Polityka obronna
Poniedziałkowy przegląd mediów; Ukraina zniszczyła z powietrza cel w Rosji; Ambasador i wykrywacz kłamstw
Codzienny przegląd mediów sektora bezpieczeństwa i obronności.
Wojciech Czuchnowski: Gazeta Wyborcza:„Ambasador i wykrywacz kłamstw” „Związany z Antonim Macierewiczem były już ambasador Polski przy NATO przed objęciem misji nie zaliczył badania na wariografie - twierdzą nasze źródła w służbach. MSZ podkreśla, że Tomasz Szatkowski nie został odwołany, lecz 31 maja „zakończył swoją misję”.Tomasz Szatkowski, związany z Antonim Macierewiczem byłyjuż ambasador Polski przy NATO, przed objęciem misji nie zaliczył badania na wariografie - twierdzą nasze źródła w służbach. Szatkowski potwierdza, że badanie było, ale zaprzecza, że go nie przeszedł. Sprawę Szatkowskiego i badania go na wykrywaczu kłamstw (popularna nazwa wario-grafu) opisaliśmy w sobotę na wyborcza.pl. Wcześniej dowiadywaliśmy się, co miał na myśli Tomasz Siemoniak (obecny szef MSWiA i koordynator służb), gdy 24 maja na antenie TVN24 powiedział: Pan Szatkowski nigdy nie powinien zostać ambasadorem i jak najszybciej powinien wrócić do Warszawy. Minister zareagował na wypowiedź Andrzeja Dudy, który oświadczył, że nie zgadza się dymisje ambasadorów (w tym Szatkowskiego), których z końcem maja postanowił odwołać MSZ. Dziwię się prezydentowi. Ma wiedzę ze strony jednej ze służb i dziwię się, że robi z tego jakikolwiek problem - mówił Siemoniak. Według niego informacje, które służby przekazały prezydentowi „w ciągu ostatnich kilkunastu dni”, są „dyskwalifikujące dla Szatkowskiego w roli ambasadora przy NATO”. Minister dodał, że „w interesie państwa jest spokojne, ciche, merytoryczne załatwienie tej sprawy”. Publiczna wypowiedź, w której jeden z najwyższych rangą polityków rządu, do tego minister nadzorujący służby specjalne, rzuca tego typu oskarżenia, w politycznej praktyce należy do rzadkości. Ostatecznie Szatkowski nie jest już ambasadorem. MSZ podkreśla, że nie został odwołany, lecz 31 maja „zakończył swoją misję”. A co miał na myśli Siemoniak? Dopytywany o to szef MSWiA zasłania się tajnością. Nam jednak udało się dowiedzieć paru szczegółów. Po pierwsze, służbą o której mówił koordynator, jest Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Po drugie, choć dokumenty z ABW prezydent dostał rzeczywiście niedawno, to pochodzą one z 2019 r., gdy Tomasz Szatkowski miał objąć stanowisko ambasadora RP przy NATO. Dla tej funkcji zrezygnował ze stanowiska wiceministra obrony narodowej, które pełnił od 2016 r., kiedy szefem tego resortu był Antoni Macierewicz. Po dymisji Macierewicza (styczeń 2018 r.) Szatkowski był w MON jednym z ostatnich jego ludzi. Mariusz Błaszczak, który kierował wtedy resortem, chciał się z nim rozstać. Jak pisaliśmy w „Wyborczej”, stanowisko ambasadora przy NATO dla Szatkowskiego było częścią operacji uspokojenia środowiska Macierewicza oburzonego dymisją, co mogło grozić rozłamem w PiS. Zanim nominacja Szatkowskiego trafiła do prezydenta, przyszły ambasador musiał przejść dodatkową weryfikację w ABW. I tutaj -jak podają źródła „Wyborczej” - zaczął się problem. Szatkowski „poległ” bowiem podczas badania wariografem. I nie chodziło o to, że został złapany na kłamstwie, bo nie doszliśmy nawet do tego etapu. On podczas badania próbował stosować techniki zakłócające odczyt urządzenia tłumaczy jeden z naszych rozmówców ze służb. Jak dodaje, były to metody, których uczeni są agenci służb specjalnych, by „oszukać wariograf”. Chodzi m.in. o stymulację lekami, powodującą zakłócenie tętna, zaburzenie ciśnienia krwi lub oddechu. To na połączeniu tych parametrów z konkretnymi pytaniami opiera się praca „wykrywacza kłamstw”. Jak ujawnia nasze źródło, Szatkowski miał w trakcie badania odpowiadać na pytania dotyczące jego pracy w komisji weryfikacyjnej Wojskowych Służb Informacyjnych (w latach 2005-06 ich rozwiązaniem kierował Macierewicz), wyprowadzeniem w 2007 r. danych o tych służbach, wreszcie o swojej roli w think-tanku o nazwie Narodowe Centrum Studiów Strategicznych. NCSS było prawicową fundacją zajmującą się armią, przemysłem obronnym i współpracą Polski z jej sojusznikami. Po Szatkowskim, który był pierwszym prezesem Centrum, funkcję tę objął Jacek Kotas, inny człowiek Macierewicza, wiceszef MON w latach 2006-07.0 związkach Kotasa z rosyjską mafią i wywiadem wojskowym Federacji Rosyjskiej pisał m.in. w „Wyborczej” Tomasz Piątek.”
Piotr Gabryel: Do Rzeczy:„Kto się boi poboru?” „Jak się wydaje, minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz (z PSL) boi się przywrócenia obowiązkowego poboru do wojska tak samo mocno, jak bał się minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak (z PiS). Pierwszy z nich nie chce podobnie jak drugi z nich nie chciał, gdy sprawował urząd szefa MON podjąć tej, jak się zdaje, koniecznej dla bezpieczeństwa Polski decyzji o przywróceniu obowiązkowego poboru do wojska zapewne z tych samych powodów ze strachu o spadek notowań partii własnej i koalicyjnych. Innymi słowy - w Polsce do tej pory nie przywrócono zawieszonego w 2009 r. obowiązkowego poboru do wojska z obawy o spadek notowań trzech partii, czyli teraz PSL i Platformy, a do niedawna PiS. I to właśnie z tego powodu słyszymy wciąż te same, serwowane nam w kółko bajki. Powtarzane nam do niedawna przez szefa MON Błaszczaka - o tym, że do zapewnienia Polsce bezpieczeństwa wystarczy podniesienie liczebności stałej armii zawodowej do 300 tys. żołnierzy, a w ogóle to najlepszym panaceum na kłopoty Polski są Wojska Obrony Terytorialnej, czyli WOT. Oraz bajki powtarzane nam teraz do znudzenia przez szefa MON Kosiniaka-Kamysza - o tym, jak to polska młodzież masowo garnie się do wojska i dlatego nie trzeba przywracać obowiązkowego poboru do wojska, a wystarczy organizować dla uczniów lekcje z wojskowości oraz zachęcać absolwentów szkół do wakacyjnego szkolenia wojskowego i wyszkolić w ten sposób w tym roku… 30 tys. ochotników.Nie wiem, kto te bajki bierze za dobrą monetę w Polsce i poza nią, wszelako nie mam cienia wątpliwości, że na Kremlu z pewnością trzymają kciuki za utrzymanie przez szefa MON Kosiniaka-Kamysza twardego oporu przeciw przywróceniu w Polsce poboru do wojska, tak jak trzymali w tej samej sprawie do niedawna kciuki za szefa MON Błaszczaka. Jakimże to bowiem cudem nasza nawet 300-tysięczna armia zawodowa, gdyby jakimś cudem (ale jakim?) udało się nam ją zbudować, a potem utrzymywać, i nawet gdyby wspierały ją wielkie siły WOT, miałaby zatrzymać pochód zasilanej setkami tysięcy regularnie szkolonych poborowych armii Rosji, gdyby do takiej inwazji kiedykolwiek doszło? A przypominam, że np. fińska armia rezerwowa liczy dziś 900 tys. żołnierzy, a Finów jest zaledwie 5,5 mln wobec ponad 37 mln nas, Polaków.”
Marta Rawicz: Dziennik Gazeta Prawna:„Doprecyzują, kiedy wolno strzelać” „Ostatnie godziny kampanii zdominował temat granicy z Białorusią. Wszystko za sprawą informacji o zakuciu w kajdanki żołnierzy, którzy oddali strzały w stronę migrantów. Po publikacji Onetu o zakuciu w kajdanki żołnierzy odpowiedzialnych za oddanie strzałów w stronę migrantów na granicy z Białorusią dzisiaj odbędzie się posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Premier Donald Tusk zwrócił się do prezydenta Andrzeja Dudy, by do rozmowy o odwołaniu zastępcy prokuratora generalnego ds. wojskowych Tomasza Janeczka zaprosił dodatkowo ministra sprawiedliwości Adama Bodnara. Także dzisiaj minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz na polecenie Tuska ma przedstawić propozycję zmian prawnych, które doprecyzują procedury użycia broni. Doprecyzowanie zasad użycia broni przez żołnierzy ma się znaleźć w propozycji resortu obrony, która ma usprawnić działania wojska na granicy z Białorusią. Sprawa będzie omawiana na dzisiejszym posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego w Białymstoku. Granica stała się najgorętszym tematem ostatnich godzin kampanii wyborczej. Przygotowanie pakietu zmian prawnych polecił szefowi MON Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi premier Donald Tusk. To jeden z wniosków, które rząd wyciągnął po ubiegłotygodniowej publikacji Onetu na temat zatrzymania w marcu trzech żołnierzy broniących granicy. Szef rządu postanowił też odwołać zastępcę prokuratora generalnego ds. wojskowych Tomasza Janeczka. Nadzór nad śledztwem ma objąć prokurator krajowy Dariusz Korneluk. Według Onetu w marcu trzech patrolujących granicę żołnierzy próbowało powstrzymać grupę migrantów przed przedarciem się na teren Polski, oddając kilkadziesiąt strzałów ostrzegawczych. Wkrótce na miejscu zjawili się funkcjonariusze Żandarmerii Wojskowej, zakuli żołnierzy w kajdanki i zabrali ze sobą. Dwóm prokuratura postawiła zarzuty przekroczenia uprawnień, uznając, że strzały naraziły migrantów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Najwięcej kontrowersji wzbudził sposób zatrzymania wojskowych. Nawet, zakładam hipotetycznie, jeżeli w myśl interpretacji prawa żołnierze przekroczyli uprawnienia, to przecież to nie są przestępcy, nie wolno ich skuwać w kajdanki - mówi gen. Tomasz Drewniak, były Inspektor Sił Powietrznych, społeczny doradca szefa MON. Były szef Sztabu Generalnego gen. Mieczysław Cieniuch zwraca uwagę, że nie ma przepisu, który obligowałby ŻW do stosowania kajdanek. Tym bardziej robienie tego w sposób publiczny, ostentacyjny. Ci żołnierze mogli przecież dostać doprowadzenie na ŻW przez swoich przełożonych mówi nam generał. Kosiniak-Kamysz uznał postawę żandarmów za „nadgorliwość”.”
Jacek Pawlicki: Newsweek:„Chcą pokoju, szykują się do wojny” „Norwegia zamyka granicę z Rosją, wzmacnia siły lądowe, flotę wojenną i tworzy bazę dronów. Władze w Oslo obawiają się sabotażu wymierzonego w rurociągi i prowokacji,ale nie wykluczają agresji ze strony Moskwy Tuż przed drugą rocznicą inwazji na Ukrainę norweski wywiad cywilny ocenił w dorocznym raporcie o stanie bezpieczeństwa, że „rosyjskie siły zbrojne są głównym zagrożeniem militarnym dla suwerenności Norwegii, jej terytorium, instytucji społeczeństwa obywatelskiego oraz infrastruktury”. Niedawno rząd zdecydował o zamknięciu granicy. Od 29 maja o wizy mogą się ubiegać wyłącznie Rosjanie mający w Norwegii rodzinę bądź pracujący tam lub studiujący, co nie oznacza wcale, że je dostaną.Ograniczenia wizowe wprowadzono niedługo po inwazji na Ukrainę, ale przejście graniczne w Storskog pozostawało otwarte dla Rosjan odwiedzających norweską Północ w celach turystycznych lub biznesowych. Wśród nich byli podający się za turystów i biznesmenów szpiedzy, zbierający informacje o bazach wojskowych czy nabrzeżnej i podwodnej infrastrukturze krytycznej. Pomagali im agenci wywodzący się z rosyjskiej diaspory. W kwietniu media zdemaskowały człowieka, który przez lata werbował Rosjan po norweskiej stronie granicy. Mieszkający w Murmańsku Siergiej Gonczarow budował siatkę szpiegowską co najmniej od 2016 r., realizując na pograniczu wspólne projekty historyczne. Budował pomniki upamiętniające II wojną światową, dawał wykłady, spotykał się z różnymi środowiskami. Działał pod egidą powiązanego z Kremlem Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego, Sprzyjał mu społeczny klimat, gdyż z powodu zupełnie innych niż np. fińskie doświadczeń z II wojny światowej Rosjan nie uważano w Norwegii za wrogów. - Północ Norwegii łączyły z Rosją silne więzy współpracy i przyjaźni. Do niedawna kwitł przygraniczny handel, mieszka tam sporo małżeństw mieszanych. Nie bez powodu Kirkenes nazywane jest małym Murmańskiem. To m.in. dlatego Rosjanie przekraczali granicę bez większych problemów jeszcze długo po rosyjskiej inwazji - mówi mi prof. Nina Witoszek, historyk kultury z uniwersytetu w Oslo. Mieszka w Norwegii od ponad 30 lat. W wydanej w 2023 r. książce „Det blaoyde riket” („Królestwo niebieskookich”) napisanej wspólnie z Evą Joly umieściła rozdział poświęcony stosunkowi Norwegów do Rosji. Zatytułowałyśmy go nie bez powodu „Rosja jako dobry sąsiad, czyli sztuka niezrozumienia tyranii”. Norwegowie przez dekady obracali się w mentalnej orbicie pokoju, dobra i altruizmu. Czują się w Europie outsiderami, żyją w kokonie, w swoistej kapsule czasu. Byli przekonani, że ponieważ są tak dobrzy i pokojowo nastawieni, to Rosja na pewno to doceni i nigdy ich nie zaatakuje. Ponieważ nie zaznali krzywd od Rosjan, jak np. Polacy, cierpią na poważny deficyt wyobraźni w sprawie Rosji mówi prof. Witoszek. Przejawem „deficytu wyobraźni” było ignorowanie ryzyka współpracy gospodarczej z Rosją. Jeszcze pół roku po inwazji na Ukrainę władze pozwalały Rosnieftowi na mapowanie dna morskiego na norweskich wodach. Udostępniono nawet Rosjanom tzw. disck, czyli bazę danych dotyczących dna, którą ci zapewne skopiowali. Czyż nie było to harakiri? zastanawia się prof. Witoszek. Ta dosadna diagnoza nie jest przesadą. Norweskie służby przyznają, że wiedza o tym, co znajduje się na morskim dnie, może mieć zasadnicze znaczenie w razie konfliktu. Największa obawa dotyczy wojny hybrydowej, czyli np. ataków na linie energetyczne, ropociągi, gazociągi czy światłowody. Była już nawet „próba generalna”. Gdy w 2022 r. został przerwany jeden ze światłowodów łączących archipelag Svalbard z kontynentem, śledczy uznali, że przyczyną mógł być rosyjski sabotaż. W listopadzie 2021 r. Norweski Instytut Badań Morskich poinformował, że od świata odcięta została jego wysunięta stacja badawcza Lofoten-Yesteralen, ponieważ w tajemniczy sposób „zniknęły” aż 4 km z liczącego 60 km kabla telekomunikacyjnego.”
Marek Pyza: Sieci Prawdy:„Rozbrojona granica” „To nie miało prawa się wydarzyć. Inie wydarzyło się w ciągu niemal trzech łat ataków na polską granicę. 28 maja polski żołnierz został dźgnięty nożem przez napuszczonego przez wschodnich satrapów nielegalnego migranta. Przez dziewięć dni walczył o życie, lecz przegrał tę walkę. 6 czerwca Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych poinformowało: „Pomimo udzielonej pomocy w rejonie bandyckiego ataku na granicy z Białorusią i wysiłków lekarzy, jego życia nie udało się uratować. […] Mateuszu, Nasz Bracie w służbie, wypełniłeś słowa roty przysięgi. Spoczywaj w pokoju”.Zatrzymanie, kajdanki i zarzuty. Tyle dostali od państwa polskiego żołnierze, którzy - zgodnie z prawem i zdrowym rozsądkiem - użyli broni na granicy. Czy wobec tego skandalu kogoś dziwi, że wojskowi nie reagują adekwatnie ostro na zagrożenie ze strony nielegalnych migrantów f Kto ponosi polityczną odpowiedzialność za śmierć żołnierza ugodzonego nożem. Trzeba powiedzieć wprost: to było morderstwo żołnierza w trakcie jego służby ochrony granic Rzeczypospolitej. Nie oszukujmy się, morderca raczej nie zostanie schwytany, choćby nawet Radosław Sikorski był gotów przekazywać Łukaszence kolejne wrażliwe informacje o białoruskich opozycjonistach (co już kiedyś miało miejsce za jego rządów w MSZ -jeszcze do tego wrócimy).Dlaczego polski żołnierz w czasie pokoju na polskiej ziemi musiał oddać życie za ojczyznę? Jaka była w tym rola skandalicznego politycznego nadzoru nad służbami państwa? Jak bardzo przyczyniło się do tego liczone w latach podważanie konieczności ochrony granicy?”
Marek Budzisz: Sieci Prawdy:„Na celowniku Rosji” „Ze względu na swe położenie strategiczne i potencjał Polska jest najbardziej narażona na agresję, bo obezwładnienie Warszawy zmienia sytuację w całym regionie, utrudniając przy okazji wsparcie dla Ukrainy. Jesteśmy też łatwym celem ataku, bo rząd Donalda Tuska całą swą energię koncentruje na wystąpieniach retorycznych opóźniając realne działania. Pod koniec maja w serwisie Polskiej Agencji Prasowej pojawiła się depesza, później uznana za efekt najprawdopodobniej rosyjskiego ataku hakerskiego, w której informowano, że 1 lipca w naszym kraj u zostanie przeprowadzona mobilizacja 200 tys. osób. W wypowiedzi przypisywanej premierowi Tuskowi znalazła się też informacja, że zmobilizowani obywatele Rzeczypospolitej zostaną wysłani na Ukrainę, której w związku z jej trudną sytuacją należy pomóc. Jest rzeczą zdumiewającą, że mimo przeszło dwóch lat wojny główna państwowa agencja informacyjna nie dysponuje skutecznymi zabezpieczeniami na wypadek tego rodzaju incydentów. Jest to tym bardziej niepokojące, że komunikat ukazał się dwukrotnie, bo po jego usunięciu został nie wiadomo przez kogo ponownie umieszczony w serwisie, a rzecznicy służb specjalnych ograniczyli się do oświadczeń, że „sprawa zostanie wyjaśniona”. Nie czekając na wyniki oficjalnych dochodzeń, spróbujmy wyjaśnić, co się dzieje i odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w najbliższym czasie będziemy mieć do czynienia z większą liczbą takich incydentów. W tym konkretnym przypadku zadziałały zapewne rosyjskie służby specjalne i powiązane z nimi grupy hakerskie. Od pewnego czasu Moskwa buduje bowiem narrację, że zaangażowanie wojsk państw NATO na Ukrainie jest przesądzone, a to oznacza śmierć wysłanych tam żołnierzy i perspektywę rozlania się wojny na kolejne kraje. Zachodnia prasa niemal codziennie informuje o incydentach we Francji z podobnym „przesłaniem”. Trzy dni po tym, jak zaatakowano stronę PAP, przed wieżą Eiffela w Paryżu znaleziono pięć trumien. Wszystkie były przepasane trójkolorowym sztandarem, na którym umieszczono napis „Francuski żołnierz na Ukrainie”, co w oczywisty sposób stanowiło odwołanie do oficjalnego ceremoniału pogrzebów wojskowych, Jak się okazało, trumny te przywiózł do francuskiej stolicy bezrobotny Bułgar, któremu pomogli w ich przeniesieniu Niemiec i Ukrainiec. Nie znali się wcześniej, do Paryża przyjechali oddzielnie i zostali zwerbowani na potrzeby tej misji przez agentów rosyjskiego wywiadu. Jej celem, podobnie jak w przypadku depeszy PAP, jest przekonanie obywateli państw Zachodu, że wysłanie nawet ograniczonego kontyngentu wojskowego na Ukrainę oznacza pewną śmierć żołnierzy, którzy się tam pojawią. Mówią o tym zresztą oficjalnie przedstawiciele rosyjskiego reżimu - zarówno Putin przekonujący o tym, że Moskwa uzna atakowanie „zagranicznych instruktorów” za uzasadnione, jak i Ławrow, który sformułował podobny komunikat, przebywając w stolicy Republiki Kongo.”
Rp.pl:„Sky News: Siły Zbrojne Ukrainy po raz pierwszy zaatakowały z powietrza cel w Rosji” „Ukraiński samolot po raz pierwszy wystrzelił amunicję, która trafiła w cel w Rosji - poinformowało Sky News powołując się na ukraińskie źródło wojskowe. Uderzono w „rosyjski węzeł dowodzenia”.Źródła brytyjskiej telewizji Sky News podają, że 9 czerwca ukraiński samolot wojskowy po raz pierwszy uderzył w cel na terytorium Rosji. W pobliżu Biełgorodu zaatakowane zostało rosyjskie stanowisko dowodzenia . 8 czerwca siły ukraińskie uderzyły także w rosyjski okręt desantowy na Morzu Azowskim. „Chociaż nadal trwa ocena zniszczeń, potwierdzono, że było to bezpośrednie trafienie. Jest to pierwsza amunicja zrzucona z powietrza przez Siły Zbrojne Ukrainy na cel w Rosji” - cytuje Sky News ukraińskie źródło. Nie jest jeszcze jasne, jakiej amunicji — własnej produkcji czy dostarczonej przez Zachód — użyto do ataku w obwodzie biełgorodzkim. Ukraina przeprowadziła wiele ataków dronów w głąb terytorium Rosji. Jednak użycie samolotu bojowego do ataku na cele w Federacji Rosyjskiej może być postrzegane przez Moskwę jako eskalacja. Źródło dodało, że wieczorem 8 czerwca siły ukraińskie rozpoczęły „skoordynowany atak” na rosyjski statek desantowy, który niedawno przepłynął z Morza Czarnego na Morze Azowskie. Jak podało źródło, okręt jest piątym z siedmiu okrętów desantowych klasy Ropucha, które zostały zatopione lub „uczynione niezdatnymi do użytku” w wyniku ukraińskich ataków. Wojska rosyjskie używają tych statków do transportu amunicji i sprzętu do okupowanego miasta Mariupol w obwodzie donieckim w celu dalszego tranzytu na linię frontu.”
MC775
A ja bym prosił redakcję o opinię lub rozwinięcie dzisiejszego artykułu Onetu dotyczącego zakupów polskiej broni i wyposażenia wojskowego przez Ukraińców. Artykuł sugeruje szantaż korupcyjny wywierany przez Ukraińców na polskich firmach. Jakby tego było mało wg artykułu polska prokuratura zgodziła się na na prześwietlenie przez ukraińską prokuraturę analizy sprzedaży polskich firm zbrojeniowych. Coś tu jest mocno nie tak, jak polski system sprawiedliwości może wystawiać polskie firmy obcemu rządowi? I przede wszystkim interesujący jest wątek przymuszania Polaków do płacenia łapówek ukraińskim odbiorcom sprzętu.
Rusmongol
Nie rozumiem...sugerujesz że nasi są zmuszani do płacenia łapówek Ukraińcom żeby ci kupowali od nas jakaś broń? Ja myślę że może sami płacą łapówki żeby "zachęcić" kupców do swojej oferty...
MC775
Nie. Artykuł mówi, że Ukraińcy zamówili w polskich zakładach wyposażenie, które zostało wyprodukowane i leży w magazynie. Jednak strona Ukraińska nie zapłaciła za ten sprzęt gdyż ktoś po ich stronie zażyczył sobie „dodatkowej” opłaty żeby zaakceptować płatność.
xdx
Typowo Polska - musi się coś stać i musi zostać nagłośnione aby cokolwiek się ruszyło, a zmiana/ wyjątki z wykładnią prawną użycia , powinno być już w momencie kiedy pierwszy żołnierz został skierowany do ochrony granicy. Lepiej późno niż wcale ale cała sytuacja nie powinna się zdarzyć. I zrzucać winę na prokuraturę, że trzyma się przepisów to polityczna zagrywka aby się samemu wybielić. Jakby prokuratura nie podjęła czynności po zawiadomieniu to byłby cyrk w druga stronę iż nic nie robią - typowo Polska i służby. Ciekawe czy kiedyś Polska doczeka się iż służby będą normalnie traktowane i przed ich wysłaniem gdziekolwiek będzie dbało się o ramy funkcjonowania- z zabezpieczeniem wszystkich możliwych sytuacji wyjątkowych. Życzę tego z całego serca ludziom którzy siedzą w służbach.