- Analiza
- Wiadomości
Koniec blokady Deir ez-Zor. Wschodnia Syria pod kontrolą Asada
Wraz z odblokowaniem kilka dni temu garnizonu w Deir ez-Zor kończy się pewien etap syryjskiej wojny domowej. Słabnące siły tzw. Państwa Islamskiego, choć stawiają jeszcze opór i z pewnością zdolne są jeszcze do zadawania poważnych strat, są na straconej pozycji. Siły Asada kontrolują znaczną część wschodniej Syrii, i niechybnie dojdzie do utworzenia lądowego połączenia sił rządowych z Irakiem, a co za tym idzie z Iranem - w analizie dla Defence24.pl pisze prof. Maciej Münnich.

Syryjskie siły rządowe odblokowały 5 września oblężony od 28 miesięcy przez ISIS garnizon w Deir ez-Zor. Ściśle rzecz biorąc udało się wtedy odblokować północną, większą część kotła. Jego część południowa, czyli lotnisko, została uwolniona od oblężenia Daesz 9 września. Podstawową konsekwencją tego wydarzenia jest oczywiście dalsze osłabienie ISIS, które nie kontroluje już żadnego dużego miasta w Syrii.
Jest wprawdzie jeszcze w stanie stawiać opór w kilku dzielnicach swej dawnej stolicy, czyli Rakki, będąc jednak stopniowo wypierane przez siły kurdyjskie przy wsparciu lotnictwa amerykańskiego. Podobnie w rękach ISIS pozostają te przedmieścia Deir ez-Zor, które leżą na wschodnim brzegu Eufratu, jednak centrum miasta jest poza kontrolą islamistów. Fakt stopniowego wypierania sił ISIS nie jest niczym nowym, ani zaskakującym. Zdecydowanie ważniejsze jest, kto tego dokonuje. Zajęcie Deir ez-Zor było bowiem celem kilku graczy na syryjskiej scenie militarno-politycznej.
Atak z południa
Jeszcze w maju tego roku ofensywę w kierunku tego miasta podjęły oddziały Wolnej Armii Syryjskiej, a konkretnie Dżajsz Maghaweir Al-Thawra (Armia Rewolucyjnego Komanda), wspierane szkoleniem i dostawami broni (w tym transporterami opancerzonymi) przez stronę amerykańską. Atak ten zakończył się spektakularną porażką, ponieważ najpierw ISIS było w stanie zablokować postępy Maghaweir Al-Thawra w stronę Deir ez-Zor, a następnie wojska Asada przejęły znaczną część zajętych terenów, oddzielając siły rebeliantów od sił ISIS.
Sprawiło to, że Dżajsz Maghaweir Al-Thawra, której oficjalnym celem była walka z Daesh, straciła rację bytu. Zresztą te same siły, zwane wcześniej Nową Armią Syryjską, próbowały już w 2015 i 2016 roku ofensywnych działań z regionu At-Tanf, także bez powodzenia, ponosząc przy tym znaczne straty. Oczywiste przy tym było, że kilkuset uciekinierów z Deir ez-Zor, bowiem to z nich głównie składały się siły rebeliantów, nie mają wystarczających możliwości, by samodzielnie zmienić sytuację we wschodniej Syrii. Właśnie dlatego przez długi czas otrzymywali oni wsparcie ze strony Jordanii, USA, a później także Wielkiej Brytanii, a nawet Norwegii, których siły stacjonowały w At-Tanf. Wsparcie to oczywiście miało swój cel. Szczególnie ostatnia próba miała doprowadzić do przecięcia wschodniej Syrii i połączenia sił rebeliantów z południa z siłami kurdyjskimi na północy.
Miało to, szczególnie w oczach polityków USA, spowodować przecięcie szyickiego półksiężyca rozciągającego się od Iranu po Morze Śródziemne. W oczywisty sposób doprowadziłoby to to ograniczenia wpływów irańskich, uznawanych przez część elit USA za niepożądane.
Czytaj też: Południowa Syria - potencjalne pole konfliktu USA-Rosja [ANALIZA]
Mimo wsparcia z zewnątrz próby odbicia Deir ez-Zor z rąk ISIS nie powiodły się, wskutek czego bojownicy Dżajsz Maghaweir Al-Thawra albo zostali przetransportowani przez siły amerykańskie na północny-wschód Syrii do muhafazy Hasaka, gdzie dominują siły kurdyjskie, albo poddali się siłom rządowym. Niedobitki kontrolowały wraz z siłami amerykańskimi At-Tanf, jednak w oczywisty sposób celowość tej misji była znikoma. Ostateczny cios rebeliantom zadała w lipcu decyzja prezydenta Trumpa o zawieszeniu programu CIA, która wspierała „umiarkowaną opozycję” w Syrii. Ze wsparcia rebeliantów wycofały się także Jordania i Wielka Brytania. Wprawdzie różne ugrupowania rebelianckie kontrolują jeszcze znaczną część granicy syryjsko-jordańskiej, jednak powoli są one wypierane przez siły rządowe i to pomimo zaangażowania wojsk Asada na innych, ważniejszych frontach.
Atak z północy
Właśnie stamtąd miał nadejść atak, który mógł doprowadzić do odbicia Deir ez-Zor i przejęcia nad nim kontroli przez siły SDF. Kurdowie byli zachęcani do takich działań przez stronę amerykańską, tym bardziej, że ich pozycje od Deir ez-Zor dzieliło zaledwie około 50 kilometrów. Jednak taka ofensywa miała z ich perspektywy istotne minusy. Po pierwsze tereny wzdłuż Eufratu nie są zamieszkiwane przez Kurdów, w związku z czym ich przyszłość jest niepewna. Nawet gdyby Kurdom udało się zdobyć ten rejon, to nie mieli oni pewności, że zostanie on pod ich kontrolą. Innymi słowy Kurdowie mieliby zapłacić swoją krwią za teren, który być może nie należałby do nich. Trudno się dziwić, że nie budziło to entuzjazmu wśród kurdyjskich dowódców i polityków.
Ponadto YPG było – i ciągle jest – bardzo poważnie zaangażowane w Rakce, gdzie przedłużają się krwawe walki uliczne ze stawiającymi desperacki opór niedobitkami ISIS. Co więcej, zaangażowanie sił tak daleko na południe musiałoby wystawić na szwank obronę przed ewentualnym atakiem tureckim rdzennych terenów kurdyjskich na północy. Nie chodzi tu o lokalne starcia i ostrzał artyleryjski, które trwają niemal cały czas, ale o ofensywę na większą skalę. Taki atak bynajmniej nie jest hipotetyczny, ponieważ pod koniec kwietnia 2017 r., już podczas walk o Rakkę, doszło do lotniczych ataków tureckich na pozycje kurdyjskie, wobec czego Kurdowie zapowiedzieli wstrzymanie ofensywy na Rakkę. Dopiero interwencja amerykańska pozwoliła uspokoić sytuację i podjąć na nowo atak na stolicę ISIS.
Wreszcie ewentualne zaangażowanie kurdyjskie w regionie Deir ez-Zor musiałoby doprowadzić do zaognienia stosunków zarówno z Asadem, jak i z szyickimi milicjami w Iraku (Haszd asz-Szaabi), które doszły już do granicy syryjsko-irackiej. To wszystko oznaczało dla Kurdów straty, przy niepewnych zyskach. Stąd też oczekiwana przez niektórych ofensywa z północy w celu odbicia Deir ez-Zor nigdy nie ruszyła.
Dopiero 8 września, wobec sukcesów armii Asada i klęski ISIS, siły kurdyjskie podjęły działania i posunęły się na południe. Ich oficjalnym celem jest, zgodnie z nazwą operacji „Burza Chaburu”, zajęcie południowej części biegu tej rzeki aż do ujścia do Eufratu. Pojawiły się także nie do końca potwierdzone informacje o groźbach ze strony sił międzynarodowej koalicji, która ma nie dopuścić do przekroczenia Eufratu przez siły reżimu Asada. Należy jednak zauważyć, że siły kurdyjskie wspierane przez koalicję działają po wschodniej stronie Eufratu. Ewentualne dojście przez nie do Deir ez-Zor, a nawet zajęcie całego wschodniego brzegu Eufratu aż do granicy irackiej, nie zablokuje połączenia syryjskich sił rządowych z Irakiem, ponieważ główna droga biegnie po zachodniej stronie rzeki i tam też położone jest przejście graniczne w Abu-Kamal/Al-Qaim. Zatem odcięcie Syrii od Iraku i dalej Iranu stało się niemożliwe.
Atak z zachodu
W wyścigu do Deir ez-Zor zwycięzcą okazały się siły reżimu Asada. Przyczyn było co najmniej kilka. Przede wszystkim ze względu na rozejm w prowincjach Idlib i Daraa walki z rebeliantami na północnym-zachodzie i południu straciły na intensywności, co pozwoliło na przerzucenie części sił na wschód. Dzięki temu siły rządowe dysponowały wyraźną przewagą nad ISIS i mogły sobie pozwolić na ofensywę z trzech kierunków. Od północy wzdłuż Eufratu atakowały pierwotnie elitarne jednostki Sił Tygrysa. W kluczowym momencie, po związaniu dużych sił ISIS, które dosyłało na ten front znaczne posiłki, Siły Tygrysa zostały skierowane na główny kierunek uderzenia prosto z zachodu.
Podobny charakter miał atak z południa wzdłuż granicy z Irakiem, gdzie po zablokowaniu sił rebeliantów wojska Asada wiązały część sił ISIS. To rozciągnięcie osłabionych sił Daesh dało stosunkowo szybkie zwycięstwo wojskom rządowym atakującym z zachodu wzdłuż drogi z Palmyry. Oczywiście znaczące było wsparcie rosyjskie, szczególnie lotnicze, choć akurat w tym punkcie siły Asada były w porównywalnej sytuacji do sił rebeliantów czy Kurdów, którzy mogli korzystać z lotniczego wsparcia koalicji pod wodzą USA. Należy jednak podkreślić także bezpośrednie zaangażowanie rosyjskich sił lądowych, które na pierwszej linii koordynowały naloty i ostrzał artyleryjski. Zdarzały się przy tym i straty, na przykład w przeddzień odblokowania Deir ez-Zor zginęło dwóch rosyjskich żołnierzy.
Oczywiście liczbowo udział Rosjan był znikomy, jednak bez ich kluczowego wsparcia ofensywa z pewnością nie przebiegałaby tak szybko, o ile w ogóle osiągnęłaby cel. Nie sprawdzają się przy tym sugestie niektórych komentatorów, że Rosja nie będzie zainteresowana w uzyskaniu połączenia lądowego Syrii i Iraku, gdyż niebezpiecznie zwiększałoby to rolę Iranu. Rosjanie przez cały czas współdziałali aktywnie z siłami Asada i należy się spodziewać kontynuacji tych działań.
Drugą i najważniejszą przyczyną sukcesu Asada była motywacja przywództwa do przeprowadzenia takiej operacji, której brakowało na przykład stronie kurdyjskiej. Po pierwsze odblokowanie oblężonego od ponad dwóch lat garnizonu w Deir ez-Zor, dowodzonego przez legendarnego już po stronie rządowej generała Issama Zahreddine (Druza z pochodzenia), było ogromnym sukcesem w sferze mentalnej. Wystarczy przypomnieć sobie jak świętowane było odblokowanie oblężonej bazy lotniczej Kuweires w listopadzie 2015 roku, gdzie przecież garnizon był bez porównania mniejszy i brak było cywilnych mieszkańców.
Nie dziwi więc, że ofensywa na Deir ez-Zor była w rządowej telewizji i internecie relacjonowana praktycznie na żywo z informacjami ile kilometrów, a potem metrów dzieli siły rządowe od oblężonego garnizonu. Po zwycięstwie w Aleppo sukces w Deir ez-Zor ma pokazać wszystkim, kto jest zwycięzcą w trwającej od sześciu lat wojnie w Syrii. Jakby na zamówienie reżim Asada zyskał 5 września kolejny powód do świętowania, ponieważ reprezentacja Syrii zremisowała w eliminacjach do mistrzostw świata w piłce nożnej 2:2 z Iranem (gola strzelił w doliczonym czasie zawodnik pochodzący z Deir ez-Zor), co daje im szanse na awans po barażach.
Spowodowało to podwójny wybuch radości w miastach będących pod kontrolą rządu, objawiający się trąbiącymi samochodami, strzałami na wiwat i tłumami na ulicach. Dla społeczeństwa zmęczonego niekończącą się wojną takie drobne sukcesy sportowe mają niezmierną wagę i wzmacniają pozycję rządu, szczególnie wobec zakazu gry w piłkę nożną wprowadzonego przez islamistów.
Skutki
Ważniejsze jednak od propagandowego wydźwięku sukcesu jest realne zwycięstwo, które daje Asadowi kontrolę nad wschodnią Syrią. Jest to cenne z kilku powodów. Przede wszystkim w tej chwili już nikt nie jest w stanie zablokować lądowego połączenia Syrii z Irakiem, czyli rozerwać szyicki półksiężyc. Wprawdzie z Deir ez-Zor do głównego przejścia granicznego nad Eufratem w Abu-Kamal/Al-Qaim jest jeszcze dość daleko (ok. 130 km.) jednak wzdłuż zachodniego brzegu Eufratu nie ma żadnych sił, które mogłyby odebrać zwycięstwo Asadowi. Rebelianci na południu przestali się liczyć po wstrzymaniu współpracy przez Jordanię i USA, a Kurdowie z północy z pewnością nie będą chcieli iść tak daleko na południe, tym bardziej, że ciągle są związani walką w samej Rakce. Asad nie musi się więc już spieszyć, by odzyskać kontrolę nad całym biegiem Eufratu na południe od Deir ez-Zor.
Zapewne stopniowo jego siły będą zajmować poszczególne miasta położone nad Eufratem, używając do tego celu flankujących uderzeń z pustyni. Jedynym problemem pozostaje przeprawienie się przez Eufrat na jego wschodnią stronę. Wydaje się jednak, że morale ISIS po ostatnich klęskach w Syrii i Iraku upadło na tyle nisko, że nie będzie ono w stanie stawiać skutecznego oporu, choć zapewne będziemy jeszcze świadkami intensywnych starć. Trudno także sobie wyobrazić, by siły międzynarodowej koalicji rzeczywiście bombardowały wojska Asada (i jego rosyjskich sojuszników) przeprawiających się przez Eufrat. Jedynym czynnikiem mogącym opóźnić pochód Asada na wschód jest ewentualne wznowienie walk z rebeliantami na zachodzie i konieczność przerzutu wojsk na inny front.
Na koniec trzeba pamiętać, że to właśnie tereny muhafazy Deir ez-Zor oraz wschodnia część muhafazy Homs jest najbogatsza w Syrii w złoża ropy naftowej. Ich zajęcie i uruchomienie wydobycia ropy, a następnie eksport dadzą Asadowi tak potrzebny mu zastrzyk finansowy. W końcu do prowadzenia wojny, jak mawiał Napoleon, potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i pieniędzy. Asad jest już najsilniejszy militarnie, dzięki wsparciu irańskiemu i rosyjskiemu, a za chwilę będzie także wzmocniony ekonomicznie.
Z kolei rebelianci w Idlib i Daraa są nie tylko słabsi militarnie, ale także stopniowo ograniczane jest wsparcie płynące do nich nie tylko ze strony USA, ale także Turcji i Kataru. Oznacza to, że wojna w Syrii zmierza ku swemu końcowi, choć z pewnością będziemy jej świadkami także w przyszłym roku. Można jednak przypuszczać, że będzie to już ostatni rok walk. Jedyną niewiadomą pozostaje status kurdyjskiej Rożawy. Najbardziej prawdopodobną wersją jest jej realna autonomia przy wsparciu amerykańskim.
Dr hab. Maciej Münnich, prof. KUL, Instytut Historii
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS