Reklama
  • Komentarz
  • Wiadomości

W rozgrywce między prezydentem a szefem MON żołnierze są tylko przedmiotami [KOMENTARZ]

Prezydent Andrzej Duda i szef MON Antoni Macierewicz nawet, gdy chwilowo dzieli ich tysiące kilometrów, nie zapominają przy każdej okazji podkreślać, że siły zbrojne to wyłączna domena każdego z nich. Smutne, że w tej rozgrywce żołnierze nie są podmiotami, lecz przedmiotami.

Szef MON Antoni Macierewicz podczas obchodów Dnia Podchorążego. Fot. Rafał Lesiecki / Defence24.pl
Szef MON Antoni Macierewicz podczas obchodów Dnia Podchorążego. Fot. Rafał Lesiecki / Defence24.pl

We wtorek, podczas obchodów Dnia Podchorążego na dziedzińcu Belwederu nie było ani prezydenta Dudy, ani jego prawej ręki w sprawach bezpieczeństwa, szefa BBN Pawła Solocha. Zwierzchnik sił zbrojnych jest ze służbową wizytą w Wietnamie, jego minister – w USA. Prezydent skierował do podchorążych list, w którym znalazło się m.in. stwierdzenie, że obchody kontynuują tradycję, która narodziła się w II RP, kiedy to przyszli oficerowie, stawiali się na dziedzińcu Belwederu, by "podkreślić swoją łączność ze zwierzchnikiem sił zbrojnych". To nie przypadek, że Biuro Bezpieczeństwa Narodowego zacytowało ten właśnie fragment listu na swoim koncie na Twitterze.

Na uroczystości przemawiał także minister obrony. Podkreślił dramat podchorążych, którzy w listopadzie 1830 r. "musieli przeciwstawić swojego ducha niepodległości starszej kadrze wojskowej, która w Polskę niepodległą nie wierzyła" i która wprawdzie kilkanaście lat wcześniej wykazała się męstwem i profesjonalizmem, ale po latach "wolała obrożę rosyjską od niepodległej Polski".

Czy była to aluzja do generałów, którzy w ciągu ostatnich dwóch lat odeszli z wojska, o których minister mówił przed tygodniem w wywiadzie dla "Gazety Polskiej" jako o beneficjentach tzw. złotego funduszu (a tak naprawdę o Funduszu Przyspieszonego Rozwoju)? To nie takie proste, bo Macierewicz o powstańcach, którzy "musieli zmierzyć się z własnymi dowódcami" mówił także na obchodach Dnia Podchorążego przed rokiem, tuż przed dymisjami, które złożyli m.in. dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych gen. broni Mirosław Różański oraz szef Sztabu Generalnego gen. Mieczysław Gocuł. Słowa ministra można odbierać jako kolejny sygnał o wyższości kadry młodej (w domyśle: pełnej zapału) nad starszą (bardziej doświadczoną, ale opierającą się zmianom). Te różnice to jeden z powodów, dla których minister uważa, że odkładanie awansów generalskich blokowało rozwój armii.

Aktualna blokada awansów generalskich nie ma precedensu w najnowszej historii Polski. Przez lata przywykliśmy do rozważań, czy generałów w Wojsku Polski nie ma za dużo, tzn. czy nie przekraczamy NATO-wskiej średniej jednego generała na tysiąc żołnierzy. Tymczasem w siłach zbrojnych, które liczy ponad 100 tys. żołnierzy zawodowych, jest obecnie 66 generałów. W tej liczbie jest sześciu oficerów, którzy aktualnie nie zajmują żadnego stanowiska, czyli są w rezerwie kadrowej lub w dyspozycji.

Oficjalnym powodem wstrzymania przez prezydenta nominacji generalskich są niezakończone prace nad nowym systemem dowodzenia. Przypomnijmy, i MON, i otoczenie prezydenta z BBN na czele zgadzają się, że szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego powinien być znowu "pierwszym żołnierzem" i naczelnym dowódcą na czas wojny, a także że należy odtworzyć osobne dowództwa rodzajów sił zbrojnych. Problem leży między taktyką a strategią, na poziomie operacyjnym. BBN chciałoby powołania na tym poziomie Dowództwa Sił Połączonych. MON w Koncepcji Obronnej RP, która jest jawną częścią raportu ze Strategicznego Przeglądu Obronnego, proponuje utworzenie Inspektoratu Szkolenia i Dowodzenia. Obie strony przygotowały projekty stosowanych aktów prawnych, a następnie okopały się na swoich pozycjach i teraz wymieniają się pismami, w których podtrzymują dotychczasowe stanowiska, aczkolwiek MON sugeruje, że ma pomysł, jak znaleźć kompromis.

Znamienne, że prezydent Duda, pytany 11 listopada o relacje z ministrem Macierewiczem, nie wspomniał o systemie dowodzenia, lecz o "ubeckich metodach", polegających na zawieszeniu dostępu do informacji niejawnych gen. bryg. Jarosławowi Kraszewskiemu, który jest szefem Departamentu Zwierzchnictwa nad Siłami Zbrojnymi w BBN. To jest właśnie kluczowe zagadnienie w relacjach między prezydentem a szefem MON. – Chodzi wiele rzeczy, ale ta układanka bez "Krachola" się nie ułoży – powiedział Defence24.pl pragnący zachować anonimowość urzędnik z otoczenia prezydenta.

Duda zapowiedział swoim współpracownikom, że w sprawie generała się nie cofnie. To nie tylko typowa dla polityka obrona bliskiego współpracownika niezależnie od okoliczności (to samo kazało Macierewiczowi bronić Bartłomieja Misiewicza). Jak już pisałem w przeszłości, obecny prezydent woli nie podejmować decyzji niż podejmować takie, których nie jest stuprocentowo pewien. To dlatego na początku prezydentury nie chciał wręczać nominacji generalskich podpisanych przez Bronisława Komorowskiego. I dlatego nie chce podpisać nominacji generalskich, skoro zaufany oficer, gen. Kraszewski, nie może ich ocenić, bo Służba Kontrwywiadu Wojskowego utrudnia mu pracę.

Racje mają ci, którzy broniąc Macierewicza wskazują, że prezydencka wypowiedź o ubeckich metodach jest nie na miejscu – UB mordowało i torturowało, SKW jedynie odebrało dostęp do informacji niejawnych. W ramach wojenki z MON otoczenie prezydenta zupełnie bezsensownie "strzelało" do oficerów Wojska Polskiego. To właśnie przeciek z otoczenia prezydenta sprawił, że prasa wypomniała dowódcy Wielonarodowej Dywizji Północ-Wschód w Elblągu gen. bryg. Krzysztofowi Motackiemu udział w kursie rozpoznania w Moskwie nadzorowanym przez GRU. A jeszcze w sierpniu w BBN na poważnie rozważano scenariusz, w którym jedyną nominację generalską prezydent wręczyłby właśnie Motackiemu jako flagowemu polskiemu oficerowi w NATO. Dziś dowódca elbląskiej dywizji NATO jest jedynym spośród kandydatów do nominacji generalskich, który na Święto Niepodległości, 11 listopada nie został odznaczony. Nie pomógł mu także minister, którego wypowiedź o badaniu generała na wariografie była szeroko wykorzystywana przez opozycję.

Równie niezrozumiały był przeciek do prasy na temat dowódcy 16 Dywizji Zmechanizowanej gen. dyw. Marka Sokołowskiego, który służbę wojskową zaczynał w Wojskowej Służbie Wewnętrznej. Trafił tam jako żołnierz z poboru, który nie miał wpływu na to, gdzie zostanie przydzielony. Nota bene komunikat MON zapowiadał, że minister podejmie decyzję ws. gen. Sokołowskiego w drugiej połowie października. Mimo upływu ponad 1,5 miesiąca wciąż nie ma informacji resortu, czy taka decyzja zapadła.

Już od jakiegoś czasu nazwisko szefa MON jest wymieniane w prasie wśród ministrów, którzy mogą stracić posady w ramach zapowiadanej rekonstrukcji rządu. Jednocześnie ministrowie lub urzędnicy z otoczenia prezydenta konsekwentnie sugerują, że Andrzej Duda nie powoła ponownie Macierewicza na szefa MON (wręczenie nominacji ministrom, którzy już teraz kierują swoimi resortami, byłoby konieczne w przypadku zmiany premiera). W efekcie minister obrony od ponad tygodnia codziennie występuje publicznie, przy okazji albo ignorując pytania dziennikarzy o spór z prezydentem, albo zaprzeczając jego istnieniu, jak chociażby w środę wieczorem w Telewizji Republika.

W piątek wieczorem MON nieoczekiwanie ogłosiło, że minister "w trosce o dobro Sił Zbrojnych RP i harmonijne współdziałanie organów konstytucyjnych" postanowił wycofać wnioski o awanse generalskie. Macierewicz tłumaczył, że chodzi o umożliwienie ośrodkowi prezydenckiemu swobody działania. Wydaje się, że trafniej (choć pewnie nieświadomie) określił to na portalu tvp.info jeden ze doradców ministra, który miał powiedzieć, że "Macierewicz chce zbić przynajmniej ten jeden termometr i pokazać dobrą wolę". Prezydent w niedzielę przyznał, że o wycofaniu wniosków dowiedział się z mediów. Stłuczenie termometru skończyło się więc tym co zawsze – gorączka wcale nie minęła.

Początków niezgody między prezydentem a szefem MON można upatrywać w ostentacyjnym lekceważeniu Dudy przez Macierewicza na początku kadencji. Zwierzchnik sił zbrojnych nie raz musiał podczas oficjalnych uroczystości czekać na ministra, co budziło zdumienie generałów. Tak było np. podczas rozpoczęcia budowy bazy w Redzikowie czy podczas przywitania batalionowej grupy bojowej NATO w Orzyszu, gdzie na ministra w deszczu czekali nie tylko Polacy, ale także Amerykanie, Brytyjczycy i Rumunii. Prezydent początkowo próbował ministra przekonywać do bardziej harmonijnej współpracy perswazją, następnie, przed rokiem opóźnił nominacje generalskie, w końcu postanowił ich zupełnie nie wręczać.

Jeszcze w pierwszej połowie bieżącego roku politycy zachowywali wstrzemięźliwość w sprawie nominacji generalskich. Nazwiska kandydatów bywały nieoficjalnie znane dziennikarzom, ale żaden decydent nie mówił o nich publicznie. Tymczasem w ostatnich tygodniach zarówno ze strony MON, jak i ze strony prezydenta padło potwierdzenie, że oficerowie odznaczeni na 11 listopada to, ci sami, którzy czekają na nominacje generalskie. Co więcej, prezydent publicznie przyznał, że domaga się kolejnej "gwiazdki" dla szefa SG WP gen. broni Leszka Surawskiego, a szef MON, który jeszcze nie dawno sprzyjał częstym awansom generała, miał zostawić pismo w tej sprawie bez odpowiedzi. Trudno o bardziej przekonujące dowody, że oficerowie nie są podmiotami, lecz przedmiotami w rozgrywce polityków.

Posłowie PiS nieoficjalnie przyznają, że spór między szefem MON a prezydentem może zakończyć tylko lider partii Jarosław Kaczyński.

Rafał Lesiecki

WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama