O sytuacji na Bliskim Wschodzie ze Stephenem Hadleyem, byłym doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych prezydenta George'a W. Busha i członkiem Rady Dyrektorów Atlantic Council rozmawia Marcin Toboła.
Czytaj: Nie będzie strefy zakazu lotów nad Syrią. Powodem sprzeciw Rosji?
(M.T.) Ostatnio jesteśmy świadkami wielu ciekawych wydarzeń w Syrii, Libii, Mali, Iraku oraz w całym regionie Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki. Wróćmy jednak do czasów, gdy był Pan doradcą ds. Bezpieczeństwa narodowego prezydenta George'a W. Busha. Czy wiedząc, że interwencja w Iraku doprowadzi do wzrostu islamskiego radykalizmu i wybuchu buntu sunnitów, doradzałby tak samo prezydentowi? Czy decyzja o wejściu do Iraku była słuszna?
(S.H.) Sądzę, że decyzja o interwencji w Iraku i usunięciu Saddama Husayna była słuszna. Sytuacja po jego obaleniu zrobiła się jednak trudniejsza niż przewidywaliśmy. Złożyło się na to kilka przyczyn. Po pierwsze, nastąpił całkowity rozkład armii i administracji a zatem musieliśmy pomóc Irakijczykom budować społeczeństwo od podstaw. Po drugie, nie przewidzieliśmy że al-Kaida przeniesie się do post-saddamowskiego Iraku i spróbuje pokonać tam Amerykę, sprawiając że będzie to w istocie walka między USA i al-Kaidą w Iraku. W konsekwencji konflikt kosztował dużo więcej istnień po stronie Amerykanów i Irakijczyków niż powinien. Niemniej jednak podjęliśmy decyzję o wysłaniu dodatkowych żołnierzy w 2007 roku (surge), co zaowocowało zmniejszeniem przemocy do akceptowalnego poziomu. Został utworzony iracki rząd, w którym sunnici, szyici i Kurdowie potrafili ze sobą współpracować a prezydent Bush wynegocjował plan ewakuowania wszystkich amerykańskich żołnierzy do końca grudnia 2011. A więc myślę, że zostawiliśmy Irak w całkiem niezłym stanie.
Czytaj: Krwawa niedziela w Iraku. Narasta konflikt wyznaniowy
Zgoda, ale dzisiaj mają bardzo dużo problemów.
To prawda, ale wiele z tych problemów powodują ich sąsiedzi. Irańczycy napierają ze wschodu, Turcy prowadzi grę z Kurdami mamiąc ich wizją niepodległości. Najważniejszym czynnikiem destabilizującym Irak jest Syria. Kraj ten coraz bardziej pogrąża się w konflikcie wyznaniowym – sunnitów przeciwko szyitom, który przenosi się do Iraku i powoduje tam wzrost przemocy. Myślę, że to zniweczyło postępy, które widzieliśmy w 2007 i 2008 roku.
Al-Kaida twierdzi w swojej propagandzie, że to ona sprowokowała Amerykanów do interwencji w Iraku i tym samym osiągnęła swoje cele, polegające na osłabieniu USA. Jakby Pan to skomentował?
Oczywiście weszliśmy do Iraku, by usunąć Saddama Husayna i to nam się udało. Al-Kaida przybyła ta natomiast, by zadać nam klęskę oraz rozpocząć budowę Kalifatu. Problem polegał na tym, że nie chcieli tego Irakijczycy. Co istotne, w latach 2006 – 2007 Irakijczycy w zachodnim Iraku, który dostał się pod wpływy al-Kaidy, odrzucili jej idee. Sunnickie plemiona w prowincji al-Anbar wznieciły bunt i wyrzuciły stamtąd tę organizację. Prawda jest taka, że pod koniec 2008 r. al-Kaida została niemal całkowicie pokonana. Oczywiście, pozostała pewna liczba jej członków, ale poziom pomocy był na tyle niski, że nie zagrażał władzy. W okresie od 2008 do 2013 r. al-Kaida przeniosła się do Syrii i zaczęła sobie całkiem dobrze radzić w walce przeciwko al-Asadowi. To doprowadziło do zaognienia konfliktu religijnego między szyitami i sunnitami, co powoduje wzrost przemocy w Iraku.
Czytaj: USA: rząd Syrii użył broni chemicznej. Będzie wsparcie dla opozycji
W poprzednim panelu mówił Pan, że administracja Obamy jest mocno spóźniona jeśli chodzi o Syrię. Dopiero wczoraj zdecydowała o udzieleniu wojskowej przemocy rebeliantom, prawdopodobnie polegającej na wysłaniu im uzbrojenia W tej chwili rozważane jest również utworzenie strefy zakazu lotów. Dlaczego USA tak długo zwlekały z podjęciem zdecydowanych działań?
Musiałby Pan porozmawiać z kimś z administracji Obamy (śmiech). Ja nie jestem jej członkiem.
Rzeczywiście nie, ale jakby Pan zinterpretował ten brak aktywności?
Myślę o dwóch powodach. Po pierwsze członkowie obecnej administracji byli zdecydowanie przeciwko wojnie w Iraku. Nie chcieli więc, powtórzyć tego co ich zdaniem było błędem i aktywnie zaangażować się na Bliskim Wschodzie. Widział Pan jak niechętnie pomogli naszym europejskim sojusznikom w interwencji w Libii. Oni ciągle mówią o zwrocie ku Azji, jednak Stany Zjednoczone nie mogą sobie pozwolić na brak zaangażowania w problemy Bliskiego Wschodu.
Czytaj: Geopolityczny impas wokół Syrii. Scenariusze rozwoju sytuacji
Kolejnym powodem było tego opóźnienia było to, że oni nie postrzegali Syrii w perspektywie strategicznej. Nie rozumieli, że jeśli przemoc na tle wyznaniowym wydostanie się spod kontroli, nie tylko zniszczy Syrię, ale rozleje się także na Liban, Irak, Jordanię a może nawet na Turcję. Nie rozumieli, że stawką w Syrii jest potencjalny konflikt religijny, który obejmie cały Bliski Wschód i przerodzi się w wojnę zastępczą (proxy war) z Irańczykami po jednej i z państwami sunnickimi po drugiej stronie. Sądzę, że dopiero teraz zaczynają dostrzegać w tym strategiczną głębię i było to jedną z przyczyn podjęcia tej decyzji, którą niektórzy z nas doradzali od ponad roku.
Być może kolejną przyczyną owej decyzji było przyłączenie się do konfliktu bojowników Hezbollahu?
Ma Pan absolutną rację. To także był jeden z czynników.
Czy Pana zdaniem to zbieg okoliczności, że podejmują ją w przededniu wyborów prezydenckich w Iranie?
To bardzo ciekawe pytanie (śmiech). Nie potrafię jednak udzielić na nie odpowiedzi.
Koniec części pierwszej.
Rozmowa przeprowadzona 14 czerwca podczas World Global Forum 2013. Transkrypcja w języku angielskim.