Reklama
  • Wiadomości

Wielka koalicja strachu przed Iranem

Interwencję sunnickiej koalicji państw arabskich w Jemenie należy rozpatrywać w szerszym kontekście wydarzeń na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Arabia Saudyjska czuje się coraz bardziej zagrożona przez Iran i nie chodzi wyłącznie o sukcesy szyickiego mocarstwa w wojnie proxy ale również, a może przede wszystkim, o niepokój związany z negocjacjami dotyczącymi irańskiego programu nuklearnego. Ostatnie wydarzenia pokazują jednak, iż konsekwencje nowej odsłony sunnicko-szyickiej wojny proxy są znacznie poważniejsze, a wspólna niechęć do Iranu skłania głównych aktorów do odsunięcia na bok dotychczasowych sporów. Przynajmniej na jakiś czas.

Fot. Sgt. Alex Licea/US DoD.
Fot. Sgt. Alex Licea/US DoD.

To, że Arabia Saudyjska od dawna utrzymuje kontakty z Izraelem, formalnie go nie uznając, jest tajemnicą poliszynela. To, że Iran jest największym wrogiem naftowego królestwa również nie budzi najmniejszych wątpliwości. Jeszcze niespełna 3 lata temu wydawało się, że górą są Saudowie, a Iran przegrywa na wszystkich frontach, m. in. w Syrii, Bahrajnie, Jemenie a także na arenie międzynarodowej. Wydawało się, że amerykańska interwencja zbrojna przeciw Syrii, a być może również izraelskie naloty na Iran, są blisko.

Nic takiego jednak się nie wydarzyło, wręcz przeciwnie. Gdy w 2013 r. stało się jasne, iż ani USA ani żadne inne państwo zachodnie nie będzie interweniować w Syrii, reżim Asada przystąpił do kontrofensywy. W tym samym czasie zakończył się horror prezydentury Ahmedinedżada i nowy prezydent Iranu Hassan Rouhani wysłał sygnał gotowości do otwarcia nowego rozdziału w relacjach Iranu z Zachodem, w tym USA. I choć powszechnie wiadomo, że ostateczna decyzja w każdej sprawie należy nie do prezydenta ale Najwyższego Przywódcy, który się nie zmienił, to klimat międzynarodowy wokół Iranu uległ totalnej zmianie i negocjacje nuklearne ruszyły z miejsca.

Po tym, gdy w czerwcu ub. r. Państwo Islamskie zajęło znaczne terytorium Iraku, priorytety zagraniczne Waszyngtonu uległy dalszym zmianom, co Iran zręcznie wykorzystał, przejmując kontrolę nad operacjami militarnymi Iraku. Obecnie ocenia się, iż w Iraku znajduje się już około 30.000 irańskich „doradców” wojskowych, a milicje szyickie, stanowiące 2/3 siły militarnej w ostatniej ofensywie w sunnickiej prowincji Salahaddin, są ściśle związane z irańskim Pasdaranem i gen. Qasemem Sulejmani, jednym z najważniejszych dowódców formacji. Również w Libanie zaczęła rosnąć pozycja Hezbollahu, po tym jak kraj ten w ub. r. pogrążył się w kryzysie politycznym i stał się celem ataków Państwa Islamskiego i Frontu al Nusra z terenu sąsiedniej Syrii. 

Mimo saudyjskiej interwencji nie ustały też niepokoje w Bahrajnie, rządzonym przez sunnitów, lecz z szyicką większością. Gdy do układanki doszedł Jemen, gdzie na pocz. tego roku szyiccy Huti przejęli kontrolę nad znaczną częścią kraju w tym stolicą Saną i trzecim co do wielkości miastem Ta'iz, uzyskując też zdolność do bombardowania Adenu, dawnej stolicy Jemenu Płd., Saudowie poczuli się otoczeni przez sojuszników Iranu. Zbliżający się termin zakończenia amerykańsko-irańskich negocjacji nuklearnych, z coraz większym prawdopodobieństwem ich sukcesu, był już dla Arabii Saudyjskiej dzwonkiem alarmowym.

Zwłaszcza, że na tym problemy Saudów się nie kończą. Mają wszak potężną mniejszość szyicką na wschodzie kraju, którą już raz, w 2011 r., Iran zaktywizował. A na północy, w irackiej prowincji Anbar obecne jest Państwo Islamskie, które w przypadku ataku szyitów z południa i wschodu, mogłoby skorzystać z okazji i starać się przejąć kontrolę nad krajem, w którym znaczna część społeczeństwa podziela jego wizję islamu. W Jemenie, obalony przez Huti rząd Hadiego też jednocześnie zmagał się z rebelią szyicką i Al Kaidą, która opanowała większość południa kraju.

Perspektywa sukcesu w negocjacjach nuklearnych i pasywna postawa USA wobec coraz większych sukcesów Iranu w regionie, włączyły dzwonek alarmowy nie tylko w Rijadzie i Izraelu, ale również w Turcji. Polityka zagraniczna Erdogana po rozpoczęciu się Arabskiej Wiosny przyniosła Ankarze same porażki. Turcja, stawiając na Bractwo Muzułmańskie, skonfliktowała się nie tylko z Asadem (a więc pośrednio też z Iranem), którego Erdogan uznał za wroga nr 1 ludzkości, ale też z Egiptem i stojącą za nim Arabią Saudyjską. W polityce poparcia dla Bractwa Muzułmańskiego i radykalnych ugrupowań salafickich w Libii czy też w Syrii, Turcja miała jedynie sojusznika w małym, lecz niezwykle aktywnym międzynarodowo Katarze. Libia stała się zresztą kolejną areną wewnątrzsunnickiej wojny, gdyż Katar wraz z Turcją poparli tam islamistyczny, nielegalny rząd w Trypolisie, a Egipt wraz z Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi aktywnie (militarnie) wspiera legalny rząd w Tobruku.

Gdy na początku tego roku zmarł saudyjski król Abdullah II, zarówno Turcja jak i Bractwo Muzułmańskie miały nadzieje na zmianę polityki saudyjskiej w sprawie Egiptu, zwłaszcza, że wydawało się, że spadające ceny ropy spowodują zakręcenie kurka pomocy jaką prezydent Egiptu Abdel Fatah el Sissi, otrzymywał od Saudów i Emiratów, od czasu obalenia Mursiego (co zresztą również sponsorowali Saudowie). Nic takiego jednak nie nastąpiło, a Egipt, który w zeszłym roku uzyskał co najmniej 10 mld USD pomocy ze strony państw Zatoki, dostał obietnicę sfinansowania kontraktu zbrojeniowego, negocjowanego z Rosją i Francją, przez Saudów i Emiraty. Król Salman podjął tez inne działania zmierzające do zapewnienia sunnickiej jedności wobec szyickiego zagrożenia.

Na początku marca, w tym samym czasie gościł u niego Sissi i Erdogan i choć spotkania z obu zwaśnionymi przywódcami odbyły się osobno, a Erdogan po spotkaniu powiedział iż Turcja i Arabia Saudyjska mają podobne poglądy na wszystkie tematy regionalne z wyjątkiem Egiptu, to jednocześnie podkreślił, że Turcja, Królestwo Arabii Saudyjskiej i Egipt to trzy państwa, kluczowe dla stabilności regionu i spoczywa na nich wspólna odpowiedzialność. Po wyborach parlamentarnych w Izraelu, w których wygrał Likud, Erdogan również powstrzymał się od kolejnych ataków pod adresem Izraela, najwyraźniej dochodząc do wniosku, iż Iran jest ważniejszy niż Palestyna, zwłaszcza, iż podejście Netanyahu do konfliktu w Syrii niewiele się różni od podejścia Erdogana, a to główna arena szyicko-sunnickiej wojny proxy. Ponadto wśród Palestyńczyków nie brakuje zwolenników Asada i Teheranu.

Nic więc dziwnego, że gdy w końcu marca, wobec nadchodzącego terminu zakończenia negocjacji nuklearnych i ofensywy Huti w Jemenie, król Arabii Saudyjskiej postanowił działać, to saudyjską interwencję w Jemenie poparł prawie cały sunnicki świat arabski, a także Turcja i (z pewnymi oporami) Pakistan. Turcja nie włączyła się bezpośrednio do interwencji ale Erdogan nawet nie starał się ukrywać tego, że chodzi nie tyle o powstrzymanie Huti w Jemenie co o powstrzymanie Iranu w regionie. To spowodowało natychmiastową, nerwową reakcję Teheranu, do którego nawiasem mówiąc Erdogan wybierał się w kwietniu. Wizyta stoi pod znakiem zapytania a 31.03, w tym samym czasie gdy w Lozannie trwały intensywne negocjacje, w Turcji wystąpiła gigantyczna awaria energetyczna. Podejrzenie irańskiego ataku cyberterrorystycznego pojawiło się od razu.

Kluczowym partnerem dla Arabii Saudyjskiej jest jednak Egipt, choć stara się ona wciągnąć do antyirańskiej koalicji również Pakistan, kolejnego beneficjenta saudyjskich pożyczek. Egipt jest jednak bliżej i w przypadku konieczności podjęcia działań lądowych w Jemenie to na nim spocznie główny ciężar. Armia saudyjska jest bowiem co prawda nieźle uzbrojona ale ma niewielkie doświadczenie bojowe i może być potrzebna w samej Arabii Saudyjskiej do walki z ewentualnym powstaniem szyickim lub atakiem ze strony Państwa Islamskiego. Tego ostatniego wykluczyć nie można, choć dotychczas IS unikało konfliktu z KAS ograniczając się wyłącznie do pustych pogróżek. Natomiast Iran już przerzucił do Jemenu gen. Qassema Sulejmani, który ma bardzo bogate doświadczenie bojowe, będąc weteranem wojny z Irakiem, a ostatnio dowódcą (w miarę) udanych operacji irańskich w Syrii i Iraku.

Tymczasem Egipt, pod przywództwem Sissiego, umacnia swoją pozycję międzynarodową w Afryce Płn. i Wsch. Dzięki pomocy finansowej ze strony KAS i ZEA zahamowany został spadek wzrostu gospodarczego.  W 4 kwartale 2014 r. wzrost wyniósł ponad 4 %, a Międzynarodowy Fundusz Walutowy pochwalił Egipt za wdrożone reformy. W marcu, tuż przed interwencją w Jemenie, Egipt wraz z Etiopią i Sudanem, podpisał wstępne porozumienie dot. regulacji wód Nilu (sprawa Zapory Renesansu w Etiopii). Ta niezwykle ważna sprawa umknęła uwadze mediów, choć rząd Mursiego szykował się już do wojny z Etiopią. To porozumienie zmieniło zresztą układ sił w Afryce Wschodniej, gdzie dotychczas Sudan był generatorem wielu problemów uderzających m.in. w Etiopię. Teraz Sudan dołączył wraz z Egiptem do koalicji w Jemenie co może sugerować całkowicie nowe rozdanie w Afryce Wsch. pod egipskim przywództwem.

Nie wszystkie spory wewnątrzsunnickie udało się jednak Saudom zażegnać. Egipt pali się do interwencji w Libii po stronie legalnego rządu tobruckiego, zwłaszcza że intensywne negocjacje między rywalizującymi administracjami z Tobruku i Trypolisu zakończyły się fiaskiem. Egipt jest też zdecydowanie mniej chętny na pełną konfrontację z szyitami. Polityka administracji Obamy, wspierająca przegraną kartę Bractwa Muzułmańskiego doprowadziła jednak do zlodowacenia relacji egipsko-amerykańskich i rzucenia Kairu w objęcia Rosji, głównego sojusznika Iranu. USA zablokowało planowaną egipską interwencję w Libii po zamordowaniu Koptów na plaży w Syrcie, a także zniesienie embarga na broń dla Libii (tj. rządu w Tobruku). Dlatego też, na ostatnim szczycie arabskim, który miał miejsce już po rozpoczęciu interwencji w Jemenie, doszło do publicznego spięcia egipsko-saudyjskiego w sprawie Libii, a także Syrii. Sissi opowiada się bowiem za negocjacjami z Asadem i wspieraniem Bagdadu w walce z Państwem Islamskim, mimo uzależnienia Iraku od Iranu.

W najbliższym czasie można się spodziewać eskalacji konfliktu szyicko-sunnickiego. Kwestią otwartą jest to jak mocno Iran postanowi się zaangażować w obronie Huti i czy będzie gotów do wzniecenia nowej szyickiej rewolty w Arabii Saudyjskiej, czy też przerzucenia do Jemenu większej ilości „doradców wojskowych”. Ostatecznie może to doprowadzić do otwartej wojny na pełną skalę i wciągnięcia w nią również USA. 

Witold Repetowicz
________________________________________________
 
Prawnik, analityk ds. międzynarodowych, absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor wielu artykułów dotyczących Afryki, Bliskiego Wschodu i Azji Centralnej m.in. publikacji „Międzynarodowa jurysdykcja karna – szansą dla Afryki?”. W 2010 roku prowadził wykłady na Universite Panafricaine de la Paix w Uvirze, prowincja Kivu Sud w Demokratycznej Republice Kongo.
WIDEO: "Żelazna Brama 2025" | Intensywne ćwiczenia na poligonie w Orzyszu
Reklama
Reklama