Reklama

Geopolityka

Śmierć Saliha nowym początkiem. Jemen wkracza w kolejną fazę wojny [ANALIZA]

Kolejny epizod toczonej od 3 lat wojny w Jemenie. W ostatni poniedziałek zabity został wieloletni prezydent A.A. Salih. Było to pokłosiem walk, jakie wybuchły w Sanie. Formacje Huti/Ansar Allah starają się obecnie skonsolidować władzę nad kontrolowanymi obszarami, a rodzina Salihów grozi krwawą rozprawą z liderami grup i wspierającymi ich Irańczykami.

W poniedziałek w Jemenie zabito wieloletniego prezydenta kraju. To wydarzenie wstrząsnęło mediami w całym regionie Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, odbijając się szerokim echem również w mediach zagranicznych. Co ciekawe, w Polsce jednak przeszło niejako niezauważone przez główne źródła informacji. Jednakże należy zauważyć, że Jemen to nie tylko problem wewnętrzny-lokalny, ale również swego rodzaju papierek lakmusowy niestabilności w całym, strategicznie ważnym regionie świata. Jednocześnie, to właśnie z Jemenu płyną sygnały o cichym oraz skrytym wzroście znaczenia dwóch dużych organizacji terrorystycznych – tj. Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego (AQAP) oraz lokalnej prowincji tzw. Państwa Islamskiego (Da`ish). Może to dobitnie świadczyć, że nawet jeśli nie będziemy monitorować na bieżąco sytuacji, w tym najbiedniejszym państwie Półwyspu Arabskiego, to same wydarzenia tam rozgrywające się, prędzej czy później, nie pozwolą społeczności międzynarodowej pozostać bierną.

Salih umiera jak Kaddafi

 

Ostatnie chwile byłego prezydenta Jemenu A.A. Saliha przywróciły wspomnienia o tzw. Arabskiej Wiośnie, która wywróciła status quo w regionie Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki (MENA). Porównania narzucały się same, patrząc na obraz zwłok nieżyjącego Saliha w Jemenie i pamiętając o analogicznych zwłokach pułkownika Kaddafiego, zabitego w trakcie walk w Libii. Do samego zdarzenia doszło w trakcie walk, które w ostatnich dniach ogarnęły miasto stołeczne Sana. Naprzeciwko siebie stanęli bowiem dotychczasowi koalicjanci z Huti/Ansar Allah oraz siły wierne rodzinie Salihów. Śmierci tego kluczowego jemeńskiego polityka nie należy jednak, w uproszczeniu, traktować jako odprysku wydarzeń z 2011/12. Jest to raczej koniec de facto kolejnego etapu krwawego i toczonego nieprzerwanie od końca 2014 r. konfliktu zbrojnego w Jemenie, charakteryzującego się własną dynamiką oraz specyfiką relacji pomiędzy głównymi podmiotami.   

Siły Huti/Ansar Allah, z liderami w postaci np. Abdul-Malika al-Hutiego, były dotychczas wspierane przez rodzinę Salihów. Z ich wpływami oraz lojalnymi formacjami zbrojnymi pozwalało to na w miarę stabilne funkcjonowanie, w permanentnym okrążeniu - które to zaistniało w wyniku interwencji w Jemenie państw Rady Współpracy Zatoki (GCC) - 2015 r., na czele z Królestwem Arabii Saudyjskiej. Jednak, każdy kto choć trochę obserwował specyfikę jemeńskiej sceny politycznej, mógł stwierdzić, że współpraca Huti-Salihowie była już od samego założenia skazana na gwałtowny rozpad. Szczególnie, że był to efekt przede wszystkim pragmatycznej postawy obu stron, które uznały, że tylko współpracując mogą obalić władzę prezydenta Abd Rabbuh Mansur Hadiego. Ambicje polityczne tego ostatniego, już od 2012 r. wykraczały daleko poza bycie marionetką Salihów, wyłonioną z tamtejszego największego stronnictwa politycznego, czyli Generalnego Kongresu Ludowego.

Wojna trwa już od 2014 r.

To właśnie dzięki tej dość zawiłej i wydawałoby się przeczącej jakiejkolwiek logice kooperacji, począwszy od 2014 r., doszło do niespodziewanej ofensywy na południe Jemenu. Niespodziewanej, gdyż w okresie rządów prezydenta Saliha to właśnie jemeńskie wojska rządowe walczyły wielokrotnie z milicjami Huti, szczególnie w prowincji Sa`da prowadząc swoiste ekspedycje karne. 21 września 2014 r., przy cichym wsparciu klanu Salihów padło stołeczne miasto Sanaa (stąd częstokroć określenie Rewolucja 21 września pojawia się w mediach Huti oraz irańskich). Następnie działania zbrojne zaczęły kierować się na inne największe miasta w postaci portowego Adenu oraz Taizu. Co więcej, coraz głośniejsze były sugestie, że Huti/Ansar Allah są wspierani przez Irańczyków i realizują politykę okrążania strefy wpływów Arabów. Trudno jest jednoznacznie ocenić, jak mocno Iran ingerował w działania lecz zapewne ich skala nie była tak duża, jak starały się to ukazywać później arabskie media, a za nimi m.in. amerykańskie. Wzmocnione w dodatku przez stronę izraelską, której również nie było na rękę utworzenie proirańskiego bastionu w regionie.

 

Wojska z Arabii Saudyjskiej i ZEA w Jemenie, fot. Saudi88hawk, Wikipedia, CC BY-SA 4.0

 

Lecz Huti/Ansar Allah kres swoich możliwości militarnych miały w 2017 r. już dawno za sobą. Wszystko dlatego, że od początku 2015 r. północny sąsiad Jemenu, czyli Królestwo Arabii Saudyjskiej, wraz z zebraną przez siebie koalicją, rozpoczęło bezpośrednią interwencję militarną. Wspierając koalicję przeciwników Huti/Ansar Allah, złożoną tak naprawdę z każdego, kto w Jemenie nie zgadzał się z przejęciem władzy przez północne milicje Huti/Ansar Allah i restaurację wpływów Salihów. Jednak sama „mała, zwycięska wojna”, będąca autorskim projektem obecnego młodego następcy tronu w Rijadzie, w żadnym razie nie przypominała „blitzkriegu”. Chociaż udało się odrzucić siły Huti, szczególnie spod Adenu, przejmując umowną kontrolę nad południem oraz wschodem kraju, to im bliżej północy, im bliżej trudno dostępnego dla ciężkiego sprzętu wojskowego górzystego terenu, tym bardziej kontrofensywa zwalniała tempo. Dobitnie widać to było w krwawych starciach w prowincji Marib. Do dziś Saudyjczykom oraz ich koalicjantom przychodzi brać udział w starciach mających charakter konfliktu partyzanckiego, do którego wojska nie są przygotowane, a także wojny granicznej przy południowych rubieżach saudyjskich prowincji Nadżran i Dżizan.

"Rakietowy Jemen" - najbardziej znany wątek konfliktu

Co więcej, z Jemenu cały czas wystrzeliwane są pociski rakietowe ziemia-ziemia, rażące cele w głębi saudyjskiego terytorium. Co ciekawe, to właśnie ten element konfliktu jest w Polsce najczęściej ukazywany, z racji aktywności saudyjskich systemów obrony przeciwrakietowej. Tym bardziej trzeba pamiętać, że niejako twarz interwencji zbrojnej w Jemenie, Muhammad ibn Salman (ówczesny młody minister obrony Królestwa Arabii Saudyjskiej i obecnie następca tronu w Rijadzie) już na początku roku 2015 zapowiadał zniszczenie arsenału systemów rakietowych po stronie Huti/Ansar Allah w pierwszych uderzeniach. Lotnictwo koalicji nadal regularnie bombarduje Jemen, zmieniając tylko nazwy prowadzonych przez siebie operacji, zaś same pociski rakietowe są cały czas odpalane. Oczywiście, również w tym kontekście pojawia się wątek irański. Część źródeł wskazuje bowiem, iż to stały dopływ pocisków z Iranu pozwala Huti na prowadzenie tej swoistej wojny rakietowej z Saudyjczykami. Zapewne jest w tym sporo racji, gdyż trudno przypuszczać, że liczba jemeńskich przysłowiowych "Toczek" w 2017 r. jest pochodną tylko i wyłącznie istniejącego przed 2014 r. arsenału rządowych sił zbrojnych, a przejętego przez Huti/Ansar Allah.

Należy również przypominać o możliwości pojawienia się bardziej globalnego zagrożenia, które wypływa z rakietowego wyścigu na południu Półwyspu Arabskiego. Chodzi o nader realne zagrożenie pociskami przeciwokrętowymi. Dotychczas mieliśmy już do czynienia m.in. z informacjami o skutecznych atakach z lądu na okręty wojenne oraz atakach na morzu. Incydenty tego rodzaju miały miejsce w ostatnich latach w rejonie Mokha czy też Hodeidy. Co więcej, wskazane zagrożenie obejmuje również użycie szybkich łodzi, wypełnionych materiałami wybuchowymi - taktyki opanowanej przez terrorystów. Stąd, jeśli nawet uzna się, że dla okrętów wojennych ryzyko jest do przyjęcia, to co z wolnymi, częstokroć dużymi statkami cywilnymi (np. gazowce, tankowce etc.)? Zapomniany już trochę atak na amerykański niszczyciel USS Cole w Adenie, a tym bardziej tankowiec MV Limburg, powinny sugerować wielką ostrożność względem zagrożenia na szlaku żeglugowym wokół Jemenu, obejmującym chociażby strategicznie ważną cieśninę Bab al-Mandeb.

Konflikt w Jemenie nie jest typową "wojną zastępczą" to przede wszystkim wojna o władzę, wpływy, pieniądze

Jednakże, konflikt jemeński to w swym wymiarze wewnętrznym od początku była i jest walka o władzę. Krwawa i prowadzona z pomocą siły oraz wsparcia zewnętrznego (zarówno irańskiego jaki i arabskiego), ale jednak zdefiniowana przez interesy lokalnych polityków, przywódców klanowych, religijnych oraz dowódców tamtejszych sił zbrojnych. Salih, zmarginalizowany w dość brutalny sposób, szczególnie w okresie nieudanych rozmów pokojowych po tzw. „Arabskiej Wiośnie”, nigdy nie pogodził się z utratą wpływów. Nie tyle swoich, bo raczej nie był typowym dyktatorem personalistycznym, co raczej swojej rodziny i jej klientów. Wcześniej obsadzał nimi część sił porządkowych, specjalnych, wywiadowczych, instytucje państwa i partii (wspomnianego Kongresu). Stąd też można założyć, że współpracując z Huti/Ansar Allah chciał uzyskać odpowiednią pozycję do prowadzenia bezpośrednich negocjacji z Saudyjczykami czy też Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi (ZEA). Dokładnie rozumiejąc, że to raczej pieniądze, a nie bomby są najskuteczniejszą formą prowadzenia operacji w Jemenie.

 

Efekty nalotów arabskiej koalicji w Saanie, fot. Ibrahem Qasim, Wikipedia, CC BY-SA 4.0

 

Jego śmierć była najprawdopodobniej spowodowana zbyt długim oczekiwaniem na zmianę stron lub być może wręcz przeciwnie, swoistym falstartem. Huti/Ansar Allah byli zapewne dobrze przygotowani na tak czytelną zmianę polityki Salihów i jak widać zabili nie tylko samego A.A. Saliha, ale jak donoszą źródła lokalne, również innego wpływowego członka rodziny, blokując również strony internetowe stronnictwa pro-Salihów. Ostatecznie, Salihowie nie dali stolicy Jemenu na tacy wojskom koalicji, jak zapewne planowali. Obecne walki wykrwawiają zaś zasoby, które obniżają możliwości dalszego negocjowania przyszłej pozycji politycznej w Jemenie. Tym samym jednak zwiększają niebezpieczeństwo podjęcia prób przypodobania się Saudyjczykom poprzez np. ataki terrorystyczne, wymierzone w cele związane z Iranem. Tego typu sugestie, już teraz, pojawiają się w mediach reprezentujących interesu rodziny zabitego byłego prezydenta. 

Politycznie największym wygranym jest obecny, uznawany przez większość społeczności międzynarodowej, prezydent Jemenu. Stracił uznawanego i nadal szanowanego w znacznej części populacji konkurenta do współpracy z Saudyjczykami oraz ich sojusznikami. W dodatku, jego bezpośredni wrogowie rzucili się do walki pomiędzy sobą. Jednak, w perspektywie kolejnych lat i on musi brać pod uwagę, że bycie prezydentem biorąc pod uwagę jemeńską sytuację wewnętrzną, to nie tylko wpływy, a również realne niebezpieczeństwo. Tym bardziej, że przedłużająca się wojna wzmacnia islamistyczne organizacje terrorystyczne w Jemenie, które odnalazły tam idealne warunki do tworzenia „bezpiecznych baz” oraz pozyskiwania broni, amunicji, czy nowego rekruta. Również luźna koalicja stronnictw politycznych, religijnych, klanowych, skupiona wokół pieniędzy arabskich sojuszników nie musi okazać się lojalna w przypadku odbicia stolicy i zepchnięcia Huti do ich bastionu w regionie Sa`da.

Przed Jemenem i Bliskim Wschodem nowa faza konfliktu, być może bardziej niebezpieczna 

Śmierć byłego prezydenta kraju rozpoczyna nową fazę działań polityczno-militarnych w Jemenie, mogących równocześnie drastycznie rozszerzyć starcia poza zasięg terytorium tego państwa. Typowo jemeńska walka o władzę, rozgrywana od końca tzw. „Arabskiej Wiosny” i fiaska inicjatywy jemeńskiej Konferencji Dialogu Narodowego, idealnie pokrywa się bowiem z „wielką grą” toczoną w regionie. Rozgrywana jest ona pomiędzy Królestwem Arabii Saudyjskiej oraz Islamską Republiką Iranu. Jednym z jej obszarów jest Jemen, który odgrywa specyficzną rolę "konfliktu zastępczego", chociaż z pewnymi zastrzeżeniami w zakresie jego wewnętrznej specyfiki. Obecnie konflikt jemeński pozbawiony największego pragmatyka i realisty w postaci A.A. Saliha, może bardziej nabrać wymiaru walk pomiędzy Saudyjczykami i Irańczykami, a to może wygenerować zwiększenie gwałtowności walk o schedę Salihu na scenie politycznej oraz jeszcze większą aktywność Huti/Ansar Allah wymierzoną w Królestwo Arabii Saudyjskiej.

Można zastanowić się także kim w przyszłości zostanie, w pamięci zbiorowej, były prezydent Salih. Sojusznikiem Saddama Husajna, w dobie wojny w Kuwejcie 1990/91, a może bliskim sojusznikiem Stanów Zjednoczonych i Georga W. Busha Jr w globalnej wojnie z terrorystami? Człowiekiem odpowiadającym za rozwój Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego na terytorium swojego państwa, a może wprost przeciwnie, jej największym wrogiem, pozwalającym na amerykańską kampanię powietrzną za pomocą bezzałogowych statków powietrznych itp. środków? Liderem, reprezentującym interesy Rijadu czy też Teheranu…? Zdaniem autora, pozostanie na pewno idealnym przykładem niezrozumienia specyfiki takich państw jak Jemen na świecie - państw gdzie nie można stosować łatwych i gotowych schematów oceny polityków oraz polityki, a konflikty charakteryzują się gwałtownymi zmianami stron, lawirowaniem pomiędzy różnymi ideologiami, strefami wpływów czy też interesami globalnych, regionalnych mocarstw.

 

F-15C Arabia Saudyjska

Saudyjskie myśliwce F-15C nad Jemen, fot. Saudi88hawk, Wikipedia, CC BY-SA 4.0

 

A.A. Salih był niewątpliwie swego rodzaju dzieckiem historii całego regionu Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej w XX i XXI w. Z jego całą skomplikowaną siecią zmian w trendach w polityce, od naseryzmu, baasizmu, islamizmu, itd. Jego kariera przypominała także wiele innych, od czołgisty oficera, aż po autorytarnego prezydenta. W przeciwieństwie do innych dyktatorów oraz autorytarnych przywódców, Salih skupiał się jednak w głównej mierze na problemach wewnętrznych, balansując zawsze pomiędzy czynnikami krajowymi i zagranicznymi, aż do tzw. „Arabskiej Wiosny”. Wyznacznikiem działania takich liderów politycznych jak on, był tym samym pragmatyzm oraz realizm. Nadchodzi jednak czas nowej generacji przywódców, którzy mogą być bardziej nieprzewidywalni i tym samym mogą wzmocnić nieprzewidywalność całego regionu MENA.

Pamiętajmy o tragedii ludności cywilnej

Na końcu trzeba przypomnieć o jeszcze jednym wymiarze wojny w Jemenie. Doprowadziła ona do powstania gigantycznej, wręcz chciałoby się stwierdzić biblijnej skali zniszczeń, w tym już i tak bardzo biednym państwie. Dotyczy to zarówno infrastruktury w postaci elektrowni, szkół, szpitali, ujęć wody, ale przede wszystkim samej ludności cywilnej. Jemen to dziś chociażby synonim epidemii cholery oraz głodu, zagrażającego niemal całej tamtejszej populacji. To również miejsce, gdzie dorasta kolejne pokolenie dzieci, przywykłych do krwawych walk, obytych z bronią oraz zabijaniem, na których będą mogły bazować różne organizacje ekstremistyczne jeszcze przez kolejnych kilkanaście lat. Jemen to także obszar usiany olbrzymią liczbą min lądowych, których rozbrajanie będzie trwało przez lata – oczywiście, przy nader optymistycznym założeniu, że szybko dojdzie do końca konfliktu i do kraju zostaną wpuszczone zagraniczne organizacje pomocowe. 

Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze

    Reklama