Reklama

Geopolityka

Pierwsze tygodnie prezydenta Mursiego. Ocena i prognoza.

Od lewej: MSZ Egiptu Kamal Amr, Zastępca Sekretarza Stanu USA William Burns, prezydent Egiptu Muhammad Mursi - fot. Departament Stanu
Od lewej: MSZ Egiptu Kamal Amr, Zastępca Sekretarza Stanu USA William Burns, prezydent Egiptu Muhammad Mursi - fot. Departament Stanu

Nowy prezydent Egiptu Muhammad Mursi to z pewnością polityk nietuzinkowy.


Jeszcze kilka tygodni temu nowy prezydent Egiptu Muhammad Mursi sprawiał wrażenie politycznego awanturnika. Wydawało się również, że konflikt między nim a Najwyższą Radą Sił Zbrojnych będzie się nasilał.


Jedną z pierwszych decyzji prezydenta po zaprzysiężeniu był dekret przywracający do działania Zgromadzenie Ludowe będący w jawnej sprzeczności z wyrokiem Najwyższego Trybunału Konstytucyjnego oraz wydaną na jej podstawie decyzją NRSZ rozwiązującymi parlament z powodu naruszeń prawa wyborczego.


Mursi, ogłosił wszem i wobec, że jest przekonany o słuszności swojej decyzji, trybunał i rada wojskowych się pomyliła, i nie jest ona nieodwołalna. W jego obronie na ulice Egiptu wyszły tłumy jego zwolenników lub przeciwników rządów wojskowych. Marszałek parlamentu zapowiedział, że posłowie odbędą posiedzenie. Członkowie NRSZ zebrali się na nadzwyczajnym posiedzeniu i wydawało się, że może dojść do otwartej konfrontacji.


Kilka dni później, Trybunał utrzymał w mocy decyzję… Najwyższej Rady. Jak zareagował Mursi i jego doradcy? Spokojnie przyjęli najnowszy wyrok do wiadomości, dekret prezydencki został unieważniony, parlament nie został przywrócony i do dziś nie przeprowadzono nowych wyborów.


Skąd taka nagła zmiana postawy prezydenta, mimo że od czasu pierwszej decyzji Trybunału do drugiej nie ujawniły się żadne nowe przesłanki, a sąd oparł się na bardzo podobnej argumentacji? Pierwszym nasuwającym się wyjaśnieniem jest chęć uniknięcia walki wewnętrznej, zamieszek, masowych protestów które najpewniej zostałyby stłumione przez wojsko i służby bezpieczeństwa. Czy jednak Mursi nie wiedział o takiej możliwości przed wydaniem dekretu? Jest to mocno wątpliwe.


Inna wersja wydarzeń, choć nieweryfikowalna, lepiej wyjaśnia ostatnie wydarzenia. Otóż, prezydent wiedząc, że otwarte zakwestionowanie władzy wojskowych czym niewątpliwie był jego dekret, spowoduje dwie reakcje. Łagodną ze strony NRSZ, drugą, zdecydowaną ze strony obywateli. Zakłada to jednak funkcjonującą w egipskim dyskursie, choć rzecz jasna nieudowodnioną tezę, że Bractwo Muzułmańskie, z którego wywodzi się Muhammad Mursi oraz NRSZ zawarły niejawne porozumienie, które polega na tym, że „wy nie ruszacie naszych, a my nie ruszamy waszych”. Co miałby zyskać w tym konkretnym przypadku Mursi? Przede wszystkim konsolidację jego elektoratu, dodatkowo przekonanie do siebie dotąd mu niechętnych lub wobec niego obojętnych obywateli o negatywnym nastawieniu do „rządów generałów”.


Dlaczego Rada Wojskowa miałaby zaakceptować taki ruch? Również ze względów politycznych. Trzeba pamiętać, że kandydat Bractwa wygrał nieznaczną przewagą 51 do 49% z kandydatem popieranym przez armię – Ahmadem Szafikiem. Wojskowi usiłują kreować się od początku rewolucji egipskiej jako obrońcy spokoju, porządku a także tarcza przed domniemanym muzułmańskim fanatyzmem. Dzięki decyzji Mursiego, mogli pokazać się również jako obrońcy demokracji i porządku prawnego, co przysporzyło im sympatię środowisk liberalnych i lewicowych, a także mniejszości chrześcijańskiej.


Po zakończeniu całego zamieszania, prezydent Republiki Egiptu jak na poważnego polityka przystało przystąpił do realizacji swojego programu politycznego. Z pierwszą wizytą zagraniczną udał się do Arabii Saudyjskiej. Choć oficjalnie, głównym jej celem była ochrona interesów przebywających tam Egipcjan, tajemnicą poliszynela jest, iż zarówno Egipt, jak i monarchię Saudów łączą silne związki ze Stanami Zjednoczonymi, dlatego można domyślać się iż utrzymanie statusu quo w tym trójstronnych relacjach było jednym z tematów rozmów.


Wątpliwości dotyczących tematów rozmów nie ma w przypadku podróży do Etiopii, którą prezydent Mursi odbył wraz z Hiszamem Kandilem (Ministrem Zasobów Wodnych i Irygacji w rządzie Kamala al-Ganzuriego), którego potem mianował na stanowisko premiera rządu. Kwestia podziału wód Nilu od zawsze stanowiła sprawę życia i śmierci dla Egiptu i jego priorytet geopolityczny. Współpraca państw dorzecza tej rzeki napotykała liczne przeszkody ze strony Egiptu i Sudanu, które w żadnym wypadku nie chciały zgodzić się na rewizję układu o podziale wód narzuconego de facto innym państwom afrykańskim przez Brytyjczyków w 1929 r. (nowelizacja 30 lat później niewiele zmieniła) gwarantującym obu byłym koloniom niemal całą wodę najdłuższej rzeki na świecie. Niezadowolone państwa afrykańskie takie jak właśnie Etiopia oraz Uganda, Kenia, Tanzania, Burundi, Rwanda i Demokratyczna Republika Kongo coraz bardziej zaczęły kwestionować dotychczasowy porządek. W dodatku, obok problemów istniejących za Mubaraka, (który nota bene unikał podróży do Etiopii od czasu zamachu na jego osobę w Addis Abebie w 1995r.) doszedł nowy gracz, Sudan Południowy skonfliktowany ze swoim północnym sąsiadem. Muhammad Mursi samą swoją obecnością w Etiopii, dodatkowo wspierany przez delegację koptyjską, daje jasny sygnał, iż chce napisać nowy rozdział w relacjach z partnerami dorzecza Nilu. Jednak każde ustępstwo może być odebrane przez egipską opinię publiczną niemal jako zdrada stanu.


W międzyczasie prezydent Egiptu spotkał się jeszcze z Sekretarz Stanu USA Hillary Clinton w Kairze. Podczas krótkiej rozmowy, Clinton wyraziła poparcie dla przemian demokratycznych w Egipcie, a Mursi zapewnił, że wszelkie umowy międzynarodowe będą respektowane (wszystkie z wyjątkiem umowy gazowej z Izraelem, która według strony egipskiej ma charakter komercyjny i nie była dla niej opłacalna). O tym, że w relacjach amerykańsko – egipskich raczej nie należy spodziewać się przełomu wiadomo było od kiedy Biały Dom oficjalnie stanął po stronie rewolucji, która doprowadziła do upadku Mubaraka.


Relacji tych nie zepsują nawet spotkania prezydenta Mursiego z liderami Hamasu, Misz’alem i Haniye, gdyż dotychczasowe jego kroki świadczą o wysokim stopniu pragmatyzmu tego polityka. Pragmatyzmu, który wymaga w tym wypadku utrzymywania relacji z organizacją, uznawaną przez wielu Arabów za bohaterską, a przez wiele krajów zachodnich i Izrael za terrorystyczną. Wsparcie Egiptu dla Hamasu pozostanie zatem jedynie w sferze retoryki i pomocy humanitarnej dla jego wyborców, na więcej zresztą nie pozwoliłaby Najwyższa Rada Sił Zbrojnych.


Polityka Egiptu musi być pragmatyczna także z tego powodu, iż zarówno Bractwo Muzułmańskie, jak i armia egipska to biznesmeni. Także w ich interesie są poprawne relacje z wszystkimi sąsiadami i jak najszybsza odbudowa gospodarki, która znacznie ucierpiała (poziom rezerw walutowych jest rekordowy niski) na skutek chaosu związanego z rewolucją – odpływem zagranicznego kapitału i turystów.


Marcin M. Toboła

Reklama
Reklama

Komentarze