Reklama


Decyzję o wysłaniu dodatkowych 33 tys. żołnierzy US Army podjęto w 2009 roku. Prezydent Barack Obama podsumowując tą operację stwierdził, że "przełamano impet operacyjny Talibów w Afganistanie, i rozpoczęto przekazywanie pełnej odpowiedzialności Afgańczykom". Z pewnością można byłoby podciągnąć pod to zdanie także wstrzymanie mieszanych operacji natowsko- afgańskich, ale rzeczywistość jest niestety zgoła odmienna od tej lansowanej przez Biały Dom.

Afganistan jest nadal niespokojny, Talibowie niepokonani, rząd tak słaby, że można właściwie nazwać go kabulskim także w określeniu dla całego państwa. Wycofanie 33 tys. żołnierzy amerykańskich pogorszy jedynie ten stan, podobnie jak wstrzymanie nocnych operacji sił specjalnych, które choć niekompatybilne z muzułmańskimi obyczajami pozwalały osiągać siłom NATO pewne rezultaty. Dodatkowy zamęt wprowadza także niezdecydowanie Prezydenta Karzaja, który niedawno chciał zakazać działalności prywatnych firm wojskowych z państw trzecich na terytorium swojego kraju, a później szybko wycofał się ze swojego pomysłu.

W 2014 roku siły ISAF wycofają się z Afganistanu, choć nie udało się go ustabilizować. Pierwotny pomysł rezygnacji z realnej obecności wojskowej NATO w sercu Azji Środkowej próbuje się przekuć w składki pieniężne na wojsko i policję państwa kabulskiego. Dziś widać już, że nikt nie wierzy w takie rozwiązanie. Amerykanie skonstruowali swoje umowy tak by mieć wolną rękę dla działań CIA , protesty rosyjskiego MSZ świadczą o planach pozostawienia amerykańskich baz w tym kraju. Wiadomo już, że wojna z terroryzmem nie skończy się w 2014 roku...

Piotr A. Maciążek
Reklama

Komentarze

    Reklama