Reklama
  • Analiza
  • W centrum uwagi

Polskie systemy uzbrojenia przydatne w obronie saudyjskich rafinerii [ANALIZA]

Niespodziewany nalot na rafinerie Arabii Saudyjskiej wykazał dobitnie, że instalacje paliwowe w nawet najbogatszych krajach Bliskiego Wschodu nie są dostatecznie chronione. Jak się okazuje, skuteczniejszą obronę przed atakami dronów i rakiet manewrujących mogą zapewnić Saudyjczykom rozwiązania proponowane przez polski przemysł zbrojeniowy - w tym przede wszystkim radary i rakiety przeciwlotnicze.

Szczątki rakiet i dronów użytych 14 września 2019 r. podczas nalotu na saudyjskie instalacje naftowe. Fot. https://www.mod.gov.sa
Szczątki rakiet i dronów użytych 14 września 2019 r. podczas nalotu na saudyjskie instalacje naftowe. Fot. https://www.mod.gov.sa

Uderzenia z powietrza zrealizowane 14 września br. w rafinerii Abqaiq i polu naftowym Khurais spowodowało zmniejszenie o 50 procent produkcji ropy w Arabii Saudyjskiej, co stanowi około 5% światowego zapotrzebowania. Ten skuteczny atak nie jest wcale dowodem na to, że system obrony przeciwlotniczej w Arabii Saudyjskiej nie istnieje lub jest źle wyposażony. System ten został jednak zbudowany przeciwko zupełnie innym zagrożeniom niż te, z którymi od kilku lat zaczynają mieć do czynienia państwa na Bliskim Wschodzie.

Tym nowym zagrożeniem są przede wszystkim bojowe, bezzałogowe aparaty latające. Z roku na rok są one bowiem coraz tańsze i prostsze w produkcji, mogą je więc konstruować nawet kraje pozbawione wyrafinowanych technologii. „Nowym” środkiem napadu powietrznego na Bliskim Wschodzie są jednak nie tylko bojowe drony, ale również rakiety manewrujące - znane od wielu lat, ale będące wcześniej uzbrojeniem nielicznej grupy najbogatszych państw. Jeszcze do niedawna kraje te trzymały nad nimi kontrolę i ograniczały dostęp do technologii wykorzystywanych w tego rodzaju pociskach. Obecnie sytuacja się zmieniła i rakiety manewrujące o zasięgu ponad 1000 km mogą rozwijać i produkować nie tylko takie państwa jak stosunkowo duży Iran, ale również borykający się z wojną domową i głodem mały Jemen.

image
Szczątki rakiet i dronów użytych 14 września 2019 r. podczas nalotu na saudyjskie instalacje naftowe. Fot. https://www.mod.gov.sa

Cechą wspólną dronów i rakiet manewrujących jako środków napadu powietrznego jest to, że atakują cele lecąc na bardzo niskich wysokościach oraz wykorzystując prosty systemu naprowadzania (najczęściej w oparciu o system GPS), bez konieczności nadzorowania ich lotu po wystrzeleniu. Prawda jest taka, że na świecie nie ma obecnie państwa, które byłyby przygotowane do ochrony całego swojego terytorium przed tego rodzaju zagrożeniami. Na przeszkodzie stoją przede wszystkim zasięgowe ograniczenia działania naziemnych środków obrony przeciwlotniczej wynikające z istnienia horyzontu radiolokacyjnego. Krzywizna Ziemi „skraca” bowiem zasięg radarów i rakiet „ziemia-powietrze” w odniesieniu do celów niskolecących do nie więcej niż 40 km. I nie ma tu znaczenia: czy chodzi o system krótkiego, średniego czy dalekiego zasięgu. W odniesieniu od celów niskolecących, przez horyzont radiolokacyjny, wszystkie te systemy mają bowiem takie same możliwości.

Teoretycznie Amerykanie deklarując wysłanie dodatkowej, wyrafinowanej baterii przeciwlotniczej średniego zasięgu Patriot do Arabii Saudyjskiej pomogą więc o wiele mniej Saudyjczykom niż gdyby Wielka Brytania przesunęła do tego kraju o wiele mniej skomplikowane, ale za to dookólne baterie przeciwlotnicze krótkiego zasięgu Land Ceptor oparte o rakiety CAMM. W odniesieniu do celów niskolecących brytyjskie wyrzutnie chronią bowiem co najmniej trzykrotnie większy obszar niż działające sektorowo Patrioty, a przecież innych zagrożeń dla instalacji naftowych w Arabii Saudyjskiej jak na razie nie ma (atak taktycznych rakiet balistycznych to już nie działanie asymetryczne, a rzeczywiste wypowiedzenie wojny i Iran ich na pewno nie wystrzeli).

image
W odniesieniu do celów niskolecących system przeciwlotniczy krótkiego zasięgu Land Ceptor (oparty o rakiety CAMM) ma takie same możliwości jak system przeciwlotniczy średniego zasięgu Patriot. Fot. M.Dura

Pomysł zwiększania liczby baterii Patriot w Arabii Saudyjskiej (o którym poinformował rzecznik Pentagonu Jonathan Hoffman) jest więc taki sam, jak teoretycznie możliwa do wykonania idea zabezpieczania irackich miast przed atakiem terrorystycznym poprzez rozstawienie czołgów M1 Abrams na każdej ulicy. I w jednym, i drugim przypadku użyto by bowiem środków, które będą w pierwszej kolejności same musiały być ochraniane i mogą działać tylko tam, gdzie są skierowane lufy armat lub radary kierowania uzbrojeniem.

Co się naprawdę stało w Arabii Saudyjskiej?

Całe przeciwdziałania przyszłym atakom jest o tyle trudne, że do dzisiaj nie wiadomo, kto tak naprawdę stoi za nalotami na saudyjskie instalacje naftowe z 14 września br. Iranowi nie udowodniono bowiem w żadnym wypadku, że to on wystrzelił drony i rakiety. Dostęp do tego rodzaju uzbrojenia jest obecnie coraz łatwiejszy i ma go również Jemen.

Dlatego Saudyjczycy prezentując na specjalnej konferencji prasowej szczątki uzbrojenia użytego w ataku na swoje rafinerie i pola naftowe uczciwie nie wskazali bezpośrednio, że to Irańczycy je wystrzelili stwierdzając jedynie, że ataki zostały przeprowadzone z kierunku północnego i „były bezspornie sponsorowane przez Iran”. Oznacza to, że odszukane pozostałości rakiet i dronów nie miały cech narodowych i trudno jest określić: nie tylko kto je użył, ale również kto je wyprodukował. I prawdopodobnie nie było to tylko wynikiem celowego działania przeciwnika, ale producenta uzbrojenia, któremu na pewno nie zależy na utożsamianiu go z atakami terrorystycznymi. Mogłoby to bowiem nie tylko wywołać uderzenie odwetowe na konkretne zakłady przemysłowe, ale przede wszystkim spowodować ich wykluczenie z normalnego rynku.

image
Szczątki rakiet i dronów użytych 14 września 2019 r. podczas nalotu na saudyjskie instalacje naftowe. Fot. https://www.mod.gov.sa

Zresztą szczątki dwóch rakiet manewrujących były bardzo podobne do pocisków Quds 1, które wcześniej (7 lipca 2019 r.) Jemen prezentował jako własne uzbrojenie. Taki sam był np. kształt tylnej części kadłuba, cztery stery kierunku oraz charakterystycznie zamontowany pad korpusem turboodrzutowy silnik marszowy (które odpadł i był prezentowany obok) – podobny do czeskiego silnika TJ-100. Podobieństwo w stosunku do jemeńskiego uzbrojenia widać było również w przypadku prezentowanych przez Saudyjczyków szczątków dronów bojowych.

Nietrafna była natomiast saudyjska opinia, że „osiemnaście dronów oraz siedem rakiet manewrujących było wystrzelonych z kierunku, który wyklucza Jemen jako źródło”. Jemeńskie pociski oraz bezzałogowce mają bowiem taki zapas „zasięgu” że mogą wykonać pełny nawrót i nadlecieć z dowolnego kierunku na cele w Arabii Saudyjskiej – w tym także z północy.

image
Szczątki rakiet i dronów użytych 14 września 2019 r. podczas nalotu na saudyjskie instalacje naftowe. Fot. https://www.mod.gov.sa

Przypomnijmy, że rafineria Abqaiq znajduje się około 800 km od granicy z Jemenem. Jeżeli więc deklarowany zasięg jemeńskich rakiet manewrujących rzeczywiście przekracza 1000 km to pociski te miały jeszcze duży zapas paliwa na manewrowanie w powietrzu i uderzenie jednocześnie z innym uzbrojeniem o określonym czasie, z określonego kierunku i w określony cel.

Tak zaplanowanemu atakowi mógłby przeszkodzić system wykrywania lecących dronów i rakiet, oparty np. o zwykłe posterunki obserwacyjne lub nawet samą ludność. Arabia Saudyjska jest jednak w o tyle złej sytuacji, że na jej terytorium można z łatwością wyznaczyć trasy lotu nad obszarami zupełnie niezamieszkałymi, bardzo rzadko przecinając przy tym drogi. Drony i rakiety mogą więc nadlecieć nad cel z bardzo wielu kierunków i nikt nie będzie mógł stwierdzić, skąd zostały one wystrzelone.

Co utrudnia obronę przed atakiem na małych wysokościach?

W skutecznym zwalczanie rakiet manewrujących i dronów przeszkadzają tak naprawdę trzy czynniki. Pierwszym z nich są niewielkie rozmiary tych środków napadu powietrznego, które są przez to trudniejsze do wykrycia, szczególnie w miejscach gdzie pojawiają się silne odbicia od przeszkód terenowych.

Drugim bardzo ważnym czynnikiem jest niska cena dronów i jak się okazuje - również rakiet manewrujących. Bezzałogowe aparaty latające mogą być bowiem nawet kilkaset razy tańsze od pocisków, które w bateriach Patriot zamierza się stosować do ich zneutralizowania. W przypadku mało skomplikowanych rakiet manewrujących produkowanych przez Jemen (przy pomocy irańskiej), to porównanie cen również wypada na korzyść strony atakującej.

image
Samobieżny przeciwlotniczy zestaw rakietowy „Poprad”. Fot. M.Dura

Największym utrudnieniem dla systemów obronnych jest jednak lot na małych wysokościach i możliwość wykorzystywania nierówności terenu w czasie jego trwania (co jest szczególnie użyteczne w przypadku dronów). Jak się okazało przy braku permanentnie obecnych radarów rozmieszczonych w powietrzu (np. na samolotach AWACS lub aerostatach) jest to wystarczające zabezpieczenie przed zniszczeniem niskolecących środków napadu powietrznego do momentu aż dosłownie nie przelecą one nad szczelną linię obrony.

W przypadku krajów wysoce zurbanizowanych większa część lotu odbywa się przez tereny zamieszkałe, gdzie łatwiej jest zorganizować i ukryć systemy obserwacji. Tymczasem saudyjskie instalacje naftowe są budowane w rejonach pustynnych, do których dolot spoza granicy można zorganizować nad pustynią i to z dowolnego kierunku.

I nie ma tu znaczenia, że Arabia Saudyjska wielokrotnie chwaliła się zestrzeleniem dronów nadlatujących od strony Jemenu. Większość tych sukcesów wynikała bowiem z faktu, że radary kierowania uzbrojeniem systemu Patriot były nakierowane na południe. Trudno się więc dziwić, że ten sektorowy system obronny został w końcu rozpracowany i ominięty, a atak przeprowadzano z kierunku, z którego się nikt nie spodziewał, a więc z północy.

Jak Saudyjczycy mogą zorganizować skuteczniejszy system obrony?

Uderzenie powietrzne na saudyjskie instalacje naftowe pokazało wyraźnie, że ich system obrony musi być dookólny, wykrywać cele odpowiednio szybko dając czas na uruchomienie efektorów oraz powinien wykorzystywać uzbrojenie adekwatne kosztowo do pojawiającego się zagrożenia. Saudyjczycy mają bowiem do czynienia z technologiami wypracowanymi głównie w Iranie, które pozwalają nawet takim państwom jak Jemen organizować ataki z powietrza zupełnie różnymi środkami, w tym samym czasie, z kilku kierunków, przy startach z różnych miejsc oraz przy różnych celach.

Co ciekawe, to co jest potrzebne Arabii Saudyjskiej, by uszczelnić swój system obronny jest oferowane przez polski przemysł i to zarówno jeżeli chodzi o efektory, jak i sensory. Wykrywanie celów niskolecących szczególnie ważnych obiektów mogą bowiem z powodzeniem zabezpieczać opracowane w spółce PIT-Radwar radary „Bystra”, natomiast do zwalczania zagrożenia można bez problemu wykorzystać przenośne przeciwlotnicze zestawy rakietowe typu „Grom” i „Piorun” produkowane przez spółki Mesko i Telesystem-Mesko.

image
Przenośne przeciwlotnicze zestawy rakietowe „Piorun” (na pierwszym planie) i „Grom”. Fot. M.Dura

I nie ma w tym przypadku znaczenia, że radary „Bystra” są krótkiego zasięgu, a więc mogą wykrywać cele powietrzne na odległości maksymalnie 80 km. W przypadku celów niskolecących jest to bowiem stacja o takich samych możliwościach, jak wykorzystywane przez Arabie Saudyjską amerykańskie radary dalekiego zasięgu AN-FPS-117 o instrumentalnym zasięgu 470 km, czy AN/TPS-43 o instrumentalnym zasięgu 450 km. Co więcej, polski radar jest już wykonany w nowszej technologii niż ww. radary ze Stanów Zjednoczonych, a więc ma m.in. aktywną anteną AESA, jest stosunkowo tani i co najważniejsze jest wysokiej mobilności.

Ta mobilność jest o tyle ważna, że ewentualny system obronny w odniesieniu do celów niskolecących musiałby być budowany doraźnie w bezpośredniej bliskości do zagrożonych instalacji naftowych, co w przypadku Arabii Saudyjskiej oznacza konieczność instalowania się w terenie pustynnym i przy braku dróg. Do tak zlokalizowanych stanowisk mogą więc dotrzeć tylko systemy wysoko mobilne, a jako takie były właśnie opracowywane radary „Bystra”. Wpływa to także na bezpieczeństwo poszczególnych punktów obrony, ponieważ polskie rozwiązania mogą błyskawicznie i często zmieniać pozycję utrudniając wyznaczenie trasy z pominięciem systemów obrony przeciwlotniczej lub nawet ich zaatakowanie (np. z wykorzystaniem dronów).

image
Radar „Bystra” opracowany przez wchodząca w skład PGZ spółkę PIT Radwar. Fot. M.Dura

Podobną mobilnością i pełna autonomicznością charakteryzują się również polskie efektory, a więc rakiety przeciwlotnicze „Grom” i „Piorun”. Są one bowiem oferowane nie tylko jako przenośne zestawy przeciwlotnicze klasy MANPADS, ale również w ramach już wprowadzonych na uzbrojenie w polskiej armii samobieżnych rakietowych zestawów przeciwlotniczych bardzo krótkiego zasięgu klasy VSHORAD (very short range air defence) typu „Poprad”.

Arabia Saudyjska ma więc do dyspozycji od razu gotowe rozwiązanie, które dodatkowo można odpowiednio rozwijać pod własne potrzeby. Na terenie samych obiektów chronionych nie ma bowiem potrzeby stosowania opancerzonych „Popradów”, ale można wykorzystać lekkie mobilne zestawy przeciwlotnicze „Kusza”. Tym bardziej, że i w tym przypadku mamy do czynienia z systemem mogącym działać w systemie lub w pełni autonomicznie.

Poza samymi rakietami „Grom” i „Piorun” „Kusza” jest bowiem proponowana również z zestawem urządzeń obserwacyjno-celowniczych składającym się z: celownika kolimatorowego (opracowanego przez CRW Telesystem-Mesko) sparowanego z awaryjnym celownikiem mechanicznym, które są zintegrowane z podnoszonym ekranem LCD podkładającym obraz z celownika dziennego oraz nocnego.

image
Lekki mobilny zestaw przeciwlotniczy „Kusza”. Fot. M. Dura

Dodatkową zaletą tego rozwiązania jest to. że systemy rakietowo-celownicze (z „Popradu” i „Kuszy”) oraz radiolokacyjne (z radaru Bystra) są proponowane jako moduły, a wiec mogą być montowane na dowolnym podwoziu, jakie zażyczyli by sobie Saudyjczycy.

Kwestią oddzielnych analiz jest wybór odpowiedniej liczby efektorów i sensorów. Atak z 14 września br. wyraźnie pokazał, że do wykrywania zagrożeń nie wystarcza jeden radar – nawet dookólny, ponieważ przy zasięgu 40 km w odniesieniu do celów niskolecących daje on obronie od momentu wykrycia zagrożenia i jego zidentyfikowania czas nie dłuższy niż 2-2,5 minuty (zakładając, że rakieta manewrująca leci z prędkością około 900 km/h). Wymagałoby to utrzymywania systemów obrony cały czas w pełnej gotowości, co nie jest możliwe w czasie pokoju, szczególnie w odniesieniu do ataku prowadzonego jednocześnie z wielu kierunków i różnymi systemami uzbrojenia.

By ten dostępny czas reakcji wydłużyć należy odsunąć radary od chronionego obiektu, ale to wymaga zastosowania co najmniej trzech stacji radiolokacyjnych jednocześnie. Potwierdzili to zresztą Amerykanie proponując wysłanie do Arabii Saudyjskiej dodatkowych czterech radarów krótkiego zasięgu typu Sentinel. Zwiększa to koszty budowy i utrzymywania systemu obrony, ale z drugiej strony eliminuje „sektory martwe”, jakie zawsze istnieją w przypadku jednej, dookólnej stacji radiolokacyjnej ustawionej obok wysokich i metalowych instalacji, z jakimi mamy do czynienia w przypadku rafinerii i pól naftowych. Rozstawione radary muszą dodatkowo współpracować miedzy sobą i przekazywać dane do systemów ogniowych, co w przypadku radarów „Bystra” nie stanowi jednak żadnego problemu (są one od razu przygotowane do współdziałania np. z zestawami „Poprad”).

image
Imitator celu powietrznego MJ-7 Szogun (systemu Vermin) okazał się łatwym celem dla polskich rakiet przeciwlotniczych „Piorun”. Fot. M.Dura

Inną niewiadomą jest liczba i rodzaj efektorów. Przy odległości wykrywania celów niskolecących nie większej niż 40 km stosowanie rakiet większego zasięgu do zwalczania tego rodzaju zagrożeń jest nieefektywne. Uwzględniając dodatkowo czas reakcji systemu obrony na informacje o zbliżających się zagrożeniach (związany m.in. z procesem wykrycia, identyfikacji, klasyfikacji, wydania decyzji o zwalczeniu, rozdziału celów na systemy ogniowe oraz procedurami startowymi) można szacować, że systemy rakietowe wystrzelą rakiety w odniesieniu do obiektów powietrznych, które będą się znajdowały już w odległości 5 - 7 km od celu. Przy celach zbliżających się jest to dokładnie zasięg skutecznego działania stosunkowo tanich rakiet przeciwlotniczych „Piorun”.

Oczywiście pozostaje kwestia skuteczności pocisków z zestawów MANPADS w odniesieniu do dronów i rakiet manewrujących. Strzelanie rakietowe przeprowadzone w czerwcu 2019 r, na poliginie w Ustce w ramach manewrów „Tobruq Legacy-19" pokazały, że nawet starej generacji zestawy Stinger radzą sobie z niewielkimi, bezzałogowymi aparatami latającymi. Tymczasem należy pamiętać, że polski „Grom” prawdopodobnie, a „Piorun” na pewno, mają lepsze systemy naprowadzania i zapalniki (np. zbliżeniowy w przypadku „Pioruna”) niż zestawy amerykańskie.

Dostępne są też częściowe wyniki badań rakiety „Piorun”, które pokazały że jej system naprowadzania jest stuprocentowo skuteczny w odniesieniu do nawet tak małych i szybkich obiektów powietrznych jak np. imitator celu powietrznego MJ-7 Szogun (systemu Vermin), a więc niewielki (rozpiętość skrzydeł 3,16 m, długość 1,97 m i waga około 30 kg), bezzałogowy samolot o prędkości do 250 km/h oraz cel ICP-89, który sam jest rakietą, o średnicy poniżej 6 cm i długości 110,5 cm oraz prędkości około 290 m/s. MJ-7 Szogun jest więc mniejszy od tych dronów, jakie wykorzystano przy atakach na saudyjskie instalacje naftowe, podobnie jak ICP-89 jest mniejszy i szybszy niż użyte tam rakiety manewrujące.

Problem jest tylko w tym, czy Saudyjczycy będą chcieli skorzystać z polskich rozwiązań.

WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama