- Analiza
1 listopada 2019: Nie-pamięć o polskich bohaterach
Masowe wizyty Polaków na cmentarzach w dniu 1 i 2 listopada 2019 roku to niewątpliwie powód do dumy. Z kolei: odkryte po 80 latach groby obrońców Westerplatte, zaasfaltowane szczątki żołnierzy września 1939 roku w Mątwicy, „ukrywane” urny z ziemią z pól bitewnych i cmentarzy marynarza polskiego w Gdyni oraz skute przez złodziei metalowe litery z nagrobków sławnych Polaków na Powązkach to powód do wstydu.

Pierwsze dwa dni listopada to dobry czas dla każdego z nas, by sobie odpowiedzieć na pytanie, czy rzeczywiście pamiętamy o grobach swoich przodków, czy odpowiednio czcimy naszych bohaterów oraz czy dobrze chronimy miejsca uświęcone krwią polskich żołnierzy i patriotów. Ten rachunek sumienia niestety w wielu przypadkach nie wypada na naszą korzyść.
Czytaj też: Westerplatte odsłania kolejne tajemnice [FOTO]
Z jednej strony jest bowiem wielu Polaków, którzy z pasją starają się zachować pamięć o ludziach i miejscach ważnych dla naszej historii. Z drugiej zaś strony są osoby, które nie tylko nie tylko nic nie robią by tą pamięć zachować, ale jeszcze przeszkadzają tym, którzy próbują. I nie ma tu znaczenia: czy chodzi o czasy „komunistyczne”, czy o lata „pokomunistyczne”; czy u władzy są ludzie z lewej, prawej czy środkowej strony. Zawsze znajdą się osoby, które dla własnych interesów lub z zawiści będą utrudniały działanie tym, którzy chcą coś zrobić.

Takim zwierciadłem, w którym możemy zobaczyć, jacy naprawdę jesteśmy może być najsławniejsze na świecie pole bitwy w Polsce – Westerplatte. Od lat próbowano wmawiać wszystkim, że na tym półwyspie nie ma niczego do odkrycia i że po polskich obrońcach z września 1939 roku nic już nie pozostało. Nikogo nawet nie zaniepokoiło, że 25 lipca 1963 roku, w czasie prac ziemnych przy odbudowie Nabrzeża Bohaterów Westerplatte w Gdańsku, odnaleziono szczątki kaprala Andrzeja Kowalczyka, który zginął tam 1 września 1939 r.
Widziano więc, że pod ziemią coś jeszcze może się znajdować jednak przez ponad pięćdziesiąt kolejnych lat przeszkadzano tym (albo nie pomagano), którzy próbowali udowodnić, że tak właśnie jest. Co dziwne tych „opornych” nie przekonały nawet pamiątki po obrońcach Wojskowej Składnicy Tranzytowej odkrywanych w kolejnych pracach archeologicznych prowadzonych od 2016 r. przez archeologów z Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 (będącego oddziałem Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku).
Należy więc zakładać, że odpowiednich refleksji nie wzbudziły również nieznane wcześniej miejsca pochówku polskich żołnierzy znalezione 15 października 2019 r., podczas eksploracji jednego z wykopów badawczych na Westerplatte. Odkrycie to w normalnej sytuacji powinno się uznać za sukces, a w rzeczywistości powinno być dla nas powodem zażenowania. Okazało się bowiem, że oficjalny cmentarz obrońców Westerplatte, na którym wielu polityków składało kwiaty wcale nie musiał być symboliczny. To że znajdowały się tam jedynie szczątki kaprala Kowalczyka nie wynikało bowiem z zawieruchy wojennej, ale bezczynności ludzi, którzy nie chcieli pozwolić na przeszukania półwyspu i jeszcze w tym przeszkadzali.

To głównie przez nich zwłoki polskich żołnierzy leżały przez 80 lat w krzakach za cmentarzem, przykryte warstwą śmieci i liści. Jak na razie nie wiadomo, ilu ich tam pochowano i kogo. Pracownicy Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 informują, że na głębokości średnio 150 cm odkryto jak na razie osiem praktycznie kompletnych szkieletów. Znalezione przy nich artefakty (haki mundurowe, pasek ze sprzączką, duże polskie guziki mundurowe z orłem wz. 1919 oraz wz. 1927, guziki mundurowe małe z orłem wz. 1919 oraz wz. 1927, guziki bieliźniane, polskie buty typu saperskiego, pas z zamocowanym na nim bagnetem, fragmenty amunicji strzeleckiej) wyraźnie wskazują, że są to szczątki polskich obrońców Wojskowej Składnicy Tranzytowej.
Z tego jak one zostały pochowane i co przy nich znaleziono wynika z dużym prawdopodobieństwem, że jest wśród nich również ciało plutonowego Adolfa Petzelta - dowódcy Wartowni nr 5, poległego 2 września 1939 r. W krzakach za cmentarzem może być jednak pochowanych więcej polskich żołnierzy, ponieważ już odnaleziono w wykopach ponad trzysta oddzielnych kości ludzkich.
Niestety takich „Westerplatte” w Polsce było i jest o wiele więcej. Wystarczy tylko przypomnieć, jak długo nie można było odszukać miejsca pochówku dowódcy „Polskich Termopil” kapitana Władysława Raginisa. Gdyby nie nieustępliwość członków Stowarzyszenia „Wizna 1939” do dzisiaj nie byłoby wiadomo, że jego szczątki (oraz porucznika Stanisława Brykalskiego – zastępcy Raginisa) leżały pod chodnikiem z kamienia, po którym beztrosko chodzili sobie ludzie.

To dzięki nieustępliwości tej grupy zapaleńców mogły się odbyć uroczystości pogrzebowe 10 września 2011 r. na Górze Strękowej koło Wizny. Właśnie wtedy, odnalezione i ekshumowane 2 sierpnia 2011 roku szczątki obrońców, zostały pochowane w ruinach schronu dowodzenia, a więc w miejscu, gdzie zginęli 9 i 10 września 1939 r. Ale spod ziemi wydobyto również bezcenne pamiątki po kapitanie Raginisie w tym m.in.: przełamane na dwie części wieczne pióro, które udało się zrekonstruować, portfelik, kilka guzików od munduru i płaszcza, medalik oraz odłamki granatu, którym oficer się zabił nie chcąc iść do niewoli.
Na pewno nie jest powodem do chwały inna uroczystość pogrzebowa zorganizowana 2 września 2019 r. w Łomżyńskiej Dolinie Pamięci, gdy chowano szczątki polskich żołnierzy poległych w 1939 roku i odnalezionych w 2018 roku podczas budowy drogi w Mątwicy pod Nowogrodem. Trudno jest bowiem zapomnieć, że pomimo interwencji w różnych instytucjach przedstawicieli Stowarzyszenia „Wizna 1939” szczątków tych początkowo nie tylko nie wydobyto, ale je przykryto asfaltem.
Reakcja łomżyńskiego konserwatora zabytków oraz wielu innych ludzi naprawiła błędy kilku urzędników i ostatecznie po zerwaniu świeżo położonej nawierzchni dokonano ekshumacji polskich żołnierzy. Ale czy rzeczywiście powinniśmy się tym chwalić? Dlaczego pisma wysłane drogą elektroniczną pismo przez Stowarzyszenia „Wizna 1939” do: wojewody podlaskiego, wojewody mazowieckiego, Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie i Białymstoku, Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Białymstoku, Prokuratury Rejonowej w Łomży oraz na policję w Łomży, z prośbą o interwencję w tej sprawie nie zatrzymały prac drogowych.

Po takim przykładzie trudno jest przypuszczać, by ktoś w Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, w Warszawie wziął pod uwagę, że rekomendowany przebieg planowanej drogi ekspresowej S11 ma przeciąć pole bitwy pod Byczyną, gdzie pasjonaci polskiej historii walczą o utworzenie parku kulturowego. Teren ten nie został jeszcze systemowo przebadany, a więc nie wiadomo, gdzie znajduje masowa mogiła trzech tysięcy żołnierzy, którzy polegli w zaciętym starciu polskiego hetmana Jana Zamoyskiego oraz austriackiego arcyksięcia, Maksymiliana Habsburga 24 stycznia 1588 r. I nie chodzi w tym przypadku o to, czy droga S11 rzeczywiście zostanie tam położona. Chodzi o to, że ktoś w ogóle brał pod uwagę, że można zaorać to miejsce chwały polskiego oręża – nazywanego niekiedy „drugim Grunwaldem”.
Czytaj też: Marynarka Wojenna na stulecie bez pomnika [FOTO]
Warto się również zastanowić, co kierowało ludźmi, którzy doprowadzili nie tylko do usunięcia ze Skweru Kościuszki Pomnika Marynarza Polskiego, ale także pozbyli się śladów wskazujących, że pod pozostawioną tam (choć nieudolnie przerobioną) Płytą Marynarza Polskiego znajdują się urny pobrane z pól bitewnych i cmentarzy marynarza polskiego w latach 1939-1945. Wcześniej informowała o tym specjalna tablica, teraz jednak ją usunięto i nikt z oglądających Pomnik Polski Morskiej nawet nie zdaje sobie sprawy, że takie urny są w nim ukryte. Podobne urny prawdopodobnie znajdowały się również na cmentarzu obrońców na Westerplatte, ale i ich lokalizacja jest obecnie praktycznie niemożliwa.

Ostatnim przyczynkiem do zadumy powinien być jeden z najsłynniejszych cmentarzy w Polsce - na Starych Powązkach. Z jednej strony, z inicjatywy Jerzego Waldorffa i za pieniądze ze składek społecznych, restauruje się tam zabytkowe pomniki nagrobne, z drugiej zaś strony zarząd tego cmentarza przez lata „nie znalazł sposobu” na ukrócenie złodziejstwa oraz wandalizmu. Jak się okazuje to z czym radzą sobie bez problemu władze innych nekropolii, na Powązkach okazuje się problemem nie do rozwiązania.
I nie jest powodem do dumy, że skute przez kogoś w 2018 r. litery z nagrobka Franciszka Żwirki i Stanisława Wigury zostały tam w tym roku ponownie zainstalowane. W międzyczasie zdewastowano bowiem pomnik na grobie Stanisława Kierbedzia, który całe życie budował żelazne mosty, a teraz został prawdopodobnie okradziony przez złomiarzy-złodziei. Nie uszanowano nawet grobów sławnych Polaków w Alei Zasłużonych. Obok odrestaurowanego nagrobka Żwirki i Wigury są bowiem również płyty nagrobne pozbawione części liter takich sławnych osób jak Stefana Jaracza (tuż obok grobu Wojciecha Młynarskiego) oraz Tadeusza Fijewskiego.

Wbrew pozorom artykuł ten nie powinien nas jednak napawać tylko pesymizmem. Dzięki nieustępliwości ludzi walczących o pamięć i historię najczęściej udaje się bowiem uratować sytuację i ciągle odnajduje się groby naszych bohaterów, ratuje zabytki oraz walczy o zachowanie pamięci o naszej historii.
Na Westerplatte tak było np. z Wartownią nr 4, która popadała w ruinę, pomimo że jako jedyna pozostała niezniszczona na swoim miejscu po II wojnie światowej. Ostatecznie udało się jednak przekonać ministra obrony Tomasza Siemoniaka, którego „patronat” doprowadził do wyremontowania przez wojsko historycznego budynku, któremu teraz już nic nie grozi. Tak samo obecnym pracom prowadzonym na Westerplatte pomaga przychylność Sekretarza Stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego Jarosława Sellina.

Zapaleńcy-patrioci cały czas łączą się w grupy zyskując taką siłę i poważanie jak: Stowarzyszenia „Wizna 1939” (które doprowadziło m.in. do odszukania grobu kapitana Raginisa) czy Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej Wojskowej Składnicy Tranzytowej Na Westerplatte (które m.in. jako pierwsze zaczęło zorganizowane działanie dla zachowania pola bitwy na Westerplatte). Ważne są również pojedyncze inicjatywy ludzi, którzy upamiętnieniu polskiej historii poświęcają każdą wolną chwilę. Przykładem takiej osoby może być Sebastian Draga, który będąc oficerem Marynarki Wojennej jest równocześnie założycielem i właścicielem prywatnego muzeum historii II wojny światowej. To właśnie on w odrestaurowanym Citroenie AC4 stworzył mobilną wystawę pod hasłem „Wybrzeże1939.pl”, z którą jeździ po Polsce propagując wiedzę o polskiej historii.
I Ci zapaleńcy walczący o pamięć o naszych bohaterach są właśnie tym, co na początku listopada może nas napawać optymizmem. Dlatego powinniśmy zrobić wszystko nie tylko by im nie przeszkadzano, ale by im pomóc – i to w każdy możliwy sposób.
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]