morza Południowochińskiego. W lipcu Trybunał rozpatrzył pozew Filipin i zdecydował, że Chiny nie mają historycznych praw do surowców znajdujących się na tym obszarze.
Ponadto zdaniem sędziów Chiny pogwałciły suwerenne prawo Filipin w ich wyłącznej strefie ekonomicznej przez m.in. zakłócanie połowu ryb i poszukiwań ropy naftowej prowadzonej przez oraz budowanie sztucznych wysp na tym terenie. Warto zaznaczyć, że na powstałych wyspach Chiny rozmieszczają systemy broni i infrastrukturę dla sił powietrznych. Chiny nie uznają wyroku Trybunału.
Czytaj więcej: Wyrok trybunału w Hadze skłoni Pekin do konfliktu na Morzu Południowochińskim?
W artykule dla "Foreign Policy" Bill Hayton z Chatam House twierdzi, że ewentualna blokada sztucznych wysp pozwoliłaby innym państwom regionu na korzystanie z zasobów Morza Południowochińskiego, co do tej pory było uniemożliwiane przez Chiny. Co więcej, spowodowałoby to "rezygnację z prób blokowania żeglugi, ćwiczeń czy zbierania informacji przez statki Marynarki Wojennej USA". Hayton uważa, że z drugiej strony amerykańskie działania mogą doprowadzi do konfliktu z Chinami, w który nie zaangażują się regionalni sojusznicy USA z obawy przez możliwą konfrontacją z Państwem Środka.
Niewykluczone jednak, że wypowiedzi Tillersona odnoszą się do kwestii budowy przez Chiny bazy wojskowej na mieliźnie Scarborough. Jak pisze Hayton, gdyby ta interpretacja okazała się prawdziwa, oznaczałoby to kontynuację działań administracji Obamy. USA miały bowiem poinformować Pekin, że są gotowe do "fizycznego odstraszania jakichkolwiek prób budowy" takiej infrastruktury. Aby potwierdzić tę informację, USA rozlokowały okręty i siły powietrzne na tym terenie.
Czytaj też: Oceaniczna flota Chin rośnie w siłę
"USA nie są stroną sporu dotyczącego Morza Południowochińskiego" - powiedziała rzeczniczka chińskiego ministerstwa spraw zagranicznych Hua Chunying. Podczas konferencji prasowej Hua powiedziała także, "że niezależnie od zmian zachodzących w innych krajach, (...), decyzja Chin o obronie swojej suwerenności i praw na Morzu Południowochińskim nie zmieni się. W ostrzejszym tonie słowa Rexa Tillersona skomentował chiński dziennik "Global Times", zalecając sekretarzowi stanu "wyuczenie się strategii potęg nuklearnych, jeśli chce zmusić dużą potegę nuklearną do wycofania się z własnego terytorium".
Stanowisko amerykańskiej administracji wpisuje się w wypowiedzi prezydenta Donalda Trumpa, który krytykował Chiny za budowę "ogromnej fortecy" na Morzu Południowochińskim, a także zapowiadał zaostrzenie polityki gospodarczej wobec Państwa Środka.
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]