Reklama

Geopolityka

Fot:www.tccb.gov.tr

Turcja zmienia politykę w sprawie Bractwa Muzułmańskiego? Desperackie kroki Ankary [OPINIA]

Wyraźne ochłodzenie relacji z USA po objęciu prezydentury przez Joe Bidena wymusiło na tureckim przywódcy Recepie Tayyipie Erdoganie rewizję jego polityki zagranicznej. Dotyczy to m.in. stosunków z państwami arabskimi, z którymi Turcja skonfliktowała się m.in. ze względu na stosunek do Bractwa Muzułmańskiego. Turcja twierdzi, że na poprawie relacji skorzystają obie strony ale państwa arabskie żądają dowodów zmiany dotychczasowej polityki Ankary.

19 marca pojawiła się sensacyjna informacja o gwałtownym zwrocie o 180 stopni w wieloletniej polityce Turcji w sprawie Bractwa Muzułmańskiego. Władze tego kraju miały zażądać od trzech nadających ze Stambułu egipskich stacji telewizyjnych powiązanych z Bractwem Muzułmańskim tj. alSharq, Mekamleen oraz Watan, by zaprzestały w swych programach atakowania władz Egiptu. Informację tę wkrótce potem potwierdzili przedstawiciele tych telewizji. Kilka dni wcześniej saudyjska telewizja al-Arabiya podała też, że liderzy Bractwa Muzułmańskiego mieszkający w Turcji zostali umieszczeni w areszcie domowym. Doradca prezydenta Turcji Yasin Aktay zaprzeczył jednak w rozmowie z prorządowym dziennikiem Yeni Safak by władze tego kraju planowały aresztowanie oraz ekstradycję egipskich opozycjonistów. Taki krok Turcji można uznać za wręcz desperacki zważywszy na to, że rządząca w tym kraju Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (tj. AKP, której liderem jest Erdogan) jest zwykle uważana wręcz za turecki odpowiednik Bractwa Muzułmańskiego. Organizacja ta została założona niemal 100 lat temu w Egipcie przez Hasana al-Bannę, a jednym z jej najważniejszych ideologów był Sajjid Kutb, który stworzył koncepcję nowoczesnego państwa islamskiego obejmującego wszystkie tereny zamieszkane przez muzułmanów.

To definiowało zarówno świeckie reżimy autorytarne jak i monarchie Półwyspu Arabskiego jako wrogów. Bractwo Muzułmańskie, które rozprzestrzeniło się w całym świecie arabskim (a także silne jest w europejskiej diasporze arabsko-muzułmańskiej), elastycznie podchodziło przy tym do metod osiągnięcia swoich celów, dopuszczając zarówno udział w procesie politycznym np. w wyborach, jak i walkę zbrojną, w tym zamachy terrorystyczne. Dlatego wiele państw, w tym w szczególności Egipt, Zjednoczone Emiraty Arabskie, a także do pewnego stopnia Arabia Saudyjska, traktują tę usiłującą wywrócić cały porządek polityczny w regionie organizację za terrorystyczną. Warto przy tym dodać, że organizacja ta nie ma jednolitej struktury, lecz stanowi niejako konfederację organizacji i partii politycznych aktywnych w poszczególnych krajach i dostosowujących swoje metody działania do lokalnych uwarunkowań, realizując jednak wspólny cel dalekosiężny. W tym kontekście AKP z całą pewnością nie jest i nigdy nie była filią Bractwa Muzułmańskiego ale łączyła ich wspólna ideologia, wizja roli religii w państwie oraz udziału ruchu islamistycznego w procesie politycznym. Sajjid Kutb został powieszony w 1966 r. w Kairze, a tysiące członków Bractwa Muzułmańskiego wypełniało cele więzień w takich krajach jak Egipt czy Syria. Sytuacja zmieniła się jednak wraz z wybuchem Arabskiej Wiosny w 2011 r. Bractwo zdołało wówczas przejąć władzę w Egipcie, Tunezji, Libii oraz Jemenie. W Syrii Bractwo Muzułmańskie odgrywało zaś kluczową rolę w szeregach opozycji pragnącej przejąć władzę. AKP przejęło władzę w Turcji 9 lat wcześniej i początkowo utrzymywało poprawne, a nawet kordialne relacje z reżimami prześladującymi Bractwo, w szczególności z Syrią. Było to realizowane w ramach polityki „zero problemów z sąsiadami”. Rewolucje Arabskiej Wiosny doprowadziły jednak do zmiany polityki Turcji, która uznała to za okazję do odbudowania swoich wpływów na obszarze dawnego Imperium Otomańskiego w oparciu o ideologiczne pokrewieństwo AKP i Bractwa Muzułmańskiego. Krótkoterminowo polityka ta dała pozytywne rezultaty, choć nie aż w takim zakresie jak się Turcja tego spodziewała.

Dotyczyło to w szczególności Egiptu czyli kolebki Bractwa, gdzie organizacja ta, jako jedyna posiadając dobrze zorganizowane struktury, z łatwością wygrała wybory parlamentarne i prezydenckie. Głową państwa w 2012 r. został Mohammed Mursi, który na początku rewolucji uciekł z więzienia. Erdogan we wrześniu 2011 r. odbył tournée po krajach arabskich, w których zostały obalone świeckie dyktatury (Egipt, Tunezja, Libia) i wszystko wskazywało, że dominującą rolę odgrywać będzie Bractwo. Tak się w istocie stało po wyborach jakie odbyły się w Tunezji w październiku 2011 r., w Egipcie między listopadem 2011 r. a czerwcem 2012 r. oraz w Libii w lipcu 2012 r. Gdy jednak Erdogan po raz drugi przyleciał do Kairu w listopadzie 2013 r. czujący się już wówczas mocno Mursi dał znać swojemu gościowi, że Bractwo Muzułmańskie nie zamierza uznawać tureckiego patronatu, lecz raczej zainteresowane jest stosunkami partnerskimi, przy wiodącej roli Egiptu w nowym świecie arabskim. Ten „nowy świat” szybko jednak legł w gruzach. W lipcu 2013 r. Mursi został obalony w wyniku sponsorowanego przez Arabię Saudyjską wojskowego zamachu stanu, a następnie razem z całym kierownictwem Bractwa Muzułmańskiego trafił do więzienia.

W Tunezji związana z Bractwem partia Ennahda zmuszona została oddać władzę na pocz. 2014 r. pod wpływem masowych protestów i, co prawda, wróciła później znów do rządu ale już nie jako dominująca siła. W Libii natomiast Bractwo Muzułmańskie przegrało kolejne wybory w 2014 r., ale odmówiło oddania władzy doprowadzając w ten sposób do wybuchu wojny domowej. W ten sposób turecka koncepcja zbudowania wpływów w świecie arabskim w oparciu o Bractwo Muzułmańskie nie tylko legła w gruzach, ale doprowadziła do ostrego konfliktu z niemal wszystkimi państwami arabskimi, w tym w szczególności z uznającymi Bractwo Muzułmańskie za organizację terrorystyczną Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi oraz Arabią Saudyjską.

W Libii Turcja wspierając powiązany z Bractwem Muzułmańskim ośrodek władzy w Trypolisie znalazła się w stanie wojny proxy z wspierającymi drugą stronę Emiratami. Z Arabią Saudyjską relacje pogorszyły się również po zabójstwie ideologicznie związanego z Bractwem Muzułmańskim Dżamala Chaszukdżiego, któremu Turcja udzielała gościny. Relacjom ze światem arabskim (z wyjątkiem Kataru) nie służyło tez zbliżenie turecko-irańskie m.in. w ramach trójkąta astańskiego (Rosja, Iran, Turcja). Ankara nie przyłączyła się też do kierowanej przez Saudów i Emiraty koalicji zwalczającej wspieranych przez Iran Hutich w Jemenie i to mimo, że zwalczany przez nich rząd jemeński oparty był w dużej mierze na Bractwie Muzułmańskim. Najgorsze jednak relacje wystąpiły na linii Ankara-Kair. Już w listopadzie 2013 r. oba kraje de facto zerwały ze sobą stosunki dyplomatyczne. Pierwszy krok w tym kierunku zrobił Egipt wyrzucając ambasadora Turcji, było to jednak związane z nieustającym wsparciem Turcji dla nielegalnego już Bractwa Muzułmańskiego. Przez kolejnych 8 lat oba kraje nie ustawały we wzajemnie wrogich gestach i działaniach. Erdogan wielokrotnie nazywał rządzącego w Egipcie Abdel Fattaha as-Sisiego „tyranem” i „zabójcą” oraz oskarżył go o zamordowanie w więzieniu Mohammada Mursiego, który zmarł nie odzyskawszy wolności w 2019 r.

Reklama
Reklama

W 2020 r. oba kraje znalazły się wręcz na skraju otwartej wojny, gdy wspierane przez Turcję libijskie oddziały rządu trypolitańskiego odrzuciły Libijską Armię Narodową popieranego przez Kair gen. Haftara i podeszły pod Syrtę i Dżufrę. Sisi dokonał wówczas koncentracji wojsk egipskich na granicy z Libią i zagroził interwencją jeśli linia Syrta-Dżufra zostanie przekroczona przez siły wspierane przez Turcję. Dla Egiptu miało to fundamentalne znaczenie dla bezpieczeństwa narodowego kraju z kilku powodów. Po pierwsze, wsparcie Turcji dla Bractwa Muzułmańskiego połączone z przejęciem kontroli przez libijski oddział tej organizacji nad granicą libijsko-egipską, przy jednoczesnym powstaniu wojskowych baz tureckich w Libii, oznaczało groźbę wojskowego wsparcia dla egipskiego Bractwa Muzułmańskiego i w rezultacie wywołania wojny domowej (de facto wojny proxy) w Egipcie.

Po drugie, wzrost wpływów Turcji w północnej Afryce zburzyłby geopolityczną równowagę sił i zagroziłby interesom nie tylko Egiptu ale i innych sprzymierzonych z nim krajów arabskich z Arabią Saudyjską i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi na czele. Dodatkowy element w tej układance pojawił się w końcu 2019 r. gdy Ankara podpisała z libijskim rządem trypolitańskim umowę w sprawie rozgraniczenia Wyłącznych Stref Ekonomicznych (EEZ) na Morzu Śródziemnym co było związane z próbą Turcji storpedowania projektu EastMed, czyli eksploatacji złóż gazu we wschodniej części Morza Śródziemnego. W odpowiedzi zarówno Egipt jak i Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie (i w mniejszym stopniu Izrael) zacieśniły współpracę, również wojskową, z Grecją i Cyprem. Po przeprowadzeniu potężnych manewrów morskich przez Egipt Turcja zrezygnowała z planu przeprowadzenia własnych u wybrzeży Libii, co Egipt uznawał za wojskową prowokację Ankary.

W 2020 r. sytuacja rozwijała się wyraźnie na niekorzyść Ankary. W końcu grudnia 2019 r. Erdogan odwiedził Tunis próbując namówić Tunezję by włączyła się w konflikt libijski jako sojusznik Ankary i zgodziła się na militarną obecność Turcji w tym kraju. Turcja miała podstawy sądzić, że plan ten się powiedzie, gdyż we władzach znów była wywodząca się z Bractwa Muzułmańskiego i sympatyzująca z Ankarą Ennahda. Niemniej przeciwne były partie świeckie, a ostatecznie pomysł ten zablokował prezydent Tunezji Kais Saiid. W sierpniu 2020 r. Kair podpisał natomiast umowę o rozgraniczeniu EEZ z Atenami, która, oczywiście, była sprzeczna z umową Ankara-Trypolis.

Kolejnym istotnym ciosem w ekspansjonistyczne plany Turcji było zbliżenie między Egiptem a częścią obozu trypolitańskiego w Libii co skutkowało odrzuceniem w sponsorowanych przez ONZ wyborach nowych kompromisowych władz tego kraju wspieranego przez Rosję i Turcję duetu Aquilla Saleh-Fathi Bashaga i dalszym umocnieniem się politycznych wpływów Kairu w Libii. W 2020 r. Erdogan mógł liczyć jeszcze na wsparcie ze strony USA jednak po wyborze Bidena szybko okazało się, że USA zamierza zaostrzyć kurs wobec Ankary. Sygnały wychodzące ze strony prorządowych mediów i polityków w Turcji dotyczące gotowości do resetu relacji amerykańsko-tureckich i podkreślające wspólne interesy obu państw zderzyły się z lodowatą reakcją nowej ekipy w Waszyngtonie. Biden nie zadzwonił do Erdogana, a z Departamentu Stanu zaczęły płynąć kolejne oświadczenia potępiające łamanie przez Turcję praw człowieka.

Ponieważ zarówno Egipt jak i Arabia Saudyjska i w mniejszym stopniu Zjednoczone Emiraty Arabskie również mają problem z nowym podejściem USA do kwestii demokracji i praw człowieka u swoich sojuszników więc Erdogan uznał, że kraje te mają interes w połączeniu sił z Turcją i wspólnemu stawieniu czoła nowej sytuacji. Wysyłane przez Ankarę sygnały o chęci normalizacji relacji z Egiptem, Arabią Saudyjską oraz Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi nie zostały przez te kraje odrzucone, ale jednocześnie nie zostały też przyjęte z entuzjazmem. Warto przy tym dodać, że faktycznie rządzący w Arabii Saudyjskiej Mohammad bin Salman wykazał się znacznie większym pragmatyzmem w relacjach z nowymi władzami USA unikając (w przeciwieństwie do Turcji) wypowiedzi i działań, które mogłyby prowadzić do dodatkowych zadrażnień. Przede wszystkim jednak plany resetu relacji turecko-arabskich rozbijały się o odmienność oczekiwań obu stron.

Dla Ankary kluczowe było doprowadzenie do zerwania przez Egipt, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Arabię Saudyjską współpracy z Grecją oraz Cyprem, podczas gdy państwa arabskie wyraźnie dały Turcji do zrozumienia, że warunkiem ocieplenia relacji jest realna zmiana polityki Turcji w zakresie szkodzenia interesom tych krajów, w tym w szczególności wspierania Bractwa Muzułmańskiego. Dlatego też sygnały płynące z Ankary nie zablokowały kolejnych niekorzystnych dla Turcji wydarzeń m.in. przeprowadzonych w połowie marca saudyjsko-greckich manewrów lotniczych na Krecie. Turcja nawet nie ukrywała swego rozczarowania takim rozwojem sytuacji. Sygnał o zmianie kursu Turcji w sprawie Bractwa Muzułmańskiego został przyjęty przez Kair z zadowoleniem i doszło do pierwszych od 8 lat kontaktów dyplomatycznych między oboma krajami. Do pełnej normalizacji, a w szczególności do zmiany kursu Egiptu w sprawie sytuacji na Morzu Śródziemnym i relacji z Grecją jest jednak bardzo daleko.

Turcja kusi Egipt tym, że według tureckiej koncepcji rozgraniczenia EEZ na Morzu Śródziemnym egipska strefa jest większa niż wynika to z umowy egipsko-greckiej. Nie jest to jednak argument przekonujący gdyż kompleksowa współpraca Egiptu w ramach Forum EastMed z Grecją daje temu państwu znacznie większe korzyści związane ze sprzedażą gazu. Kluczowe znaczenie ma też całkowity brak zaufania do tureckiego przywódcy, który wielokrotnie już zmieniał swoją politykę. Trudno sobie też wyobrazić szczyt Erdogan-Sisi po inwektywach, które padały w ostatnich latach. W szczególności byłoby to kłopotliwe dla Erdogana. Dlatego wątpliwe jest by doszło do czegokolwiek więcej poza względną normalizacją stosunków dyplomatycznych.

Państwa arabskie nie zaryzykują wycofania się ze współpracy z Grecją nie mając pewności, że Erdogan rzeczywiście zwróci się przeciwko Bractwu Muzułmańskiemu. To zaś jest póki co wątpliwe. Erdogan ma bowiem świadomość, że wywołałoby to negatywne reakcje w jego elektoracie, a także pozbawiłoby wpływu na „arabską ulicę”. Nieprzypadkowo informacje o zwrocie w polityce w stosunku do Bractwa Muzułmańskiego zbiegły się z decyzją Turcji o wystąpieniu z Konwencji Stambulskiej. Niewątpliwie miało to ograniczyć niezadowolenie wśród islamistycznej bazy wyborczej AKP i Erdogana. Na dłuższą metę jednak takie balansowanie na cienkiej linie może zakończyć się porażką Erdogana i powrotem do dawnego kursu.

Tymczasem opozycja już zadaje niewygodne pytania o cel kilkuletniej polityki konfrontacji z państwami arabskimi skoro teraz Turcja wycofuje się z głównego powodu konfliktu: wsparcia dla Bractwa Muzułmańskiego. Teoretycznie Erdogan może zagrać jeszcze jedną kartą oferując państwom arabskim przyłączenie się do ich antyirańskiej polityki. Turcja i tak znajduje się obecnie na skraju konfliktu z proirańskimi oddziałami Haszed Szaabi w Iraku. Ale pełna konfrontacja z Iranem też może Turcję dużo kosztować i nie daje wcale gwarancji zrekompensowania tego dzięki ewentualnej poprawie relacji z państwami arabskimi, zwłaszcza że nie są one zainteresowane wzrostem wpływów Turcji m.in. w Afryce. Zbliżeniu nie służy też to, że Turcja próbuje objąć przywództwo w świecie islamskim tworząc alternatywne struktury do tych, które kontrolowane są przez Saudów.

Reklama
Reklama

Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze

    Reklama