Reklama

Geopolityka

Wkrótce nowa wojna o Górski Karabach? [ANALIZA]

Fot. Defence24.pl
Fot. Defence24.pl

Sytuacja na Kaukazie południowym od wielu miesięcy nie przykuwa uwagi światowych mediów. Jednak armeńsko-azerski konflikt o Górski Karabach daleki jest od rozwiązania. Wkrótce może dojść do wznowienia walk na pełną skalę.

W kwietniu ub. r. między Armenią i Azerbejdżanem wybuchły 4-dniowe starcia, w których zginęło co najmniej 200 osób (wg niektórych danych aż 2000). Walki nie doprowadziły do znaczących zmian granicznych w toczącym się od 1988 roku konflikcie o Górski Karabach i zostały przerwane w wyniku międzynarodowego nacisku. W maju i czerwcu ub. r. doszło natomiast do dwóch spotkań (we Wiedniu i Petersburgu) między prezydentami Armenii Serżem Sarkisjanem i Azerbejdżanu Ilhamem Aliewem, w których uzgodniono system monitorowania zawieszenia broni. Miało to też stanowić początek dla rozmów na temat rozwiązania tego konfliktu.

Czytaj też: Spike, zmodernizowane T-72 i uderzeniowe drony w Górskim Karabachu. Taktyczne aspekty konfliktu

 

W tym czasie zmieniła się też radykalnie sytuacja geopolityczna, w związku z przeprosinami jakie prezydent Turcji R.T. Erdogan wystosował w końcu czerwca 2016 r. w stosunku do Rosji za zestrzelenie na pograniczu syryjsko-tureckim rosyjskiego Su-24 w listopadzie 2015 r. Potem wydarzenia potoczyły się bardzo szybko i zbliżenie rosyjsko-tureckie powodowało, że dla obu stron niekorzystne byłoby wznowienie walk między Armenią a Azerbejdżanem. Turcja w tym konflikcie deklaruje bezwzględne poparcie dla strony azerskiej. Rosyjska polityka jest bardziej wyrafinowana. Z jednej strony jest bowiem głównym dostawcą broni dla Azerów, z drugiej zaś przyjęła wobec Armenii rolę militarnego protektora. Armenia jest członkiem stworzonej przez Rosję Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, a na jej terytorium znajduje się rosyjska 102 Baza Wojskowa.

 

Dwuznaczna postawa Rosji w konflikcie armeńsko-azerskim, jej zbliżenie z Turcją oraz świadomość Ormian, że Azerowie strzelają do nich z rosyjskiej broni, wywołały w ub. r. antyrosyjskie nastroje. Ich kulminacją była zbrojna okupacja komisariatu policji w armeńskiej stolicy Erewaniu przez grupę radykalnej opozycji. Incydent ten, choć miał znamiona działania o charakterze terrorystycznym, spotkał się z poparciem części opinii publicznej i doprowadził do burzliwych manifestacji poparcia. Mimo to w wyborach parlamentarnych, które odbyły się w Armenii w kwietniu br., zdecydowanie wygrała rządząca Partia Republikańska, w której kluczową rolę odgrywa proklemlowski premier Karen Karapetjan. On też w przyszłym roku prawdopodobnie zostanie prezydentem.

Taki wynik wyborów wynika z tego że Zachód nie wykorzystał szansy na wyciągnięcie Armenii z orbity wpływów rosyjskich poprzez wsparcie jej praw do Górskiego Karabachu i dążenie do zbliżenia armeńsko-gruzińskiego. Dla obu tych państw, podobnie jak dla samego NATO, zbliżenie turecko-rosyjskie stanowi zagrożenie. Ponadto w Azerbejdżanie są rządy autorytarne, a w Turcji coraz bardziej bezwzględna dyktatura. Europa, kierując się swoimi wartościami, powinna natomiast wspierać bliskie jej kulturowo i cywilizacyjne kraje na południowym Kaukazie: Armenię i Gruzję, ich współpracę oraz rozwój demokracji w tych krajach. Wyrwanie Armenii z rosyjskiego uścisku byłoby ponadto geopolityczną klęską Rosji (a poniekąd też Turcji), gdyż otworzyłoby alternatywny szlak tranzytowy dla irańskiej (a być może też irackiej i kurdyjskiej) ropy i gazu. Stanowiłoby to też element nacisku na Turcję i Azerbejdżan, które albo pogodziłyby się z taką sytuacją i prowadziły bardziej lojalną wobec Europy politykę albo skazane byłyby na totalne uzależnienie od Rosji.

Tak się jednak nie stało, choć wznowienie walk armeńsko-azerskich może znów wiele zmienić. Nie byłoby to korzystne ani dla Rosji ani dla Turcji. Zasadniczo dla Rosji konflikt azersko-armeński jest bardzo korzystny, gdyż destabilizacja południowego Kaukazu służy blokowaniu jego tranzytowego wykorzystania, uzależnia militarnie (a co za tym idzie również politycznie) Armenię od Rosji, a także zwiększa zakupy broni obu stron od Rosji. Moskwa z całą pewnością nie jest też zainteresowana doprowadzeniem do politycznego rozwiązania konfliktu o Górski Karabach. Teoretycznie, lepsze niż kiedykolwiek stosunki rosyjsko-tureckie powinny sprzyjać przyjęciu i implementacji planu pokojowego ale do tego potrzebna byłaby dobra wola, której brak. Z drugiej jednak strony wybuch walk na dużą skalę między Armenią i Azerbejdżanem postawiłby Rosję i Turcję w niezręcznej sytuacji w związku z deklaracjami gwarancji pomocy ze strony tych dwóch państw dla przeciwnych stron.

Ale walki i tak mogą wybuchnąć, gdyż Azerbejdżan, po przerwaniu walk z kwietnia ub. r., oczekiwał nie tyle wzmożenia międzynarodowej kontroli nad granicą (linią frontu), lecz zwrotu 7 prowincji okupowanych przez ormiańskie siły Górskiego Karabachu. Są to prowincje, zdobyte przez Ormian w 1994 r., ale nienależące do Górskiego Karabachu. Kontrola nad nimi jest jednak niezwykle istotna dla Armenii z uwagi na taktyczną przewagę, jaką one dają (m.in. z uwagi na ukształtowanie terenu).

Po zawieszeniu broni w kwietniu ub. r. Armenia wzmocniła obecność swoich wojsk na granicy (linii frontu), a wojskowi z Górskiego Karabachu przyjęli nowy plan obronno-ofensywny, zgodnie z którym w przypadku ataku azerskiego będą dążyć do przejścia do kontrataku i przesunięcia granicy o 15 km w głąb Azerbejdżanu. Z drugiej strony niewielkie zdobycze terytorialne w kwietniu ub.r. wzmogły przekonanie Azerbejdżanu, że może sprawę rozstrzygnąć militarnie. Dlatego też od początku roku zaczęła wzrastać liczba incydentów zbrojnych z udziałem ciężkiego uzbrojenia, a tylko w pierwszej połowie czerwca odnotowano aż 300 naruszeń zawieszenia broni. International Crisis Group w swym raporcie dot. armeńsko-azerskiego konfliktu ostrzega też, że prawdopodobieństwo wznowienia walk i to w każdej chwili, zwiększa również brak jakichkolwiek kanałów komunikacyjnych między wojskowymi armeńskimi i azerskimi, jak również brak jakichkolwiek postępów negocjacji politycznych, wreszcie brak woli politycznej implementacji rozwiązania, które mogłoby doprowadzić do trwałego pokoju.

Azerbejdżan postrzega obecną sytuację, zarówno z punktu widzenia militarnego jak i międzynarodowego, jako korzystną dla zmiany status quo. Chodzi m.in. o przewagę w uzbrojeniu, a także współpracę rosyjsko-turecką. Azerbejdżan wychodzi z założenia, że uzależnienie Armenii od Rosji jest tak duże, że Kreml nie będzie chciał narażać swych relacji z Baku i Ankarą, broniąc Górskiego Karabachu przed zajęciem go przez siły zbrojne Azerbejdżanu. Azerbejdżan oczekuje też co najmniej neutralności ze strony USA (niezainteresowanych zaognianiem relacji z Turcją z powodu, który nie ma dla nich znaczenia) i Europy (zainteresowanej azerską ropą i gazem). Natomiast Armenia dąży do utrwalenia status quo, czemu sprzyja brak postępu w negocjacjach pokojowych.

Możliwość pokojowego rozwiązania konfliktu azersko-armeńskiego o Górski Karabach oparta jest na trzech elementach: zwrocie przez Górski Karabach terenu 7 prowincji azerskich okupowanych przez tę nieuznawaną republikę, przeprowadzeniu referendum dot. statusu Górskiego Karabachu i wprowadzeniu sił międzynarodowych w celu kontroli implementacji tych ustaleń. Tylko że Azerbejdżan oczekuje najpierw zwrotu owych siedmiu prowincji, a dopiero potem chce rozpocząć rozmowy nad mechanizmem uregulowania statusu Karabachu, nie deklarując swej gotowości do uznania suwerenności Górskiego Karabachu lub przyłączenia się go do Armenii. Wręcz przeciwnie, Azerbejdżan deklaruje gotowość rozmów o szerokiej autonomii Górskiego Karabachu ale jako części Azerbejdżanu. Armenia natomiast (choć nie deklaruje tego wprost i takie rozwiązanie tez wzbudziłoby opór) gotowa byłaby na zwrot tych 7 prowincji pod warunkiem, że Azerbejdżan najpierw uznałby prawo mieszkańców Górskiego Karabachu do samostanowienia. Ich zwrot znacznie osłabiłby bowiem zdolności obronne Armenii, a więc zachęciłby Azerbejdżan do militarnego rozwiązania statusu Karabachu.

Pod koniec ub. r. pojawiły się spekulacje na temat „planu Ławrowa”, którego założenia były niekorzystne dla Armenii. Zakładać on miał bowiem, że jeszcze w 2016 r. Armenia zwróci 5 prowincji Azerbejdżanowi i dopiero potem zaczną się rozmowy na temat mechanizmu ustalenia statusu Górskiego Karabachu. Ostatecznie jednak Rosjanie zdementowali istnienie takiego planu.

Wszystko zatem wskazuje na to, że wybuch nowych walk na dużą skalę to kwestia czasu. Choć nie są one do końca na rękę Rosji, to nie jest ona w stanie ich powstrzymać i nie zrobi wiele, by obronić Armenię. Rosyjskie zobowiązania dotyczące wzajemnej obrony nie dotyczą terenów, które zgodnie z prawem międzynarodowym nie są częścią Armenii. Rosja oczekiwać też będzie, że Armenia pozostanie w izolacji (a zatem skazana na uzależnienie od Moskwy), gdyż pod naciskiem Turcji i USA (a także Europy) nie podejmie żadnych kroków przeciwko azerskiej agresji (poza wezwaniami o pokój). Jeżeli jednak Zachód wykorzysta tę nielojalność Rosji wobec Armenii to mógłby dokonać niekorzystnej dla Rosji geopolitycznej przebudowy sytuacji na Kaukazie Płd. 

Witold Repetowicz

Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze (12)

  1. lk5

    Analiza trafna, ale część sformułowań zupełnie bez sensu. Europa nie ma środków, woli i interesu do wojny o małą Armenię. Potencjalny szlak tranzytowy surowców, to zdecydowanie za mało, przy istniejących innych korytarzach z tego samego obszaru - Iran i Irak. Jest wręcz przeciwnie interes do pozyskania azerskiej ropy patrz Polska. Kuriozalne zdanie "Armenia pozostanie w izolacji (...), gdyż pod naciskiem Turcji i USA (a także Europy) nie podejmie żadnych kroków przeciwko azerskiej agresji" - Armenia będzie walczyć i wcale nie jest na straconej pozycji. Ma duże szanse na obronę status quo. Kto w Armenii bez walki dopuści do ponownego ludobójstwa? Azerowie to Turcy tylko z Azerbejdżanu - rozmawiają bez tłumaczy. Ormianie mają b. silne lobby w USA, a to byłby b. dobry pretekst aby mocno nacisnąć na uniezależniającą się Turcję. 100% racji, że na tym konflikcie zyskuje tylko Rosja. Niestety Armenia jest za daleko aby ją obronić. To może zrobić tylko Rosja. Stąd ten deal.

    1. Are

      Napiszę coś co może wyglądać na absurd, ale... Żyjemy w czasach, gdy węglowodory jako źródło energii i surowców do produkcji nawozów i tworzyw sztucznych tracą na znaczeniu. Popyt w UE spada. Włochy, Niemcy, Francja czy Anglia mają teraz na głowie zupełnie inne problemy niż skąd tu by wziąć dodatkowe źródło gazu czy ropy. Akcje koncernów E.ON czu RWE spadają na łeb i szyję, a koncerny tei myślą jak tu pozbyć się nierentownych bloków węglowych czy gazowych. Chiny też już nie powiększają swego popytu na węglowodory. Wniosek -> Armenia to już nie geostrategiczny region tylko ciężko dostępny i mały kraik o ciekawych walorach turystycznych, ale to za mało by zachód się zaangażował. A ormiańskie lobby w USA? Może jak na tak niewielką populację są zauważalni i pewne znaczenie mają, ale dla Stanów to trzeciorzędny teren. Chiny, Filipiny, Bliski Wschód, Korea, to są gorące ziemniaki.

    2. Kim

      Analiza trafna, ale wnioski raczej do kitu. Liczenie na to, że UE mogłaby tam stabilizować sytuację jest mrzonką. Byłem w tamtym roku w maju w Armenii i z tego, co zdążyłem się zorientować, nastroje są silnie prorosyjskie, a z kolei Rosjanie bardzo Ormian szanują. Zresztą, ojciec Ławrowa był Ormianinem. Rosja ma swoje różne interesy i będzie utrzymywać tę chwiejną równowagę.

    3. DPS

      Zgadzam się z oceną sytuacji. Autor wykazuje się naiwnością pisząc, że w imię swoich wartości Europa powinna wesprzeć Armenię i wyrwać ją z rosyjskiej strefy wpływów, broniąc jej praw do Górnego Karabachu ( zapomniał dodać jak bronić ). Naftowe Siedem Sióstr, robiące w tym rejonie doskonałe interesy nie pozwolą swym rządom , żeby mieszając się w ten konflikt zagroziły ich biznesom. Trudno byłoby rządom europejskim ( nawet we Francji, gdzie jest duża i wpływowa diaspora ormiańska ) przekonać społeczeństwa do takiej interwencji - mają dość problemów W Iraku, Syrii i Libii.

  2. As

    Jeśli ostatnio rozmawialiśmy z Azerami o dostawach ropy to napewno kraj ten będzie w stanie wojny. Katar załatwiony, Azerbejdżan załatwiony, a rurę z północy skoro nam zależy zbudujemy sami za własne pieniądze. Na dodatek pomarzyć można jedynie o tym żeby ktokolwiek oprócz Polski z niej chciał korzystać. Inni wolą poprostu zapłacić haracz Rosji za swoją państwowość.

    1. JMK

      Jaki haracz za ruska ropę i gaz jeżeli nawet nas np. gaz kosztuje poniżej 200 dolarów za 1000m3. Katarski kontraktowaliśmy po 800 dolarów za 1000m3. Amerykański jest powyżej 276 dolarów za 1000m3 przed wysyłką do Polski. Chcieli Ruscy budować druga rurę przez Polskę i co zrobiliśmy. Nie bo nie przez Ukrainę. Przypomina mi się cytat z "Wesela" - " Miałeś chamie złoty róg".

  3. Wojtek

    Bardzo ciekawy artykuł. Jednak autor zapomniał wspomnieć, że jest to kolejna odsłona konfliktu chrześcijańsko - islamskiego, gdzie chrześcijańska Armenia (ponad 90 % chrześcijan) walczy z islamskim Azerbejdżanem (ponad 96% muzułmanów) oraz ze Górski Karabach przed wojną był zamieszkiwany w ponad 75% przez Ormian, a teraz 95%.

    1. Victor

      A chrześcijański Zachód chce kaspijskiej ropyi gazu od tego islamskiego Azerbejdżanu. Właśnie nasz chrześcijański prezydent gości tego azerskiego.

    2. CzarnySzymon

      Warto też dodać, że w Azerbejdżanie większość muzułmanów to szyici, którzy z definicji nie są zbytnio zainteresowani jihadem.

    3. JMK

      Może i gdzieś piszą, że Azerowie to Muzułmanie, ale Azerbejdżan to taki dziwny kraj , gdzie wszystkie wyznania żyją obok siebie i w zgodzie. Oni są tego dumni. Byłem tam i nigdy nie miałem odczucia, że jestem w kraju muzułmańskim. Jedyne co tam przypomina mi o muzułmanach to prywatne domy otoczone murami. Co by im się przydało to jakieś prężne organizacje ochrony środowiska?

  4. Marcin

    Świetny artykuł, z reszta kolejny autorstwa Pana Repetowicza. Zapomniany konflikt w miękkim podbrzuszu Rosji nadal się tli. Bardzo mało mówi się o nim w głównych mediach, dlatego takie relacje jak niniejsza doskonale przypomina o tym, co było, co zdarzyło się niedawno i co może się w najbliższym czasie zdarzyć. Dodatkowo przytoczone są wszystkie aspekty geopolityczne, przez co Pan Redaktor doskonale oddal całość sytuacji w niniejszym regionie. Czapki z głów !!!

    1. Nina

      Zgadzam się. Świetna robota!

    2. Jarosław R

      Pani Witold w świetnej formie. To jeden z ciekawszych politycznie regionów, dziękuję za ten artykuł, wykorzystam go do dyskusji w swoim środowisku.

  5. Cynik

    A czy w tym Karabachu jest coś wartego wojny, czy też jest to typowa dla wschodu wojna o nic?

    1. mc

      Mój Boże - wystarczy popatrzeć na mapę (w tym także mapę gazociagów i ropociagów) by wszystko zrozumieć. Nieustanna wojna miedzy Azejberdżanem i Armenią jest tylko w interesie Rosji. Przez wiele lat Rosjanie kupowali tanio gaz w Turkmenistanie i Kazachstanie (by zaspokoić własne potrzeby), a swój (Syberyjski) drogo sprzedawali do Europy. Dziś oba te kraje (Turkmenistan i Kazachstan) same chcą sprzedawać swoje surowce do Europy, ale potrzebują dróg przesyłowych. Czyli potrzebują pokoju między Armenią i Azejberdżanem. I tu pojawia się Rosja - która militarnie wspiera Azejberdżan, ale sprzedaje też broń do Armenii. Dodatkowo mamy tez konflik o Górny Karabach który też jest przez Rosję podsycany. Czyli: jedyny godny współpracy i rzetelny partner to... Rosja. Zresztą dokładnie o to Rosjanie bili się z Gruzją - ropociągi, gazociągi.

    2. igo

      Góry, góry i jeszcze raz góry, ale dające kontrolę nad ewentualnymi szlakami przesyłu surowców energetycznych.

    3. Roberto

      W Karabachu znajduje się wiele zabytkowych i ważnych dla Ormianskiej kultury chrześcijańskiej kościołów. Na przykład miejsce w którym wymyślono ormiański alfabet.

  6. Bartek

    Problem w tym że Azerbejdżańską ropę wydobywaja Amerykanie czego tu nie wspomniano i dodatkowo w Azerbejdżanie ktory nie ma na siebie innego pomyslu spadki cen ropy i dochodow z tego tyt. zagrażają obecnym rządzącym. Stad wojna bedzie ale USA moga mieć zwiazane ręce. A UE czyli Niemcy nie wystąpią przeciw swojemu bratu Rosji...

  7. leming

    Po prostu Armenia nie jest taka naiwna jak Gruzja. Batumi to rejon który pan prezydent Turcji Erdogan wymienil jako dziedzictwo tureckie.

  8. razor

    Jak najbardziej zgadam sie z autorem ze powinno sie wesprzec Armenie. Gorski Karabach to teren ktory nalezal do Armenii ale za czasow ZSRR zostal dany przez Moskwe Azerbejdzanowi. Rosja bardzo dobrze wie jak dzielic narody. Wspierali Azerbejdzan dopoki nie zaprzestal on handlowac ropa z pominieciem Moskwy wtedy zaczela Moskwa wspierac Armenie.

  9. Arek

    Karabach Karabachem a Polska? Dla zastąpienia SU-22 Polska powinna kupić irańskie czołgi Karrar, śmigłowce Dhruv z Indii, samoloty Ahrlac z RPA i północnokoreańskie rakiety Taepodong II

  10. Zdaniem laika

    "Zachód nie wykorzystał szansy na wyciągnięcie Armenii z orbity wpływów rosyjskich" bo zajęty jest obecnie potępianiem rasizmu wobec muzułmanów. Europa Zach to banda oszołomów, którzy z tradycyjnie rozumianą polityką nie mają nic wspólnego i po których nie należy się spodziewać jakiegokolwiek myślenia strategicznego, a co dopiero wykorzystania jakiejkolwiek szansy w "jakiejś dalekiej Armenii" Co do potencjalnej wojny to można śmiało stawiać tezę że najgorzej na niej wyjdzie Armenia (i artykuł to zdaje się potwierdzać), która jest otoczona przez Turcję, silniejszy militarnie Azerbejdżan, Gruzję, która w sprawie Karabachu skłania się raczej w kierunku Azerów, a do tego nikt (ani Europa, ani jakoś szczególnie Rosja) jej nie pomoże. Ciekawe czy w jakimkolwiek stopniu włączyłby się Iran?

  11. *.*

    Małe państwa żyjące w cieniu wielkich protektorów muszą być sprytne i cierpliwe jeśli nie chcą ucierpieć. Gruzja np. nie była ani sprytna ani cierpliwa.

  12. Marek1

    Jak zawsze doskonały materiał o tej zapomnianej wojnie tlącej się tam od ponad 20 lat.

Reklama