Reklama

Siły zbrojne

"Akcja bezpośrednia" Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej. Rocznica odbicia więźniów w Pińsku

Akcję odbicia więźniów z Pińska przeprowadzili Cichociemni Spadochroniarze Armii Krajowej. Na zdjęciu żołnierze AK podczas Powstania Warszawskiego. Fot. Wikipedia/Domena publiczna.
Akcję odbicia więźniów z Pińska przeprowadzili Cichociemni Spadochroniarze Armii Krajowej. Na zdjęciu żołnierze AK podczas Powstania Warszawskiego. Fot. Wikipedia/Domena publiczna.

Współczesne doktryny militarne wyróżniają jako jeden z podstawowych rodzajów operacji specjalnych tzw. akcje bezpośrednie (direct actions). (…) Tego typu działania są też znane w polskiej historii wojen i walki o niepodległość. Jedna [operacja] została przeprowadzona przez Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej, a dowodził nią mjr Jan Piwnik „Ponury” w styczniu 1943 r., gdzie w miejscowym więzieniu Niemcy przetrzymywali Cichociemnych Alfreda Paczkowskiego „Wania”, Mariana Czarneckiego „Ryś” i Piotra Downara „Azor” - pisze na łamach Defence24.pl Hubert Królikowski. 

Współczesne doktryny militarne wyróżniają jako jeden z podstawowych rodzajów operacji specjalnych tzw. akcje bezpośrednie (direct actions). Są określane jako, krótkotrwałe uderzenia i inne działania ofensywne w małej skali prowadzone jako operacje specjalne we wrogim, zakazanym lub polityczne wrażliwym środowisku, które wykorzystują specjalistyczny potencjał militarny, aby zająć, zniszczyć, pojmać, wykorzystać, odzyskać, uszkodzić wyznaczone cele.

Akcje bezpośrednie różnią się od konwencjonalnych działań ofensywnych poziomem fizycznego i politycznego ryzyka, technikami operacyjnymi oraz stopniem weryfikacji i precyzji użycia siły dla osiągnięcia wyznaczonych celów. Wśród działań prowadzonych w ramach akcji bezpośrednich szczególnie interesujące są operacje odzyskiwania, obejmują one też uwolnienie więźniów.

Takie operacje prowadzone na terenie kontrolowanym przez przeciwnika, mające na celu odbicie jeńców przetrzymywanych w silnie strzeżonych obiektach jak więzienia czy obozy, wymagają szczególnej pomysłowości, starannego przygotowania i kwalifikacji od niewielkiego zespołu przeprowadzającego operację. Tego typu działania są też znane w polskiej historii wojen i walki o niepodległość. Jedna została przeprowadzona przez Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej, a dowodził nią mjr Jan Piwnik „Ponury” w styczniu 1943 r., gdzie w miejscowym więzieniu Niemcy przetrzymywali Cichociemnych Alfreda Paczkowskiego „Wania”, Mariana Czarneckiego „Ryś” i Piotra Downara „Azor”.

Komendant Główny AK, Stefan Rowecki „Grot”, powziął decyzję odbicia więźniów. Na dowódcę tej akcji wyznaczono Cichociemnego Jana Piwnika „Ponurego”. W skład grupy wybranej do wykonania tego zadania weszli jeszcze trzej inni Cichociemni: Jan Rogowski „Czarka” – zastępca dowódcy grupy, Wacław Kopisto „Kra” oraz Michał Fijałka „Kawa”.

Dowódca Armii Krajowej Stefan „Grot” Rowecki o wpadce pińskiej dowiedział się od swojego adiutanta i po konsultacji z generałami Tadeuszem Pełczyńskim „Grzegorz” szefem sztabu Komendy Głównej AK i Tadeuszem Komorowskim „Bór” zastępcą dowódcy AK, pod koniec 1942 r. zdecydował, że Paczkowskiego i pozostałych należy odbić.

Szanse powodzenia nie były wysokie, składało się kilka czynników. Przede wszystkim „Ponurego” naglił czas. Wiadomym było, że każdy upływający dzień to jeszcze jedna doba cierpień dla uwięzionych, których w każdej chwili Niemcy mogli wywieźć, rozstrzelać lub zamęczyć na śmierć. Przygotowując akcję Piwnik nie mógł więc liczyć na przeprowadzenie dokładnego rozpoznania obiektu, nie był też w stanie przećwiczyć planowanej operacji w terenie całością sił.

Okazało się też, że mało spektakularne, ale skuteczne przekupstwo też nie wchodzi w grę, bo „Ponury”, dysponujący kwotą około czterdziestu tysięcy marek, nie znalazł odpowiedniego dojścia do decydentów w więzieniu. Trzeba było podjąć ryzyko przeprowadzenia operacji, według współczesnego nazewnictwa, kinetycznej.

Operację przeprowadzoną 18 stycznia 1943 r. tak wspomina jej uczestnik: W tym czasie ja z patrolem trzecim, po opuszczeniu meliny około godziny 16.40 doszliśmy również do więzienia od strony budynku administracyjnego. Tam sforsowaliśmy parkan z takim wyliczeniem, aby punktualnie o godzinie 17 znaleźć się przy tym budynku, po czym rozdzieliliśmy się na dwie grupy. „Czarka” i „Dzik” weszli do pomieszczeń kancelaryjnych z zadaniem sterroryzowania osób pozostających tam po godzinach pracy. Natomiast ja z „Jastrzębiem” zostaliśmy na zewnątrz. „Jastrząb” zerwał przewód telefoniczny przygotowanym bosakiem, ja zaś ze stenem stanąłem na ubezpieczeniu oczekując wezwania klaksonem do zaatakowania strażnika przy bramie. Ponieważ podstęp otwarcia pierwszej bramy udał się, a w pomieszczeniach biurowych „Czarka” nikogo nie zastał, więc cały nasz patrol włączył się do akcji przy drugiej bramie, do której dojechała czwórka „Donata”. I tutaj wybieg się udał, gdyż na polecenie „SS-a” wartownik otworzył furtkę wejściową. Natychmiast też został obezwładniony, a wartownicy odpoczywający w wartowni zaskoczeni i sterroryzowani.

Równolegle z naszą grupą patrol „Kawy” za pomocą drabiny sforsował parkan. Po dojściu do części mieszkalnej budynku „Dym” pozostał na zewnątrz ubezpieczając, „Kawa” zaś ze stenem oraz „Ryks” i „Kmicic” z koltami wpadli do pomieszczeń. Zastawszy tam Niemców, „Kawa” rozkazał im podnieść ręce do góry i oddać klucze. Zelner, udając, że idzie po nie, nagle odwrócił się, pchnął silnie „Ryksa” na „Kawę” i strzelił, raniąc „Ryksa” w rękę. Zanim zdążył powtórnie strzelić, „Kawa” położył go trupem serią ze stena. Hellinger, wykorzystując zamieszanie, uciekł do drugiego pokoju, gdzie zastrzelił go „Kmicic”.

Po unieszkodliwieniu Niemców, patrol „Kawy” zaatakował więzienie przez wieżę obserwacyjną, spuszczając się po niej na linie i sforsował trzecią bramę wewnętrzną. Atak ten zbiegł się z czasem otwarcia drugiej bramy przez patrol „Donata” z naszym współdziałaniem.

W ten sposób, dzięki dobremu współdziałaniu wszystkich patroli, opanowaliśmy więzienie w ciągu niespełna dziesięciu minut.

Spośród pięćdziesięciu czterech więźniów, przebywających wówczas w wiezieniu na oddziale męskim, zwolniliśmy ponad czterdziestu, w tym „Wanię”, „Rysia” i „Azora” oraz kilku partyzantów radzieckich. Oddziału kobiecego nie udało się otworzyć z powodu nieobecności strażniczki z kluczami.

Naszych trzech uwolnionych dywersantów wsadziliśmy szybko do opla, który natychmiast odjechał. Następnie, aby zmylić przeciwnika, jeden ze współuczestników akcji oznajmił więźniom po rosyjsku, że dzięki radzieckim partyzantom są wolni i mają po nas uciekać z więzienia. Po czym, po zamknięciu strażników w celach i zabraniu kluczy, nasza grupa uderzeniowa zaczęła się wycofywać ku bramie głównej. Tam „Wrona” i „Płomień” trzymali pod lufami leżących na śniegu sterroryzowanych wartowników, którzy przyszli na nocną zmianę.

Tymczasem natychmiast po wyjeździe opla z bramy podjechali pod nią „Motor” i “Pakunek” swoim fordem i opuścili burtę. Szybko wśród różnych gapiów, w tym również paru zdezorientowanych żołnierzy Wehrmachtu, wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy spod więzienia w kierunku na Brześć[1].

Niemcy nie dali się zwieść, że operacji odbicia więźniów dokonali radzieccy partyzanci i wzięli odwet na miejscowych Polakach. 22 stycznia 1943 r. na żydowskim cmentarzu w Janowie Poleskim rozstrzelali trzydziestu zakładników. Dwadzieścia dni po tej akcji, 8 lutego w Warszawie gen. Stefan Rowecki „Grot” wręczył por. „Ponuremu" i „Czarce” patenty nadania Krzyży Srebrnych (V klasy) Orderu Wojennego Virtuti Militari. Jednocześnie nadano Krzyże Walecznych piętnastu pozostałym uczestnikom uderzenia na więzienie.

Operacja pińska tym bardziej zasługuje na uznanie, że tego typu operacje są starannie i dość długo planowane i ćwiczone. Tymczasem decyzja o odbiciu z więzienia cichociemnych zapadła w Warszawie 14 stycznia, a wiec cztery dni wcześniej. W tym krótkim czasie udało się nie tylko zaplanować operację, ale też przeprowadzić rozpoznanie i zgromadzić niezbędne środki i zasoby (np. pojazdy, miejsca ukrycia dla uwolnionych i inne). To wszystko nie odbywało się w bezpiecznej bazie sił specjalnych na zapleczu frontu, tylko na terenie okupowanym przez Niemców. Świadczy to o ogromnym profesjonalizmie i poświeceniu Cichociemnych oraz żołnierzy Armii Krajowej.

Hubert Królikowski


[1] W. Kopisto, Droga cichociemnego do łagrów Kołymy, Warszawa 1990, s. 82–83. Opis operacji w Pińsku znajduje się też m.in. w K. Śledziński, Cichociemni elita polskiej dywersji, Kraków 2012, s. 196-217.

Reklama
Reklama

Komentarze (6)

  1. LunarOne

    AK jest dla mnie wzorem do naśladowania w wypadku ataku rosji na nasz kraj. Może to i mało prawdopodobne ale wierzę, że godzinach ucisku nasz naród zjednoczy się. Ktoś napisał, że partyzantka jeszcze wpjny nie wygrała, ja natomiast znalazłbym parę przykładów. Na pewno jest ogromnym obciązeniem dla przeciwnika i jak widać skuteczna, jeśli znalazło by się więcej ludzi o tym poglądzie to wręcz wykrwawiła by przeciwnika. Liczyć możemy tylko na siebie bo sojusznicy są tylko na papierze a w razie godziny "W" sprzedadzą nas jak w Jałcie

    1. Podpułkownik Wareda

      LunarOne! Zwróciłem uwagę na Twój komentarz, ponieważ jest bardzo charakterystyczny dla osób Twojego pokolenia, którzy wypowiadają się na temat wszystkiego, co dot. II wojny światowej. Pomimo tego, z niektórymi Twoimi tezami - przy zachowaniu koniecznych realiów i właściwych proporcji - mógłbym się zgodzić. " AK jest dla mnie wzorem do naśladowania w wypadku ataku rosji na nasz kraj ". No cóż, powyższe stwierdzenie nie nadaje się do racjonalnego skomentowania. Mogę jedynie podziwiać Ciebie, że wierzysz w to co napisałeś i dopuszczasz prawdopodobieństwo takiego scenariusza. Oczywiście, na tym świecie wszystko jest możliwe, także atak zbrojny Rosji na Polskę. Ale osobiście nie dopuszczam myśli, aby to nastąpiło w dającym się przewidzieć okresie. Tymczasem, włóżmy to między bajki. A propos Armii Krajowej: AK ma swoje znaczące miejsce w historii Polski, a tym samym, w historii Polskich Sił Zbrojnych. To nie ulega wątpliwości. Ale to nie miejsce, aby szczegółowo analizować działalność AK podczas II wojny światowej. Przed nami zrobili to inni. Na ten temat ukazało się tysiące książek, prac naukowych i popularno-naukowych oraz artykułów publicystycznych. Zainteresowanych - odsyłam do nich. Ale chciałbym, aby wszyscy uświadomili sobie jedną podstawową rzecz, a mianowicie: określenie "Armia" /w przypadku Armii Krajowej/ jest na wyrost. No chyba, że bierzemy pod uwagę jedynie sprawę ilościową - wówczas to ma uzasadnienie. Przypomnę, że Armia Krajowa - w okresie maksymalnej zdolności bojowej, latem 1944 roku - liczyła ok. 390 tysięcy żołnierzy. To bardzo dużo, biorąc pod uwagę koszmarne realia w kraju okupowanym. Ale pamiętajmy również, że AK nie dysponowała bronią pancerną, ciężką artylerią, lotnictwem i flotą wojenną. AK zaopatrywała się się w broń, amunicję, sprzęt wojskowy i materiały wybuchowe - poprzez akcje bojowe, własną produkcję konspiracyjną oraz stosunkowo nieliczne zrzuty alianckie. To powodowało, że AK nie była armią /w dosłownym tego słowa znaczeniu/ lecz organizacją konspiracyjną złożoną z miejskich i leśnych grup partyzanckich. Dlatego też, podstawowymi formami działalności AK były: sabotaż, dywersja, wywiad, propaganda, udzielanie pomocy Żydom w gettach i nie tylko, uwalnianie więźniów, wykonywanie wyroków na zdrajcach i konfidentach - na podstawie orzeczeń sądów podziemnych. I to trwało do rozpoczęcia "Akcji Burza" i Powstania Warszawskiego. Ale to już oddzielny temat. LunarOne! Jeżeli dla Ciebie - AK jest wzorem do naśladowania w wypadku współczesnego ataku Rosji na nasz kraj i spodziewasz się, że "będzie ogromnym obciążeniem dla przeciwnika i wręcz go wykrwawi", to zazdroszczę Ci wiary. My, racjonaliści, takiej wiary nie mamy. Napisałeś także: " ... wierzę, że w godzinach ucisku nasz naród zjednoczy się ". DAŁBY BÓG, jak odpowiedział Stalin - premierowi polskiego rządu emigracyjnego Stanisławowi Mikołajczykowi, kiedy ten - na początku sierpnia 1944 roku, będąc w Moskwie, zapewniał Stalina, że Powstanie Warszawskie potrwa maksymalnie od kilku do kilkunastu dni. " Ktoś napisał, że partyzantka jeszcze wojny nie wygrała, ja natomiast znalazłbym parę przykładów ". Jeżeli znasz tego rodzaju przykłady, to szkoda, że ich nie podałeś. Jeśli masz na myśli: np. Chińską Republikę Ludową, Wietnam, Kubę, Koreę w okresie okupacji japońskiej, czy b. Jugosławię podczas II wojny światowej - to uprzedzam, że są to daleko posunięte uproszczenia. Nawet komunistyczne oddziały partyzanckie w Jugosławii pod dowództwem Josipa Broz Tito, które w szczytowym okresie liczyły ok. 800 tysięcy ludzi - bez pomocy wojskowej i materiałowej ze strony ZSRR oraz aliantów zachodnich - nie byłyby w stanie pokonać Niemców. Ponadto, 6 września 1944 roku, na teren okupowanej Jugosławii wkroczyły oddziały 3 Frontu Ukraińskiego Armii Czerwonej i wspólnie z partyzantami Tity - zaczęły walczyć z Niemcami. "Liczyć możemy tylko na siebie bo sojusznicy są tylko na papierze a w razie godziny <W> sprzedadzą nas jak w Jałcie". W przeciwieństwie do Ciebie, ja nie wiem czy powtórzy się scenariusz jałtański? Niczego nie można wykluczyć, ale gdyby do tego doszło, to byłby głośny rechot historii. Tymczasem, nie pozostaje nam nic innego, jak zaufać naszym sojusznikom natowskim.

  2. fumfel

    Kiedyś był taki przypadek (opowiadał stary znajomy), że wysadzili pociąg, a Niemcy w odwecie wybili i spalili kilka wiosek w pobliżu. Odechciało mu się tego bohaterstwa "wysadzić i uciec". Tutaj mamy: Niemcy nie dali się zwieść, że operacji odbicia więźniów dokonali radzieccy partyzanci i wzięli odwet na miejscowych Polakach. 22 stycznia 1943 r. na żydowskim cmentarzu w Janowie Poleskim rozstrzelali trzydziestu zakładników.. ciekawi mnie jaki jest całkowity koszt takich bohaterskich akcji. Nie szkoda ludzi ? co jak co ale partyzanci jeszcze żadnej wojny nie wygrali.

    1. Marek

      Znalazło by się jednak kilka przykładów w historii, kiedy partyzanci wojny wygrywali. Co do ostatniej wojny zaś, uświadom sobie, że partyzantka w krajach okupowanych, w tym w Polsce, wiązała jednostki wermachtu i SS. Skutkiem czego jednostek tych nie było na froncie. Nie mówiąc już o tym, że co jakiś czas w powietrze wylatywał wiozący zaopatrzenie na front pociąg. Jeśli dodać to tego ludzi, którzy pracując w niemieckim przemyśle zbrojeniowym dbali o właściwą "jakość" silników w co poniektórych remontowanych na terenach okupowanych czołgach oraz samolotach, oraz pracę wywiadowczą, okazuje się, że porządnie zorganizowany ruch oporu, to rzecz bardzo pożyteczna. Co do strat? No cóż. Zawsze są jakieś straty. Dodać by tu tylko jeszcze trzeba, że Niemcom do mordowania ludności cywilnej, żaden pretekst nie był potrzebny, gdyż czynili to niejako programowo. Przypatrując się uważnie temu, co się działo na Zamojszczyźnie, można dojść do zupełnie odwrotnych wniosków. Gdyby nie ruch oporu i partyzantka, Hitlerowcy wszystkich tam mieszkających Polaków pewnie by wywieźliby do obozów koncentracyjnych, gdzie by ich później spokojnie zarżnęli.

  3. podbipięta

    Czarkę zabito w Radomiu,po zasadzce w Białobrzegach,Ponury zginął na Nowogródczyżnie, Wania spędził 4 lata u Moskali.,Zmarł w wieku 77 lat .

  4. b

    Wszysko sie zgadza poza ostatnim akapitem . Akcja odbicia byla przygotowana duzo wczesniej , wazna role czesto przemilczana odegral straznik , ktory rozpracowal wiezienie " Doktor" wiedzial o planowanym odbiciu.

  5. Lip

    Fajny artykuł. Proponuję więcej tego typu.

  6. biomasa

    Bardzo dziękuję za powyższy tekst. Chciałbym dodać, że także w "Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie" Chlebowskiego znajduje się opis akcji w Pińsku. Ogólnie polecam tę książkę.