Reklama


Państwa Zachodu weszły jednak wówczas w okres gwałtownych zmian, których wyrazem na płaszczyźnie wojskowej stała się „polityka militarnego zaangażowania w pełnej skali”. Dla Polski, właśnie przyjmowanej do zachodnich struktur wojskowych i politycznych, okazało się to wielkim wyzwaniem, które decydenci z Warszawy podjęli jedynie połowicznie, chcąc zachować tradycyjny kształt armii.

Zamachy terrorystyczne na Stany Zjednoczone z września 2001 roku były katalizatorem gwałtownych przemian na arenie międzynarodowej. USA zaatakowały najpierw Afganistan, a następnie Irak, okupując oba państwa, dodatkowo także w innych rejonach zwiększając swe militarne zaangażowanie do skali nie widzianej od czasów Wietnamu. Polityka interwencji militarnej („polityka militarnego zaangażowania w pełnej skali”) w konflikty lokalne, której celem jest już nie oddzielanie stron konfliktu, lecz kreowanie zupełnie nowego porządku politycznego i społecznego, odrodziła się zresztą wcześniej, gdyż pierwszą wojną tego rodzaju był już atak na Jugosławię w 1999 roku, zaś najnowszą jego odsłoną okazała się być interwencja w Libii w roku 2011. Wojna na Bałkanach z 1999 roku, gdy ukształtowała się nowa polityka militarnego zaangażowania państw Zachodu, miała także dla Polski wymiar symboliczny, gdyż właśnie wtedy została ona włączona w struktury NATO. Dwa lata później nastąpiła interwencja w Afganistanie. Po niespełna półtora roku, kolejna, inwazja na Irak. Intensywność zmian na arenie międzynarodowej była tak duża, iż Wojsko Polskie nie potrafiło się do nich dostosować, zresztą w gremiach dowódczych Sił Zbrojnych RP panowała opinia – silna do dziś – iż zmiany takie nie byłyby wskazane, ponieważ wymuszałby ewolucję struktur armii w kierunku sprzecznym z jej najważniejszym zadaniem, to jest obroną integralności kraju w oparciu o jego własne terytorium. Nie zdecydowano się zatem w Warszawie na istotne przemiany, skromne środki starając się lokować w programy służące głównie wspomnianemu celowi. Tymczasem oczekiwania wobec Polski w jej szersze zaangażowanie w „politykę militarnego zaangażowania w pełnej skali” rosły, choć początkowo – w uderzeniu na Jugosławię czy interwencji w Afganistanie – Wojsko Polskie nie partycypowało. Decyzja o wysłaniu niewielkiego kontyngentu do Afganistanu już po wygaśnięciu regularnych działań zbrojnych, nie przekraczała wówczas typowego zaangażowania Wojska Polskiego w misje ONZ. Jednakże w 2002 roku nastąpiła istotna zmiana, kiedy to decydenci polityczni – nie licząc się z realnymi możliwościami własnej armii – zdecydowali się na większe zaangażowanie w „operacje stabilizacyjne”. Pierwszym prawdziwym testem dla Sił Zbrojnych RP było sformowanie w 2003 Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku, gdzie polski dowódca został wyznaczony do kierowania siłami koalicyjnymi w jednej ze stref.

Lekcja iracka    



Wedle dostępnych danych, Amerykanie zwrócili się do Polaków o udział w kontroli nad podbitym Irakiem jeszcze w 2002 roku, w czasie przygotowań do inwazji. Polski  pododdział, w postaci operatorów z JW 2305, wziął też aktywny udział w ataku na mezopotamską republikę. Niestety, własne społeczeństwo dowiedziało się o tym z ust… Donalda Rumsfelda, ówczesnego sekretarza obrony USA. Po przeprowadzonej na wiosnę 2003 roku operacji rekonesansowej i konferencji generacji sił, 9 czerwca rozpoczął się przerzut do Iraku najpierw grupy przygotowawczej, a od początku lipca sił głównych, z gen. dyw. Andrzejem Tyszkiewiczem na czele, jaki objął dowództwo Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe, w angielskim skrócie oznaczonej jako MD CS (Multinational Division Central South). Jego zastępcami zostali gen. bryg Bronisław Kwiatkowski, gen. Isidoro Martinez i gen. Anatolij Sobora. Hiszpan i Ukrainiec byli reprezentantami największych obok polskiego kontyngentów w MD CS. Właściwie do 10 sierpnia przerzut ok. 2400 polskich żołnierzy w 21 misjach lotniczych (do Kuwejtu) został zakończony, choć sprzęt przewożony morzem docierał wolno. Gen. Tyszkiewicz miał pod sobą ponad ośmiotysięczne wojsko z 24 państw, ale też 80 tys. kilometrów kwadratowych terenów pogrążonych w anarchii, pięć prowincji i pięć milionów Irakijczyków, których państwo praktycznie przestało istnieć i którzy stracili środki do życia.

Wstępnie zakładano, iż misja potrwa rok i potrzebne będą dwie zmiany. Podstawowe zadania wielonarodowej dywizji kierowanej przez Polskę obejmować miały m. in. współdziałanie w przywracaniu bezpieczeństwa i porządku publicznego, ochronę instytucji rządowych, granic oraz miejsc kultu religijnego i obiektów ważnych dla funkcjonowania życia publicznego. Za szczególnie ważny element planowanej misji Polska uznała zapewnienie właściwych warunków do tworzenia irackich władz lokalnych i państwowych, a także wspieranie odbudowy infrastruktury cywilnej oraz procesu transformacji życia politycznego i gospodarczego. Problem polegał na tym, że na te działania po pierwsze było zbyt mało pieniędzy, po drugie wydawane były źle i dość chaotycznie.

Od początku okazało się, że nie byliśmy przygotowani do tej operacji. Formalnie I zmianę PKW Irak tworzyły głównie oddziały 12. DZ, 25. BKawPow, 10. BKawPanc czy 10. BLog., ale faktycznie polski kontyngent był wielką improwizacją, a żołnierze rekrutowali się z najróżniejszych jednostek. Sprzęt w wielu przypadkach okazał się niedostosowany do skrajnych warunków klimatycznych. Brakowało broni ciężkiej i odpowiedniego do sytuacji wyposażenia, a tymczasem już w lipcu, jeszcze w czasie przerzutu, obozowisko w Al-Hillah zostało ostrzelane granatami moździerzowymi. 3 września polskie oddziały przejęły odpowiedzialność za strefę.

W pewnym sensie historię poszczególnych etapów misji irackiej dobrze oddaje ich oficjalne nazewnictwo. Pierwsze trzy były „stabilizacyjne”, co sprowadzało się do faktycznie samodzielnego patrolowania ogromnych obszarów, ich rozminowywania, ograniczeniu dostępu do broni grupom terrorystycznym i partyzantom oraz stworzeniu warunków do szerokiej działalności elementów współpracy cywilno-wojskowej. W tym czasie szkolono też nową miejscową policję i wojsko, ale ich możliwości były poważnie ograniczone. W najcięższym 2004 roku na pewien czas MD CS utraciła nawet kontrolę nad dużymi obszarami, które zgodnie z ustaleniami pacyfikowały, przy wsparciu lotnictwa i broni pancernej, wojska amerykańskie. To nie był dobry rok - z MD CS wycofały się wojska siedmiu państw, Amerykanom – z powodu niemożności ich utrzymania – oddano do ponownej kontroli prowincje Karbala, Nadżaf i przejściowo Kadisjia. Przełomowy był dopiero rok 2005, od tamtego czasu sytuacja powoli ulegała normalizacji. Rozpoczęta zimą IV zmiana miała już charakter stabilizacyjno-szkoleniowy (1700 żołnierzy), co wiązało się z rosnącym zaangażowaniem w budowę miejscowych sił bezpieczeństwa, a gdy w lipcu ruszała V zmiana (ponad 1400 żołnierzy), nosiła nazwę szkoleniowo-stabilizacyjnej. Zgodnie z zapowiedziami V zmiana miała być ostatnią, wycofały się kolejne państwa, ale nowy rząd zdecydował się przedłużyć misję. Decyzja miała charakter wyłącznie polityczny, została podjęta wbrew oczekiwaniom wojskowych. Do tego momentu (lata 2003-2005) koszty własne misji oceniono na 660 milionów złotych plus 800 milionów w sprzęcie, z czego 30% uznano za nie do odzyskania. VI zmiana zaczęła się 4 lutego 2006 roku. Jednocześnie na początku tego roku rejon odpowiedzialności dywizji zmniejszono do dwóch prowincji – Wasit i Diwanija (Kadisija), a polski kontyngent zredukowano do 900 żołnierzy. VI zmiana miała charakter szkoleniowo-doradczy, kolejne nazywano już doradczo-szkoleniowymi, podkreślając przeniesienie głównej odpowiedzialności na siły irackie. Wzrost aktywności rebeliantów nastąpił wraz z VII zmianą, nasilając się jeszcze w 2007 roku., czyli w czasie służby VIII i IX zmiany. Duża aktywność wojsk amerykańskich w walce z partyzantką w centralnym Iraku sprawiła, iż dużo tamtejszych grup zbrojnych zaczęło spływać na spokojniejsze tereny MD CS. To z kolei wymusiło ponownie na polskich żołnierzach, obok działań doradczo-szkoleniowych, akcje stabilizacyjne, które wykonywano wspólnie z oddziałami miejscowymi. Jesienią osiągnięto postęp w normalizacji sytuacji. Jesienią 2008 roku, a faktycznie już latem, mimo okresowo napiętej sytuacji, misja w Iraku dobiegła wreszcie końca.



W Iraku Wojsko Polskie było 5 lat (później pozostała niewielka grupa szkoleniowa, funkcjonująca już jednak w innych ramach). Gdy wyruszało tam w 2003 roku, publicznie deklarowano, że armia nad Tygrysem i Eufratem spędzi góra rok. Wiosną  2004 roku, gdy sadyści wyszli na ulice szyickich miast, to już była prawie regularna wojna. Potem znów przyszło uspokojenie, wreszcie stopniowa stabilizacja. Wojsko Polskie nie toczyło regularnych bitew (może poza powstaniem z 2004 roku), ale straciło 22 zabitych i zmarłych oraz wedle oficjalnych statystyk 116 rannych. Stracono kilka śmigłowców, kilkadziesiąt pojazdów mechanicznych. Przez PKW Irak przewinęło się ponad 15 tysięcy żołnierzy, polscy saperzy zniszczyli 3,6 miliona niewybuchów i niewypałów. Wykonano 88 tysięcy patroli i konwojów, zorganizowano 46 tysięcy punktów kontrolnych. Przeszukano trzy miliony ludzi. Wedle oficjalnych deklaracji koszty własne, liczone głównie przez pryzmat żołnierskich pensji i raczej bez wydatków majątkowych, gdyż naszą obecność w Iraku w dużej mierze finansowali Amerykanie, przekroczyły miliard złotych (kwota ta nie uwzględnia kosztów amortyzacji sprzętu).

Lekcja afgańska

Tymczasem gdy funkcjonował jeszcze PKW Irak, w Afganistanie działo się coraz gorzej. Kraj ten dotknięty został syndromem „zapomnianej misji” – zbyt szczupłe siły i środki kierowane tutaj przez Zachód sprawiły, że niemal pokonani w 2002 roku talibowie stopniowo odzyskiwali siły. Reakcją była decyzja o zwiększeniu zaangażowania. Polscy żołnierze służyli w Afganistanie już od 2002 roku, kiedy to wysłano niewielki kontyngent w ramach operacji „Enduring Freedom”. Żołnierze trafili najpierw do Bagram, gdzie powstał pierwszy z obozów – Biały Orzeł (Camp White Eagle). Łącznie w ramach tej misji wystawiono dziesięć kontyngentów. Ostatni, pod dowództwem ppłk. Piotra Sołomonowa, powrócił do kraju pod koniec kwietnia 2007 roku, w tym samym czasie, gdy ruszała I zmiana PKW Afganistan w ramach operacji Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa ISAF (International Security Assistance Force) pod auspicjami NATO.

O tym, że polska armia wyśle do Afganistanu nowy, duży kontyngent, mówiło się już od kilku lat. Nie było to jednak możliwe do czasu, kiedy wyraźnej redukcji nie uległaby misja w Iraku, bowiem na dwa duże kontyngenty jednocześnie nie było Polski stać. Stąd dopiero jesienią 2006 roku rozpoczęto formowanie pododdziałów i wstępne szkolenie żołnierzy. Wkrótce wprowadzono szkolenie specjalistyczne i zgrywające, a jego cechą charakterystyczną było ukierunkowanie na działania w terenie górzystym. Treningi odbywały się zarówno na poligonach w Polsce, ale też w niemieckim ośrodku Hohenfels. Zwieńczeniem przygotowań kontyngentu były ćwiczenia dowódczo-sztabowe i taktyczne pod kryptonimem „Bagram”. Tworzeniu struktur nowego PKW towarzyszyła pewna nerwowość, ponieważ misje sojusznicze wymagają szeregu międzynarodowych konsultacji, a ustalenia i plany co do rozmieszczenia czy zadań oddziałów mogą ulegać zmianom (jeśli jakiś kraj nie jest w stanie samodzielnie wystawić pełnego kontyngentu, wpływ na skład jego oddziałów mają także rotacje i możliwości sprzętowe sojuszników). Stąd m.in. przez pewien czas rozważano nawet wysłanie kompanii czołgów, później wycofano się z tego pomysłu. Ostatecznie zgodnie z postanowieniem Prezydenta RP z 22 listopada 2006 roku siły kontyngentu zostały ustalone do 1200 żołnierzy. PKW został podzielony na dowództwo, batalion manewrowy nazwany Polską Grupą Bojową, zespoły operacji specjalnych i doradczo-łącznikowy, mobilny zespół operacyjny, narodowy element zaopatrywania oraz grupy doradcze. W tym czasie mieliśmy jeszcze dużą grupę oficerów w naczelnym dowództwie kompozytowym ISAF (HQ ISAF) i w stołecznym dowództwie regionalnym (RCC), potem ich liczba została zmniejszona.



Przerzut wojsk rozpoczął się na dobre w marcu 2007 roku. Miał on charakter kombinowany – część sprzętu przetransportowano drogą powietrzną, ale większość płynęła na pokładach statków, potem zaś przez Pakistan była przerzucana drogą lądową. Ludzie przemieszczali się natomiast samolotami (w Kuwejcie urządzono bazę dla krótkiej aklimatyzacji), zarówno pasażerskimi (Boeing 767) jak i transportowymi (C-295, amerykańskie C-17). Formalnie I zmiana PKW ISAF zaingerowała swą działalność 25 kwietnia, choć np. uroczyste przejęcie przez Polską Grupę Bojową odpowiedzialności za swoje rejony działań miało miejsce dopiero w połowie czerwca (żołnierze wyruszyli na patrole już wcześniej). PGB wchodziła wówczas w skład amerykańskiej 4. Brygadowej Grupy Bojowej (4 BCT Brigade Combat Team) pod dowództwem płk. Schweitzera.

Początkowo polskie jednostki rozrzucone były na znacznym obszarze i mimo debiutu na misji nowego wyposażenia – bojowych wozów Rosomak (24 sztuki) – przeciętnie wyposażone. Nadal nie było dobrych wozów patrolowych, szwankowało wyposażenie indywidualne. Inaczej niż w Iraku, brakowało śmigłowców. To wszystko miało nadejść z czasem, ale określonym kosztem. W tym czasie bowiem Wojsko Polskie zaangażowane było w cały szereg operacji zagranicznych. W 2007 roku nadal trwała misja w Iraku, a ponadto zaczęto negocjacje o wysłaniu polskich wojsk do afrykańskiego Czadu. W związku z tym obciążenia na lata 2008-2009 obejmowały nie tylko Afganistan, ale także ostateczną ewakuację z Iraku, funkcjonowanie PKW Czad (funkcjonował w latach 2008-2009), misje EUFOR i KFOR na Bałkanach, a do tego jeszcze operacje ONZ - UNIFIL i UNDOF, wreszcie operacje okrętów wojennych na Morzu Śródziemnym czy operacje Air Policing nad państwami bałtyckimi. Przyjmując wszystkie te zobowiązania, na dłuższą metę Polska nie mogła im sprostać. Stąd decyzja o wzmocnieniu PKW Afganistan po wygaśnięciu operacji w Iraku oraz decyzja o wycofaniu lub znaczącej redukcji zaangażowania Wojska Polskiego z typowych operacji ONZ.

Tymczasem od października 2008 roku zmieniła się organizacja PKW w Afganistanie. Powstały Polskie Siły Zadaniowe (Polish Task Force White Eagle), które jako jedna z Brygadowych Grup Bojowych w Dowództwie Regionalnym Wschód (Regional Command East) przejęły odpowiedzialność za prowincję Ghazni. Liczebność polskiego kontyngentu, licząc od III zmiany w ramach ISAF, wzrosła do 1600 żołnierzy. Sformowano dwie grupy batalionowe, grupę powietrzną (śmigłowce Mi-17 i Mi-24), stopniowo ściągając z kraju większą ilość Rosomaków, a nawet baterię samobieżnych armato-haubic 152 mm Dana. Przejęcie odpowiedzialności za Ghazni było w dużej mierze decyzją polityczną, bowiem prowincja o wielkości kilku polskich województw była obszarem znacznie za dużym dla szczupłych sił PKW. Bogdan Klich, ówczesny minister obrony narodowej stwierdził wówczas, że dzięki przejęciu prowincji „nasza flaga będzie w Afganistanie lepiej widoczna” – chodziło tu o propagandowe podkreślenie zaangażowania Polski w misję – ale dowódcy wojskowi nie mieli złudzeń, że po raz kolejny postawiono przed nimi zadania przerastające ich możliwości. W Ghazni potrzeba było znacznie więcej żołnierzy. Ich ściągnięcie możliwe było tylko kosztem rezygnacji z udziału Polski w innych operacjach zagranicznych, takich jak Czad czy Liban (operacje „błękitnych hełmów”). Wraz z ich wygasaniem, można było dalej zwiększać zaangażowanie w Afganistanie. V zmiana PKW, w roku 2009, liczyła już 2000 żołnierzy. W 2010 roku skala zaangażowania w operację wzrosła aż do 2600 żołnierzy (wyposażonych m.in. w wozy MRAP i 150 Rosomaków) na teatrze działań, ale i tak Polskie Siły Zadaniowe we wrześniu 2010 roku wsparł amerykański batalion piechoty. Pozwoliło to na skuteczniejsze prowadzenie operacji w prowincji Ghazni. Amerykańska batalionowa grupa bojowa stanowiła trzeci pododdział, obok zgrupowań bojowych Alfa i Bravo, podlegający bezpośrednio pod dowódcę Polskich Sił Zadaniowych.

Od 2011 roku, mimo stałego zaangażowania 2500 żołnierzy na teatrze, Wojsko Polskie zaczęło stopniowo przekazywać rejony odpowiedzialności siłom amerykańskim i afgańskim. Wycofano się z części baz. 7 kwietnia 2012 roku w Afganistanie w prowincji Ghazni zakończył się proces reorganizacji Polskich Sił Zadaniowych zgodnie w wcześniejszymi międzynarodowymi ustaleniami. Od tego dnia polscy żołnierze odpowiadają tylko za północną część prowincji Ghazni. Strefa odpowiedzialności obejmuje dziewięć dystryktów: Nawor, Ajiristan, Rashidan, Jaghato, Waghez, Ghazni, Zanakhan, Khawja Omari, Koghani. Pozostałe dystrykty, czyli południowa część prowincji jest pod kontrolą wojsk amerykańskich. Wraz ze zmianą dyslokacji zakończył się proces przekazania dotychczasowych baz: Warrior, Aryana i Giro, a PKW rozmieścił się w pozostałych bazach: Ghazni, Bagram, Vulcan i Waghez (XI zmiana PKW Afganistan). Do tej pory w Afganistanie zginęło 37 polskich żołnierzy. W latach 2007-2011 misja kosztowała 2,5 miliarda złotych, z zastrzeżeniem, że uwzględniono jedynie bieżące wydatki na funkcjonowanie wojsk, bez kosztów wyposażenia (to kosztowało kolejne 2 miliardy). Szacuje się, że w 2014 roku misja w Afganistanie dobiegnie końca.

Konkluzja



Aktualnie w misjach poza granicami kraju zaangażowanych jest ok. 3000 polskich żołnierzy (w tym 2500 w Afganistanie i 220 w ramach KFOR w Kosowie). Generalnie można powiedzieć, iż udział Wojska Polskiego w szeregu operacji realizowanych poza granicami kraju jest dla armii zjawiskiem pozytywnym, ale dotyczy to głównie sfery mentalnej, psychologicznej. Armia zdobyła ogromny bagaż doświadczeń, urealniła systemy szkoleniowe, dała żołnierzom lepszy sprzęt, zaczęto poprawiać często nieżyciowe przepisy. W wojsku zmieniła się mentalność. Plutony i kompanie, dotychczas pododdziały z pozoru nieistotne, wypełnionymi anonimowymi ludźmi w szerokiej masie nacierającej hipotetycznej dywizji, stały się teraz wręcz samodzielnymi formacjami. Już nie pułkownicy i majorowie, ale porucznicy stali się prawdziwie samodzielnymi dowódcami. Zmiany w taktyce działania, zmiany w szkoleniu i indywidualnym wyposażeniu żołnierzy – to wielkie plusy jakie dały nam doświadczenia z kontyngentów. Pod tym względem Irak i Afganistan to najlepsze poligony jakie można sobie wyobrazić, choć cena bywa czasami bardzo wysoka. A co dają Wojsku Polskiemu misje pod względem militarnym na poziomie operacyjnym i strategicznym? Są wzmocnieniem, czy może wręcz odwrotnie, osłabiają potencjał, godząc w najważniejszą powinność zapisaną w konstytucji – mówiącą o tym, iż siły zbrojne mają za zadanie przede wszystkim bronić kraju? Stosunkowo łatwo odpowiedzieć jest chyba tylko na ostatnie pytanie. Bezpieczeństwo państwa nie zaczyna i nie kończy na jego granicy, jest ono zagadnieniem wieloaspektowym. Wojskowe kontyngenty nie godzą w konstytucyjne zadania armii, są raczej ich wypełnianiem. Tyle tylko, że aby realizować nakreślone przez państwo cele, każda armia musi od tegoż państwa otrzymać odpowiednie środki na ich realizację. Jeśli zaś ich nie otrzymuje, albo celów nie zrealizuje, albo ich realizację przypłaci osłabieniem na innych odcinkach. Pod tym względem Wojsko Polskie jest dziś w dość niekorzystnej sytuacji. Toczy bowiem wojnę, której formalnie nie ma. W Polsce ta wojna nie jest zauważana, gdyż zarówno prawo, procedury, jak i nasz budżet obronny mają charakter czasu pokojowego. To m.in. dlatego kupowanie uzbrojenia w ramach „pilnej potrzeby operacyjnej” może trwać rok i zakończyć się fiaskiem, na części zamienne czy remonty trzeba czasem czekać dość długo, a żołnierze trafiający przed sąd mogą nie otrzymać należytego wsparcia prawnego, zaś kompletowanie sprzętu pod misje nie jest najwyższym priorytetem w rozwoju sił zbrojnych (w pewien sposób zmieniło się to w 2010 roku, kiedy to specjalnie z myślą o misji w Afganistanie wydatkowano na zakupy sprzętu rekordowe 850 milionów złotych, przy czym część tego wyposażenia i tak zamierzano kupić, tyle, że z myślą o kraju). Z drugiej strony tych misji nie sposób lekceważyć, zwłaszcza gdy giną w nich własni żołnierze. Efekt – niedostateczne finansowanie wymusza przekierunkowanie wydatków na cele doraźne kosztem długofalowych. Zdolności taktyczne rosną zaś kosztem możliwości operacyjnych na potencjalnym klasycznym polu walki.

Można oczywiście powiedzieć, że Wojsko Polskie żadnej otwartej wojny nie toczy, więc przy skali innych problemów społecznych i wyzwań finansowych armia i tak znajduje się w uprzywilejowanej sytuacji. Tyle, że w konfliktach asymetrycznych drugą stroną nie jest już określone państwo. Konflikt asymetryczny nie jest tak krwawy, co nie znaczy, iż nie jest wyczerpujący. Przeciwnikiem są teraz wszelkiej maści partyzanci czy terroryści oraz ich najpotężniejsi sprzymierzeńcy – przestrzeń, bieda i czas. Intensywność konfliktu określa się nie liczbą poległych i rannych własnych żołnierzy, ale jego kosztami finansowymi.

Teoretycznie, śledząc statystyki, można dojść do wniosku, że misje wojsko kosztują stosunkowo mało, iż zarówno ok. 90% żołnierzy, jak i pieniędzy z MON liczonych w skali rocznej nic z operacjami zagranicznymi wspólnego nie ma. Jak już jednak powiedziano, nie jest tak do końca. Wysiłek funkcjonowania PKW jest w naszej armii rozłożony nierównomiernie. Inne są obciążenia Marynarki Wojennej i Sił Powietrznych, a inne Wojsk Lądowych (wraz z Wojskami Specjalnymi oraz po części Żandarmerią Wojskową). Generalnie należy stwierdzić, iż główny ciężar wystawienia PKW spoczywa na barkach Wojsk Lądowych – największego rodzaju sił zbrojnych. Tak było wcześniej w Iraku, tak też jest i pozostanie do końca w Afganistanie. Jeśli chodzi o kadry, cykl misji, zakładający długi okres przygotowań do służby w PKW, obecności w nim oraz późniejszego należnego urlopu wpływa negatywnie na codzienną dostępność specjalistów z różnych dziedzin. Może to odbijać się na szkoleniu w kraju pod kątem innych zadań lub na szybkości odtwarzania gotowości bojowej. W latach 2003-2012 Wojsko Polskie odebrało na tym polu wiele surowych lekcji.

Zagadnienie liczebności przeszkolonych specjalistów nierozerwalnie łączy się z tematem dostępności sprzętu. W 2003 roku wydawało się, że tak jak do tej pory, kontyngenty zagraniczne nie będą generować specjalnie dużych potrzeb w tym względzie, zaś pomoc techniczną zapewnią niemal w całości sojusznicy. Życie szybko to zweryfikowało. Zdefiniowano wówczas główne obszary potrzebnej modernizacji pod kątem misji: wyposażenie osobiste, systemy łączności, rozpoznania, śmigłowce, samoloty transportowe oraz pojazdy opancerzone. Aby zaradzić problemom, w ostatnich latach zaczęto na misje kierować najnowszy sprzęt wdrażany do armii. A zatem kontyngenty wojskowe, choć nie ujmują tego cytowane wyliczenia, w pewnej mierze pochłaniają dodatkowe środki, formalnie przeznaczane na modernizację techniczną sił zbrojnych jako takich. Część tych pieniędzy od 2008 roku funkcjonuje już w budżecie właśnie jako środki wydatkowane na misje, ale tylko część. Przykładem szczególnym jest tu wóz opancerzony Rosomak.

Decyzja o nabyciu wozów AMV, które w 2004 roku stały się w Polsce Rosomakami, nie była podyktowana wnioskami z operacji zagranicznych, lecz wpisywała się w szerszą koncepcję rozwoju i modernizacji armii. Rosomak to przecież pojazd bojowy. Jednocześnie jednak już w 2004 roku zaczęto deklarować chęć skierowania tych pojazdów na misje, gdzie ujawniły się dramatyczne braki w zakresie opancerzonych środków transportu. Ostatecznie w 2007 roku trafiły one do Afganistanu, później również do Czadu. Teoretycznie można powiedzieć, że jako wydatek na misję należy policzyć tylko wyposażenie specjalne Rosomaka – dodatkowy pancerz, systemy zagłuszające, kamery boczne, obrotnice dachowe w wersji transportera oraz system lokalizacji strzelca plus koszty wysyłki i specjalnego serwisu na miejscu. Z drugiej strony jeśli w Afganistanie znajduje się przykładowo 150 Rosomaków, to tylko one będą warte co najmniej 1,5 miliard złotych. Ich koszt jest przy tym niczym przy ilości – armia zaangażuje bowiem w zagraniczną operację co trzeci dostępny pojazd i musi się to boleśnie odbić na dostępności sprzętu w kraju. Raz, ukompletowanie w Polsce batalionów piechoty zmotoryzowanej może okazać się niedostateczne, a to wydłuży okres szkoleniowy i wpłynie negatywnie na osiągnięcie gotowości bojowej przez kolejne pododdziały przezbrajane w Rosomaki. Dwa, pojazdy na misji eksploatowane są kilkakrotnie bardziej intensywnie niż w te kraju, gdzie obowiązują określone limity. Ich zużycie, a przypomnijmy, mowa jest o najnowszym nabytku i największym programie modernizacyjnym Wojsk Lądowych, będzie więc dużo szybsze. To z kolei wymagać będzie wyasygnowania kolejnych pieniędzy na części zamienne i remonty. Tymczasem pierwotny program finansowania kontraktu na Rosomaka na lata 2004-2013 w ogóle nie przewidywał takich nieprzewidzianych wydatków.

Rosomak to dobra ilustracja realnego wysiłku ponoszonego przez armię, a zwłaszcza Wojska Lądowe, na obsługę misji zagranicznych. Jednak nie jedyna. Podobny wysiłek zaobserwować można w jednostkach aeromobilnych ze śmigłowcami Mi-17 oraz Mi-24. Na misje posyłamy też większość nowych radarów, łączność satelitarną, radiostacje cyfrowe, bezpilotowce, systemy noktowizyjne. Dowódcy wysyłający najnowsze wyposażenie na misje stają więc przed trudnym dylematem. Z jednej strony muszą zapewnić żołnierzom PKW jak najlepszy sprzęt, z drugiej takie działania ograniczają jego dostępność dla reszty armii pozostającej w kraju, bo jest go zwyczajnie za mało. Dodatkowo w okresie długofalowym szybkie zużycie najnowszego wyposażenia, rzuconego do zadań doraźnych, może mieć groźne konsekwencje dla ogólnego potencjału wojska.

Nie może zatem dziwić fakt wyraźnie wyczuwalnej ulgi w kontekście stopniowego zmniejszenia zaangażowania w misji w Afganistanie i niechęć do dalszych inwestycji w ten kontyngent, który pochłoną – jak na skromne możliwości Wojska Polskiego - gigantyczne środki. Lekcja z Iraku i Afganistanu jest bowiem dość bolesna. Przy aktualnym finansowaniu MON utrzymywanie kilku tysięcy żołnierzy na misjach zagranicznych w rodzaju tych w Afganistanie (wojna partyzancka i okupacja kraju, a nie rozdział stron walczących, typowy dla ONZ) przerasta możliwości Wojska Polskiego. Polski nie stać na „politykę militarnego zaangażowania w pełnej skali”. Gdyby polskie F-16 zostały w 2011 roku użyte nad Libią, potencjał dostępnych dla nich środków bojowych wyczerpałby się bardzo szybko i byłyby problemy z jego odtworzeniem. Ta kwestia dotyka już jednak zupełnie innego zagadnienia – realnych możliwości Sił Zbrojnych RP w warunkach konfliktu pełnoskalowego.
Reklama
Reklama

Komentarze (5)

  1. Deon

    Le cash n’entre AUCUNEMENT en compte lors des première das;&t#8230eC’est d’la bullshit de gars pas d’colonne qui pleure qui plait pas…C’est important après coup…Mais aps au tout début http://ankktx.com [url=http://zmqvvl.com]zmqvvl[/url] [link=http://poiqqbbbrb.com]poiqqbbbrb[/link]

  2. Judy

    on YM, skype, windows live messenger, meebo dll byk lagi ada <a href="http://yyfgnsoq.com">br0a&823o;asalk#n</a> tenet laju sket n ada webcam baru smooth.-= EiNS&#180;s last blog .. =-.

  3. Bobbi

    I swear, spammers are evil and should be cursed with boils in senvstiie places. Obviously nothing else works. Do you think anyone actually buys from these putzes? http://joalhvx.com [url=http://pcmhjlfj.com]pcmhjlfj[/url] [link=http://nrppssqrjnw.com]nrppssqrjnw[/link]

  4. Boog

    I have realized that of all different types of insurance, medical insurance is the most controversial because of the struggle between the insurance plan company&#8217;s need to remain adrift and the client&#8217;s need to have insurance plan. Insurance <a href="http://cibsilx.com">co8einaps&#m217;</a> revenue on health and fitness plans have become low, therefore some companies struggle to generate income. Thanks for the strategies you reveal through this website.

  5. Bobbie

    I love that video &#8211; it really captured a cute moment! Sophie is a baker in the making Your husband did a great job taking all these phR!sotouth recently posted..