Reklama

Geopolityka

"Zapomniana wojna" w Karabachu. Ormiańsko-azerski konflikt pochłania ofiary

Linia rozgraniczenia w Karabachu to niebezpieczne miejsce. Wydarzenia z kwietnia 2016 r. (tzw. wojna czterodniowa), gdy nastąpiła eskalacja strać z użyciem bezzałogowców, czołgów, systemów artyleryjskich etc. pokazują, że ten zakątek świata trudno nazwać zamrożonym konfliktem. Tym bardziej że nie ma tygodnia bez ofiar i wzajemnych prowokacji - pisze Marcin Gawęda.

Linia rozgraniczenia to system okopów i umocnień, niczym z I wojny światowej, którą walczący rozbudowywali od wielu lat. Co jakiś czas dochodzi do prowokacji lub wymiany ognia. Nierzadko kończą się one zranieniem lub zabiciem któregoś z żołnierzy. Obie strony, analogicznie jak obecnie w Donbasie czy kilka lat temu w Osetii Południowej, winą obarczają się wzajemnie, przedstawiając się jako strona defensywna. To utrudnia rozeznanie się w rzeczywistym przebiegu wypadków i ich skutków, tym bardziej że zarówno Armenia, jak i Azerbejdżan stosują totalną cenzurę. W związku z tym o poniesionych ofiarach opinia publiczna dowiaduje się często ze źródeł nieoficjalnych, zazwyczaj wrogich. Niezwykle wysoka ilość wypadków śmiertelnych czy to drogowych, czy innych, sugeruje, że zarówno Armenia (i rzecz jasna nieuznawany Karabach), jak i Azerbejdżan starają się ukryć własne straty. Samobójstwa na linii rozgraniczenia są albo próbą tuszowania działań bojowych, albo wskazują na niezwyczajnie ciężkie warunki służby, którym żołnierze poborowi często nie są w stanie podołać.

Należy podkreślić, że linia okopów przebiega bardzo blisko, nierzadko przeciwników rozdziela nie więcej niż kilkaset metrów ziemi niczyjej. Służba odbywa się więc w warunkach ustawicznego zagrożenia ze strony przeciwnika, np. jego strzelców wyborowych.

Czytaj więcej: Czterodniowy konflikt między Armenią i Azerbejdżanem. "Rozpoznanie walką"

Charakterystyczne dla konfliktu jest m.in.:

– nieustanne ponoszenie przez strony ofiar (ranni, zabici, z traumami), które są ukrywane przed opinią publiczną, a jeśli są już ogłaszane, to „wymuszone”, z odpowiednią „legendą”

– ciągły stan napięcia, który może przerodzić się w każdej chwili w otwarty konflikt na dużą skalę

– wzajemny ostrzał i prowokacje typowe dla scenariusza znanego z innych regionów: ostrzał z broni strzeleckiej (zwłaszcza wyborowej), ostrzał z moździerzy, działania dywersyjne i rozpoznawcze na przedpolu, pola minowe etc.

– walka w przestrzeni medialnej, cenzura oraz wyścig zbrojeń

– trudne warunki służby na linii rozgraniczenia, które odbijają się na kondycji psychofizycznej żołnierzy służby zasadniczej

– zatajanie okoliczności wypadków śmiertelnych, które nie są podawane do publicznej wiadomości ani konsultowane z rodziną ofiar 

W ostatnim czasie doszło do jednego z wielu incydentów, które doprowadziły do śmierci trzech żołnierzy ormiańskich i jednego azerbejdżańskiego. Warto poświęcić temu wydarzeniu nieco uwagi, gdyż pokazuje mechanizmy charakterystyczne dla omawianego konfliktu.

Do incydentu doszło 29 grudnia 2016 r. MO Armenii oficjalnie ogłosiło, że rankiem tego dnia na północno-wschodnim odcinku granicy Armenii i Azerbejdżanu wojska azerskie podjęły próbę dywersyjnej infiltracji, która zakończyła się porażką. W wyniku starcia zginęli dwaj ormiańscy żołnierze z poboru oraz jeden oficer (działająca cenzura nie pozwala podanych nazwisk przyporządkować właściwym związkom taktycznym). Z kolei grupa dywersyjna została odparta, a na pozycjach ormiańskich odnaleziono ciało jednego z azerskich komandosów. 

Powyższy komunikat został skomentowany przez azerskiego eksperta Gejdara Mirzę, który próbował obarczyć winą za incydent stronę ormiańską. O rzekomej prowokacji miał świadczyć m.in. fakt, że mundur żołnierza azerskiego, który jakoby zginął na pozycjach przeciwnika, nie jest charakterystyczny dla sił specjalnych stanowiących fundament grup rozpoznawczo-dywersyjnych, ale dla regularnej armii. Sugerowano więc, że żołnierz został uprowadzony z własnego posterunku, a potem zainscenizowano infiltrację grupy dywersyjnej.

Incydent miał też poważne reperkusje w świecie dyplomacji, jako że starcie niedaleko wsi Czinari miało miejsce na terytorium Republiki Armenii, a nie Górskiego Karabachu. Mirza podkreśla, że oskarżenie strony azerskiej o stosowanie metody prowokacji poprzez infiltracje grupy dywersyjnej nie mają sensu, gdyż nie jest to odcinek frontu, w którym Azerbejdżan upatruje zagrożenie i znaczenie.

Co więcej, sekretarz generalny Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym gen. Nikołaj Bordiuża wspomniał w komunikacie nie tylko o „prowokacyjnych działaniach” azerskich, ale użył także nazwy „Republika Górskiego Karabachu” w kontekście wojny z kwietnia. Słowa sekretarza OUBZ napotkały od razu sprzeciw ze strony oficjalnych organów Azerbejdżanu za użycie nazwy nieuznawanego parapaństwa, który z punktu widzenia Baku jest tworem secesjonistycznym i czasowo okupowanym.

Potyczka pod Czinari1
Potyczka pod Czinari, mapa: Defence24.pl

Według wersji prezentowanej przez stronę MO Azerbejdżanu do incydentu doszło w wyniku próby infiltracji granicy przez ormiańską grupę rozpoznawczą, która wpadła w zasadzkę i poniosła straty. W walce grupa została zmuszona do odwrotu, a bez wieści przepadł jeden z azerskich żołnierzy (nazwiska zabitego nie da się, podobnie jak zostało napisane wcześniej, odnieść do związku taktycznego).

Powyższe wydarzenie wskazuje nie tylko na przeciwstawne wersje tego samego wydarzenia, ale obrazuje także sytuację, gdy obie strony zmuszane są do przyznania się do ofiar działań bojowych, niejako w odpowiedzi na komunikaty strony przeciwnej. Totalna obustronna cenzura i chęć „zaciemnienia” własnych strat powoduje, że ogromne znaczenie ma monitoring sieci społecznościowych. Oczywiste jest także, że wiele incydentów, które nie prowadzą do śmierci, nie jest nawet w jakikolwiek sposób odnotowywana w przestrzeni medialnej. Niewiele więc wiadomo zazwyczaj o rannych, kontuzjowanych, chorych czy wreszcie dotkniętych traumami.

Przykładem może być sytuacja z 1 grudnia 2016 r., gdy w azerskich mediach ukazała się informacja, iż w wyniku wymiany ognia zginął żołnierz ormiański, a kolejnych dziewięciu zostało rannych, w tym dwóch ciężko. Początkowo MO Armenii ogłosiło, iż nikt nie ucierpiał, natomiast później przyznało, że w wyniku ostrzału z moździerzy rannych zostało dwóch żołnierzy.

Do listy zabitych (podobnie jak w przypadku Donbasu) należy dodać także zmarłych z ran odniesionych w dużo wcześniejszych walkach. Z końcem listopada 2016 zmarł z powodu ran, odniesionych osiem miesięcy temu (kwietniowa „wojna czterodniowa”), żołnierz ormiański.

17 listopada 2016 odnaleziono ciało ormiańskiego żołnierza z oznakami postrzałów z broni strzeleckiej. 15 listopada na linii rozgraniczenia zginął żołnierz azerski. I tak dalej.

Na koniec warto przytoczyć okoliczności śmierci jednego z żołnierzy sił zbrojnych Górskiego Karabachu i prowadzonego z tej sprawie śledztwa. Tragiczne zdarzenie miało miejsce niedawno, na posterunku na linii rozgraniczenia. Jeden z żołnierzy rzucił granat w miejsce, gdzie w okopie odpoczywał drugi szeregowy, po czym zastrzelił się. Pierwszy z nich odniósł jedynie rany, drugi nie żyje. Komitet śledczy rozpoczął pracę pod kątem dwóch artykułów – próba zabójstwa oraz doprowadzenie do samobójstwa. Szeregowe stopnie obu żołnierzy prowadzą do wniosku, że mogli być to poborowi.

Marcin Gawęda

Reklama

Rok dronów, po co Apache, Ukraina i Syria - Defence24Week 104

Komentarze (5)

  1. kot

    Byłem zarówno w Azerbejdżanie jak i Armenii.Tam i tam ogromnie mili i serdeczni ludzie. Mam wspaniałe wspomnienia. W imię racji polityków i siania nienawiści giną młodzi chłopcy - synowie swoich matek , bracia , mężowie . Absolutny absurd.

  2. Kusza

    Azerowie maja zwyczaj umieszczanie płyty nagrobnej przed domem w którym kiedyś mieszkał i żył żołnierz, który stracił życie w opisywanym powyżej konflikcie. Idąc ulicą robi to przygnębiające wrażenie. Młodzi Azerowie są tak zindoktrynowani, że dyszą żądzą zemsty na Ormianach za porażki. Nie wiem jak jest w Armenii. Tam nigdy nie byłem

  3. pierwszy komentarz

    Azerbejdżan ma przewagę technologiczną, ale Ormianie walczą na swoim terenie, są bardziej zdeterminowani, więc myślę że mają szanse wygrać. Myślę też ,że mają racje w tym konflikcie.

    1. Polanski

      Racja nie ma tu nic do rzeczy. W takiej wojnie to siła stanowi o racji. A swoją drogą ciekawe jak tam jest rzeczywiście. Może się tak biją ponieważ znajduje się tam tak piękny krajobraz że warto za niego ginąć? Z artykułu nie wynika żeby było tam coś więcej od gór na około.

    2. szwej

      Azerowie maja kruchą przewagę technologiczną, ale Ormianie ,,taktyczno-operacyjną". Ormianie bronią się na trudnym,ufortyfikowanym skanalizowanym górskim terenie. Pozycje wyjściowe Azerów są na nizinach. Dlaczego użyłem zwrotu krucha przewaga technologiczna. Bo Azerów dotknoł kryzys cenowy na rynklu węglowodorów. To znaczy nie będą mgli kupowac broni w takim tempie jak dotychczas i uzupełniać zuzycia inteligentnej amunicji jak Spiki czy Harpy. Czyli ewntualne walki muszą szybko przynieść roztrzyygnięcie terenowe i złamanie woli walki npla. dla tego w brew wielu uznaje wojne czterdniową za prażke Azerów nie Ormian mimo że taktycznie Azerowie zadali większe straty i zdobyli kilka wzgórz

    3. szwej

      P.S co do wygrania to oczywiście można różnie patrzeć na obecną sytuacje i jej różne aspekty-można powieziec ze obie strony sa przegrane a zwycięską jest Rosja dziel i żądz ale wojskowo to Ormianie wygrali wojne w latach90 opanowując sporny Karabach i na razie ten stan trwa - to oni są panami sytuacji na spornym terytorium a przewaga tech Azerów nie zrównoiważyla woli walki, i przewagi terenu u Ormian wspartej topornym ale licznym i sprawnym sprzętem post-sowieckim

  4. Historyk

    konflikt ormiańsko-turecki toczy się już 150lat

  5. Tomson

    Widać że to zapomniana wojna bo nawet nie ma komentarzy do tego artykułu. To już prawie 30 lat jak do siebie strzelają.

Reklama