Reklama
  • Analiza
  • Wiadomości

Podziały w Niemczech skłonią Rosję do agresji?

Rzecznik niemieckiego MSZ oskarżył przedstawicieli NATO o „wymachiwanie szabelką”, w związku z ich deklaracjami dotyczącymi zagrożenia konfliktem pełnoskalowym ze strony Rosji. W rządzie Republiki Federalnej rysuje się wyraźny podział odnośnie wzmocnienia NATO pomiędzy głównymi partiami - chadekami i socjaldemokratami, co może zostać odczytane jako oznaka słabości i tym samym zachęta do agresji. Ma to związek z przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi.

Fot. kremlin.ru.
Fot. kremlin.ru.

Nie milkną echa wywiadu szefa niemieckiego MSZ Franka-Waltera Steinmeiera, w którym ostrzegł on przed „wymachiwaniem szabelką” i opowiedział się przeciwko „symbolicznym paradom czołgów” w kontekście działań NATO podejmowanych w celu wzmocnienia wschodniej flanki. Steinmeier powiedział co prawda w wywiadzie dla Bild am Sontag, że opowiada się za pełną implementacją postanowień szczytu w Walii, ale jego słowa zostały powszechnie zinterpretowane jako sprzeciw wobec ćwiczeń przerzutu pododdziałów (w tym drogowego, jak np. Dragoon Ride) będących kluczowym elementem decyzji z Newport, a przede wszystkim manewrów Anakonda, pod polskim dowództwem, ale z udziałem państw NATO w tym Niemiec.

Natomiast rzecznik niemieckiego MSZ uściślił, że szef dyplomacji nie miał na myśli nie tylko działań rozpoczętych przez NATO w 2014 roku, ale też planowanych na szczyt w Warszawie, co ma oznaczać iż Berlin popiera te kroki. Jednocześnie jednak, stwierdził, że niektóre wypowiedzi przedstawicieli NATO w krajach bałtyckich o konieczności przygotowania do „totalnej wojny z Rosją” można nazwać wymachiwaniem szabelką, a niektórzy generałowie zwracają na siebie uwagę głośnym pohukiwaniem.

Warto przypomnieć, że dowódca US Army w Europie generał Ben Hodges stwierdził niedawno w wypowiedzi dla BBC, że NATO musi mieć zdolność do szybkiego przerzutu wojsk, zwracając uwagę na zagrożenie jakie mogą powodować zaskakujące działania Moskwy. Zaznaczył jednocześnie, że Rosja jest jedynym zagrożeniem, które może zniszczyć całe państwa w tym USA, z użyciem swoich sił nuklearnych. Z kolei były już dowódca wojsk Stanów Zjednoczonych w Europie gen. Phillip Breedlove stwierdził: Rosja stanowi egzystencjalne zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych, i dla całego Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Dlatego też choć przedstawiciel niemieckiego MSZ odmówił wskazania, które wypowiedzi miał na myśli, to w ten sposób po raz pierwszy w zasadzie zupełnie jawnie zakwestionowano działania, podejmowane przez Stany Zjednoczone i NATO. Jest to o tyle niebezpieczne, że może wskazywać na otwarty rozłam w podejściu niemieckiego rządu do środków powstrzymywania agresywnych działań Rosji na arenie międzynarodowej (co może zachęcić Moskwę do ich rozszerzenia).

Wypowiedź Steinmeiera spotkała się z mieszanymi reakcjami polityków w Niemczech. Przedstawiciele partii CDU i CSU odnieśli się do niej krytycznie, wskazując m.in. że dyskredytują one NATO. Poseł CDU Norbert Roettgen, przewodniczący komisji spraw zagranicznej Bundestagu zwrócił uwagę, że popierane przez wszystkie kraje stanowisko NATO wyraża nie tylko gotowość do obrony, lecz także gotowość do dialogu. W podobnym tonie wypowiedział się Bernd Posselt z CSU, który stwierdził że szef MSZ „pomylił włamywacza z policjantem”.

Szefa niemieckiej dyplomacji wsparli jednak przedstawiciele SPD na czele z wicekanclerzem Sigmarem Gabrielem, który już wcześniej wypowiadał się przeciwko działaniom NATO, populistycznej (i antyatlantyckiej) partii Alternatywa dla Niemiec, postkomunistycznej Lewicy oraz część Zielonych. Natomiast znaczna część komentatorów wskazuje, że tak otwarta deklaracja Steinmeiera przeciwko polityce wspieranej przez partię kanclerz Merkel ma związek z przyszłorocznymi wyborami do Bundestagu.

Nie jest bowiem wykluczone, że to obecny szef dyplomacji będzie kandydatem Niemiec na kanclerza, a w ten sposób chciał sobie zjednać pacyfistycznie nastawiony niemiecki elektorat. Po wybuchu kryzysu migracyjnego poparcie dla partii CDU/CSU oraz SPD znacznie spadło, głównie na korzyść AfD i częściowo Zielonych. Osłabiła się też pozycja kanclerz Merkel, która jest zwolennikiem utrzymania spójności w strukturach transatlantyckich i opowiada się za znacznym wzmacnianiem zdolności obronnych NATO (podobnie jak szefowa resortu obrony Ursula von der Leyen).

„Dwuznaczność” wypowiedzi Steinmeiera i szefa MSZ, oficjalnie popierających działania NATO podejmowane na bazie szczytu w Walii oraz plany na szczyt w Warszawie i jednocześnie krytykujących nie nazwane wprost, ale podejmowane przez Sojusz środki wzmocnienia może zostać odczytana jako oznaka słabości i zachęta do agresji. Mogą one bowiem wskazywać na zwiększone ryzyko prób „hamowania” działań wzmacniających obronę państw Europy Środkowo-Wschodniej w wypadku zagrożenia.

A te są o tyle istotne, że zgodnie z wypracowanym przez NATO kompromisem na wschodniej flance nie będzie dużych formacji wojskowych, niezbędnych do odparcia pełnoskalowej inwazji. Rozmieszczenie czterech batalionów rotacyjnych zapewnia jednak dość wysoki poziom bezpieczeństwa, o ile będzie się wiązało ze zdolnością ich szybkiego wzmocnienia, do czego jednak jest niezbędne utrzymanie spójności krajów Sojuszu, odpowiedniego poziomu ogólnej zdolności obronnej oraz – najwyraźniej krytykowane w Niemczech – okresowe, ale regularne prowadzenie ćwiczeń przerzutu, w tym także na dużą skalę, takich jak Anakonda 2016, pozwalających na sprawdzenie w praktyce i doskonalenie procedur związanych z przemieszczeniem wojsk.

Minister Steinmeier bronił się, że chciał zwrócić uwagę na drugi filar relacji z Rosją, którym – obok wzmacniania zdolności obronnych – ma być w jego opinii dialog i współpraca. „W tej chwili wydaje mi się, że całkiem zapominamy o tym drugim filarze” – dodał w wypowiedzi cytowanej przez PAP. Wskazywał też na konieczność współpracy przy kontroli zbrojeń.

Jednakże, nie wspomniał o tym, że na manewrach Anakonda obecni byli rosyjscy i białoruscy inspektorzy  wojskowi (zgodnie z wymogami transparentności), choć rosyjskie manewry, często z udziałem kilkukrotnie większej liczby żołnierzy, odbywają się nie tylko bez udziału inspektorów, ale nagle – bez uprzedniej notyfikacji, która jest wymagana przy prowadzeniu ćwiczeń z udziałem co najmniej 9 tys. żołnierzy. Moskwa rutynowo wykorzystuje zapisy, które pozwalają na wyłączenie z procesu notyfikacji w szczególnych przypadkach. A w kwietniu miało miejsce pierwsze posiedzenie rady NATO-Rosja od 2014 roku (zostały zawieszone po agresji Rosji na Ukrainę).

Szef niemieckiej dyplomacji wykazał więc postawę, którą można odczytać jako „dwoistość” – formalnie nie negując działań NATO, ale faktycznie otwarcie stawiając pod znakiem zapytania niektóre istotne środki wzmocnienia, kwestionując też – ustami rzecznika MSZ wypowiedzi przedstawicieli Sojuszu. I to pomimo, że – jak wykazano wyżej, te działania podejmowane są w ramach konsensusu (np. brak stałych baz) i z poszanowaniem zasad kontroli zbrojeń. O dialogu z Rosją mówił również generał Breedlove, który uznaje Moskwę za egzystencjalne zagrożenie. W jego opinii (najwyraźniej w przeciwieństwie do znacznej części niemieckich polityków) utrzymywanie dialogu i przygotowywanie się na wszystkie rodzaje zagrożeń militarnych są wzajemnie komplementarne, i podejmowanie kroków w jednym z tych obszarów nie powinno i nie może powodować dyskredytowania drugiego.

Z drugiej strony rosyjski prezydent Władimir Putin wprost zasugerował, że części terytorium Rumunii znajdą się „na celowniku” w związku z budową systemu obrony przeciwrakietowej NATO. Pomimo takich wypowiedzi niemiecka dyplomacja deklaracje o budowie kompleksowej zdolności obronnej (nie tylko w wypadku ograniczonej „wojny hybrydowej”, ale też pełnoskalowego ataku) uznaje za wymachiwanie szabelką, w celu zabezpieczenia swoich wewnętrznych interesów politycznych. Jest to o tyle niepokojące, że Niemcy odgrywają i będą odgrywać w Sojuszu kluczową rolę, gdyż Stany Zjednoczone nie mogą same prowadzić wszystkich środków wzmocnienia, kraje południa Europy i Francja są im niechętne i zaangażowane w innych obszarach, a zdolności konwencjonalne Wielkiej Brytanii są daleko mniejsze, niż jeszcze na przełomie wieków, Londyn wycofuje też na wyspy wszystkie jednostki stacjonujące w Niemczech.

W wypadku spełnienia najczarniejszego scenariusza podobne działania, zwłaszcza jeżeli przełożą się na konkretne kroki podejmowane przez władze Niemiec mogą zostać odczytane jako oznaka słabości i tym samym zachęta do agresji. Strona rosyjska wykazuje bowiem skłonności do eskalowania konfliktu (np. gdyby działania „zielonych ludzików” nie okazały się skuteczne, a na takie państwa NATO są coraz lepiej przygotowane).

Bardziej prawdopodobne jest jednak wykorzystanie jawnych podziałów transatlantyckich do kontynuowania polityki zastraszania przez Rosję i wymuszania ustępstw np. wobec krajów partnerskich jak Gruzja czy Ukraina, czy – w dłuższym okresie – w zakresie działań podejmowanych przez Unię Europejską. Nie zmienia to faktu, że wypowiedź Steinmeiera jest niebezpiecznym przełomem, gdyż w otwarty sposób kwestionuje działania podejmowane przez Sojusz Północnoatlantycki.

I to pomimo – będących rezultatem kompromisu między członkami Paktu wznowienia konsultacji Rady NATO-Rosja czy braku decyzji o stałym stacjonowaniu dużych formacji wojsk w Europie Środkowo-Wschodniej - choć NATO deklarowało, że nie będzie podejmować takich kroków „w obecnym i przewidywalnym środowisku bezpieczeństwa”. Najwyraźniej jednak niemieccy socjaliści chcą zakwestionować ten niezwykle cenny kompromis, będący – w zgodnej opinii komentatorów – podstawą dla skuteczności środków powstrzymywania rosyjskiej agresji w Europie.

WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]
Reklama
Reklama