Trump wobec Korei Północnej: Dialog, czy konfrontacja [ANALIZA]

Jedną z istotnych niewiadomych co do polityki Donalda Trumpa jest stosunek Stanów Zjednoczonych do Korei Północnej, która przez ostatnie cztery lata stała się państwem jeszcze silniejszym i przez to asertywniejszym. Póki co z Białego Domu płyną głosy sygnalizujące chęć dialogu.
Pierwsza kadencja Donalda Trumpa (2017–2021) zapisała się w pamięci między innmi dzięki kilku spektakularnym wydarzeniom w relacjach z Koreą Północną. Jednym z nich było bezprecedensowe przekroczenie przez prezydenta USA granicy strefy zdemilitaryzowanej (DMZ) w 2019 roku oraz postawienie stopy na terytorium Korei Północnej. Choć Trump nie odwiedził Pjongjangu, a jedynie przeszedł kilka kroków po północnokoreańskiej stronie DMZ, wydarzenie to miało wymiar symboliczny i wywołało szerokie reakcje. Duże zainteresowanie wzbudziły również jego trzy spotkania z przywódcą Korei Północnej, Kim Dzong Unem – w Singapurze (2018), Hanoi (2019) oraz w Panmundżomie (2019).
W noworocznym orędziu z 2018 roku Kim Dzong Un zasygnalizował gotowość do dialogu, co miało zwiastować przełom w relacjach z Koreą Południową oraz Stanami Zjednoczonymi. W efekcie doszło do wspomnianych szczytów dyplomatycznych. Choć spotkania te przyciągnęły uwagę światowej opinii publicznej, w praktyce nie przyniosły znaczących rezultatów. Warto jednak zauważyć, że Trump nie był tu wyjątkiem – żaden prezydent Stanów Zjednoczonych nie osiągnął dotąd trwałych sukcesów w negocjacjach z reżimem KRLD.
Czy tym razem będzie inaczej? Na kilka dni przed zaprzysiężeniem Donalda Trumpa na drugą kadencję w styczniu 2025 roku Korea Północna przeprowadziła testy rakiet balistycznych krótkiego zasięgu. Według Pjongjangu miały one symulować taktyczny kontratak jądrowy. Innymi słowy – reżim kontynuuje dobrze znaną strategię naprzemiennej eskalacji i deeskalacji napięć. Po okresach dialogu, czego przejawem są czasem spotkania z przywódcami Korei Południowej, następują demonstracyjne próby militarne, po czym z Pjongjangu ponownie wysyłane są sygnały gotowości do rozmów.
Bez zmian reżimu
Czego możemy się spodziewać po administracji Trumpa w kwestii polityki wobec Korei Północnej? Już w styczniu 2025 roku sam zainteresowany zapowiedział, że zamierza nawiązać kontakt z Kim Dzong Unem, by osiągnąć „pozytywną zmianę”. „Polubił mnie, a ja się z nim dobrze dogadywałem” – powiedział Trump w rozmowie z Fox News. – „To nie jest religijny fanatyk, to po prostu inteligentny facet”. Podczas kampanii prezydenckiej podkreślał, że „miło jest się dogadywać z kimś, kto ma duży arsenał nuklearny”.
Sygnalizacją chęci wznowienia dialogu może być powrót Richarda Grenella – byłego ambasadora USA w Niemczech za pierwszej kadencji Trumpa. Grenell był także brany pod uwagę jako kandydat na ambasadora przy NATO oraz ONZ. To właśnie on odgrywał kluczową rolę w organizacji spotkań Trumpa z Kimem w latach 2018–2019.
W styczniu 2025 roku Trump mianował Grenella specjalnym wysłannikiem prezydenta do zadań specjalnych. W nowej roli Grenell podkreślił, że prezydent nie zamierza dążyć do „zmiany reżimu” w żadnym państwie – w tym także w Korei Północnej.
Z dostępnych informacji wynika jednak, że obecna administracja Trumpa nie traktuje sprawy północnokoreańskiej jako priorytetu. Zespół prezydencki prowadzi analizy sytuacji w Korei Północnej i zmian w ostatnich latach. Odbywają się liczne spotkania i konsultacje, także z udziałem ekspertów, mające na celu wypracowanie możliwych scenariuszy dalszej polityki wobec tego kraju.
Korea w nowej erze
Od czasu zakończenia pierwszej kadencji Donalda Trumpa Korea Północna nie tylko umocniła dotychczasowy kurs polityczny, ale także znacznie zwiększyła swój potencjał militarny. Jak zauważa ekspertka ds. Korei Północnej, Jenny Town: „Korea Północna poświęci pierwszy rok, by przekonać Donalda Trumpa, że Kim Dzong Un nie jest już tym samym przywódcą, co w 2017 roku, że zyskał większą siłę militarną, wzmocnił swoją pozycję polityczną i że ewentualne przyszłe negocjacje będą wyglądać zupełnie inaczej”.
Pjongjang rozbudował swój arsenał, w tym systemy rakiet balistycznych i manewrujących, a także zwiększył możliwości w zakresie broni jądrowej. Pomimo obowiązujących sankcji międzynarodowych, Korea Północna - według własnych deklaracji - przeprowadziła udany test broni hipersonicznej. W kwietniu 2024 roku ogłoszono, że wystrzelono pocisk średniego zasięgu z nowo opracowaną głowicą hipersoniczną, która osiągnęła dwa pułapy (odpowiednio 101,1 km i 72,3 km wysokości) i przeleciała planowaną trasę o długości tysiąca kilometrów, trafiając w wyznaczony punkt na Morzu Wschodnim.
W styczniu 2025 roku Pjongjang poinformował o kolejnym teście - tym razem rakiety balistycznej średniego zasięgu z hipersoniczną głowicą, która według oświadczenia „ma skutecznie powstrzymywać każdego rywala w regionie Pacyfiku”. Test przeprowadzono nieprzypadkowo w czasie wizyty sekretarza stanu Stanów Zjednoczonych Antony’ego Blinkena w Seulu. Korea Północna twierdzi, że pocisk osiągnął prędkość dwunastokrotnie przekraczającą prędkość dźwięku i przeleciał około 1,5 tysiąca kilometrów. Według danych Korei Południowej pocisk pokonał dystans 1,1 tysiąca kilometrów i spadł do wody.
W maju 2025 roku północnokoreańska agencja prasowa KCNA poinformowała, że Kim Dzong Un osobiście nadzorował testy systemów rakiet balistycznych krótkiego zasięgu, które miały symulować taktyczny kontratak nuklearny przeciwko siłom Stanów Zjednoczonych i Korei Południowej. Testy obejmowały mobilne wyrzutnie rakiet przypominające rosyjski system Iskander oraz pociski kalibru 600 mm. Jednocześnie KCNA ostro skrytykowała Stany Zjednoczone i ich „państwa wasalne” za rozszerzanie wspólnych ćwiczeń wojskowych na Półwyspie Koreańskim, które - według północnokoreańskiej propagandy - mają stanowić przygotowanie do wojny nuklearnej. Korea Południowa zasugerowała, że testowana broń może być przeznaczona na eksport do Rosji.
Nie bez znaczenia jest również zacieśnienie współpracy między Pjongjangiem a Moskwą. W ostatnich latach Korea Północna zaczęła dostarczać Rosji broń, amunicję, a nawet żołnierzy, co Kim Dzong Un uzasadniał jako „usprawiedliwioną” odpowiedź na „prowokacje” ze strony Stanów Zjednoczonych. W styczniu 2024 roku Kim ostatecznie odrzucił ideę zjednoczenia z Koreą Południową, nakazując zburzenie Łuku Zjednoczenia w Pjongjangu (wzniesionego w 2000 roku), a sąsiednie państwo określił mianem „głównego wroga”.
Jeśli wierzyć informacjom prasowym, w okresie prezydentury Joe Bidena relacje między Stanami Zjednoczonymi a Koreą Północną uległy całkowitemu zamrożeniu. Waszyngton miał próbować wysyłać sygnały do Pjongjangu, jednak północnokoreański reżim nie podjął żadnej reakcji.
Ograniczony optymizm
Podsumowując, trudno jednoznacznie przewidzieć, jak potoczą się relacje między Stanami Zjednoczonymi a Koreą Północną w trakcie drugiej prezydentury Donalda Trumpa. Bez wątpienia nie należy oczekiwać przełomowych zmian. Korea Północna, która od inauguracji nowej administracji w styczniu 2025 roku regularnie przeprowadza testy rakietowe, nie zrezygnuje ani z arsenału jądrowego, ani z dalszego rozwoju programu rakietowego. Broń ta stanowi dla reżimu kartę przetargową i główny środek nacisku wobec państw uznawanych za wrogie - przede wszystkim Korei Południowej oraz Stanów Zjednoczonych.
Również nadzieje na trwałe porozumienie pokojowe z południowym sąsiadem wydają się płonne. Pomimo licznych spotkań na najwyższym szczeblu między Pjongjangiem a Seulem, ich efektem były w istocie jedynie symboliczne gesty i wspólne zdjęcia przywódców, bez realnego przełożenia na trwałą zmianę polityczną.
Sam Donald Trump zdaje się pogodzony z faktem, że Korea Północna posiada broń jądrową. Po objęciu urzędu otwarcie określił to państwo mianem „potęgi jądrowej”. Stanowi to istotne odejście od dotychczasowej polityki Stanów Zjednoczonych, które wcześniej konsekwentnie podkreślały, że Korea Północna powinna się rozbroić i nie może być uznawana za pełnoprawne mocarstwo atomowe, jako że narusza to postanowienia Traktatu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT).
W związku z tym najbardziej prawdopodobnym scenariuszem pozostaje utrzymanie status quo – cyklicznego przeplatania się okresów deklarowanej gotowości do dialogu (być może nawet kolejnych spotkań na szczycie) z momentami napięcia, kryzysów i militarnych prowokacji. Takie rozwiązanie wydaje się najwygodniejsze dla wszystkich stron: Stanów Zjednoczonych, Japonii i Korei Południowej, które nie chcą wojny, lecz względnej stabilności; oraz dla Korei Północnej, która będzie nadal prowokować i eskalować napięcia, jednocześnie utrzymując cienką granicę między wojną a pokojem i systematycznie rozwijając swój potencjał militarny i nuklearny.
WIDEO: Szef Sztabu Generalnego dla Defence24: Musimy móc uderzać na odległość nawet 3000 km