Reklama

Siły zbrojne

Turcja zaprzecza. "Nie wysłaliśmy wojsk do Syrii"

fot. mil.ru
fot. mil.ru

Turecki minister obrony Ismet Yilmaz zaprzeczył doniesieniom medialnym, że w weekend stu żołnierzy tureckich przekroczyło granicę i działało na terytorium Syrii.

Deklaracji tureckiej zaprzeczają doniesienia rządu syryjskiego i list ministra spraw zagranicznych Syrii przesłany do Rady Bezpieczeństwa ONZ. Wskazują one wyraźnie na przekroczenie w sobotę 13 lutego br., granicy z Syrią przez około 100 uzbrojonych mężczyzn i 12 samochodów pick-up, z zamontowanymi na nich ciężkimi karabinami maszynowymi. Cały ten pododdział miał prawdopodobnie za zadanie wesprzeć działania sił opozycyjnych w okolicy Damaszku. Minister Yilmaz wyjaśnił w czasie posiedzenia parlamentarnej komisji obrony, że to nie jest prawda.

Sytuacja nie jest jednak jasna, ponieważ Turcja od soboty prowadzi ostrzał pozycji zajmowanych przez bojowników kurdyjskich Ludowych Jednostek Ochrony YPG (Yekîneyên Parastina Gel) w okolicach Aleppo. Ankara zaangażowała się więc bezpośrednio w działania i musiała wysłać obserwatorów, by w jakiś sposób musiała zdobyć dane do kierowania ogniem.

Działa w ten sposób przeciwko swojemu sojusznikowi – Stanom Zjednoczonym wspierającym politycznie kurdyjską Partię Unii Demokratycznej, której odłamem jest YPG. Amerykanie uznali, zresztą całkiem słusznie, że Kurdowie są najbardziej efektywną siłą zwalczającą islamistów z Daesh.

Z uwagi na obawy o dążenia separatystyczne Kurdów Turcy (w odróżnieniu od Amerykanów) uznają YPG jako organizacje terrorystyczną. Premier Turcji Ahmet Davutoğlu wprost zażądał, by Kurdowie wycofali się zajętych rejonów przygranicznych i zapowiedział, że nie dopuści by zajęli oni przygraniczne miasto Azaz. Kurdyjska partia PYD odrzuciła jednak te żądania informując, że jakakolwiek interwencja turecka zostanie potraktowana jako agresja i będzie zwalczana zbrojnie. Jednocześnie PYD wskazuje, że z terytorium Syrii nie prowadzono działań przeciwko Turcji. Ankara prowadzi operację zbrojną przeciwko organizacji PKK (uznawanej za terrorystyczną m.in. przez Stany Zjednoczone), ale obecnie działania rozszerzono również na teren Syrii, a ich celem stała się formacja będąca ważnym sojusznikiem USA i międzynarodowej koalicji, walczącej z Daesh.

Turcy już ponieśli pierwsze straty, ponieważ w wymianie ognia na granicy zginął jeden żołnierz. Według sztabu generalnego stało się to podczas próby nielegalnego przekroczenia granicy przez grupę uchodźców.

Do powstrzymania się od zbrojnej interwencji, w tym do przerwania ostrzału, zaapelowała do władz w Ankarze Unia Europejska. Szefowa europejskiej polityki zagranicznej Federica Mogherini przypomniała 15 lutego, że „jeszcze kilka dni temu, wszyscy – w tym Turcja siedząc przy jednym stole zdecydowali się na deeskalację działań i zaprzestanie akcji zbrojnych”. To co się teraz dzieje na granicy turecko – syryjskiej: „…nie jest tym czego oczekujemy”.

W podobny sposób zareagował holenderski minister spraw zagranicznych Bert Koenders (Holandia przewodzi obecnie Unii Europejskiej), który ostrzegł, że „mamy plan zaprzestania walki i myślę, że każdy musi go przestrzegać”.

Sprawa jest pilna, ponieważ komentatorzy wskazują na zagrożenie ze strony Rosji. Premier Dmitrij Miedwiediew zaznaczył w swoim niedzielnym wywiadzie dla sieci telewizyjnej Euronews, że jakakolwiek lądowa operacja wojskowa przeprowadzona w Syrii przez siły zewnętrzne może zapoczątkować „długą wojnę na pełną skalę”. I nie uspokoiło sytuacji wyjaśnienie szefa Komitetu Bezpieczeństwa i Obrony Dumy, opublikowane w poniedziałek rano przez rosyjskie media, że „Jeżeli tureckie siły nie będą atakowały rosyjskiego personelu wojskowego. Moskwa nie wejdzie w konfrontację z Ankarą”.

Reklama

Komentarze (1)

  1. k

    A ja myślałem że Turcja juz jest w Syrii od poczatku tego konfliktu tylko inaczej się nazywają. al-nusra bodajże na nich mówią.

    1. chorązy

      Na innych mówią Turkomeni albo "szare wilki".

    2. Sierżant Bolko

      Mówią na nich pustynne ludzki - taka odmiana zielonych ludzików.

Reklama