Reklama
  • Wiadomości
  • Wywiady

Wolontariusze - podpora ukraińskiej armii

Wywiad z Uljaną Didycz, inicjatorką lwowskiej akcji „Pomóż frontowi” (Допоможи фронту).

Fot. mil.gov.ua
Fot. mil.gov.ua

Jak zaczęła się Pani przygoda z działalnością społeczną i wspieraniem walczących na froncie?

Bardzo banalnie. Poznałam na Facebooku Serhija Hłotowa, aktywistę ługańskiego Euromajdanu, który zajmował się pomocą dla żołnierzy w Ługańsku. Przed 1 maja br. został zmuszony do ucieczki z całą rodziną do Lwowa. Jednak w jednostkach wojskowych dobrze go znali i dalej dzwonili z różnymi potrzebami. Dlatego też kontynuował swoją pracę z Lwowa. Poprosił na Facebooku o pomoc kogoś z samochodem, bo kupował generator prądotwórczy i trzeba było go zawieść do firmy kurierskiej. W ten sposób poznaliśmy się osobiście, zaproponowałam mu pomoc i wciągnęliśmy się. Do tej pory czasami, jak jest jakieś bardzo męczące zajęcie, wspominamy że „umówiliśmy się tylko na podwiezienie generatora”.

Czym dokładnie zajmuje się Pani organizacja? W jaki sposób informuje Pani o planowanych lub organizowanych przedsięwzięciach?

Nasza inicjatywa wykonuje cały szereg aktywności. Po pierwsze, najbardziej priorytetowy kierunek działań – otrzymujemy informacje o potrzebach z frontu od dowódców różnych pododdziałów i staramy się je realizować. Oddzielnym kierunkiem są szpitale w strefie przyfrontowej, które są zupełnie niezaopatrzone, a przyjmują do siebie lwią część ciężko rannych na pierwszym etapie. Dalej, po udzieleniu niezbędnej pomocy, ranni są rozdzielani do największych szpitali obwodowych. Tam nawet trzeba było wysyłać używane prześcieradła w wielkich ilościach. Po drugie, staramy się przygotowywać pododdziały poborowych, szczególnie z obwodu lwowskiego, póki jeszcze one tu trenują. Jest to logistycznie łatwiejsze niż wysyłanie pomocy na front. Po trzecie, jest oddzielny kierunek działań, który związany jest z uwolnieniem wziętych do niewoli, ale z nim praktycznie się nie afiszujemy, gdyż jest to temat, z jakim trzeba pracować bardzo delikatnie.

Odnośnie sposobów. Jest ich też kilka. Zbieramy środki finansowe na karty płatnicze i kupujemy potrzebne rzeczy. Nasi wolontariusze organizują zbiórki tematyczne. W każdy wtorek, czwartek i sobotę od 17:00 do 19:00 obok pomnika króla Daniela zbieramy potrzebne rzeczy. To mogą być skarpetki, instrumenty, środki higieny, suszone owoce, namioty, śpiwory, itp. Oprócz tego w supermarketach i na lwowskim rynku hurtowym „Szuwar” nasi wolontariusze zbierają produkty o długim terminie ważności oraz inne rzeczy jakie ludzie im przekazują. Tam też przyjmujemy pieniądze do skrzynki. Otrzymane i zakupione rzeczy zawozimy na poligony albo wysyłamy do strefy Operacji Antyterrorystycznej zgodnie z potrzebami. Dla potwierdzenia otrzymujemy zdjęcia i listy z podziękowaniami.

Oddzielna aktywność – medyczne potrzeby strefy ATO. Tym zajmuje się u nas oddzielny człowiek i prowadzi działania we współpracy z innymi wolontariuszami. O zbiórkach, potrzebach, numerach rachunków i sprawozdaniach informujemy głównie na Facebooku i forach internetowych. Stamtąd biorą informacje miejscowa prasa i radio.

Czy takich inicjatyw jest we Lwowie więcej?

Tak. Jest ich bardzo dużo. Są wielkie, są drobne, są samodzielni wolontariusze. Są tacy, którzy specjalizują się w konkretnych aktywnościach albo pododdziałach. Czasem to rodzice wojskowych, którzy stale dbają o potrzeby oddziału swojego dziecka.

A jak przedstawia się sytuacja w pozostałych regionach kraju? Jak wygląda sytuacja w obwodach sąsiadujących bezpośrednio z obszarami ATO?

Organizacje wolontariuszy są wszędzie. Trudno mi oceniać ich działalność, ale są wszędzie. Mogę tylko powiedzieć, że szczególnie aktywnie działają one w obwodzie dniepropietrowskim. Patrząc z boku można odnieść takie wrażenie, że cały ten obwód to jedna wielka sieć wolontariatu. Nie jest to dziwne – są oni faktycznie linią obrony, czynnikiem stabilizacyjnym.

Wiele osób w Polsce obawia się, że ich dary czy przekazy pieniężne mogą zostać rozkradzione, a takie nastroje wzmacniane są na forach internetowych czy poprzez opłacane komentarze. Czy w Pani ocenie jest to uzasadnione? Są organizacje, których reputacja jest niepodważalna, takie które może Pani zarekomendować? Jak najlepiej można takie rzeczy sprawdzić?

Prawdę mówiąc takie obawy mają podstawy. Ponieważ temat pomocy wojsku jest aktualny i „modny”, są ludzie którzy korzystają na niej finansowo, nawet pod przykrywką fundacji (rozliczenia mogą być w porządku, ale ceny zakupu są zawyżone w zamian za łapówkę), są i takie, które robią to w ramach wyborczego PR-u. Ale jest też wielu wolontariuszy, często działających nieoficjalnie, którzy oddają się sprawie szczerze i w odruchu serca, bo rozumieją, że to wojna i nikt jej za nas nie poprowadzi.

Z oficjalnych organizacji we Lwowie mogę jednoznacznie polecić Fundację „Skrzydła Nadziei” (ФондКриланадії”), który w czasie pokoju opiekuje się dziećmi chorymi na choroby nowotworowe, a obecnie wzięła pod swoją też pod swoją opiekę szpital. Cała pomoc, przekazywana do Centrum Duszpasterstwa Cerkwi Grekokatolickiej we Lwowie i „Lwowskiego Rycerza” („Львівський Лицар”) przekazywana jest zgodnie z przeznaczeniem. Jest też wielu indywidualnych wolontariuszy i niewielkich grup, za które mogę osobiście poręczyć.

Co obecnie jest kwestią priorytetową dla ukraińskich żołnierzy? Co jest szczególnie potrzebne?

Priorytety się zmieniają. Do tej pory nie jest rozwiązany problem z hełmami, ale tu jest kwestia legalności ich dostarczania. Zazwyczaj wolontariusze wożą niewielkie ich partie, często półlegalnie. No i oczywiście są „handlarze” jacy monopolizują miejsca zakupu, podbijając ceny do astronomicznych wysokości. Przez to, łatwiej jest wolontariuszom zająć się tym, co wciąż jest naszym głównym bólem, to jest odzieżą i bielizną termiczną, namiotami, ciepłym obuwiem czy śpiworami – ponieważ robi się jesień, noce są już bardzo chłodne. Jest jeszcze jeden poważny problem – technika: dalmierze (dla artylerii, takie na ponad 4-5 km – takie można na razie kupić tylko w Szwajcarii i to bardzo drogo), termowizory, noktowizory. Także optyka: celowniki optyczne i kolimatorowe. Kupujemy też nawigacje GPS i race.

Po fenomenie Euromajdanu, mamy kolejny – długoterminową, oddolną i obywatelską aktywność opartą na zasadzie wolontariatu. Wielu żołnierzy mogło pojechać na front tylko dzięki pieniądzom obywateli. Dosłownie Ukraińcy za swoje własne pieniądze bronią swojego państwa. Czy rząd w jakiś sposób wspiera takie inicjatywy? I czy dostrzega Pani reformy, które mogą usprawnić funkcjonowanie armii? Co jest szczególnie ważne?

Smutne, że trzeba to wyznać, ale głównym problemem państwowego zaopatrzenia wojska jest totalna korupcja i biurokracja. Na każdym poziomie. Wiele lat u nas armia nie była przygotowywana do wojny, tym bardziej przeciwko Rosji. To był „łakomy kąsek”, służba zaopatrzenia umiała tylko kraść. Rząd przyznaje wprost, że wolontariusze są podporą armii. Nam w zasadzie nikt nie przeszkadza (i za to dziękujemy), ale pokonać korupcji rząd jeszcze nie zdołał. Odnośnie reform, powiem wprost, że jesteśmy tak zapracowani, że nie mamy czasu o tym myśleć. Może tak nie powinno tak być, ale tak to wygląda.

Czy w Pani ocenie istnieje ryzyko upolitycznienia takich inicjatyw charytatywnych lub wykorzystywania ich w doraźnych rozgrywkach politycznych?

Jak powiedziałam wcześniej, pomoc armii wykorzystywana jest u nas jako przedwyborcza agitacja. Jedni jednocześnie realnie pomagają i korzystają na tym PR-owo, inni – tylko korzystają PR-owo (ci drudzy zazwyczaj biorą się za organizowanie, koordynowanie itd.). Ale w dobie Internetu ludzie zazwyczaj bardzo szybko zdają sobie z tego sprawę. A środowisk wolontariuszy w żaden sposób nie powiązanych z polityką jest pod dostatkiem.

Jeździła Pani z zebranymi darami w strefę ATO, rozmawia Pani z ludźmi i ochotnikami z całej Ukrainy. Czy gdyby wojna z Rosją się przedłużała, do czego zdaje się dążyć ta ostatnia, to czy jest ryzyko, że zima osłabi morale Ukraińców?

Odnośnie morale, to po niemal roku wstrząsów, nie wiem, czy istnieje coś, co mogłoby osłabić morale Ukraińców. Mimo tego, że wojna informacyjna mająca właśnie to na celu prowadzona jest z rozmachem. My już miesiąc temu zaczęliśmy szukać ciepłych namiotów i bielizny – świadomi tego, że zbliża się zima i trzeba nam będzie walczyć dalej. Oczywiście będzie bardzo trudno. Bo i pieniądze kończą się u ludzi i podupada biznes. Ale ludzie rozumieją, że Putin dojdzie dokładnie do tego miejsca, do którego mu pozwolimy i są gotowi bronić swojej ziemi.

W strefę ATO nie jeździłam od pół roku dlatego, że to zajęcie dla mężczyzn. Chociaż bardzo chce się zobaczyć swoich podopiecznych na żywo, a nie tylko rozmawiać z nimi przez telefon czy oglądać zdjęcia. Zwłaszcza po tym, jak my ich tu wyposażyliśmy.

Rozmawiał Adam Lelonek.

WIDEO: "Żelazna Brama 2025" | Intensywne ćwiczenia na poligonie w Orzyszu
Reklama
Reklama