Reklama

Geopolityka

Co Trump przyniesie Bliskiemu Wschodowi?

PrezydentUSA Donald Trump z królem Arabi Saudyjskiej Salmanem bin Abd al-Aziz Al Saudem - fot. White House
PrezydentUSA Donald Trump z królem Arabi Saudyjskiej Salmanem bin Abd al-Aziz Al Saudem - fot. White House

Donald Trump nie będzie chciał wciągnięcia USA w bezpośredni konflikt z Iranem ale jednocześnie można zapomnieć o reaktywacji porozumienia nuklearnego (JCPOA), co stawia pod znakiem zapytania skuteczność polityki wobec Iranu. Priorytetem polityki bliskowschodniej Trumpa będzie normalizacja relacji izraelsko-saudyjskich ale będzie to trudne przy obecnym oderwaniu Netanjahu od realiów. Nowy prezydent będzie tez dążył do powstrzymania eskalacji w relacjach turecko-izraelskich.

Reklama

Mohammad bin Salman (MBS), Benjamin Netanjahu oraz Recep Tayyip Erdogan będą najważniejszymi partnerami dla Donalda Trumpa na Bliskim Wschodzie i to dokładnie w takiej kolejności. Saudyjski następca tronu ma szczególne powody do satysfakcji, gdyż odchodzący prezydent Joe Biden odgrażał się jeszcze przed wyborem na prezydenta, że zrobi z Arabii Saudyjskiej pod rządami MBS „międzynarodowego pariasa”. Co prawda bardzo szybko musiał się z tego wycofać ale MBS niejednokrotnie podkładał Bidenowi nogę, odrzucając naciski polityczno-ekonomiczne m.in. w sprawie zwiększania wydobycia ropy. Jednocześnie w 2021 r.

MBS władował 2 mld dolarów w niewielki fundusz inwestycyjny Jareda Kushnera. Związki między prezydenckim zięciem a saudyjskim następcą tronu są wciąż bardzo silne i miesiąc temu ujawniono, że prowadził on ostatnio, zupełnie niezależnie od administracji Bidena, rozmowy z MBS-em w sprawie normalizacji stosunków saudyjsko-izraelskich. Nie ulega zatem wątpliwości, że Kushner, mający świetne relacje zarówno z Netanjahu jak i z MBS-em, nadal będzie odgrywał kluczową rolę w planie włączenie Arabii Saudyjskiej do Porozumień Abrahamowych. Młody książę jest więc wciąż w grze, a ten który zapowiadał jego wyeliminowanie, odchodzi wraz ze swoja ekipą jako przegrany.

Benjamin Netanjahu też nigdy nie ukrywał, że chce normalizacji z Arabią Saudyjską, więc wydawałoby się, że doprowadzenie do niej jest przesądzone. Tyle, że to wcale nie jest takie oczywiste. Wprawdzie ostatnie usztywnienie stanowiska Arabii Saudyjskiej wobec Izraela można częściowo tłumaczyć chęcią zaszkodzenia Bidenowi i utorowania drogi do prezydentury Trumpa (jest to również ważne dla MBS-a ze względu na zagwarantowanie sobie bezproblemowego przejęcia tronu po śmierci ojca – MBS mógłby się bowiem obawiać, że amerykańskie służby mogłyby próbować temu przeszkodzić) ale z całą pewnością normalizacja nie będzie możliwa póki Izrael prowadzi swoją wojnę totalną w Strefie Gazy. Oficjalnie Arabia Saudyjska wyklucza możliwość normalizacji relacji z Izraelem jeśli nie dojdzie do wdrożenia planu rozwiązania dwupaństwowego, co Netanjahu i jego ekstremistyczni sojusznicy całkowicie wykluczają. Dla Trumpa kwestia palestyńska jest zupełnie nieistotna ale musi pamiętać, że poparcie muzułmanów pomogło mu wziąć głosy elektorskie z Michigan.

Czytaj też

Dla MBS-a kwestia palestyńska też jest zresztą nieistotna ale musi się liczyć z erupcją nastrojów antyizraelskich w świecie arabskim, w tym w Arabii Saudyjskiej, a co za tym idzie – z groźbą zamieszek, które mogłyby zagrozić jego pozycji.

Wydaje się, że w tej sytuacji Netanjahu będzie starał się jak najwięcej zdobyć w okresie nadchodzących 2 miesięcy przed przekazaniem władzy w USA. Nie wydaje się by obecna administracja była w stanie blisko współpracować w tym czasie z ludźmi Trumpa, a to oznacza, że wszystko co się w tym czasie zdarzy pójdzie na konto starej ekipy, natomiast Trump będzie miał czyste konto. Z drugiej strony można się spodziewać całkowitej bezsilności odchodzącej administracji USA wobec dynamiki wydarzeń w ciągu najbliższych 2 miesięcy. W szczególności Netanjahu, który i tak w ostatnich miesiącach ignorował naciski Amerykanów, pozbędzie się jakichkolwiek zahamowań (zwłaszcza w odniesieniu do Gazy). Dokona również pełnej czystki we władzach, wyrzucając wszystkich, którzy kwestionowali jego plany. Pierwszy krok zrobił już w dniu wyborów usuwając niewygodnego Joawa Gallanta ze stanowiska ministra obrony i zastępując go wiernym sobie Izraelem Katzem, dotychczasowym szefem izraelskiej dyplomacji. Można oczekiwać, że spadną też głowy szefa sztabu IDF Herzi Haleviego, szefa Shin Betu Romena Bara oraz prokurator generalnej Gali Baharav Miary, zwłaszcza, że krok ten spotkałby się z poparciem ortodoksyjnych i ekstremistycznych koalicjantów Netanjahu. Ci drudzy, tj. Bezalel Smotricz i Itamar Ben Gwir, entuzjastycznie zareagowali na wybór Trumpa bo dla ekipy Bidena byli persona non grata.

Reklama

Można się zatem spodziewać, że Netanjahu, poprzez pełną blokadę pomocy humanitarnej, będzie chciał doprowadzić do wypędzenia Palestyńczyków z Gazy przed inauguracją Trumpa, co mogłoby usatysfakcjonować Ben Gwira i Smotricza. Nie wykluczone jednak, że dodatkowo Netanjahu zdecyduje się na delegalizację arabskich partii Hadash-Ta’al i Balad, a także zgodzi się na stworzenie przez Ben Gwira „gwardii narodowej” czyli de facto prywatnej milicji opartej na bojówkach osadników z Zachodniego Brzegu. To otworzyłoby drogę do rozszerzenia osadnictwa żydowskiego na Zachodnim Brzegu i intensyfikacji terroru wobec tamtejszych Palestyńczyków. Wszystko to nie obciążałoby przy tym Trumpa, który po objęciu prezydentury wystąpiłby w roli mediatora między Netanjahu i MBS-em. Netanjahu liczyłby, że pewnych faktów nie można będzie już cofnąć i z takiej pozycji oferowałby gotowość do kompromisu, w szczególności przerwania działań wojennych. Dodatkową zachętą dla Arabii Saudyjskiej mogłoby być wsparcie dla jej programu atomowego.

Czytaj też

Tyle, że taki plan jest tylko teoretycznie spójny. Jeśli Trump pozwoli Netanjahu na przeprowadzenie takich działań wobec Palestyńczyków to reakcja świata arabskiego i islamskiego będzie tak gwałtowna, że nie tylko rozwój Porozumień Abrahamowych okaże się być niemożliwym ale dojdzie do regresu w relacjach Izraela z takimi państwami jak Egipt czy Jordania. Jeśli dojdzie do wypędzenia mieszkańców Strefy Gazy na Synaj to można się spodziewać, że Egipt zerwie stosunki z Izraelem. Dlatego Trump musi przycisnąć Netanjahu by rozpoczął deeskalację, a na początku 2025 r. całkowicie wstrzymał działania w Strefie Gazy i Libanie i powstrzymał zapędy Ben Gwira i Smotricza wobec Zachodniego Brzegu. To czy w takiej sytuacji Arabia Saudyjska wycofa się z warunku implementacji rozwiązania dwupaństwowego wciąż pozostawać będzie wątpliwe, choć nie można tego wykluczyć. Wciąż jednak otwartą kwestią byłaby administracja w powojennej Strefie Gazy. Jedynym sposobem zablokowania odbudowy Hamasu byłaby implementacja rozwiązania dwupaństwowego ale do tego raczej nie dojdzie. Warto jednak podkreślić, że Trump może (o ile będzie chciał) wymusić bardzo dużo na Netanjahu, gdyż Izrael jest całkowicie uzależniony od wsparcia USA, a o ile dotąd izraelski premier mógł odwoływać się do wsparcia Republikanów przeciw Bidenowi i jego administracji, to w drugą stronę (to jest granie z Demokratami przeciwko Trumpowi) jest to wykluczone.

Reklama

Jeżeli chodzi o Iran to można zapomnieć o reaktywacji JCPOA. Niestety, Republikanie stworzyli mit, że problem ze skutecznością polityki maksymalnej presji wynika z tego, że jakoby ekipa Bidena od niej odeszła i pozwoliła Iranowi wziąć oddech. To oczywiście nieprawda i polityka maksymalnej presji będzie nieskuteczna, a może nawet przeciwskuteczna. Można przy tym wykluczyć to, że Trump będzie chciał zaangażować USA do bezpośredniej konfrontacji militarnej z Iranem, gdyż byłoby to całkowicie sprzeczne z jego deklaracjami przedwyborczymi. Poza tym Trump wie, że to szaleństwo i już w czasie swojej pierwszej kadencji wyrzucił z hukiem ze stanowiska doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Johna Boltona, za to, że ten dążył do militarnego uderzenia USA na Iran.

Iran zapewne usztywni swoje stanowisko i jeśli będzie miał pewność, że nie otrzyma żadnej propozycji, zintensyfikuje swoją współpracę z Rosją i Chinami (bez względu na negatywne dla niego skutki takiej polityki), a także zintensyfikuje ataki na siły USA w Iraku i Syrii (dokonywane przez jego proxy z „osi oporu”). Eskalacja może mieć katastrofalne skutki i może doprowadzić do tego, że USA całkowicie stracą wpływ na Irak. Również Liban może w takiej sytuacji całkowicie ulec wpływom irańskim, gdyż nic nie wskazuje by prowadzone przez Izrael działania wojenne w Libanie miały podważyć pozycję Hezbollahu. Można się raczej spodziewać czegoś odwrotnego. Chyba, że zostałaby rozwiązana kwestia palestyńska, gdyż to podważyłoby fundament egzystencjalny Hezbollahu i doprowadziło do izolacji Iranu.

YouTube cover video

Niemniej póki co nie widać zrozumienia tego faktu w kręgach republikańskich w USA. W takiej sytuacji USA pozostałoby jedynie dokonywać intensywnych nalotów na sojuszników Iranu w regionie co byłoby polityką czysto reaktywną i nie prowadziłoby do osiągnięcia żadnego strategicznego celu. W takiej sytuacji problemem pozostawaliby też jemeńscy Huti, gdyż naloty na ich pozycje są bezskuteczne. Saudowie mogliby liczyć na pełne wsparcie USA gdyby zdecydowali się na nową ofensywę w Jemenie ale wątpliwe jest by chcieli to zrobić po tym jak się skończyła ich poprzednia interwencja. Pozostaje więc wznowienie negocjacji ale przy konfrontacji z Iranem ciężko będzie osiągnąć porozumienie (chyba, że kwestia palestyńska byłaby rozwiązana)

Kolejną kwestią, którą Trump będzie chciał rozwiązać to relacje turecko-amerykańskie oraz turecko-izraelskie. Oczywiście Trump raczej ma świadomość, że Erdogan nie zacznie nagle popierać Netanjahu ale wystarczy by napięcia dalej nie eskalowały. Nowy prezydent nie będzie miał przy tym raczej oporów by poświecić syryjskich Kurdów w celu osiągnięcia porozumienia z Turcją, a to oznacza, że Erdogan uzyska upragnione zielone światło na taki atak. To mogłoby doprowadzić do złagodzenia przez niego stanowiska, przy czym przedstawiałby syryjskich Kurdów jako izraelskich popleczników, co dałoby mu poparcie arabskie. Tylko, że za bardzo rozhuśtał nastroje antyamerykańskie i antyizraelskie by móc się z nich teraz wycofać. Z drugiej strony Izrael bardzo akcentuje obecnie swoje wsparcie dla Kurdów ale można się spodziewać, że jakiś cichy deal z Turcją spowoduje, że nie przełoży się ono na żadne konkrety i szybko wyparuje. Wątpliwe jest natomiast by USA pod rządami Trumpa dały Turcji zielone światło na jakieś agresywne działania przeciwko Armenii, Cyprowi czy Grecji.

Reasumując, priorytetem Trumpa będzie doprowadzenie do normalizacji izraelsko-saudyjskiej, przy kontynuowaniu, jak dotąd nieskutecznej, polityki maksymalnej presji wobec Iranu. Skuteczność tych planów zależy jednak od zmuszenia Netanjahu do zgodzenia się na konstruktywne rozwiązanie kwestii palestyńskiej, najlepiej poprzez implementację rozwiązania dwupaństwowego. Ponieważ jest to wątpliwe to szanse na sukces nie są duże, a groźba pogłębienia się chaosu i eskalacji przemocy pozostaje ogromna.

Reklama

Komentarze

    Reklama